Historie kryminalne: Zabij ich wszystkich!

Historie kryminalne: Zabij ich wszystkich!

Nie może spać. Boi się nawet zamknąć oczy. Najgorzej jest nad ranem. W świetle wstającego dnia widać to, czego nie można zobaczyć w nocy. Na podłodze leży matka. Jej głowa przypomina krwawą miazgę. Odwraca od niej wzrok i kieruje go na ścianę przy zakratowanym oknie. Dostrzega oko ogromnej kamery. Kamera żyje, mówi ludzkim głosem. Idź i zabij ich wszystkich – nakazuje. Powtarza się to codziennie od wielu dni…

Nagły atak

Ciepły wieczór 13 sierpnia 1996 roku. 57-letnia Teresa P. z Makarówki (gmina Huszlew, ówczesne województwo bialskopodlaskie) siedzi przed domem. Na podwórku dokazuje 4-letni wnuczek. Chłopczyk biega za kurami, przekomarza się z psem, zagląda w każdy kąt. Teresa P. patrzy na niego z miłością. Cieszy się, że córka przyjechała z Kamilkiem na wieś. Za dwa dni wypada święto Matki Boskiej Zielnej. Pobędą więc do końca tygodnia.

Babcia jest zmęczona. Oczy same jej się zamykają. Nie musi non stop pilnować wnuczka. Na podwórku jest druga, młodsza córka. Kobieta nie słyszy skrzypnięcia furtki i nie widzi wysokiego mężczyzny, który zbliża się do Kamilka. Chłopiec go zna. Wie, że to sąsiad. Wcale się go nie boi. Czemu jednak pan Edward jest taki nachmurzony i coś chowa pod marynarką?

W chwilę później wieczorną ciszę przecina przeraźliwy krzyk malca. Teresa P. budzi się z drzemki i zamiera ze zgrozy na widok główki chłopca, dosłownie rozpłatanej na dwie części. Z siekiery, którą dzierży w ręku oprawca, spływa krew. Mężczyzna wydaje z siebie nieartykułowany ryk i rusza na ciotkę Kamilka, która biegnie na pomoc dziecku. Już się na nią zamierza. Teresa P. rzuca się, żeby ocalić córkę, ale jest za daleko. Straszliwy cios szaleńca spada na głowę Agnieszki W. Potem kilka następnych.

Teresa P. próbuje uciekać. Pędzi do bramy i głośno krzyczy: Ratunku! Jednak morderca z łatwością dogania ją przy ogrodzeniu posesji. Zadaje jej kilka ciosów.

Cel numer dwa

Krzyki dobiegające z obejścia Teresy P. pierwsza usłyszała rodzina mieszkająca w najbliższym sąsiedztwie

Krzyki dobiegające z obejścia Teresy P. pierwsza usłyszała rodzina mieszkająca w najbliższym sąsiedztwie. W mieszkaniu była tylko 28-letnia Magdalena D. z synkiem Adrianem. Mąż niedawno pojechał do pracy. Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że w kierunku ich domu zmierza mieszkający na drugim końcu wsi Edward Z. W ręku ma siekierę.

Magdalena D. zamknęła na klucz drzwi wejściowe. Przycupnęła z dzieckiem w przedpokoju. Mężczyzna zaczął się do nich dobijać. – Otwierać, i tak was wszystkich zarżnę! – wykrzykiwał, rąbiąc drewnianą framugę. Drzwi były solidne i nie dał im rady. Kobieta odetchnęła z ulgą. Zaraz jednak pojawiło się nowe zagrożenie. Edward Z. obszedł dom i dostał się do środka przez kuchenne okno. Dopadłszy matkę z dzieckiem, zaczął zadawać im ciosy na oślep.

W pewnym momencie wyprostował się i chciał wziąć kolejny zamach. Magdalena D. wykorzystała tę chwilę. Chwyciła synka na ręce, wyskoczyła z nim przez okno i zaczęła uciekać, nie oglądając się za siebie. Cały czas krzyczała nieprzytomnie. Z główki Adriana sączyła się krew. Dziecko było nieprzytomne. Dotarli do czyichś zabudowań, gdzie udzielono im pierwszej pomocy. Jedyny telefon w Makarówce miała właśnie rodzina D. Nie można było od nich zadzwonić po karetkę, ponieważ na posesji mógł przebywać Edward Z. Ktoś wsiadł więc na motocykl i wezwał pogotowie, telefonując od znajomych z sąsiedniej wsi.

Matka i syn trafili do szpitala w Łosicach. U dwuletniego Adriana lekarze stwierdzili uraz czaszki, natomiast Magdalena D. doznała złamania ręki i ogólnych obrażeń głowy. Po kilku dniach zagrożenie życia minęło.

Druga karetka udała się na posesję Teresy P. Stwierdzono zgon 29-letniej Agnieszki W. od ciosów siekiery. Jej mały siostrzeniec Kamil B. zmarł w czasie reanimacji na skutek odniesionych obrażeń. Teresa P. przez kilkanaście dni walczyła w szpitalu o życie. Lekarzom udało się ją uratować.

Jak wściekłe zwierzę

O ataku szaleńca, w wyniku którego zginęły dwie osoby, a trzy zostały ciężko ranne, poinformowano policję. Do Makarówki miała przyjechać uzbrojona ekipa z Komendy Wojewódzkiej w Białej Podlaskiej. Zanim to jednak nastąpiło, doszło do kolejnych dramatycznych scen.

Czekając na przybycie policji, mieszkańcy wsi próbowali sami zatrzymać Edwarda Z. Obawiano się, że znowu może kogoś zaatakować. Spędzono do domów dzieci i surowo przykazano im nie wychodzić nawet na krok. Uzbrojeni w długie drągi mężczyźni ruszyli na poszukiwania. Zachowując ostrożność weszli na posesję rodziny D. W mieszkaniu zauważyli ślady walki, natomiast Edwarda Z. nie było. Potem zajrzeli do kilku pobliskich gospodarstw, ale tam również nie zastali mordercy.

W tym czasie Edward Z. był w swoim obejściu. Już się uspokoił, wyparowała gdzieś jego agresja. Musiał odpocząć. Usiadł przy domu pod drzewem. Na trawie, w zasięgi ręki położył siekierę. Zobaczył na ostrzu krew. Jak potem zdradził psychiatrom, nie miał pojęcia, skąd się tam wzięła. Nie pamiętał strasznych czynów, jakich dopuścił się ledwie przed kwadransem. Pamięć wróciła mu później.

Naraz słyszy tumult nawoływań i zbliżających się kroków. Ludzie otaczają posesję. Nakazują mu, żeby się poddał i wyszedł. – To dla twojego dobra, Edek – mówi jeden z gospodarzy.

Przez chwilę zastanawia się, czy go nie posłuchać. Jednak nie! Niedoczekanie! Podrywa się, chwyta siekierę i znów jest gotowy roztrzaskać nią głowę każdemu, kto podejdzie na dwa kroki.

– Nie weźmiecie mnie, cholery! – wrzeszczy, wymachując trzonkiem siekiery. Na ustach ma pianę. Jeden z mężczyzn próbuje zaskoczyć go fortelem. Wycofuje się, obchodzi posesję i dostaje się na podwórko innym wejściem. Nienaoliwione zawiasy jednak przeraźliwie skrzypią.

– Uważaj! – krzyczą do niego. Edward Z. słysząc skrzypienie zwraca w jego kierunku głowę i bierze zamach siekierą. Mężczyzna kuca i tylko dzięki temu unika losu 4-letniego Kamila i jego ciotki.

Pokonał siatkę obezwładniającą

Mija godzina, gdy w oddali rozlega się długo przez mieszkańców Makarówki wyczekiwany odgłos syren. Przyjeżdża kilka radiowozów. Uzbrojeni w broń krótką i długą policjanci nakazują wszystkim osobom postronnym opuszczenie terenu. Próbują przemówić szaleńcowi do rozsądku. Proszą, żeby odłożył siekierę i wyszedł, wtedy z nim pogadają. Ale mężczyzna nie ma zamiaru się poddać. Wodzi wokoło nabiegłymi krwią oczami i mocniej ściska trzonek siekiery. Szkoda, że z policją nie przyjechał negocjator.

Nie ma innej rady, muszą go wziąć sposobem. Jeden z policjantów sięga po miotacz siatki obezwładniającej. Oddaje szybki strzał, siatka oplątuje Edwarda Z., krępując jego ruchy. Wydaje się, że to już koniec. Przecież mężczyzna nie ma najmniejszych szans na wydostanie się z pułapki. Nic bardziej mylnego. Siekierą, której nawet na chwilę nie wypuścił z ręki, wyrąbuje dziurę w siatce i ucieka przez nią. Na drodze staje mu jeden z funkcjonariuszy. Edward Z. rzuca się na niego, tamten w ostatniej chwili odskakuje. Ostrze spada na maskę radiowozu. Potem morderca uderza jeszcze siekierą w karetkę pogotowia, po czym wydostaje się na drogę.

Dowódca oddziału nie widzi innego sposobu na zatrzymanie mordercy, jak użycie broni na ostrą amunicję. Wydaje rozkaz strzału. Trafiony w łydkę Edward Z. jeszcze nie rezygnuje. Próbuje dalej uciekać, ale kuleje, ból nogi staje się nie do wytrzymania. Policjanci obezwładniają furiata. Karetka odstawia go do szpitala w Białej Podlaskiej. Po opatrzeniu przez lekarzy rany, zostaje przewieziony do szpitala psychiatrycznego w Lublinie.

Następnego dnia Sąd Rejonowy w Białej Podlaskiej zdecydował o aresztowaniu mężczyzny. Ze względu na objawy choroby psychicznej Edward Z. miał do czasu zakończenia śledztwa odbywać areszt w lubelskim szpitalu.

Jaki podleczony? To wariat!

40-letni Edward Z. urodził się w Makarówce. Mieszkał z matką, kobietą w podeszłym wieku i schorowaną. Był kawalerem. Nigdy nie ożenił się i nie założył rodziny, ponieważ pozostawał wierny pierwszej i jedynej miłości swojego życia, a była nią wódka. Zaczął pić w szkole podstawowej.

„Ukochana” bynajmniej nie odwzajemniała jego uczuć. Alkohol mu nie służył. Większość miejscowych mężczyzn była trunkowa, wszyscy na drugi dzień mieli kaca, ale nikt nie reagował tak jak Edward Z. Przez wódkę zachorował. Od lat cierpiał na halucynozę alkoholową. Miewał zwidy i omamy słuchowe. Kilkakrotnie leczył się w szpitalu psychiatrycznym w Łukowie. W czasie ostatniego pobytu, jak zeznał po zabójstwie, codziennie dręczyły go koszmary. Cierpiał na bezsenność. Widział zmasakrowane zwłoki matki. Głosy mówiły mu, że została zamordowana przez sąsiadów, m.in. nieżyjącego od lat męża Teresy P. Nakazywały mu także zabić „wrogów”.

Szaleństwo niczym robak podgryzało go od środka. Kumulowała się w nim agresja. Trochę pomogły mu leki. Zwidy na jakiś czas zniknęły. Potem znowu powróciły. Jednak psychiatrzy uznali, że nie jest niebezpieczny dla otoczenia. Mniej więcej na miesiąc przed feralnym sierpniowym koszmarem został wypisany ze szpitala. Lekarze tłumaczyli później decyzję o wypuszczeniu mordercy na wolność tym, że… udało się go podleczyć.

Mieszkańcy Makarówki nie kryli oburzenia: – Co to znaczy, że go podleczyli?! Przecież on nie chorował na grypę. To wariat! Od dawna każdy we wsi wiedział, że Edek jest niebezpieczny i że do końca życia powinien siedzieć w domu bez klamek! Gdyby lekarze mieli więcej wyobraźni, nie doszłoby do tragedii.

Nie pił tylko gdy spał

Ludzie obwiniali nie tylko psychiatrów, ale także starszego brata sprawcy. On także pośrednio przyczynił się do tego, że Edward wyszedł ze szpitala. Poręczył za niego, zobowiązał się pilnować go, żeby nie wyrządził nikomu krzywdy. Ale jaka to mogła być opieka, skoro mężczyzna miał żonę, dwójkę dzieci, gospodarkę i sto własnych spraw. Dodatkowo mieszkał na drugim końcu wsi.

Cały ciężar upilnowania chorego syna spadał w tej sytuacji na matkę. Niestety, sterana życiem, zgięta na pół reumatyzmem staruszka nijak sobie z nim nie radziła. Jak wypił i zaczynał szaleć, mogła tylko zamknąć się w swojej izbie i czekać aż mu minie atak. Niekiedy trwało to wiele godzin.

Na dwa tygodnie przed tragedią Edward poszedł w cug. Nie pił tylko wtedy, gdy spał. Potem odstawił alkohol, nie mógł już patrzeć na wódkę. To także mu się zdarzało wcześniej. Zrobił się okropnie nerwowy. Byle drobiazg wyprowadzał go z równowagi. Przez ostatnie trzy dni chodził po wsi z siekierą i widłami i zaczepiał ludzi. Na dzień przed krwawym mordem pobił sąsiadkę, która przyszła do jego matki pożyczyć jakiś drobiazg. Matka Edwarda, widząc, że z synem jest już bardzo źle, chciała wezwać policję, żeby bodaj na parę dni go zabrali. Odmówili jednak przyjazdu. Pouczyli kobietę, że podstawą do interwencji jest skarga złożona przez osobę pokrzywdzoną. Pobita sąsiadka nie zrobiła tego. Dowiedziawszy się, że mężczyzna leczy się psychiatrycznie, policja poradziła matce Edwarda Z., żeby powiadomiła właściwy szpital…

W trakcie śledztwa Edward Z. tłumaczył swój czyn nagłym amokiem i halucynacjami. Powtarzał, że głosy kazały mu zabijać. Żałował tego. Został poddany szczegółowej obserwacji psychiatrycznej. Uznano, że w czasie popełnionych zbrodni był całkowicie niepoczytalny i nie może za swoje czyny odpowiadać przed sądem. Po umorzeniu śledztwa przez Prokuraturę Okręgową w Białej Podlaskiej Edward Z. został umieszczony bezterminowo w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym dla szczególnie niebezpiecznych pacjentów. Niewykluczone, że mężczyzna nadal w nim przebywa. Bezterminowy pobyt często oznacza, że chory do końca życie nie opuści szpitala. Mieszkańcy Makarówki na długo zapamiętali tragiczny wieczór 13 sierpnia 1996 roku.

Zmieniono personalia.

Mariusz Gadomski

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

  1. W artykule jest błąd. Edward Z zabił trzy osoby a nie dwie. Tzw Teresa P. zmarła po 10 dniach w szpitalu na skutek odniesionych obrażeń.