Goniec porucznika Szczyta

Goniec porucznika Szczyta

Władysław Wołodko ps. Iryd (z lewej) i Józef Naumiuk

II wojna światowa i lata powojenne, najtragiczniejszy okres w dziejach współczesnej Polski – niby tak odległy, a wciąż żyją świadkowie tamtych wydarzeń. Ludzie, którzy w okrutnych czasach, bez względu na wiek, balansując miedzy życiem a śmiercią walczyli o wolność. Warto poznać ich osobiste historie, póki są jeszcze wśród nas.

W sierpniu kilku miłośników historii z województwa lubelskiego zajęło się odrestaurowaniem kamienia upamiętniającego bitwę partyzantów podziemia antykomunistycznego WiN z Urzędem Bezpieczeństwa w Komarówce Podlaskiej w 1946 roku. Naocznym świadkiem tamtych wydarzeń był wieloletni sołtys Komarówki Podlaskiej, strażak z OSP, wcześniej nastoletni łącznik Oddziału Partyzanckiego 35 pp, działającego w okolicach Radzynia Podlaskiego, partyzant podziemia antykomunistycznego, najmłodszy więzień radzyńskiego UB. Swoją wojenną historię opowiedział Władysław Wołodko z Komarówki Podlaskiej. Rocznik 1927.

Najstarszy syn

Kiedy wybuchła wojna, Władek miał 12 lat. Jego ojczym, który wychowywał go i jego pięcioro rodzeństwa, jako uczestnik kampanii wrześniowej dostał się do niewoli. Władek, będąc najstarszym z rodzeństwa, zajął się gospodarstwem. – Mieliśmy duże gospodarstwo, roboty było mnóstwo. Na początku dziadek wszystkim się zajmował, ale kiedy zmarł w czterdziestym roku, to ja musiałem pomóc matce w gospodarstwie – wspomina Władysław.

Pamięta tak naprawdę wszystko z tamtych czasów: wkroczenie Niemców, wywiezienie nauczycieli ze szkoły podstawowej, tak samo wójta i sekretarza gminy, no i ciężką pracę. Pamięta też, jak zaczęła się jego współpraca z partyzantami. – Mieliśmy w gospodarstwie trzy konie, które czasem pożyczał od nas agronom Wojtek Bartosik. Najczęściej pożyczał je nocą – mówi Władek. – Ten Wojtek zajmował się ściąganiem kontyngentów dla Niemców, ale okazało się, że był oficerem Wojska Polskiego i jednym z dowódców oddziału partyzanckiego. Miał pseudonim „Szczyt”. Pewnej nocy znów przyszedł pożyczyć konia. Zauważyłem wtedy, jak spod jego kurtki wystaje broń, ale nic nie powiedziałem.

Agronom nie wrócił ani następnego dnia, ani kolejnego. Dopiero na trzecią noc zapukał do chałupy Wołodków. Oddał konia i powiedział, że stoczyli walkę z Niemcami, w której zginął jeden człowiek, a wielu jest rannych – opowiada. – Na odchodne Wojtek powiedział, żebym przyszedł rano do gminy.

Okazało się, że „Szczyt” chciał podziękować chłopakowi za pomoc. Wydał mu 5 metrów owsa dla koni. I znów poprosił o pomoc. – Tak to się zaczęło. Zostałem łącznikiem oddziału – mówi. Pewnie nikt nie zastanawiał się wtedy, że to jeszcze dziecko. Sam chłopak przyjął to jako rzecz najzwyklejszą. Robił, co do niego należało, co uważał za słuszne.

Rola emisariusza

W czasie okupacji Władek, uczeń szkoły podstawowej, musiał godzić tę rolę z rolami gospodarza i gońca partyzantów. – Często wywoływali mnie z lekcji, bo musiałem gdzieś dowieźć jakiś meldunek. Byli tacy nauczyciele, którzy bardzo się denerwowali, kiedy wychodziłem podczas lekcji, ale w końcu taki starszy nauczyciel Nazarko, który znał sprawę, wytłumaczył, o co chodzi, i już nikt mnie nie zatrzymywał – opowiada Wołodko.

Nastolatek był nie tylko łącznikiem. Często też transportował partyzantów swoim wozem na liczne akcje dywersyjne. W czasie zim wielu „leśnych” ukrywało się w gospodarstwie Wołodków. Rodzina chłopaka karmiła ich, a on sam dostarczał rozkazy. Kiedyś trafiło mu się niezwykłe zadanie. – Wezwał mnie „Szczyt”, dał kartkę i powiedział, że muszę dostarczyć ją do „Zenona” (Stefan Wyrzykowski ps. Zenon, dowódca OP 34 pp). Niepewne było tylko to, czy wpuszczą mnie do niego, bo nie znaliśmy ich haseł, ale wsiadłem na konia i pojechałem – relacjonuje.

Wcześniej „Szczyt” dał Władkowi adres do człowieka, który znał miejsce stacjonowania oddziału „Zenona”. – Ten mężczyzna mieszkał blisko lasu – mówi Wołodko – i zgodził się mnie poprowadzić. Wjechaliśmy w las ze dwa kilometry, kiedy wyskoczyło do nas dwóch partyzantów. Przestraszyli nam konie. Nakrzyczeliśmy na nich, potem wytłumaczyliśmy, o co chodzi, i puścili nas.

Władek ze swoim przewodnikiem jeszcze długo jechali, co jakiś czas mijając kolejne straże. – W końcu dotarliśmy. W głębi lasu stały namioty, bardzo dużo osiodłanych koni, kilkadziesiąt furmanek, dużo ludzi. To był bardzo duży oddział – wspomina. – Zameldowałem się wartownikowi stojącemu przed namiotem dowódcy. Powiedziałem, że jestem emisariuszem od „Szczyta”. Wtedy wyszedł „Zenon”. Dałem mu kartkę i czekałem. Doskonale pamiętam jak „Zenon” po przeczytaniu kartki zaczął chodzić nerwowo i kląć do siebie. Okazało się, że Niemcy zabili kogoś, kogo „Zenon” bardzo dobrze znał. W końcu poszedł do namiotu, napisał kartkę, dał mi ją, a ja wróciłem do swoich.

Władysław zapewnia, że nigdy nie czytał kartek z meldunkami, które dostarczał.

Herszko i Froim

Rodzina Władka udzielała schronienia nie tylko partyzantom. W czasie okupacji pracował u nich Żyd Herszko, zaprzyjaźniony z wujem Władka, sołtysem Komarówki. Niemcy go znali i nie zaczepiali, wiedzieli, że pomagał w gospodarstwie Wołodków. – On był bardzo pracowity – wspomina mężczyzna. – Matula zawsze dawała mu trochę buraków, kartofli, co tam mogła, żeby wyżywił swoją rodzinę, ale myślę, że on pewnie z pół miasteczka tym żywił, bo oni naprawdę przymierali głodem.

Herszko pracował u Wołodków półtora roku, dopóki nie przyszedł rozkaz o całkowitej likwidacji Żydów. Tych, którzy mieszkali w Komarówce Podlaskiej i okolicach, najpierw wywieźli do Parczewa, a później do getta w Międzyrzecu Podlaskim. – Pamiętam ten dzień. To była zimna, paskudna listopadowa niedziela. Stałem koło domu i patrzyłem, jak ich wiozą. W pewnej chwili Herszko mnie zauważył. Wstał z wozu, czapkę zdjął i woła do mnie „Do widzenia Władek! Do widzenia!”. Ja też krzyknąłem „Do widzenia”. Herszka wieźli z jego rodziną: żoną, synem i córką. Niedługo potem Żyd uciekł z getta i wrócił do swojego domu. Słyszałem, że chciał coś stamtąd zabrać. Niestety tej samej nocy został złapany i rozstrzelany. Niemcy zostawili go tam, gdzie zabili. Rano przyszedł mój wuj i poprosił, bym pomógł pochować Herszka – opowiada Wołodko.

Cały artykuł dostępny w papierowym i cyfrowym wydaniu tygodnika "Podlasiak" nr 38

Edyta Tyszkiewicz

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy