Sentymentalna podróż na Grabanowskiej

Sentymentalna podróż na Grabanowskiej

BIAŁA PODLASKA Jedni mieszkali tutaj przez chwilę i jak przez mgłę pamiętają kaflowe piece w mieszkaniach, wybrukowaną ulicę, wspólne toalety oraz podwórka, na których praktycznie o każdej porze dnia tętniło życie. Dla innych dawna ulica Grabanowska (obecnie Moniuszki) stała się miejscem na ziemi, gdzie się wychowali, dorastali i zakładali własne rodziny. Dawni i obecni mieszkańcy tej dzielnicy spotkali się po latach na pierwszym święcie ulicy Grabanowskiej. Była to okazja do sentymentalnego powrotu do czasów dzieciństwa i młodości.

Dawna ulica Grabanowska to tysiące ludzkich historii zamkniętych pod dachami kamienic usytuowanych wzdłuż jednej z głównych arterii położonych w centrum miasta. Dziejów pisanych przez bialczan, ale również mieszkających tu bardzo licznie przed wojną i w jej trakcie rodzin żydowskich. – Dawniej to była ulica żydowska, pamiętam, że tylko trzy polskie rodziny tutaj mieszkały. Ci, którzy przeżyli wojnę i mieli dokumenty, sprzedawali swoje kamienice. Moi rodzice kupili ten dom 17 grudnia 1947 roku. Wtedy to była ul. Grabanowska 24, a ja już byłem na tym świecie – wspomina Janusz Klemens Denisiuk, mieszkaniec kamienicy przy ul. Moniuszki 24.
Mieszka tam najdłużej

Pan Janusz jest mocno związany z tym miejscem. Jako że najdłużej mieszka przy tej ulicy, pamięta jeszcze dawnych sąsiadów i wiele ciekawych historii. Stąd właśnie pierwsze święto ul. Grabanowskiej, które odbyło się w sobotę 12 września, zorganizowano na należącym do pana Janusza podwórzu kamienicy.

– Wprowadziliśmy się z rodzicami do tej kamienicy w 1949 roku. Ojciec zajmował się stolarstwem. Mieszkaliśmy na piętrze, a na parterze był zakład stolarski. Jak ojciec to kupił, od razu założył własny hydrofor, własne ujęcie wody i zrobił centralne ogrzewanie, bo tutaj jeszcze wszędzie były piece kaflowe, a mieszkania nie miały kanalizacji ani wody. Toalety i woda były wspólne. Pompa, z której brało się wodę, jeszcze taka gibana, znajdowała się na podwórku przy Szkolnym Dworze, tam gdzie była synagoga. Pamiętam, że dom obok nas kupił pan doktor, znany okulista, który pochodził z Brześcia. Zmarł nagle, a po jego śmierci przychodziły jeszcze na ten adres telegramy i zaproszenia na sympozja lekarskie – opowiada bialczanin.

Niedaleko jego kamienicy jest Szkoła Podstawowa nr 4. Dlatego ulicą codziennie rano i po południu w pośpiechu przemykali uczniowie bialskiej podstawówki. Pan Janusz, jako czterolatek, z bramy rodzinnej kamienicy z ciekawością obserwował wędrówki starszych od niego dzieci, nie mogąc się doczekać, kiedy sam rozpocznie naukę w szkole. – Lubiłem się chwalić. Wystawiałem taboret w bramie, rysowałem, pisałem i liczyłem. A inne dzieciaki przychodziły, patrzyły i się dziwiły, że „on jeszcze do szkoły nie chodzi, a już potrafi pisać i liczyć”. Dla mnie to było wtedy coś wielkiego. Później chodziłem stąd na piechotę do przedszkola przy ul. Sadowej. Mieściło się tam prywatne przedszkole pani Sidorowiczowej, gdzie chodziłem razem z Bogusiem Kaczyńskim, który był moim kolegą – opowiada.

Później przyszły lata szkolne, i choć do bialskiej „czwórki” pan Janusz miał z domu zaledwie kilka kroków, rodzice zapisali go do Szkoły Podstawowej nr 2, która wtedy mieściła na rogu ulicy Janowskiej i obecnej ks. Bieńkowskiego. – To była szkoła niekomunistyczna, dlatego rodzice tam mnie zapisali, choć tutaj miałem bliżej. Spędziłem na tej ulicy całą młodość. Ożeniłem się w 1970 roku i z żoną mieszkałem tutaj przez siedem lat – wspomina bialczanin.
Zima stulecia

Jak mówią dawni mieszkańcy ulicy, kamienice poza odnowionymi elewacjami i wnętrzami w większości nie utraciły swojego dawnego wyglądu. Ale przez lata zmieniła się nie tylko nazwa ulicy, z Grabanowskiej na Moniuszki, ale również jej infrastruktura. – Najpierw ta ulica była brukowana, potem bruk wymieniono na klinkier, który przywożono z Zamościa. Potem, jak kładli asfalt, zrywali i wywozili ten klinkier. Mam jeszcze trochę tych cegiełek u siebie, zostawiłem je dla potomnych – przyznaje Denisiuk.

Naprzeciwko kamienicy pana Janusza jako dziecko mieszkała Jadwiga Romaniuk. – Co prawda mieszkałam tutaj tylko sześć lat, bo szkołę podstawową zaczęłam na Woli, ale pamiętam jeszcze ulicę Grabanowską i jej klimat. W oknach były okiennice, ulica wyłożona była brukiem, a później kostką. Pamiętam też takie niezbyt miłe rzeczy, czyli toalety publiczne w podwórku, piece w mieszkaniach, brak kanalizacji i ciasne komórki, ale takie były czasy. To były lata 50.-60. i taka była wtedy nasza rzeczywistość. Żyło się biednie, domy i mieszkania były skromne. Ulica Grabanowska może być też przykładem tego, jak zmienia się Biała Podlaska, jak pięknieje to miasto. Moja kamienica jest tak ładnie odnowiona, że mogłabym tutaj znowu zamieszkać – uśmiecha się pani Jadwiga.

W jednej z kamienic mieszkała też Halina Bielińska. Gdy chodziła do drugiej klasy szkoły podstawowej, wraz z rodzicami wyprowadzili się stąd na ulicę Łomaską. – Pamiętam jedną zimę, gdy tyle śniegu napadało, że na ulicach i podwórkach były wykopane olbrzymie tunele. W pierwszej kamienicy od Janowskiej był sklep spożywczy i żeby do niego dojść, trzeba było przedzierać się tymi tunelami. Było w nich tak wąsko, że trudno było się wyminąć. To była zima stulecia – opowiada pani Halina.

Kobieta bardzo miło wspomina lata spędzone na Grabanowskiej. – Sąsiedzi byli życzliwi. Z wieloma osobami do dzisiaj, jak się spotykamy, to się sobie kłaniamy i rozmawiamy. W tamtych czasach było bardziej rodzinnie. Naprzeciwko nas mieszkała pani z synem. Moi rodzice grali z nimi w karty. Pamiętam, że przychodzili do nas, rozstawiali stół i grali parami w 66, w tysiąca. Nasza kamienica tętniła życiem, na górze mieszkała wielodzietna rodzina, obok właścicielka wynajmowała stancję dziewczynom. Lokatorki często się u niej zmieniały – mówi Bielińska.

Więcej na ten temat w aktualnym – papierowym i cyfrowym wydaniu „Podlasianina”.

Monika Pawluk

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy