Historie kryminalne: Po co oni wracali do Terespola?...

Historie kryminalne: Po co oni wracali do Terespola?...

Słyszeli, jak matka kłóciła się z pijanym ojcem. Chcieli jej pomóc, ale odpowiedziała, że sobie poradzi. Naraz rozległ się przeciągły, rozdzierający jęk, a zaraz potem koszmarny charkot. Kobieta zawołała: O Boże, co ja narobiłam!

– Gdy wyjrzeliśmy do przedpokoju, zobaczyliśmy, że ojciec leży na podłodze w kałuży krwi. Mama stała przy drzwiach odwrócona do nas tyłem. Płakała, ale nie chciała powiedzieć, co się stało. Była w szoku – zeznali chłopcy.

Na Śląsku lepsze życie

Pod koniec lat 80. wpadli na siebie na stacji kolejki podmiejskiej w Bielsku-Białej. Ona w lewo – i on odruchowo w lewo. Znowu zderzenie. Niewiele brakowało, a siatka z kartkową wołowiną, po którą stała ponad godzinę w SAM-ie, wylądowałaby na chodniku. Oboje spieszyli się i popatrzyli na siebie ze złością. Jeszcze chwila i padłyby przykre słowa w rodzaju: „chodzisz nie umiesz?!”

Nieoczekiwanie irytacja ustąpiła zdziwieniu. Bo przecież się znali! Nie tak dawno, może rok albo półtora temu, często mijali się na ulicy, ale nie w Bielsku-Białej, lecz w… Terespolu. Oboje stamtąd pochodzili. Wyjechali na Śląsk w nadziei znalezienia lepszych perspektyw życiowych – bardziej dochodowej pracy i mieszkania.

Przypadkowe spotkanie Wojtka i Doroty miało ciąg dalszy. W najbliższą niedzielę poszli do kina na „Dirthy Dancing”, a rok później pobrali się. Kolega Wojtka z rady zakładowej załatwił im przyjęcie weselne w stołówce pracowniczej, a zaprzyjaźniony operator z lokalnej telewizji uwiecznił uroczystość na wideo.

Wojciech P. z zawodu był hydraulikiem. Po pracy w dużym zakładzie produkcyjnym brał prywatne zlecenia. A że znał się na swojej robocie i oprócz tego miał dojścia w sklepach z trudno wówczas dostępną armaturą, zarabiał nie gorzej niż niejeden dyrektor. Dorota pracowała w zakładach odzieżowych. Po ukończeniu liceum dla dorosłych awansowała na zastępcę kierowniczki magazynu.

Wiodło im się znakomicie. Stan ich oszczędności wzrastał z miesiąca na miesiąc. Wojtek zdecydował się sprzedać mocno sfatygowanego malucha i zastąpił go volkswagenem. Też co prawda z dosyć dużym przebiegiem, ale ile szyku zadawał zachodnim autem! Do szczęścia brakowało im tylko mieszkania. To były czasy, kiedy na własne M czekało się latami. Mieli troje małych dzieci i bardzo liczyli na przydział. Niestety, ze względu na przemiany ustrojowe nie dało się przyspieszyć biegu sprawy i wciąż musieli gnieździć się w hotelu robotniczym.

Nie lubiła Terespola

W 1991 roku zmarł nagle ojciec Wojciecha P. Pojechali na pogrzeb do Terespola. Po stypie były długie rodzinne rozmowy, pytania o plany na przyszłość.

– No i jak tam żyjecie na tym Śląsku? – pytała matka Doroty. – Ciągle wycieracie cudze kąty?

– Jest spora szansa, że jeszcze w tym roku uskładamy na dwa pokoje z kuchnią. Mama się o nas nie martwi, poradzimy sobie – odparł za żonę Wojtek. Teściowa pokiwała ironicznie głową. Uskładają albo i nie uskładają. Takie czasy, że niczego nie można być pewnym. Wszystko drożeje z dnia na dzień, pieniądz traci na wartości, a ludzie robotę.

– Nie wiem tylko, po co tak kombinujecie, skoro tu mieszkanie na was czeka – mruknęła. Miała na myśli komunalny lokal, w którym mieszkał ojciec Wojciecha P. Jeśli zakręciliby się, dostali by go jako małżeństwo z trójką małych dzieci. Oczywiście musieliby na stałe wrócić w rodzinne strony, zmienić pracę.

Dorota, słysząc, co matka im proponuje, zachmurzyła się. Była przeciwna powrotowi w rodzinne strony. Nie lubiła Terespola i nigdy za nim nie tęskniła. W tym przygranicznym miasteczku już pod koniec lat 80. kwitł nielegalny handel alkoholem. Tani spirytus zza wschodniej granicy można tu było kupić niemal na każdym kroku, natomiast z pracą sytuacja wyglądała coraz gorzej. Ludzie pili na potęgę. Niektórzy z braku perspektyw życiowych, inni dlatego, że mieli za co. Dorota bała się, żeby mąż nie wpadł w alkoholizm, jak jej brat i kuzyni.

Ostatecznie jednak to Wojciech podjął decyzję. Przecież to jego ojciec zostawił mieszkanie. Poza tym zarabiał dwa razy tyle co Dorota i uważał, że z nich dwojga on ma więcej do powiedzenia. – Hydraulikiem jestem, a zlewy psują się ludziom wszędzie, więc to robota mnie będzie szukać, a nie ja jej – powiedział. – A może i dla ciebie coś się znajdzie.

Sprawdziły się obawy

Polikwidowali swoje sprawy w Bielsku-Białej i wrócili do Terespola. Był to ich największy błąd. Wojciech P., owszem, bez trudu znalazł pracę w prywatnym zakładzie remontowo-budowlanym. Zdarzały mu się zlecenia u ludzi, którzy zajmowali się przemytem i nie narzekali na brak kasy. Toteż i jego hojnie wynagradzali. Zarabiał więc nie gorzej niż na Śląsku. Niestety, stało się to, czego bała się żona. Zaczął coraz więcej pić. Przepijał niemal wszystkie zarobione pieniądze. Nie słuchał ostrzeżeń, że to się dla niego źle skończy.

Ponieważ roboty nie zawalał, szef tolerował jego czerwone z przepicia oczy i cuchnący gorzałką oddech. Po kilku miesiącach to się jednak skończyło. Firma zawiesiła działalność, a właściciel wyjechał za granicę.

Drugi szef nie był już taki dobrotliwy jak poprzedni. Gdy złapał Wojtka na popijaniu piwa w czasie, gdy powinien być u klienta, powiedział, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy mu daruje. Dwa tygodnie później, po kolejnej wpadce alkoholowej, Wojciech P. musiał się pożegnać ze stałą pracą.

Nie potrafił zerwać z nałogiem

Odtąd tylko sporadycznie brał jakieś niewielkie, marnie płatne fuchy. Czasami godził się pracować za flaszkę wódki. Pił coraz więcej. Po alkoholu zachowywał się agresywnie. Dorota nie pozwalała mu wyprzedawać na wódkę domowych sprzętów. Reagował wyzwiskami i szturchańcami. Agresywny był nie tylko do żony, ale i w stosunku do synów, którzy stawali w obronie matki, gdy się na nią rzucał z pięściami. Żyli w coraz większym niedostatku. Mieli długi, elektrownia groziła, że wyłączy im prąd. Dorota, chcąc uchronić rodzinę przed nędzą, rozpaczliwie próbowała pójść do pracy. Niestety, nic nie udało jej się znaleźć. Wpadła w silną nerwicę.

Wojciech miewał okresy opamiętania. Przyrzekał, że na dobre odstawia alkohol, który czynił w jego psychice coraz większe spustoszenia. Nigdy jednak nie udało mu się dotrzymać obietnicy. Żona, widząc jak się męczy, postanowiła wyciągnąć do niego rękę. – Słuchaj no – zaproponowała pewnego razu, gdy ledwie żywy po przepiciu nie miał siły zwlec się z łóżka. – Niedaleko jest klub AA. Może byś się do nich zapisał? Tam są ludzie, którzy rozumieją takich jak ty i na pewno będą wiedzieli, jak ci pomóc.

Na początku nie chciał o tym nawet słyszeć. Złościł się, gdy go namawiała. Ostatecznie zgodził się pójść na próbę. Dorota mu towarzyszyła. Wojtek z trudem dotrwał do końca spotkania. Powiedział, że jego noga nigdy więcej nie postanie w klubie. – To zupełnie bez sensu. Siedzą i się mądrzą. Mam nie pić, to nie będę. Nie potrzeba mi powierników – oświadczył. Ale znów była to czcza obietnica.

Wraz z upływem lat pił rzeczywiście rzadziej. Ale jak już poszedł w tango, to na całego. Coraz gorzej znosił alkohol. Do upicia wystarczały mu trzy-cztery kieliszki. Z powodu wyprawianych przez Wojtka awantur domowych parokrotnie interweniowała policja. Miał sprawę w sądzie o znęcanie się nad rodziną.

Jednakże postępowanie warunkowo umorzono. Mężczyznę oddano pod dozór kuratora i zobowiązano do powstrzymania się od nadużywania alkoholu. Nikt jednak nie potrafił skłonić go do odstawienia butelki.

To nie był wypadek

Wieczorem 6 listopada 2002 roku Dorota P. wezwała karetkę pogotowia do rannego męża. Na udzielenie pomocy było już za późno. Wiesław Z. leżał w przedpokoju, w kałuży krwi. Miał ranę kłutą pleców. Znajdował się w agonii.

Wojciech P. musiał zginąć w następstwie ciosu zadanego z dużą siłą. Ostrze noża przebiło płuco, wywołując śmiertelny krwotok

Po trwającej ponad 40 minut reanimacji lekarz stwierdził zgon 41-letniego mężczyzny i zawiadomił policję. Dorota złożyła zeznanie. Wyjaśniła, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Mówiła, że mąż przez cały dzień pił alkohol i awanturował się. Rano miał przy sobie jakąś gotówkę. Wyszedł z domu i wrócił po południu. Położył się spać. Po kilku godzinach obudził się z bólem głowy i zaczął się domagać pieniędzy. Żeby się uspokoił, dała mu jakąś niewielką kwotę, za którą kupił sobie piwo. To mu nie wystarczyło, był w cugu. Za drugim razem nie dała mu już nic, bo zostało jej dosłownie kilka złotych na najpotrzebniejsze sprawy. Wpadł w szał. Gdy szykowała dzieciom kolację, wtargnął do kuchni i zaczął się szamotać.

– Wymachiwał mi pięścią przed oczami i popychał. Groził, że mnie wykończy. Chwyciłam więc nóż, żeby w razie czego móc się bronić – zeznawała. Wypchnęła go do przedpokoju i wtedy poślizgnął się, a upadając na podłogę nadział się na nóż, który trzymała w prawej dłoni. Ostrze wbiło się w plecy.

Prokuratura uznała zeznanie kobiety za niezgodne z prawdą. Z opinii biegłego patomorfologa wynikało, że gdyby mężczyzna upadł na nóż, zupełnie inaczej wyglądałaby jego rana – byłaby znacznie szersza i płytsza. Wojciech P. musiał zginąć w następstwie ciosu zadanego z dużą siłą. Ostrze noża przebiło płuco, wywołując śmiertelny krwotok.

Miała dość piekła

Przesłuchana w charakterze podejrzanej, Dorota P. zmieniła wyjaśnienia. Przyznała się do zabicia męża. Stwierdziła, że zataczając się i bełkocząc wszedł do kuchni. Zażądał, żeby się z nim kochała. Tu i teraz. Zaczął zrywać z niej ubranie. Opierała się, on ją podduszał. Był pijany, więc szybko opadł z sił. Udało jej się wypchnąć go z kuchni do przedpokoju. Tam mężczyzna poślizgnął się na wykładzinie i upadł na brzuch.

– Ciężko dyszałam i cała się trzęsłam z wysiłku i nerwów. Pot lał się ze mnie strumieniem, przed oczami migały czarne punkciki. Zobaczyłam, że mąż dźwignął się na łokciu, po czym wstał. Nie miałam już siły z nim walczyć – wyjaśniała.

Poszła do kuchni, na stole leżał nóż, którym wcześniej porcjowała mięso. Chwyciła go, wyszła do przedpokoju i z rozmachem wbiła ostrze w plecy Wojciecha P. Mężczyzna przewrócił się zaczął pluć krwią.

Prokuratura przesłuchała dwóch nastoletnich synów Doroty i Wojciecha. W czasie awantury obaj byli w domu. Chcieli pomóc matce obezwładnić szalejącego ojca, ale poleciła im pójść do swojego pokoju. Nie widzieli momentu zabójstwa.

Przed Sądem Okręgowym w Lublinie Dorota P. powtórzyła wyjaśnienie. Stwierdziła, że żałuje tego, co zrobiła. Kochała męża, ale miała dość piekła, jakie jej od lat urządzał. – Byłam na granicy wyczerpania psychicznego – ze łzami w oczach przekonywała sędziów. Została skazana na 5 lat pozbawienia wolności.

Mariusz Gadomski

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy