Historie kryminalne: 17-letni wampir z Radzynia

Historie kryminalne: 17-letni wampir z Radzynia

Kobieta zdążyła dostrzec, że Szefler sięga po siekierę, następnie pochyla się nad nią i z rozmachem opuszcza ostrze na jej głowę. Po tym ciosie zemdlała

Mizerny, chuderlawy chłopczyna o wylękłych oczach. Tak go opisywała prasa. I nie było w tej charakterystyce cienia przesady. Wygląd i zachowanie niespełna 17-letniego Leona Szeflera rzeczywiście przywodziły na myśl dziecko, które nie bardzo wie, dlaczego wprowadzono je pod konwojem do sali rozpraw warszawskiego sądu i w jakim celu musi wysłuchiwać tak strasznych rzeczy o sobie.

Ale była to tylko wyuczona poza oskarżonego. Przewód sądowy jasno dowiódł, że ów nieśmiały, zahukany wyrostek to w rzeczywistości bestialski morderca dwójki dzieci, osobnik pozbawiony elementarnych cech człowieczeństwa…

Leżały z pogruchotanymi główkami

Małżonkowie Zagajewscy prowadzili w Kolonii Janin w powiecie węgrowskim niewielkie gospodarstwo rolne. Oboje ciężko pracowali, żeby zapewnić utrzymanie sobie i dwojgu dzieci: 5-letniej Irence i 3-letniemu Jerzykowi.

Na początku 1923 roku odnotowano w całej Polsce rekordowe mrozy. Temperatura nierzadko spadała poniżej 30 stopni. Wiele osób zmarło z wychłodzenia. Szwankowała kolej. Po srogim styczniu nadszedł równie nieprzyjazny pod względem pogody luty.

Zagajewski miał jakąś pilną sprawę do jednego z sąsiadów. Naciągnął gruby barani kożuch i obiecał żonie, że niedługo wróci. Dzieci wybiegły do niego w podskokach, ale kazał im zaraz zmykać do izby, gdzie było dobrze napalone w piecu. Zabawił może dwie godziny. Gdy wchodził na ganek, usłyszał stłumiony jęk dobiegający z wnętrza domu. Po chwili już tam był. Poślizgnął się na krwi, która pokrywała podłogę.

– Józefka, co tu się… – urwał w pół zdania. Ujrzał koszmarny widok. Dwójka dzieci leżała pod oknem z pogruchotanymi główkami. Dwa metry dalej żona, z podobnymi ranami. Jęczała z bólu. Musiała go zauważyć, bo słabym gestem przykazała, żeby się przybliżył. – To Leon… parobek – szepnęła, po czym straciła przytomność.

Za późno na pomoc

Zrozpaczony Zagajewski opuścił w szoku dom. Biegł przez wieś, wołając imiona dzieci i żony. Krzyki usłyszeli mieszkający po sąsiedzku koloniści. Im również serca zamarły ze zgrozy na widok trzech skrwawionych ciał. Irenka z całą pewnością już nie żyła. Natomiast u Jerzyka i jego matki słaby puls wciąż bił. Niepodobna było dłużej czekać i patrzeć na ich cierpienie.

Kilka osób pognało co duchu na stację kolejową, skąd wezwano pogotowie ratunkowe. Ranni trafili do szpitala w Siedlcach. Ma się rozumieć, o straszliwej zbrodni powiadomiono policję.

Na pomoc dla trzyletniego Jerzyka było już niestety za późno. Chłopczyk wkrótce zmarł w wyniku ciężkich obrażeń głowy, powstałych na skutek ciosów zadanych najprawdopodobniej siekierą. Takie same rany spowodowały zgon jego siostry. Przeżyła natomiast Józefa Zagajewska. Obrażenia 26-letniej kobiety okazały się lżejsze niż u dzieci. Zagajewska po kilku dniach odzyskała przytomność. Nieświadoma tego, że jej pociechy zginęły straszną śmiercią, ciągle powtarzała, że została napadnięta w domu przez Leona Szeflera, piętnastolatka, który od kilku zaledwie tygodni służył jako parobek w ich gospodarstwie.

– Szefler najpierw strzelił do mnie dwukrotnie z rewolweru należącego do mojego męża, a potem zaatakował siekierą, uderzając w głowę. Nie znam powodu, dla którego to uczynił – zeznała do protokołu policyjnego.

Uciekał na Wschód

Podejrzanego o podwójną zbrodnię nie było już we wsi. Policja dokładnie przeszukała obejście Zagajewskich i nie natrafiła na jego ślad. Z podobnym skutkiem sprawdzono również inne gospodarstwa na terenie Kolonii Janin.

Młodzieńca o rysopisie odpowiadającym poszukiwanemu świadkowie widzieli na stacji kolejowej. Policja przypuszczała, że wsiadł do pociągu i jest już daleko. Po sprawdzeniu, jakie składy mijały tego dnia miejscowość, ustalono, że Szefler zmierza w kierunku wschodniej granicy Polski. Niewykluczone, że chce przedostać się do Rosji Sowieckiej, gdzie byłby poza zasięgiem krajowej jurysdykcji.

Morderca został zatrzymany na stacji Mołodeczno (obecnie jest to terytorium Białorusi). Z uwagi na to, że Szefler zabrał z domu Zagajewskich należący do gospodarza rewolwer, z którego strzelał do Józefy Zagajewskiej, policja zachowała daleko idącą ostrożność podczas kontaktu z podejrzanym.

Leon Szefler urodził się w Radzyniu Podlaskim. Niedawno, z powodu nieporozumień z ojcem, uciekł z domu i błąkał się po okolicy. Być może jego celem była Warszawa. Wędrował pieszo, a gdy nastały mrozy, zdecydował się poszukać jakiegoś schronienia na zimę. Traf chciał, że zatrudnił się jako pomocnik do wszystkiego w gospodarstwie Zagajewskich.

Szefler przyznał się sędziemu śledczemu do zabójstwa Ireny i Jerzego Zagajewskich oraz do zranienia ich matki, Józefy Zagajewskiej. Nie potrafił jednak wytłumaczyć, dlaczego dopuścił się tak potwornych czynów. W czasie postępowania policyjnego zdradzał objawy choroby psychicznej.

„Ponieważ zachodziły wątpliwości co do umysłowego stanu chłopca, przeto odesłano do Tworek, gdzie poddano jego psychikę paromiesięcznej obserwacji lekarskiej”. („Express Lubelski”, 24 grudnia 1924).

Chodził swoimi drogami

Chłopak pochodził z podupadłej wielodzietnej rodziny mieszczańskiej. Żyli ubogo, a ostatnio popadli nieomal w nędzę. W dużej mierze przyczyną tego stanu rzeczy był alkoholizm ojca. Starego Szeflera znali właściciele wszystkich szynków w Radzyniu Podlaskim. Przepijał ostatnie pieniądze, pozwalając, żeby jego najbliżsi cierpieli niedostatek. Po pijanemu okrutnie znęcał się nad żoną i dziećmi, spośród których baty najczęściej otrzymywał Leon.

Tłukł go pasem i pięściami gdzie popadnie. Często w głowę. W czasie obserwacji psychiatrycznej pokazywał lekarzom obite miejsca. Można odnieść wrażenie, że ojciec go nienawidził. Wszystko go w nim złościło: wątła postura, harde usposobienie, a najbardziej chyba to, że chłopak po otrzymanym laniu nie okazywał skruchy ani należnego ojcu szacunku. Nie płakał, nie skarżył się, ale i nie obiecywał poprawy, lecz w pogardliwym milczeniu przyjmował bolesne razy czy też inną karę.

W rezultacie złego traktowania przez ojca alkoholika, Leon wyrósł na milczka i odludka. Z nikim się nie przyjaźnił, nikomu z niczego się nie spowiadał. Całe dnie spędzał w samotności, rozmyślając o sobie tylko znanych sprawach. Pewnego uciekł z domu i nigdy już się tam nie pokazał. A w Radzyniu nikt za nim bynajmniej nie tęsknił.

Przez kilka miesięcy tułał się po powiecie radzyńskim, potem ruszył na północ. W trudnych międzywojennych czasach widok zabiedzonego chłopca wędrującego samotnie z tobołkiem po gościńcach nie był niczym osobliwym. Ludzie z litości wspomagali go kubkiem mleka lub pajdą chleba i pozwalali mu przenocować w izbie.

Dręczył dzieci i zwierzęta

Nastała zima. Szefler postanowił więc gdzieś przeczekać chłody i najął się za parobka u Zagajewskich w Kolonii Janin. Przebieg kilku następnych tygodni uświadomił gospodarzom, że przyjęcie do domu młodego włóczęgi na służbę było dużym błędem. Szefler okazał się leniem, do żadnej pracy nie można go było nagonić. Ujawnił też złą, mroczną naturę.

Znajdował upodobanie w dręczeniu dzieci Zagajewskich. Gdy zostawał z nimi sam, dokuczał im, wyśmiewał, straszył, a także stosował wobec nich przemoc fizyczną: popychał, szarpał za włosy. Bały się go jak ognia i nie skarżyły na niego do rodziców. Szczególną satysfakcję czerpał z dręczenia niespełna trzyletniego Jerzyka.

Okrutnie traktował również zwierzęta. Znamienny jest pewien epizod, o którym mówił w sądzie podczas procesu mordercy jeden ze świadków oskarżenia. Ktoś we wsi był zmuszony pozbawić życia parę chorych szczeniąt. Ówcześni weterynarze nie zajmowali się tego rodzaju czynnościami i trzeba było radzić sobie we własnym zakresie. Kiedy Szefler dowiedział się, że człowiek ten chce utopić szczenięta w rzece, przyszedł do niego i powiedział, żeby mu je oddać, to on się nimi zajmie.

– I co wtedy oskarżony uczynił? – spytał zaintrygowany sędzia.

– Ano nie zaniósł ich do rzeki, Wysoki Sądzie, jak myśleliśmy, że zrobi, lecz zakopał je żywcem w ziemi, a potem patrzył jak powoli zdychają… – padła odpowiedź świadka.

Podniecił go widok krwi…

Krytycznego dnia Zagajewska, czekając na powrót męża, bawiła się z Irenką i Jerzykiem. Gdy dzieci usnęły, powiedziała do Szeflera, że na chwilę musi wyjść z domu. Po kilku minutach była z powrotem. Ze zdumieniem zobaczyła, że parobek stoi pośrodku izby, ściskając w ręce rewolwer jej męża. Dzieci stały w kącie. Wystraszone, cicho popłakiwały.

– Leon, co ty chcesz zrobić? – spytała drżącym głosem. Parobek nie odpowiedział. Kobieta zobaczyła w jego oczach szalony błysk, chciała się cofnąć, lecz chłopak w tej sekundzie nacisnął spust. Potem raz jeszcze. Upadła, ale nie straciła przytomności. Zdążyła dostrzec, że Szefler sięga po siekierę, następnie pochyla się nad nią i z rozmachem opuszcza ostrze na jej głowę. Po tym ciosie zemdlała. Ocknęła się, gdy do domu przyszedł mąż.

Uporawszy się z kobietą, zwyrodniały morderca zajął się dziećmi. Jerzyk i Irenka, widząc, że ich mama leży na podłodze, rzuciły się jej na ratunek. A wtedy… „Widok krwi rozpętał zwierzęce instynkty Szeflera (…) Chwycił siekierę i jął zadawać nią nieprzytomnej kobiecie ciosy w głowę. W obronie nieszczęśliwej matki stanęły oba maleństwa jej, Jerzyk i Irenka, jednak i dzieci te padły pod toporem zbrodniarza” (Gazeta Gdańska, 8 lutego 1923).

Po zatrzymaniu przez policję Szefler utrzymywał, że gdy Zagajewska udała się do kurnika, pobił jej dzieci. Bał się reakcji kobiety, gdy dowie się, co zrobił, i dlatego postanowił ją zastrzelić. Sędziowie włożyli między bajki wyjaśnienia oskarżonego. Czemu po oddaniu do kobiety strzałów z rewolweru zaatakował ją siekierą? A potem tym samym narzędziem zamordował Irenkę i Jerzyka? Tego nie umiał wytłumaczyć.

Z opinii lekarskiej wystawionej przez dr. Bednarza z zakładu dla chorych umysłowo w Tworkach wynikało, że Szefler jest osobnikiem zupełnie poczytalnym, a w czasie popełnionych zabójstw był w pełni świadomy swoich czynów. Uznano, że „jest wszakże degeneratem i typem obciążonym dziedzicznie z wyraźnemi objawami atawizmów alkoholicznych”. (Express Lubelski, 24 grudnia 1924).

Ze względu na to, że oskarżony nie był osobą pełnoletnią, Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Leona Szeflera za zabójstwo dwójki dzieci i próbę zabójstwa ich matki na karę 8 lat domu poprawczego. Pod uwagę wzięto jego ciężkie doświadczenia z dzieciństwa. Orzeczona kara została zatwierdzona przez sąd apelacyjny.

Mariusz Gadomski

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy