Historie kryminalne: Tłukł jej głową o podłogę

Historie kryminalne: Tłukł jej głową o podłogę
fot. Pixabay

Cezary G. nie miał pieniędzy na wódkę, a męczył go kac po poprzedniej popijawie, więc wymyślił napad na Anielę W. Cel wydawał mu się dobry, bo kobieta mieszkała sama na uboczu wsi, no i była po osiemdziesiątce

Choć był listopadowy wieczór, mężczyzna nie miał na sobie kurtki, a tylko cienki sweter. Wbiegł do sklepu w Woli Dubowskiej i ochrypłym głosem poprosił o butelkę wódki. Trzęsły mu się ręce, gdy odliczał należność. Chyba się bał, że mu nie wystarczy pieniędzy. Z pomocą ekspedientki udało się wysupłać potrzebną sumę. Schował flaszkę do kieszeni, po czym wyszedł bez słowa, wsiadł na rower i odjechał wiejską drogą.

Dojechał do najbliższego zakrętu. W kępie zarośli jednym haustem opróżnił połowę ćwiartki. Wypity w szybkim tempie alkohol nie pozwolił mu jednak zapomnieć. Ba – wszystko stało się jeszcze bardziej wyraziste. Nie chciał widzieć tych scen. Zamykał oczy, ale koszmarne obrazy nie znikały.

Wybite okno

Aniela W. skończyła 82 lata. Mieszkała samotnie w niedużym drewnianym domu na skraju Woli Dubowskiej w gminie Łomazy. Domostwo od najbliższych zabudowań dzieliło kilkaset metrów. Utrzymywała się ze skromnej rolniczej emerytury. Żyła bardzo biednie, sporo wydawała na lekarstwa.

Dawno temu owdowiała, syn też już zmarł, a córka wyjechała za ocean i nie odwiedzała matki. Poza kartkami na Boże Narodzenie, przestała też do niej pisać. Żadnej innej rodziny pani Aniela nie miała, na stare lata przyszło jej więc radzić sobie samej.

fot. autor

Wychodziła jeszcze z domu do sklepu, do kościoła i na cmentarz. Nie chciała, żeby uważano ją za całkiem zniedołężniałą, ale ostatnio coraz bardziej dawały jej się we znaki różne dolegliwości podeszłego wieku. Odmawiały posłuszeństwa nerki i serce, z trudem się poruszała. Na szczęście miała życzliwych sąsiadów, którzy w miarę możliwości starali się jej pomagać. Przynosili zakupy, wyręczali w pracach gospodarskich (choć tych było z każdym rokiem coraz mniej, bo staruszka sprzedała pole i nie trzymała w obejściu żadnych zwierząt), czy choćby tylko odwiedzali ją, żeby dowiedzieć się, czy wszystko u niej w porządku.

Anielę W. najczęściej odwiedzała Krystyna W., urzędniczka w gminie Łomazy. Ilekroć miała czas, zaglądała do staruszki, która przyjaźniła się z jej nieżyjącą matką. I tak też było rankiem 7 listopada 1998 r. Ponieważ następnego dnia wypadała niedziela, chciała zapytać, czy zrobić Anieli W. większe zakupy. Kilkakrotnie pukała do drzwi jej mieszkania, ale tamta nie otwierała. Może śpi, może gdzieś wyszła, albo po prostu nie słyszy? Staruszka lubiła przesiadywać w kuchni, więc Krystyna K. podeszła do okna kuchennego, żeby w nie lekko zastukać. I zobaczyła wybitą szybę.

Już mnie nie bij…

Ogarnęło ją niedobre przeczucie. Nacisnęła klamkę. Okazało się, że drzwi mieszkania nie były zamknięte na zamek. Krystyna W. zaniepokoiła się jeszcze bardziej. Starsza pani, wychodząc z domu, nigdy nie zapominała o przekręceniu klucza. Gdy siedziała w domu także zamykała się na zasuwę.

– Pani Anielu, to ja, Krysia! – zawołała wchodząc do środka. Staruszki nie było w kuchni. Otworzyła drzwi do pokoju i krzyknęła ze zgrozy. Aniela W.  leżała na podłodze przy łóżku. Była w koszuli nocnej. Miała zmasakrowaną głowę. W pierwszej chwili Krystyna K. była przekonana, że staruszka nie żyje. Zobaczyła jednak, że jej pierś unosi się w słabym oddechu. Gdy pochyliła się nad nią, Aniela W. słabym głosem jęknęła: – Już mnie więcej nie bij…

Krystyna K. wybiegła z mieszkania i pognała w kierunku większego skupiska domów. Krzyczała, że był napad na Anielę W. Któryś z mieszkańców wsi zadzwonił po karetkę pogotowia i policję.

Stan zdrowia staruszki był krytyczny. Jeszcze przed przyjazdem pogotowia straciła przytomność. Lekarz stwierdził u niej liczne rany na całym ciele, powstałe w wyniku dotkliwego pobicia. Przewieziono ją na sygnale do szpitala w Białej Podlaskiej. Najgorzej przedstawiały się obrażenia głowy. Aniela miała pękniętą podstawę czaszki i doznała poważnych uszkodzeń mózgu. Były także ślady gwałtu.

Gapowaty sprawca

Policja stwierdziła w mieszkaniu Anieli W. ślady plądrowania wszystkich pomieszczeń. Sprawca powyciągał z szaf skromną garderobę staruszki. Otworzył wszystkie szuflady, zaglądał do kredensu w kuchni, a nawet do spiżarni. Na podłodze w całym mieszkaniu poniewierały się najrozmaitsze przedmioty, które napastnik wyrzucił, szukając zapewne pieniędzy i biżuterii.

Na pewno nie był to ktoś, kto zna się na takiej „robocie”. Mimo że zrobił w domu bałagan, przeoczył obrączkę ślubną, którą Aniela W. miała na palcu. W ferworze plądrowania mieszkania być może nie przyszło mu do głowy, że staruszka, mając jedyny złoty przedmiot, nie chowa go, bo nigdy się z nim nie rozstaje. O tym, że był dyletantem w bandyckim fachu, świadczył także wybór ofiary. 82-letnia kobieta żyła na granicy ubóstwa, nie miała żadnych oszczędności. Po opłaceniu rachunków za prąd, wykupieniu leków, zostawało jej tylko tyle, by mogła jakoś przeżyć do następnej emerytury. Niewykluczone, że sprawcy chodziło właśnie o emeryturę, tylko że było na nią za wcześnie. Listonosz  przynosił staruszce pieniądze między 10 a 15 dniem miesiąca.

Z całą pewnością w tym przypadku skórka nie opłaciła się za wyprawkę. Rozczarowanie z powodu nędznego łupu (bo cóż można było stąd zabrać?) mogło wywołać u bandyty wściekłość i dlatego zmasakrował staruszkę. Czemu jednak ją zgwałcił? Kto zdrowy na umyśle czuje pociąg seksualny do ponad osiemdziesięcioletniej schorowanej kobiety? To były pytania wymagające najpilniejszych odpowiedzi.

Ustalono, że do napadu doszło poprzedniego dnia wieczorem lub w nocy. Ponieważ Aniela W. miała na sobie koszulę nocną, a łóżko było nie zaścielone, wywnioskowano, że sprawca zaskoczył ją, gdy spała. Dostał się do mieszkania, wybijając okno w kuchni, a wyszedł drzwiami, których za sobą nie zamknął na klucz. Na ścieżce prowadzącej do domostwa policja zabezpieczyła podwójny, biegnący w przeciwnych kierunkach ślad kół roweru. Najprawdopodobniej był to środek transportu sprawcy.

Już siedział za gwałt

W związku ze śledztwem zatrzymano kilkunastu okolicznych lumpów, notowanych za rozboje i włamania, a także paru dewiantów, którzy w przeszłości odbywali kary więzienia za przestępstwa seksualne. Szczególną uwagę policji zwrócił 29-letni Cezary G. z Woli Dubowskiej. Mężczyzna miał na koncie kilka odsiadek, m.in. za gwałt.

Ustalono, że w dniu napadu przyjechał rowerem do sklepu spożywczego w Woli Dubowskiej po alkohol. Ekspedientka zapamiętała, że był dość lekko ubrany jak na listopad. W mieszkaniu Anieli W. pozostawił odciski palców. Na tej podstawie prokurator z czystym sumieniem postawiłby mu zarzuty, jednak policja chciała mieć pełną jasność, że to on był sprawcą.

W czasie przesłuchania próbował na różne sposoby wysondować, czy ofiara żyje (Aniela W. wciąż leżała w szpitalu w beznadziejnym stanie). Oczywiście policja nie wierzyła, że ciekawość Cezarego G. wynikała z troski o staruszkę (jak usilnie ich zapewniał), lecz była spowodowana obawą o własną skórę. Jeśli kobieta by przeżyła, mogłaby go obciążyć. W przeciwnym razie nie byłoby bezpośredniego dowodu. Postanowiono zastosować podstęp.

Do pokoju przesłuchań wszedł funkcjonariusz i powiedział do kolegi – tak żeby Cezary G. słyszał – że Aniela W. właśnie odzyskała przytomność i wkrótce będzie można ją przesłuchać. W reakcji na te słowa mężczyzna pobladł jak papier, uczynił odruchowy gest, jakby chciał zerwać się z krzesła i uciec.

– No co z tobą? Taka dobra wiadomość, a ty się nie cieszysz? – zwrócili się do niego policjanci. Cezary G. pękł i przyznał się do napadu i gwałtu. Decyzją sądu trafił do aresztu. Miesiąc później Aniela W. zmarła w szpitalu w wyniku odniesionych obrażeń, więc kwalifikację czynu podejrzanego zmieniono z usiłowania zabójstwa na zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem.

Nie wiem, jak do tego doszło…

W trakcie postępowania przygotowawczego Cezary G. szczegółowo opisał okoliczności zbrodni. Nie miał na wódkę. Nikt nie chciał mu pożyczyć pieniędzy. Postanowił więc zdobyć je w inny sposób, bo – jak powiedział – napić się musiał. Męczył go kac po poprzedniej popijawie. Jedynym lekarstwem, jakie znał na przepicie, był klin. Przyszło mu do głowy, żeby napaść na Anielę W., która mieszkała sama na uboczu wsi. No i była po osiemdziesiątce. Podczas przesłuchania wyjaśniał, że nie planował zabójstwa ani też gwałtu.

– Sam nie wiem, jak mogło do tego dojść. Przyznaję się, to ja zrobiłem, ale tak jakby ktoś inny we mnie był. Te obrazy ciągle mnie prześladują… – wyjaśniał.

Wieczorem wsiadł na rower i podjechał pod obejście staruszki. W mieszkaniu nie paliło się światło. Zastanawiał się, czy zapukać do drzwi. Zrezygnował, Aniela W. na pewno by mu nie otworzyła. Zresztą mogła już pójść spać i nie usłyszałaby stukania.

Chwycił kamień i cisnął nim w okno. Szyba rozbiła się z głośnym brzękiem. Zanim staruszka zorientowała się, co zaszło i podbiegła do okna, on był już w środku. Gdy go zobaczyła, wystraszyła się. Chciała krzyknąć, ale dłonią zatkał jej usta. – Cicho bądź, bo zabiję – powiedział. – Dawaj pieniądze, ale szybko, bo nie mam czasu!

Pokręciła głową. Nie mogła mówić, bo ciągle zakrywał jej usta. Na migi pokazała, że nie ma pieniędzy. To go zdenerwowało. Liczył, że kobieta wystraszy się go i zaraz odda mu wszystko, co ma. Ona jednak nie zamierzała nic mu dawać.

Rozwścieczony rzucił się na nią z pięściami. Bił ją po twarzy, a gdy się przewróciła, z całych sił uderzał jej głową o deski podłogi. Mocno krwawiła, jęczała, prosiła, żeby przestał. Ale do Cezarego G. niewiele docierało. W pewnym momencie podniecił się. Przestał bić Anielę W., zaczął ją natomiast gwałcić. Zrobił to kilkakrotnie. Potem znowu tłukł jej głową o podłogę. Przestał, gdy się zmęczył. Splądrował mieszkanie, ale nie znalazł nic wartościowego. Zabrał portmonetkę staruszki, w której były drobne pieniądze.

Jadąc kupić wódkę, zorientował się, że na jego kurtce jest krew Anieli W. Nie mógł pokazać się w niej w sklepie. Ukrył ją w krzakach, a potem zabrał do domu i spalił w piecu.

Nie potrafili wychować syna

Miał fatalną opinię w miejscu zamieszkania. Pijak, bandzior, próżniak – tak mówią o nim sąsiedzi. Gdy się napił, lepiej było mu schodzić z drogi, bo gotów był pobić z byle powodu, na przykład za złe – w jego odczuciu – spojrzenie, lub w ogóle bez powodu.

Był kawalerem. Utrzymywali go rodzice, posiadający w Woli Dubowskiej kawałek pola. – Szkoda ich, porządni ludzie, no ale nie potrafili wychować syna – powiedział jeden z sąsiadów.

Cezaremu G. groziło dożywocie za gwałt i morderstwo dokonane ze szczególnym okrucieństwem. Sąd Okręgowy w Lublinie wziął jednak pod uwagę opinię psychiatryczną dotyczącą mężczyzny. Wynikało z niej, że oskarżony w czasie popełnionej zbrodni miał znacznie ograniczoną poczytalność. I że jest człowiekiem z trwałym defektem psychicznym. Cezary G. został skazany na 15 lat pozbawienia wolności.

Mariusz Gadomski

 


Polecamy książkę Mariusza Gadomskiego pt. „Tajemnica Hipka Wariata”:

Jest to oparta na faktach powieść o Hipolicie Rytterze, pseudonim Hipek Wariat, słynnym międzywojennym gangsterze i mordercy, działającym w Warszawie, Lublinie i Charkowie. W 1929 roku Hipolit Rytter na łożu śmierci w więziennym szpitalu opowiada warszawskiemu adwokatowi Zygmuntowi Hofmoklowi-Ostrowskiemu swoją historię. Jego życie to ciągłe balansowanie między zbrodniami, pobytami w więzieniu a tęsknotą za żoną. Wie, że jest bestią, a jego historia to podróż przez morze krwi. Nietrudno zgadnąć, jak się ona skończy.

Mariusz Gadomski – autor inspirowanych faktami książek o retrozbrodniach, takich między innymi, jak „Gdzie diabeł nie może. Morderczynie i filutki”, „Jak zabijać, to tylko we Lwowie” czy „Retrozbrodnie”.

Link do zakupu książki: Tajemnica Hipka Wariata – Mariusz Gadomski Oficynka

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy