Historie kryminalne: Żądza pieniądza

Historie kryminalne: Żądza pieniądza
fot. Pixabay

Cienka jest granica oddzielająca dobro od zła. Tak cienka, że można jej czasami nie dostrzec. Są ludzie, którzy uważają, że być dobrym i uczciwym, to być biednym i wykorzystywanym. A bieda to kiepski doradca życiowy.

Wystarczyła chwila, by człowiek z natury dobrotliwy, cieszący się dobrą opinią, przemienił się w mordercę. Potem tego żałował, powtarzał, że zrobiłby wszystko, by cofnąć czas. Ale oczywiście było to niemożliwe. Musiał odpowiedzieć za zło, które wyrządził. Które być może było szaleństwem chwili. Czy ta pokuta mu pomogła? – tego nie wiadomo.

Luz w portfelu

Zamieszkały z liczną rodziną w Międzyrzecu Podlaskim 32-letni Przemysław T. uchodził za takiego, co nawet muchy by nie skrzywdził. Był łagodny i spokojny, brzydził się przemocą we wszelkich formach. Chociaż siły mu nie brakowało, mierzył blisko 190 cm wzrostu, a muskulaturę miał jak zawodowy kulturysta, to w sytuacjach krytycznych wolał ustąpić niż wdać się w bójkę i mieć później kłopoty.

Niektórzy podziwiali go za tę mądrą postawę życiową, inni uważali go za tchórza i safandułę – bo owszem, trzeba niekiedy odpuścić, ale nie w każdych okolicznościach. Ze zdaniem tych drugich Przemysław T. niespecjalnie się nie liczył.

– Jestem jaki jestem i nikomu nic do tego. Rządźcie się swoim życiem a nie moim – zwykł mawiać. Mało kto wiedział, że jako kilkunastolatek przebywał w zakładzie poprawczym za pobicie kolegi. Gdyby nie jego siła, nie byłoby sprawy, jednak poniosło go i złamał tamtemu szczękę. Rodzice pokrzywdzonego chłopaka nie darowali mu. Miał nauczkę na całe życie.

Miły i uczynny dla sąsiadów, kochający mąż i ojciec siedmiorga dzieci. Honorowy krwiodawca. Taką wspaniałą opinią się cieszył. Niestety, szacunek u ludzi nie szedł w parze z sytuacją materialną Przemysława T. i jego rodziny. Zwłaszcza ostatnio kiepsko mu się wiodło. Z zawodu był  co prawda murarzem. Jest to popłatny fach pod warunkiem, że jest praca. A duża firma, w której był murarzem, w wyniku kryzysu gospodarczego splajtowała pod koniec 1999 roku. Nowej pracy nie mógł znaleźć. W portfelu był coraz większy luz. Od czasu do czasu trafiały mu się fuchy przy zalewaniu fundamentów. Ale nie za często. W Międzyrzeczu Podlaskim aż tak dużo nie budowano.

Żona także nigdzie nie pracowała. Oszczędności topniały z każdym dniem. A wydatki stale rosły. Smutne mieli Boże Narodzenie. Gdyby nie pomoc rodziców, nie byłoby ich stać na urządzenie Wigilii.

Na frasunek dobry trunek

W sylwestra Przemysław T. w minorowym nastroju wyszedł z domu, bo nie mógł już patrzeć na smutek najbliższych. Na ulicy spotkał kolegę.

– Cześć, Przemek – przywitał się Zbigniew S. Szedł charakterystycznym wężykiem. W ręku dźwigał wypchaną reklamówkę. Dzwoniły w niej butelki. – Coś taki markotny? Wpadnij do mnie za pół godziny, to poprawisz sobie humor. Trzeba godnie pożegnać dwudziesty wiek.

Przemysław T. nie był abstynentem, aczkolwiek znał swoje alkoholowe możliwości. Dziś miał ochotę się napić – wiadomo, na frasunek dobry trunek. Zastrzegł jednak, że jest bez kasy. Zbigniew S. odparł, żeby się tym nie martwił.

– Ja dziś stawiam – powiedział wielkopańskim tonem. I żeby ostatecznie przekonać kolegę, dodał, że być może będzie u niego facet, który szuka chętnych budowlańców do pracy za granicą. – Wiem, jak ci zależy na robocie, więc wdepnij, pogadasz sobie z tym gościem.

Jak więc mógł nie skorzystać z zaproszenia? Może rzeczywiście załatwi sobie pracę na saksach? Ze Zbigniewem S. znał się od lat, tamten mieszkał w tej samej kamienicy, piętro niżej. Mógł mu zaufać. Zbyszek, chociaż stary kawaler i trochę dziwak, był równym facetem. Miał ostatnio szczęście: udało mu się znaleźć robotę w międzyrzeckiej ciepłowni. Co prawda za marne grosze, ale staż się liczył, pracodawca odprowadzał składkę emerytalną i zapewniał ubezpieczenie zdrowotne.

Pożycz, Zbychu, pięć dych

Zbigniew S. akurat wziął wypłatę. A do tego jeszcze tak zwaną świąteczną rybkę w postaci niewielkiej premii pieniężnej. Urządził więc prawdziwą ucztę: wódka, mięsna konserwa, ogórki kiszone i napój pomarańczowy w kartonie.

Przemysław T. zastał u niego innego znajomego, Sławomira F., który mieszkał na parterze w tej samej kamienicy. Nie było natomiast faceta szukającego ludzi do pracy za granicą. Zapytał o niego gospodarza.

– No, owszem, miał przyjść, ale nie wiem, czy przyjdzie – odparł bełkotliwie Zbigniew S. Już wcześniej sporo wypił i wcale się z tym nie krył, opowiadając, jak to po robocie obalili z kumplami z pracy dwie połówki żołądkowej czystej. Teraz, po kilku kolejkach, zaczynał mieć dość. Kiwał się nad talerzem, język coraz bardziej mu się plątał. Poszedł za potrzebą i upadł na podłogę. Wzięli go pod ramiona, położyli na tapczanie.

Przemysław T. też miał mocno w czubie. Był zawiedziony, liczył, że uda mu się zaczepić do pracy, a tu znowu figa z makiem. Facet od saksów pewnie już nie przyjdzie. Czuł złość do Zbigniewa S., który narobił mu nadziei. Co prawda kolega nie obiecał, że tamten będzie na sto procent, stwierdził, że być może przyjdzie. Jednak mógł w ogóle o nim nie wspominać.

– No panowie, komu w drogę, temu czas – powiedział w pewnym momencie Sławomir F. Był umówiony z dziewczyną na sylwestrową prywatkę i wolał się nie spóźnić, bo jego sympatia tego nie tolerowała. Wstał z fotela, zaczął naciągać kurtkę. Był już przy drzwiach, kiedy o czymś sobie przypomniał.

– Wiesz co, Zbysiu – zwrócił się do gospodarza, widząc, że tamten zaraz zaśnie. – Mam do ciebie malutką prośbę. Możesz mi pożyczyć pięć dych? Oddam w przyszłym tygodniu.

– Pewnie, że pożyczę, dlaczego mam nie pożyczyć. Dla moich przyjaciół wszystko – wymamrotał Zbigniew S. – Podaj mi z łaski swojej skafander.

Z niemałym trudem i wysiłkiem wygrzebał z kieszeni portfel. Wyjął z przegródki plik banknotów. Dwie dwudziestki i jedną dziesiątkę złożył na pół i dał koledze. Schował portfel do kurtki, którą Sławomir F. odłożył na fotel.

Zbigniew S. po chwili już chrapał. Wódka została, ale nie chcieli pić bez gospodarza i fundatora. Mógłby mieć później pretensję. W tej sytuacji dwaj mężczyźni, życząc sobie szczęśliwego Nowego Roku, rozeszli się do domów.

Sławomir F. spotkał się wkrótce ze swoją dziewczyną. Spędził z nią całą noc na imprezie, widziało go mnóstwo osób. Dzięki temu występował w tej ponurej sprawie jedynie jako świadek.

Nie mógł się oprzeć pokusie

Żona Przemysława T. wyczuła, że pił, lecz nie powiedziała słowa. Spojrzała na męża pustym wzrokiem i wróciła do karmienia piersią niespełna rocznej Amelki. Szóstka starszych dzieci bawiła się prezentami, które dostały pod choinkę. Kupili je dziadkowie, bo rodziców nie było stać…

Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Podchodził do okna, za którym prószył śnieg, parzył w telewizor. Ale na ekranie same uśmiechnięte twarze, wszyscy szykują się do pysznej zabawy. Atmosfera wszechobecnej radości dodatkowo go przygnębiała.

Dlaczego jest im tak źle? Ktoś się na nich uwziął, czy co? Jak tak dalej pójdzie, co ich czeka? Trzeba jeść, płacić za mieszkanie, od czasu do czasu kupić coś dzieciom. Skąd na to wszystko brać pieniądze?

Naraz drgnął. Przed oczami stanęła mu kurtka Zbigniewa S. Sławomir F. odłożył ją na oparcie fotela. W kurtce był portfel, a w portfelu… Sporo tego było. A jakby tak zejść do Zbycha i wziąć bodaj trochę. Pewnie by się nie zorientował. Sporo dziś wypił. Po dużej dawce alkoholu człowiek nie pamięta, ile wydał.

Nie mógł oprzeć się pokusie. Mruknął do żony, że musi jeszcze na krótko wyjść. Pamiętał, że gdy opuszczali mieszkanie Zbyszka, Sławek zastanawiał się, czy go nie obudzić, żeby zamknął za nimi drzwi na klucz. Jednak nie zrobili tego. Zatem drzwi były otwarte.

Ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi się rozwarły. Gospodarz leżał w pokoju na tapczanie przykryty kocem i chrapał. Przemysław T. zbliżył się na palcach do fotela, sięgnął po kurtkę. Nagle z bocznej kieszeni wyleciała latarką i upadła z łoskotem na podłogę. Odgłos ten zbudził Zbigniewa S.

– Co jest? – niezupełnie jeszcze przytomny zamrugał oczami. Zobaczył Przemysława. – Co ty tu robisz, jak wszedłeś?

Widząc, że tamten trzyma w ręku jego kurtkę, zerwał się na równe nogi i wyszarpnął mu ją z rąk.

– Ty s… synu, chciałeś mnie okraść! – krzyknął.

fot. autor

Przemysław T. wpadł w popłoch. Gwałtownie cofnął się i uderzył plecami w stół, który stał na środku pokoju. Pozostały na nim puste butelki, kieliszki, talerze i sztućce. Między innymi nóż. Taki duży, kuchenny. Dwie godziny temu kroili nim konserwę mięsną. Wciąż ogarnięty paniką chwycił metalową rękojeść, przyskoczył do coraz głośniej zachowującego się Zbigniewa S. i zadał mu pchnięcie. Pierwszym ciosem tylko go drasnął w ramię. Dwa kolejne trafiły w klatkę piersiową.

Ranny rzęził, dusił się krwią. Bełkotliwie wzywał pomocy, lecz Przemysław T. nie interesował się nim. Wyjął z jego kurtki portfel, zabrał zwitek banknotów (okazało się później, że było tego około 160 zł), po czym przez nikogo niezauważony opuścił mieszkanie sąsiada. Narzędzie zbrodni wrzucił do studni na podwórzu.

Za skradzione pieniądze kupił na melinie pół litra rozrabianego spirytusu. Alkohol wypił sam, w kuchni. Resztę pieniędzy schował do półki. Następnego dnia wybrał się z żoną na bazar. Kupili trochę jedzenia i rzeczy do mieszkania.

Zwłoki Zbigniewa S. znaleźli krewni, którzy kilka dni później przyszli do niego w odwiedziny. Lekarz pogotowia ratunkowego stwierdził zgon mężczyzny. Ciosy zadane ostrym nożem uszkodziły lewe płuco. Nastąpił silny krwotok wewnętrzny, który stał się bezpośrednią przyczyną  śmierci.

Policja ustaliła, że mordercą jest jeden z dwóch mężczyzn, którzy odwiedzili sąsiada w sylwestra. Sławomir F. miał niepodważalne alibi. Pozostawał Przemysław T.

Kto idzie spać z nożem?

Prokuratura w Radzyniu Podlaskim przedstawiła mu zarzut umyślnego zabójstwa. Mężczyzna wyjaśniał w śledztwie, że przyszedł do kolegi, żeby pożyczyć pieniądze, jednakże pijany sąsiad źle zrozumiał jego intencje.

– Zbudził się i posądził mnie o próbę kradzieży. Zaczęliśmy się szarpać. W pewnym momencie Zbigniew S. nadział się na nóż, który trzymał w ręku, gdy spał.

Przedstawioną przez podejrzanego linię obrony prokurator włożył między bajki. Kto kładzie się spać z nożem? Nie trzymało się również kupy twierdzenie Przemysława T., iż przyszedł do kolegi pożyczyć pieniądze. Czemu nie pożyczył, gdy był u niego wcześniej, a gospodarz jeszcze nie spał? Skoro nie robił problemów, pożyczając 50 zł Sławomirowi F., to zapewne nie odmówiłby także drugiemu koledze.

Na rozprawie w Sądzie Okręgowym w Lublinie Przemysław T. już nie zapierał się winy. Pojął, że wykrętnymi wyjaśnieniami tylko pogarsza swoją sytuację.

– Całe życie starałem się być uczciwy, schodziłem innym z drogi. Ale wtedy coś się we mnie zbuntowało. Moja rodzina znajdowała się w trudnej sytuacji materialnej. Po utracie pracy nie mogłem znaleźć nowej. Widok tych pieniędzy zaćmił mi rozum, sumienie. Bardzo tego żałuję, zabiłem człowieka. Gdybym mógł cofnąć czas… – mówił ze łzami w oczach.

Wyrażona przez oskarżonego skrucha sprawiła, że nie został skazany na dożywocie lecz na 25 lat pozbawienia wolności. Łagodniej nie można było. Przemysław T. zadał Zbigniewowi S. ciosy nożem. Nie udzielił mu pomocy. Okradał go, a tamten w tym czasie wykrwawiał się.

Mariusz  Gadomski

Zmieniono personalia

 

Czytaj też nasze wcześniejsze historie kryminalne:

Czytaj też nasze wcześniejsze historie kryminalne:

Historie kryminalne: Zbrodnia w pociągu

Koszmar brzasku

Historie kryminalne: Koszmar brzasku

Zabił ją, bo miała go dość

Historie kryminalne: Zabił ją, bo miała go dość

Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich

Historie kryminalne: Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich

Przepadła jak kamień w wodę

Historie kryminalne: Przepadła jak kamień w wodę

Po co oni wracali do Terespola?…

Historie kryminalne: Po co oni wracali do Terespola?…

Zabij ich wszystkich!

Historie kryminalne: Zabij ich wszystkich!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy