Historie kryminalne: Prawie święty spod Łosic

Historie kryminalne: Prawie święty spod Łosic
fot. Wikipedia

Biskup łucki Bernard Maciejowski, w którego diecezji znajdowała się wieś Świniarów, pomógł nadać morderstwu Wojciecha Petreni odpowiedni rozgłos i stworzyć kult rzekomo zamordowanego przez Żydów dziecka

Czteroletni Wojciech Petrenia pochodził ze wsi Świniarów pod Łosicami. W 1598 roku dziecko zostało bestialsko okaleczone i zamordowane. Pochowano je w Litewnikach. W wyniku starań biskupa Bernarda Maciejowskiego, cynową trumnę ze szczątkami chłopca przeniesiono do kościoła oo. Jezuitów w Lublinie i wystawiono na głównym ołtarzu jako relikwię.

Biskup chciał uczynić małego męczennika świętym. Podjął nawet w Rzymie przygotowania do wszczęcia procesu kanonizacyjnego. Sprawa utknęła jednak w komisjach watykańskich.

Zwłoki na błotach

Świniarów w gminie Łosice leży na prawym brzegu rzeki Toczny. Pod koniec XVI wieku wieś stanowiła własność Anny Kiszczanki, wojewodzianki podlaskiej, żony Istvana Petego z Gierza, węgierskiego wielmoży z tytułem barona. Miejscowość liczyła wówczas kilkanaście gospodarstw. Znajdował się w niej m.in. młyn.

Kwiecień 1598 r. był ciepły i pogodny. Pewnego dnia dzieci, szukając na błotach przy brzegu rzeki kaczych jaj, natknęły się na leżące w trzcinie zwłoki kilkuletniego chłopca. Czym prędzej pobiegły do wsi i poinformowały o odkryciu. Wykrzykiwały, że „to Wojtuś z młyna, co po Wielkanocy zaginął”. Włościanie tłumnie udali się we wskazane miejsce i wyciągnęli z błota nagie, zmasakrowane szczątki. Młynarz Maciej Petrenia spojrzał na nie i – rozpoznawszy syna – w niemej rozpaczy pokiwał głową.

Chłopczyk zaginął przed miesiącem. 25 marca 1598 r. w pierwszą środę po świętach wielkanocnych poszedł z ojcem na pole. Zajęty orką Petrenia nie patrzył, co robi jego syn. Po kilku godzinach przyszła córka, żeby zabrać Wojtusia na posiłek do domu. Ale chłopiec gdzieś się zawieruszył. Nigdzie go nie było. Cała wieś pomagała Petreniom w poszukiwaniach. Przetrząśnięto najbardziej odległe zakątki, jednak w ciągu miesiąca nie natrafiono na najmniejszy ślad dziecka. Podejrzewano, że zostało porwane. Albo przez dzikie zwierzę, albo przez złych ludzi…

Ludzie zanieśli zwłoki do dworu w pobliskich Woźnikach. Dzierżawca dóbr, Abraham Skowieski, nakazał sługom sprowadzenie medyka, który orzekł, że przyczyną zgonu było uduszenie, a przed śmiercią chłopcu zadano liczne rany, przecinając żyły na nadgarstkach i łokciach, żeby wytoczyć z nich krew.

Tym, którzy słyszeli słowa medyka, nie trzeba było nic więcej mówić. Już znaleźli podejrzanych…

Upiorna legenda

Po Europie od wieków krążyły niesamowite opowieści o Żydach porywających i w okrutny sposób mordujących chrześcijańskie dzieci, żeby wytoczyć z nich krew i użyć jej przy wypieku macy. Chociaż nigdy nie udowodniono, że Żydzi takie praktyki kiedykolwiek stosowali, a oni sami, oskarżani o zabójstwa rytualne, zaprzeczali zarzutom, twierdząc, że nie dodają krwi do macy, bo jest to sprzeczne z ich kanonem wiary, upiorna legenda trwała od wieków.

Od czasów średniowiecznych do końca Oświecenia ukazało się drukiem mnóstwo prac, dokumentujących rzekome morderstwa rytualne popełnione przez Żydów. Najbardziej znaną pozycją jest „Męczeństwo św. Szymona z Trydentu”.  Dwuletni Szymon zaginął przed Wielkanocą 1475 roku. Jego ciało, ze śladami ran kłutych, znaleziono w rzece obok dzielnicy żydowskiej. O morderstwo oskarżono piętnastu Żydów trydenckich, którzy po długotrwałych torturach przyznali się do uprowadzenia i zamordowania dziecka. Zostali spaleni na stosie.

Prawdziwych sprawców zabójstw, o które na przestrzeni wieków oskarżano Żydów, prawie nigdy nie ustalono. Można domniemywać, że były to osoby ze skłonnościami pedofilskimi i sadystycznymi. Zdarzało się też, że za ofiary mordów rytualnych brano dzieci, które zmarły np. w wyniku zarazy i miały na ciele ślady choroby, nieco podobne do ran z opisów „męczeństwa dziatek chrześcijańskich”.

Historyk Jacek Wijaczka podaje, że na ziemiach polskich w XVI-XVIII wieku miało miejsce 89 przypadków oskarżeń i procesów o popełnienie przez Żydów mordów rytualnych. Pod koniec XVI wieku jedną z najgłośniejszych spraw było właśnie zabójstwo czteroletniego Wojciecha Petreni ze Świniarowa.

Każdy Żyd mógł być winny…

Żydzi ze Świniarowa i Woźnik na wieść o znalezieniu na błotach pokłutych zwłok dziecka, wpadli w popłoch. Po przyniesieniu martwego dziecka do dworu, ludzie widzieli, jak z pobliskiej karczmy, prowadzonej przez Żyda, wybiegło kilku starozakonnych i rzuciło się do ucieczki.

Nietrudno się domyślić, czego się wystraszyli. Charakter obrażeń stwierdzonych u Wojciecha Petreni pokrywał się z opisem ran, jakie przedstawiano w „uczonych księgach” na dowód rzekomych mordów rytualnych. W takich przypadkach jak ten, winnych nie szukano daleko. Praktycznie każdy Żyd mógł paść ofiarą oskarżeń, które często nie miały żadnych podstaw merytorycznych.

Słudzy ruszyli w pościg za uciekającymi Żydami i po niedługim czasie sprowadzili ich do dworu. O uprowadzenie i zabójstwo chłopca oskarżeni zostali: arendarz Marek Sachowicz, jego syn Gromek (Aaron) oraz zięć Izaak (Hąjczyk). Abraham Skowieski wtrącił ich do więzienia na zamku w Mielnicy. Wkrótce dołączyli do nich żona arendarza i Joachim, posługacz w karczmie. Następnie Skowieski złożył protestację (oskarżenie w imieniu rodziców zamordowanego chłopca) w grodzie mielnickim.

Wieści o zbrodni w Świniarowie dotarły do króla. Na polecenie Zygmunta III Wazy oskarżonych Żydów przewieziono do Lublina i uwięziono w lochach. Zamknięto ich osobno, żeby nie mogli się ze sobą porozumiewać. Proces przed Trybunałem Koronnym rozpoczął się 6 lipca 1598 r.

Kat umiał rozwiązać języki

Oskarżeni zeznali, że są niewinni. Twierdzili, że padli ofiarą zmowy Abrahama Skowieskiego. Ponoć był on winny arendarzowi Sachowiczowi pieniądze. Żeby nie płacić długu i w ogóle by się pozbyć Żydów z Woźnik, miał namówić młynarza Petrenię do oskarżenia ich o zabójstwo syna.

Ówczesne prawo stanowiło, że sąd nie mógł wydać wyroku skazującego, jeśli oskarżony zaprzeczał stawianym zarzutom. Przyznanie się do winy wymuszano więc torturami. W piwnicach pod Trybunałem Koronnym w Lublinie znajdowały się pomieszczenia, w których kaci stosowali męki za pomocą takich narzędzi jak m.in. szyna do przypiekania czy hiszpańskie trzewiki. Żydzi oskarżeni o zabójstwo Wojciecha Petreni zostali ogoleni. Pozbawienie zarostu stanowiło dla ortodoksyjnych wyznawców judaizmu upokorzenie i było sprzeczne z ich tradycją religijną, zapisaną w Księdze Kapłańskiej. Poniżające golenie nie rozwiązało im jednak języków. „Mistrz sprawiedliwości” sięgnął więc po ostrzejsze środki perswazji. Polewał ogolone miejsca gorzałką i podpalał je. A potem chwycił rozpalone cęgi i zaczął nimi rozrywać ciała uwięzionych nieszczęśników.

Jako pierwszy zeznanie obciążające Sachowiczów i Hajczyka złożył posługacz Joachim. Stwierdził, „iż jest ten obyczaj żydowski, aby uboższe Żydy do bogatszych dla pożywienia rozsyłali. Byłem posłany do tego Marka do Woźnik i mając tam wszelaki czas, miałem też i to rozkazanie od Marka, abym wchodził do komory i brał sobie jeść co było potrzeba”.

Joachim zeznał, że wszedł do komory arendarza w czwartek przed Wielkanocą żydowską, żeby wziąć sobie chleba. Zauważył pod łóżkiem duży czerwony garnek. Był przekonany, że jest w nim miód i chciał sobie nim posmarować chleb. „… gdym go wziął palcem, obaczyłem, że nie miód, ale coś inszego czerwonego”.

Po wyjściu z komory napotkał żonę arendarza i zapytał, co znajduje się w dużym garnku pod łóżkiem. Markowa miała odpowiedzieć, „że krew dziecięcia chrześcijańskiego”, a potem dorzucić: – Ale tego nikomu nie powiadaj…

Tortur nie wytrzymali też główni oskarżeni. Gromek (Aaron) Sachowicz zeznał pod przymusem, że przed Wielkanocą starszy gminy żydowskiej z Międzyrzeca polecił mu uprowadzić chrześcijańskie dziecko. Gromek wziął do pomocy szwagra Izaaka i we dwóch porwali w Świniarowie małego chłopca, który bawił się na wiejskiej drodze. Wsadzili go na wóz i zawieźli do karczmy w Woźnikach. Przez kilka tygodni Wojciech Petrenia był więziony w piwnicy.

Z zeznania Hajczyka wynikało, że pewnego dnia przyjechali z Międzyrzeca Zelman i niejaki Moszko. Zabili dziecko, zadając mu wiele ran nożem służącym do rzezania. Następnie zabrali ze sobą większą część „wytoczonej krwi”. Pozostałą resztką podzielili się Hajczyk i rodzina Sachowiczów. Karczmarze przelali krew do dużego garnka, który schowali w komorze.

Postanowiono przesłuchać młodą chrześcijańską służącą u Sachowiczów. Majer Bałaban w książce „Żydowskie miasto w Lublinie” napisał, że sąd polecił Skowieskiemu sprowadzenie jej do Lublina. Gdy była już przed bramami miasta, spostrzegł ją kanonik Treter. Nakazał zatrzymać wóz, którym jechała i wziął ją na stronę. Treter był kanonikiem w Poznaniu i żywo interesował się procesami, w których jako oskarżeni występowali Żydzi. Miał przypomnieć dziewczynie „obowiązki, jakie ma względem chrześcijańskiej wiary, i przekonał ją, że będzie wielką zasługą przed Bogiem, jeśli pomoże ujawnić prawdę”. W rezultacie spotkania z duchownym czeladna, która podobno nie miała nic w tej sprawie do powiedzenia, zeznała, że biorąc raz piwo z piwnicy Sachowiczów widziała tam małego chłopca, a później na prośbę arendarzowej przychodziła go bawić. Gdy dziecko zostało zamordowane, podjęła się w zamian za cztery kopy jajek wynieść ciało na błota.

Sąd nie miał wątpliwości

Wyrok Trybunału zapadł 11 lipca 1598 r. Marek i Gromek (Aaron) Sachowiczowie, Izaak (Hajczyk) i żona arendarza z Woźnik zostali skazani na karę śmierci przez poćwiartowanie żywcem. Joachim został uniewinniony i przyjął chrzest. Próbowano postawić w stan oskarżenia Zelmana i Moszka. Jednak domniemani mordercy Wojciecha Petreni najprawdopodobniej uciekli z Międzyrzeca i nie zdołano ich schwytać.

Nie zawahano się wydać oskarżonych na okrutną śmierć, chociaż ich udział w morderstwie budzi sporo wątpliwości. Przewód sądowy opierał się na zeznaniach osób, których prawdomówności nie sprawdzano. Znaczna część zeznań została wymuszona torturami bądź groźbą ich stosowania. Nie zbadano piwnicy, w której chłopiec był rzekomo przetrzymywany. A przecież gdyby przebywał w niej kilka tygodni, to powinny zachować się tam jakieś ślady. Niewątpliwie oskarżenie poszło po linii najmniejszego oporu, stawiając zarzuty osobom, które dały się szybko złapać.

Gromek (Aaron) powiesił się w więzieniu na pętli, wykonanej ze spodni. Marka Sachowicza wywieziono za miasto i poćwiartowano. W identyczny sposób stracono jego żonę i zięcia Hajczyka. Ciało Gromka kat przybił do kołka.

Bezskuteczne starania o kanonizację

Sprawą domniemanego mordu rytualnego zainteresował się Kościół. Biskup łucki Bernard Maciejowski, w którego diecezji znajdowała się wieś Świniarów, kazał pochować zwłoki chłopca w małym kościółku w Litewnikach. W 1600 r., uzyskawszy nominację na biskupa krakowskiego, przeniósł ciało do miejsca o wiele bardziej reprezentacyjnego. Był to kościół oo. Jezuitów w Lublinie, który mieścił się wówczas w obecnej Archikatedrze. Warto dodać, że bp Maciejowski był fundatorem lubelskiego kolegium jezuickiego.

Szczątki w cynowej trumnie zostały złożone na głównym ołtarzu. Ponoć do zwłok rozpoczęły się pielgrzymki. Wydarzeniu nadano rozgłos i starano się stworzyć kult rzekomo zamordowanego przez Żydów dziecka. Biskup Maciejowski, kandydujący na kardynała, postanowił pójść jeszcze dalej. Udał się do Rzymu, żeby podjąć przygotowania do procesu kanonizacyjnego Wojciecha Petreni. Sprawa nie doczekała się jednak rozpatrzenia przez Stolicę Apostolską.

W tekście wykorzystano książkę Zenon Guldona i Jacek Wijaczki „Procesyo mordy rytualne w Polsce w XVI-XVIII wieku”. Kielce 1995

Mariusz Gadomski

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy