Kącik książkowy: Czy staranowanie przez policjanta może być początkiem nowego rozdziału życia?

Kącik książkowy: Czy staranowanie przez policjanta może być początkiem nowego rozdziału życia?

Wydawnictwo Replika proponuje czytelnikom „Podlasianina” kolejne dwie nowości: „Kto by pomyślał” Moniki Brendy i „Dzika plaża” Iwony J. Walczak.

„Kto by pomyślał” 

Tęskniła do bycia zaopiekowaną. Rzadko zdarzały się jej chwile słabości, lecz czasem przychodził taki moment, że chciała poczuć się małą, bezbronną kobietką, którą ktoś się zajmie i zaopiekuje. Przez chwilę, przez pół dnia…

Karolina po czterech latach małżeństwa wreszcie rozwiodła się z przemocowym mężem. Pomimo że jej najbliższa przyjaciółka namawia ją do nawiązywania nowych kontaktów, ona nie ma ochoty spotykać się z mężczyznami. Jest szczęśliwa, żyje spokojnie, zmieniła pracę, więc znajduje czas na ukochane przejażdżki rowerowe wzdłuż plaży.

Pewnego poranka wszystko się zmienia, gdy podczas jednej z nich taranuje ją rozpędzony mężczyzna i kobieta ląduje w szpitalu. Oburzona dzwoni na policję i ze zdziwieniem dowiaduje się, że sprawcą wypadku był… policjant. Karolina jeszcze nie wie, że właśnie rozpoczął się nowy rozdział jej życia.

Czytaj fragment:

Karolina dojechała rowerem do Brzeźna i przy dużym parkingu rowerowym skręciła w lewo, do Jelitkowa. Jak co wtorek wybierała się po świeże ryby, które sprzedawano w niepozornej szopie stojącej tuż przy plaży. Dzień był ciepły, choć to przecież listopad. Karolinę zawsze dziwiło narzekanie na polską jesień, na listopadową pluchę, błoto, deszcz i ogólną beznadzieję. Dla niej listopad był ostatnim pięknym miesiącem roku. Na drzewach jeszcze trochę liści, żółto-rdzawych, nawet zielonych, nadmorskie wydmy płonęły kolorami, niebo – choć lekko zasnute poranną mgłą – było niebieskie, a w powietrzu dało się jeszcze wyczuć jesienne ciepło. Wszędzie wokół kolory. Nie to co w grudniu, a już, nie daj Boże, w styczniu czy lutym. Wtedy to dopiero szarość nad szarościami. Natomiast listopad był jeszcze piękny, jeszcze pachniał, jeszcze trzymał fason i kolor.
Nabrała powietrza w płuca. Nie poczuła zimowej zgnilizny, tylko świeży zapach morza i wydm. Ścieżką rowerową przemykali nieliczni rowerzyści, po deptaku czasami przeszły staruszki z kijkami. Poza tym cisza i spokój. Żadnych turystów, wszystkie budki z goframi i lodami pozamykane.
Kto, no kto tak jak ja zaczyna dzień? – pomyślała. Kto o tej porze może się wybrać do Jelitkowa po świeże ryby? Pojechać rowerem do przystani w Sopocie? Do niedawna sama nie mogła, uwiązana w korporacyjnym kołowrotku. Ale ostatnio wszystko się zmieniło. Karolina nie była jeszcze do końca pewna, czy na lepsze, no ale zmiana – jak na jej dotychczasowe monotonne i przewidywalne w swym trakcie życie – była znacząca. Po pierwsze się rozwiodła. Pogoniła swoją pierwszą miłość, jeszcze z czasów studiów. Po drugie zmieniła pracę. Wydawnictwo tak jej dało w kość, że postanowiła poszukać czegoś innego. I znalazła. Za mniejsze pieniądze, ale za to w krótszym wymiarze czasu pracy. Miała po prostu ranki dla siebie. I to był prawdziwy komfort życia, przynajmniej dla niej.
Minęła właśnie ostatnie chałupy rybackie, już widać było tłumek amatorów świeżych ryb, gdy nagle kątem oka zobaczyła kogoś po prawej stronie. Chciała wyhamować, ale było za późno, ktoś z impetem wpadł na jej rower i przewrócił się razem z nią.
– Przepraszam… – rzucił tylko. Błyskawicznie wstał i zniknął w małej uliczce między domkami.
To były ułamki sekund. Karolina wrzasnęła, wściekła, ale z tego wszystkiego zdołała tylko zapamiętać, że napastnik był młody i niestety przystojny.
Z tłumku oczekujących na rybę podbiegło natychmiast dwóch starszych panów.
– Nic pani nie jest? No co za drań! – krzyknął zażywny pan i pomógł jej się pozbierać.
Drugi podniósł rower, a młoda kobieta, która także zaciekawiona podeszła, spytała:
– I co, dzwonimy na policję? Cała pani jest? Może na pogotowie zadzwonić?
Karolina stanęła na chwiejnych nogach. Właściwie poza kilkoma obtarciami i stłuczonym kolanem nic jej nie było. Ale się wystraszyła. Brutalny i zupełnie niespodziewany atak wytrącił ją z równowagi.
– Nic mi nie jest, naprawdę. – Próbowała uśmiechnąć się do młodej kobiety, ale nagle poczuła w uszach narastający szum, załopotało jej coś przed oczami i zemdlała.

 


„Dzika plaża” 

Historia trójki przyjaciół mieszkających nad morzem, którzy wkraczają w dorosłe życie na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Joanna, Ania i Adam właśnie skończyli liceum w Ustce i dostali się na studia do Poznania.

Swoich życiowych dróg muszą szukać w trudnych czasach pogłębiającego się kryzysu, braku perspektyw i wszechobecnych kartek na żywność. Każde z nich pragnie czego innego: Joanna zamierza po studiach wrócić na Wybrzeże i dobrze wyjść za mąż; Ania, która uciekła z biednego domu od wielodzietnej rodziny, chce zostać na zawsze w Poznaniu. Za to Adam nie zamierza marnować okazji, jakie niosą rodzące się nowe, nie zawsze legalne biznesy, i już wkrótce zarabia duże pieniądze na przemytniczych trasach prowadzących przez Lwów na Węgry.

Co stanie się z ich młodzieńczymi ideałami i przyjaźnią? Pokona ich życie, czy może mimo upływu czasu na zawsze pozostaną trójką tamtych beztroskich nastolatków z dzikiej plaży?

Czytaj fragment:

Prolog

Opuścili dziką plażę. Słonecznym brzegiem pójdą w stronę przystani, domu, siedliska, cokolwiek to będzie, niechby nawet na klifie, może być w kratkę, w paski albo w różowym kolorze. Do szczęścia prowadzą tysiące dróg, ważne, żeby trafić na jedną z nich. Im na pewno to się uda. Zbudują bezpieczne miejsce na fundamentach dobrych, ale i złych doświadczeń, bo te ostatnie kleją równie mocno. Nie była tego do końca pewna, ale przecież można się mylić, prawda?
Młodzieńcze, idealistyczne marzenia Joanny i wiarę w istnienie idealnego świata zrujnowała lekcja dorosłości.
Siedziała na pudle z pościelą. W lokalu nie było żadnego mebla, tylko te pudła, które trzeba będzie kiedyś rozpakować. Pomyślała, że namówi synów i pojadą do komisu meblowego – mieścił się niedaleko, w okolicy Domu Marynarza. Kupią kanapę dla Maurycego i rozkładany gąbkowy fotel dla Mikołaja. Ona zadowoli się dmuchanym materacem.
W mieszkaniu przy ulicy Wincentego Kadłubka Joanna była pierwszy raz parę tygodni wcześniej, i już wtedy podjęła decyzję o jego wynajmie. Późniejsze wydarzenia tylko umocniły ją w postanowieniu i przyspieszyły decyzję. Wprawdzie ściany wymagały farby, przedpokój szafy, ale było coś w aurze tego miejsca, w jego rozkładzie, w umiejscowieniu budynku, że nie szukała już alternatywy. Trzy pokoje, po jednym dla chłopców, i salon dla niej, jakże optymistyczna to była perspektywa. Poza tym, w przeciwieństwie do mieszkania na Osiedlu Słonecznym, stąd niedaleko było do przystanku tramwajowego, do centrum, do parków, a nawet do jeziora. W najbliższej okolicy panowała cisza i rządziła wszechobecna zieleń. Czasem tylko z wyższego piętra dochodziły dźwięki zgodnego życia.
Owszem, skorzystała z sytuacji i uciekła, musiała to uczciwie przyznać. Jednak nie uwierzyła w udział męża w zbrodni, absolutnie nie. To nie on. To nie w jego stylu. Milicjant, który prowadził sprawę, mruknął, że teraz ona rządzi sytuacją, że będzie mogła się zrewanżować. Powiedział to dosadniej; że ma okazję odegrać się na chamie.
Wyczuła w jego tonie sarkazm. Znał ich historię, czy na coś liczył? A może – to nie była myśl z tych absurdalnych – takie były metody docierania milicji do mas?
Nie obciąży Michała, a wręcz mu pomoże. Była współwinna. Jeden wieczór. To był tylko jeden samotny wieczór, a tak bardzo rzutował na ich życie. Mimo niesnasek, wzajemnych pretensji, a nawet pomimo agresji Michała, w ich relacji była jakaś prawda. Większość ludzi udaje lepszych, oni dwoje byli jakby na przekór, wbrew zwyczajom, bez udawania czegokolwiek. Chyba że gorszych, niż tak naprawdę byli.
Odkąd Michał znalazł się w areszcie, Joanną miotały różne uczucia. Nadzieja, lęk, prawie obsesyjna chęć dojścia do prawdy i gniew. Przede wszystkim jednak czuła wyrzuty sumienia. Nie powinno do tego dojść. Nie musiała jeździć na Węgry, po co było mu truć o doktoracie. Nie byłoby wtedy Kijowa, waluty, gorączki złota, żądzy pieniądza. Zatrudniłby się w jakimś urzędzie i na ciepłej posadce dotrwał do emerytury.
Przybiegł Mikołaj, trzymał w ręce swojego ulubionego pluszowego tygryska.
– Wrrr!
Uśmiechnęła się i udała przestrach. Mikołaj śmiał się do rozpuku. Jakże niewiele potrzebowało dziecko, żeby być szczęśliwe!
– Mama, haba, haba. – Szarpał ją za rękę.
– Już, już, kochanie.
Siedli w kucki w największym pokoju przy atrapie stolika czyli tablicy do rysowania umieszczonej na pudle z zabawkami. Wszystko to Joanna przykryła serwetą, a na wierzchu postawiła wazon z gałązką bzu, którą odłamała z krzaka pod oknem.
Chłopcy pałaszowali kanapki, ona nie mogła przełknąć nawet kęsa. Przyglądała się synom. Co zapamiętają? Mikołaj na pewno niewiele, ale na twarzy Maurycego, w jego szarych, jakże kochanych oczach, widziała doświadczenia dorosłego człowieka. To bardzo bolało. Chciała, żeby był szczęśliwy jak większość dzieci. Doświadczenia życiowe i ją zmieniły, nie patrzyła już beztrosko w przyszłość, znała jej potencjalne niebezpieczeństwa.
W powietrzu już od dawna czuć było zmiany. Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych musiał wreszcie przynieść Polakom coś nowego. Wszyscy o tym mówili. Parę miesięcy wcześniej, zaczynając pracę na własny rachunek, bała się ryzyka, bardzo się bała, wręcz ją paraliżowało. Jednak – jak wychodziło w działaniu – niepotrzebnie. Już pierwsze miesiące pokazały, że nie musi się martwić o pieniądze, które w obecnej sytuacji były bardzo pomocne, wręcz niezbędne.
Stać ją było na prawnika. Musiała pomóc Michałowi. Powinna jeszcze raz pojechać do ojca Adama, jeszcze raz z nim porozmawiać, każdy szczegół mógł być ważny. Być może dałby coś wyjazd do Budapesztu, musi zrobić wszystko, by ojca swoich synów oczyścić z zarzutów.
Nie mogła patrzeć bez urazy na męża, jednak zaplanowała kolejne widzenie, tym razem rano; wypoczęta po nocy łatwiej zniesie widok krat i więziennych murów, może nawet zdobędzie się na odwagę i przyzna do wyprowadzki. Na pewno usłyszy parę przekleństw, zacznie się obwinianie, jak zawsze, ale tym razem i ona wygarnie mu to, co już dawno temu powinien usłyszeć.
Niech wreszcie do ciebie dotrze, debilu, że tak się kończy każda sielanka, tak się kończy każda najgłupsza zabawa życiem.

źródło: Replika.eu

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy