Historie kryminalne: Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich

Historie kryminalne: Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich
fot. https://upload.wikimedia.org/

Zagadkowe morderstwo, wartka akcja, fałszywe tropy i zaskakujące zakończenie. Te cztery elementy składają się na dobry, wciągający kryminał. W tej historii mamy je wszystkie. Oprócz tego dochodzi jeszcze piąty element. Historia jest w stu procentach prawdziwa. Wydarzyła się 150 lat temu.

Bogaci nędzarze

Rankiem 22 lutego 1873 roku mieszkańcy domu przy ulicy Rycerskiej 6 w Warszawie znaleźli zwłoki 72-letniego Józefa Gąsowskiego i jego żony Anny, młodszej od niego o rok, zajmujących lokal pod schodami na parterze. Wezwano policję, która ustaliła, że Gąsowscy zostali uduszeni. Według lekarza obducenta stopień rozkładu ciał nasuwał graniczące z pewnością przypuszczenie, że do podwójnej zbrodni doszło co najmniej trzy dni wcześniej.

Mężczyzna siedział w fotelu przy stoliku, na szyi miał powróz z długiego, skórzanego bicza. Bicz ten był trzy razy okręcony wokół szyi denata, zaś końcówka przechodziła pod jego uchem i między rozchylonymi wargami. Kobieta półleżała na ławie obok łóżka. Została pozbawiona życia takim samym narzędziem jak mąż. Na stole stała częściowo opróżniona butelka śliwowicy. Ponadto cztery kieliszki i talerzyk z resztkami bułki.

Gąsowscy mieszkali bardzo biednie i uchodzili za nędzarzy. Jednak prawda o nich była inna. Żyli całkiem dostatnio. Mężczyzna pracował jako stróż w kantorze komisowym, a dodatkowo po godzinach zarobkowo kontrolował dania, wydawane w jednej z garkuchni żydowskich na Nalewkach. Kobieta natomiast za wynagrodzeniem wymieniała ruble papierowe na srebrne. Razem dawało to dochody zaprzeczające ich pozornemu ubóstwu.

Policja przyjęła hipotezę, że zostali zamordowani z chęci zysku. Ustalono, że sprawca ukradł Gąsowskim listy zastawne na łączną kwotę 13 500 rubli. To był wówczas ogromny majątek.

Kuzyn z Janowa

Numery listów, które zabójca nieopatrznie zostawił u Gąsowskich, policja przekazała właścicielom komisów, trudniących się skupem i sprzedażą takich dokumentów. Nakazano zgłaszać próby sprzedaży listów o zakwestionowanych numerach.

Wkrótce ustalono, że taka próba miała miejsce. Listy próbował sprzedać młody blondyn z wąsami, przedstawiający się nazwiskiem Karpiński, rzekomo zamieszkujący w Hotelu Saskim. Jednak nikt taki nie wynajmował tam pokoju.

Pojawił się także podejrzany. Wezwany na przesłuchanie Eryk J., pracodawca Józefa Gąsowskiego, opowiedział ciekawą historię. Mniej więcej tydzień przed śmiercią Gąsowski nie przyszedł do pracy, tłumacząc nieobecność chorobą.

– Mówił, że odwiedził ich kuzyn, niejaki Piotr Futasiewicz, który przyjechał do Warszawy w interesach z Janowa Lubelskiego, gdzie był podleśniczym. Przyniósł pączki, po zjedzeniu których Gąsowscy się zatruli – powiedział Eryk J.

Czyżby ów Futasiewicz próbował otruć kuzynów pączkami, ale nie udało mu się, więc po tygodniu ich udusił? To miało sens. Kieliszki, na wpół opróżniona butelka śliwowicy i talerz z bułkami znalezione w miejscu zbrodni świadczyły, że Gąsowscy w dniu swej śmierci mieli gościa. Zapewne kogoś, kogo dobrze znali, skoro podjęli go poczęstunkiem. W trybie pilnym sprowadzono z Janowa Piotra Futasiewicza i wzięto go w krzyżowy ogień przesłuchania.

– Zachciało ci się bogactwa, co bratku? W leśnictwie słabo płacą, a tyś młody, masz potrzeby. Żenić się pewnie chcesz, może już masz dziewczynę. Ale która wyda się za golca? – podpuszczali go śledczy.

Futasiewicz zaklinał się, że jest niewinny. Twierdził, że gdy zamordowano Gąsowskich, nie było go w Warszawie. Można to sprawdzić. Ale policja była przekonana, że mężczyzna kłamie.

Mówił jednak prawdę. Z ustaleń w miejscu jego pracy wynikało, że rzeczywiście nie wyjeżdżał nigdzie z Janowa Lubelskiego. Wezwany subiekt z komisu, w którym rzekomy Karpiński chciał spieniężyć zrabowane Gąsowskim listy zastawne, zaprzeczył, że tym człowiekiem był Futasiewicz. Tamten wyglądał zupełnie inaczej.

Naprawdę zatruli się pączkami

W tej sytuacji należało wypuścić Piotra Futasiewicza i szukać dalej. W kręgu podejrzanych o zabójstwo małżonków znaleźli się m.in. sąsiadka Gąsowskich, jej kochanek, znany kryminalista, oraz mieszkający u nich kątem były lokaj, zwolniony z posady za kradzieże na szkodę pracodawców. Jednak nikt z tej trójki nie miał nic wspólnego z morderstwem.

Zastanawiano się nad zeznaniem Eryka J. Dlaczego Gąsowski mówił mu o wizycie Futasiewicza? Przecież to była nieprawda. Czemu wprowadził pracodawcę w błąd? A może – dywagowano – wcale mu tego nie powiedział? Może Eryk J. sam był sprawcą i wymyślił tę bajeczkę, żeby odwrócić od siebie podejrzenia, równocześnie obciążając niewinnego człowieka?

Być może wiedział, że Gąsowscy zgromadzili poważną sumę w listach zastawnych, i żeby wejść w ich posiadanie, zamordował małżonków. Ale pojawiła się wątpliwość. Eryk J., jako właściciel kantoru zajmującego się obrotem papierami wartościowymi, nie mógł nie wiedzieć, że pozostawienie numerów dokumentów to poważny ślad, który może zaprowadzić do niego policję. Zresztą, jak ustalono, on również nie był owym Karpińskim, który próbował je sprzedać w innym kantorze.

Sprawa stawała się coraz dziwniejsza. Okazało się, że Gąsowscy na tydzień przed śmiercią rzeczywiście ulegli ostremu zatruciu po spożyciu pączków. Potwierdził to ksiądz, po którego posłali, sądząc, że wybiła ich ostatnia godzina. To nie wszystko. Wyszło na jaw, że Anna Gąsowska opowiadała znajomym, że spotkała na ulicy kuzyna z Janowa Lubelskiego i zaprosiła go do domu.

Podejrzani bracia

Lekarz, który wykonywał sekcję zwłok Józefa i Anny Gąsowskich, także przekazał policji ciekawe spostrzeżenia. Jego zdaniem sprawców było dwóch. Ten, który udusił mężczyznę, zrobił to w bardzo krótkim czasie. Musiał dobrze znać anatomię. Natomiast zabójca kobiety trudził się dłużej.

Policja sprawdziła, kto dziedziczy po Gąsowskich. Małżonkowie nie dochowali się dzieci. Mieli natomiast krewnych. Oprócz Piotra Futasiewicza, który z całą pewnością ich nie zamordował, najbliższą dla nich rodziną byli siostrzeńcy Anny Gąsowskiej, bracia Kazimierz i Piotr Wasilewscy.

Zarządzono w trybie pilnym przesłuchanie Wasilewskich. Jednak na wezwanie do komisariatu przyszedł tylko starszy z braci, Kazimierz. Adrian, według jego wyjaśnienia, przed kilkoma dniami wyjechał z Warszawy bez uprzedzenia.

Kazimierz Wasilewski stwierdził, że nie miał nic wspólnego z morderstwem Gąsowskich. Chociaż to kuzyni, nie krył się z pogardą do nich. Bolało go, że ciotka i wuj, choć majętni, udają żebraków, by wyłudzać zapomogi od miasta. Powiedział, że ostatni raz był u nich w maju 1872 roku.

Nie potrafił udowodnić, że nie jest zabójcą. Jednakże uznano, że nie mógł się podawać przed Anną Wasilewską za Piotra Futasiewicza. Ciotka go przecież znała, więc od razu odkryłaby oszustwo. Z tych samych powodów nie był to także jego brat. Mimo wszystko sprawa wymagała wyjaśnień.

– Przypuszczam, ale oczywiście mogę się mylić, że Piotr pojechał do naszego ojca – powiedział Kazimierz. Komisarz policji zadał mu jeszcze jedno pytanie: czy jego brat nosi wąsy. Mężczyzna odpowiedział twierdząco.

Trzeci Wasilewski

Piotr Wasilewski rzeczywiście przebywał w domu rodzinnym, w miejscowości Gęś w powiecie radzyńskim (obecnie w gminie Jabłoń w powiecie parczewskim). Warszawska policja zleciła funkcjonariuszom z Radzynia Podlaskiego zatrzymanie mężczyzny, co niebawem nastąpiło. Piotr Wasilewski przyznał się do współudziału w zabójstwie małżonków Gąsowskich. Wskazał wspólnika.

Bracia Kazimierz i Piotr Wasilewscy w dzieciństwie stracili matkę. Wychowaniem synów zajmował się ich ojciec, duchowny unicki, mający tu niewielka trzódkę wyznawców.

Pragnął, żeby synowie, albo przynajmniej jeden z nich, poszli w jego ślady. Ale obaj nie mieli ochoty zostać duchownymi. Kazimierz, gdy tylko się usamodzielnił, wyjechał do Warszawy, gdzie znalazł pracę. Piotr za namową ojca rozpoczął naukę w  seminarium duchownym w Chełmie. Jednak po dwóch latach uznał, że to nie dla niego i pojechał za bratem do Warszawy.

Zapisał się na uniwersytet, na wydział weterynaryjny. Mieszkał u brata, żył bardzo skromnie. Ojciec, który uważał, że młodszy syn go zawiódł, nie przysyłał mu pieniędzy.

Pewnego razu spotkał w Warszawie dawno niewidzianego przyjaciela, z którym studiował w seminarium duchownym. Ów przyjaciel nazywał się… Adrian Wasilewski. Ale to tylko zbieżność nazwisk. Nie byli krewnymi.

Adrian był w jeszcze gorszej sytuacji. W przeciwieństwie do Piotra, sam nie zrezygnował z nauki w seminarium. Został wyrzucony za kradzież. Odpowiadał przed sądem, który skazał go na karną służbę w rosyjskim wojsku. Musiał odsłużyć pięć lat. Potem przyjechał do Warszawy w nadziei znalezienia pracy. Ale niestety, wszędzie mu odmawiano. Był zdesperowany, poznał dziewczynę, z którą pragnął się ożenić, ale obawiał się, że ukochana nie zechce poślubić człowieka znajdującego się na granicy nędzy.

Gotów był popełnić przestępstwo, aby zdobyć jakieś pieniądze. Namawiał Piotra do współudziału. Tamten początkowo odmawiał, ale kiedy zapadł na chorobę weneryczną, której nie miał za co leczyć, uznał, że nie ma innego wyjścia niż wspólnie z przyjacielem wstąpić na drogę zbrodni.

Zmylili tropy

Piotr Wasilewski wytypował ofiary. Powiedział Adrianowi o majętnych kuzynach zamieszkałych przy Rycerskiej. Przyjaciel zdecydował, że napadną na nich, zabiorą listy zastawne, ale będą musieli zabić Gąsowskich, by ci nie wskazali ich policji. Wymyślił też sposób na zmylenie tropów.

To on podał się przed Anną Wasilewską za Piotra Futasiewicza. Kobieta, która od dawna nie widziała kuzyna z Janowa Lubelskiego, uwierzyła mu i zaprosiła go do domu. Kilka dni później Adrian Wasilewski odwiedził małżonków. Przyniósł pączki, które jego przyjaciel nasączył morfiną za pomocą strzykawki. Piotr Wasilewski, przyszły weterynarz, znał się na lekach. Uznał, że wstrzyknięta do pączków morfina wystarczy do uśmiercenia dwojga ludzi w podeszłym wieku.

Jednak przeżyli. Po tygodniu „kuzyn z Janowa” znowu do nich przyszedł. Tym razem towarzyszył mu Piotr Wasilewski. Gąsowscy nie widzieli go od lat, więc go nie rozpoznali. Mężczyźni przynieśli butelkę przedniej śliwowicy, którą zaczęli raczyć się z gospodarzami. Gąsowska podała bułki. Potem jej mąż posłał ją do sklepu po jakąś godniejszą zakąskę.

Gdy wyszła, Adrian Wasilewski, pod pozorem napełnienia kieliszków, złapał Gąsowskiego za gardło, a Piotr założył mu na szyję bicz i zaczął go na niej okręcać. Stary próbował się wyswobodzić, ale z każdą chwilą tracił siły. Charczał tylko słabo, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Po chwili było po nim.

Gospodynią, po jej powrocie ze sklepu, zajął się Adrian. Nie znał się tak dobrze na anatomii jak przyjaciel, więc sporo się natrudził, żeby udusić kobietę. Po dokonaniu podwójnego morderstwa, przystąpili do plądrowania izby. Otworzyli stojący w kącie izby kufer. Przerzucali złożone w nim papiery. Po kilku minutach znaleźli to, czego szukali. Schowali łup do worka. Zabrali jeszcze stary zegarek kieszonkowy Gąsowskiego, po czym zasłonili okno i wyszli z mieszkania. Próbowali sprzedać skradzione listy zastawne, co udało im się w niewielkim zakresie. Resztę zniszczyli. Obaj uciekli z Warszawy.

Wkrótce zatrzymano Adriana Wasilewskiego. Podobnie jak Piotr, ukrywał się pod Radzyniem Podlaskim. Potwierdził zeznanie przyjaciela. Obaj Wasilewscy odpowiedzieli za morderstwo małżonków Gąsowskich. Sprawę rozpatrywał Sąd Kryminalny w Warszawie. Wina oskarżonych nie podlegała dyskusji, przyznali się do zbrodni i zgromadzono przeciwko nim dowody.

Obrona wskazywała jednak na okoliczności łagodzące. Adwokat Adriana Wasilewskiego mówił o jego trudnej sytuacji życiowej, która doprowadziła go do granic nędzy. Natomiast obrońca Piotra chorobą tłumaczył jego udział w zbrodni.

Nie wpłynęło to w znaczący sposób na wymiar kary. Obaj zostali skazani na ciężkie roboty w kopalniach syberyjskich: Piotr Wasilewski, jako krewny ofiar, na czas nieokreślony, Adrian Wasilewski na 16 lat.

Mariusz Gadomski

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy