Historie kryminalne: Zbrodnia w pociągu
Zamiar zabójstwa narodził się w jednej chwili. Widok złota i drogiego futra z czarnych karakułów zakręcił mężczyźnie w głowie. Chciwość całkowicie nim zawładnęła. Niecałą godzinę później było po wszystkim.
Wczesnym rankiem 16 lutego 1970 roku Józef N., zamieszkały w miejscowości Manie w gminie Międzyrzec Podlaski w powiecie bialskim, idąc do pracy zauważył leżącą pod nasypem kolejowym starszą kobietę. Krzyknął: „proszę pani!”, ale ona nie zareagowała. Nie poruszyła się. Józef N. czym prędzej zawrócił do wsi i zawiadomił Milicję Obywatelską o znalezieniu ciała.
Grubo, ale niekompletnie ubrana
Kobieta z całą pewnością nie żyła, co stwierdził przybyły z milicją lekarz. Nie znaleziono przy niej dokumentu tożsamości. Liczyła około 70 lat. Była ciepło, a jednocześnie niekompletnie ubrana. Założyła aż trzy pary pończoch, grubą wełnianą sukienkę i sweter, ale nie miała butów ani wierzchniej odzieży, w jakiej chodzi się zimą. Na palcach obu jej rąk błyszczały złote pierścionki, a w uszach kolczyki z tego kruszcu.
Lekarz powiedział, że kobieta nie żyje od co najmniej 5-6 godzin. Nie stwierdził u niej widocznych obrażeń. Na pytanie szefa grupy dochodzeniowej o przyczynę zgonu, odparł, że odpowiedzi udzieli po sekcji zwłok.
– A tak na oko?
– Na oko to chłop w szpitalu umarł, panie kapitanie. Trochę cierpliwości. Ale nieoficjalnie obstawiałbym albo wychłodzenie organizmu – w nocy było chyba z minus 15 stopni – albo uraz jakichś ważnych narządów.
Z uwagi na bliskość torów kolejowych, wstępnie przyjęto, że kobieta zginęła na skutek wypadnięcia z pociągu. W tamtych czasach wagony nie były wyposażone w automatyczną blokadę drzwi, gdy pociąg jechał. Tak samo było z przejściami między wagonami. Teraz trzeba nacisnąć guzik, pół wieku temu wystarczyło szarpnąć podwójnym drzwiami. W przypadku, gdy był to ostatni wagon, groziło to wypadnięciem z pociągu. I do takich zdarzeń dochodziło. Aby im zapobiec, kolejarze unieruchamiali wyjścia drutem.
Jednak morderstwo
Śledczym nie dawał jednak spokoju niekompletny ubiór denatki. O ile można było sobie wyobrazić, że na przykład poszła bez palta do toalety, ale pomyliła drzwi i wypadła z pociągu, to jednak nie zapomniałaby o obuwiu. Milicja wykluczyła też, że ktoś zauważył zwłoki, ściągnął z nich buty i je przywłaszczył. Złodzieja skusiłaby prędzej złota biżuteria.
Niebawem zagadka do pewnego stopnia się wyjaśniła. Kilkaset metrów za miejscem, gdzie leżały zwłoki, znaleziono damskie kozaki. Pasowały rozmiarem do stóp denatki, więc uznano, że to były jej buty. Byłby to bowiem niewiarygodny zbieg okoliczności, gdyby jedna kobieta bez butów wypadła z pociągu, a druga z niewiadomych powodów pozbyła się ich.
Ale to zaprzeczało wersji o przypadkowym wypadnięciu z pociągu. To było bez wątpienia morderstwo. Sprawca najpierw wypchnął kobietę, a chwilę później wyrzucił jej obuwie. Przypuszczalnie w czasie długiej jazdy pociągiem zzuła buty, aby stopy jej odpoczęły, a on w tym czasie ją zaatakował. Mogła też stracić obuwie w czasie szamotaniny z zabójcą.
Obywatelka ZSRR
Sekcja zwłok wykonana w zakładzie medycyny sądowej w Lublinie ustaliła, że zgon kobiety nastąpił na skutek złamania kręgosłupa i pęknięcia wątroby. Obrażenia te powstały w wyniku uderzenia ciała o zmarzniętą ziemię i słupek pędniowy, czyli metalowe urządzenie mechaniczne, służące do sterowania ruchem kolejowym, stojące przy torze. Autopsja potwierdziła zatem, że kobieta wypadła z pociągu.
Najprawdopodobniej był to pociąg pospieszny z Brześcia nad Bugiem do Warszawy. Chociaż nie ustalono jeszcze tożsamości ofiary, na tej podstawie nasuwało się przypuszczenie, że kobieta mogła być obywatelką ZSRR. Tym bardziej że jej sukienka miała metkę w języku rosyjskim, a pierścionki także wyglądały na radziecką robotę.
Opublikowano w prasie komunikat wraz ze zdjęciem tragicznie zmarłej kobiety, licząc, że ktoś ją rozpozna. I rzeczywiście, po niespełna tygodniu na milicję zgłosiła się 42-letnia Maria S. – córka ofiary, zamieszkała w Lesznie.
Zidentyfikowała zwłoki Walentyny P., z pochodzenia Polki, ale posiadającej obywatelstwo radzieckie, wdowy po nauczycielu. Maria S. przed kilkunastoma laty wyszła za mąż za inżyniera z Polski i zamieszkała z nim w Lesznie.
– Mama miała mnie w tych dniach odwiedzić. Spodziewałam się jej 15 lutego. Ale nie przyjechała. Ani tego dnia, ani następnego, co mnie mocno zaniepokoiło, bo gdyby z jakiegoś powodu miała odwołać odwiedziny, z całą pewnością by mnie uprzedziła, wysyłając telegram lub dzwoniąc do mnie do pracy – zeznała mieszkanka Leszna.
Maria S. powiedziała też, że matka miała jej przywieźć z ZSRR odkurzacz, aparat fotograficzny i kilka drobnych artykułów kuchennych, trudno wówczas dostępnych w Polsce. Ponadto obiecała dać jej w prezencie swoje futro z czarnych karakułów. Mówiła, że jest już za stara – za dwa miesiące kończyła 71 lat – żeby się stroić w tak drogie rzeczy.
Przedmioty te zostały najprawdopodobniej skradzione przez człowieka, który wypchnął Walentynę P. z pociągu. Maria S. stwierdziła, że z biżuterii, którą matka na co dzień nosiła, nic nie zginęło. Nietrudno było odgadnąć dlaczego. Chociaż precjoza były sporo warte, sprawca zapewne nie chciał ryzykować ściągania pierścionków i kolczyków ze zwłok.
Nikt nie widział, nikt nie słyszał
O pomoc w śledztwie poproszono radziecką milicję, a ta skontaktowała się z dalszą rodziną denatki, zamieszkałą w Brześciu. Krewni potwierdzili, że kobieta wybrała się do córki w połowie lutego i że zabrała dla niej rzeczy, które zniknęły. Ustalono, że wsiadła do pociągu jadącego z Brześcia do Warszawy.
Czy została zamordowana przez któregoś z podróżnych? W granicznym urzędzie celnym odtworzono listę kilkudziesięciu osób, które w tym czasie przekraczały radziecko-polską granicę. Część z nich jechała tym samym pociągiem, co Walentyna P. Byli to głównie obywatele polscy. Ich dane oraz informacje o zbrodni i dokładny spis zaginionych, skradzionych ofierze przedmiotów, przekazano jednostkom MO właściwym ze względu na miejsce zamieszkania tych osób. Ich adresy były rozsiane po całej Polsce, co nie ułatwiało śledztwa.
Na miejscu milicja przeprowadziła rozmowy z obsługą pociągu. Może zapamiętali, kto jechał w tym samym przedziale co Walentyna P.? Może coś widzieli, albo słyszeli? Niestety, informacje okazały się raczej skąpe.
– Pamiętam tę starszą panią, miała ładne czarne futro i wiozła dużo bagaży. A w jej przedziale był komplet pasażerów. Nie potrafię ich opisać. Zresztą jedni wysiadali, inni wsiadali. Kto by ich tam wszystkich spamiętał – powiedział jeden z konduktorów.
Mijały tygodnie, później miesiące, a śledztwo nie posuwało się do przodu. Sprawdzanie podróżnych szło bardzo opornie. Nie udało się znaleźć żadnych świadków zbrodni. Wreszcie po pół roku postępowanie zostało umorzone z powodu niewykrycia sprawcy.
Telefonogram ze Szklarskiej Poręby
Umorzenie nie oznaczało oczywiście zaprzestania poszukiwań zabójcy. W dalszym ciągu je prowadzono, ale ze znacznie mniejszym zaangażowaniem ludzi i środków.
Kiedy lubelscy śledczy tracili już nadzieję na rozwiązanie tej zagadki, w marcu 1971 roku ze Szklarskiej Poręby przyszedł telefonogram, który na nowo popchnął dochodzenie. Tamtejsza milicja w trakcie przeszukania posesji małżonków Czesława i Krystyny M. – co było związane z inną sprawą – natknęła się na część przedmiotów, które wiozła dla córki Walentyna P., między innymi na odkurzacz i komplet naczyń. Co więcej, okazało się, że Czesław i Krystyna M. jechali tym samym pociągiem, co zamordowana obywatelka ZSRR.
Małżonkowie zostali niebawem zatrzymani do wyjaśnienia. Początkowo wypierali się winy. Twierdzili, że zakwestionowane przedmioty nabyli legalnie na miejscowym targu.
– Kiedy to było i od kogo je kupiliście? – spytali śledczy.
– To było jakiś miesiąc temu, może półtora. Sprzedawca słabo mówił po polsku. Był chyba z ZSRR – odparł Czesław M.
Milicja nie omieszkała sprawdzić ich zeznania. Okazało się, że kłamali. Owszem, widywano ich na targu, ale nie jako kupujących, lecz sprzedających. Ktoś zapamiętał, że mężczyzna okazany przez wywiadowców na zdjęciu, oferował po atrakcyjnej cenie radziecki odkurzacz…
Czesław i Krystyna M. trafili do aresztu. Mężczyzna w dalszym ciągu szedł w zaparte, wypierając się winy. Najpierw utrzymywał, że znalezione u niego przedmioty kupił od Walentyny P., później, że ją okradł, ale nie pozbawił życia. Coraz bardziej wikłał się w kłamstwach. Natomiast jego żona w krzyżowym ogniu pytań zrozumiała, że to już koniec, i wyjawiła milicji, co się wydarzyło w pociągu relacji Brześć-Warszawa.
Po kilku minutach wrócił sam
Wracali od rodziny mieszkającej w ZSRR. W Brześciu wsiadła do ich przedziału starsza kobieta w futrze z karakułów. Na palcach miała złote pierścionki i wiozła dużo bagaży.
Czesław M. uważnie ją obserwował. Gdy wyszła do toalety, szepnął do żony, że obrabuje ją, a następnie zabije, żeby nie wskazała go milicji. Krystynie kazał stanąć na korytarzu. Jakby ktoś szedł, miała zatrzymać tę osobę, by dać mu czas na rozprawienie się z kobietą. Posłuchała jak automat.
Poszedł za Walentyną, a po kilku minutach wrócił sam. Powiedział, że wypchnął ją z pociągu. Opierała się, mocno uczepiła się ramy drzwiowej. W trakcie szamotaniny zsunęły jej się buty. Trzymał je w ręku. Powiedział, że zaraz je wyrzuci z pociągu. A potem zabiorą jej bagaże i wysiądą. Nakazał żonie włożyć na siebie futro zamordowanej kobiety.
– Miał coś takiego w oczach, że wolałam nie protestować. Zawsze się go bałam, bo to człowiek gwałtowny, zdolny do każdego okrucieństwa. Często mnie bił, zawsze wszystko musiało być po jego woli. Myślę, że mógłby mnie zabić, gdybym mu się sprzeciwiła – wyjaśniała na przesłuchaniu Krystyna M.
Była noc, pasażerowi spali. Konduktor do nich nie zaglądał. Nikt nie widział, co się stało. Pomimo tego sporo ryzykowali. A jeśli ktoś zapamięta, że jechali w tym samym przedziale, co ta kobieta? Jednakże Czesław M. był dobrej myśli.
Obładowani łupami przesiedli się do pierwszego pociągu, jaki wjechał na stację po drodze do Warszawy. Po kilkunastu godzinach dotarli do Szklarskiej Poręby. Czesław M. ukrył zrabowane przedmioty w komórce. Postanowił, że na razie nie będą ich ruszać. W gazecie przeczytał, że milicja prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa obywatelki ZSRR.
Po roku uznał, że jest już bezpiecznie. Poszli na targ, gdzie próbowali sprzedać odkurzacz.
– Gdyby udało nam się go sprzedać, pewnie nie trafilibyście do nas szybko. Ale właściwie to dobrze. Przez ten rok strasznie męczyło mnie sumienie…
Małżonkowie odpowiedzieli za zbrodnię w Sądzie Wojewódzkim w Lublinie. Uznano ich winnymi pozbawienia życia Walentyny P. Czesław M. został skazany za zabójstwo na karę śmierci. Wyrok wykonano. Jego żonie za współudział w przestępstwie sąd wymierzył karę 25 lat pozbawienia wolności.
Mariusz Gadomski
Zmieniono personalia
Czytaj też nasze wcześniejsze historie kryminalne:
Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich
Historie kryminalne: Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich
Po co oni wracali do Terespola?…
Komentarze
Brak komentarzy