Dwaj groźni panowie R.

Dwaj groźni panowie R.

KRYMINAŁ Obaj zabijali, rabowali i toczyli z policją walkę na śmierć i życie. Nosili to same nazwisko. Nie byli jednak spokrewnieni. Ich drogi prawdopodobnie nigdy się nie przecięły.

Pospolite złodziejstwo, napady bandyckie, krwawe bestialskie morderstwa – taki był obraz dnia powszedniego w międzywojennej Polsce. Bieda, bezrobocie i brak nadziei na poprawę bytu sprzyjały rozprzestrzenianiu się przestępczości a władze nie były w stanie powstrzymać tej plagi. Do szczególnie niebezpiecznych terenów ówczesnej RP należały ziemie dawnej Kongresówki, nie bez racji nazywane Dzikim Wschodem...

Napad pod Parczewem i śmierć policjanta

11 lutego 1938 r. dokonano napadu na dwóch przedstawicieli Związku Producentów Trzody Chlewnej z Lublina: Jana Króla i Antoniego Palikowskiego, którzy jechali furmanką z miejscowości Pohulanka do Buradowa pod Parczewem. Około godziny 7.30 zza przydrożnych zarośli wybiegli na szosę dwaj uzbrojeni mężczyźni. Zatrzymali wóz, po czym, grożąc Królowi i Palikowskiemu zabójstwem, zażądali pieniędzy.

Zrabowali im 6 tys. zł oraz dwa rewolwery. Następnie zastrzelili konia i uciekli do pobliskiego lasu. Policja została powiadomiona o rabunku z dużym opóźnieniem. Niemniej z rysopisów bandytów podanych przez poszkodowanych, wywnioskowano, że sprawcami napadu byli Rusin i Zadurski, zawodowi przestępcy, działający od kilku lat w różnych częściach województwa lubelskiego.

W dwa dni później policja wpadła na ich trop. Ustalono, że ukrywają się w Siemieniu w powiecie radzyńskim. Lubelski urząd śledczy powierzył zadanie zatrzymania bandytów trzem oddelegowanym wywiadowcom pod kierownictwem przodownika Jana Wodnickiego. Akcja zakończyła się fiaskiem. Polała się krew.

- Ręce do góry! - krzyknęli policjanci po wkroczeniu do mieszkania niejakiego Wysockiego, u którego mieli przebywać poszukiwani Rusin i Zadurski. Wycelowali w nich rewolwery, spodziewając się, że zaskoczeni przestępcy poddadzą się bez walki. I to był błąd. Bandyci także byli uzbrojeni. Podczas wymiany ognia policja śmiertelnie raniła Wysockiego, natomiast Józef Rusin zastrzelił  przodownika Wodnickiego. Następnie razem z Zadurskim wydostali się z meliny przez okno i pobiegli w pole.

Wezwano posiłki i ruszono w pościg. Niestety, z powodu silnie padającego od kilku dni śniegu, który zacierał wszelkie ślady, policja nie zdołała schwytać uciekinierów.

Skumał się ze słynnym zbirem?

Mijały tygodnie i wciąż nie było żadnego tropu. Można by pomyśleć, że poszukiwani bandyci zapadli się pod ziemię. Potem pojawiła się sensacyjna informacja, jakoby Józef Rusin przed dokonaniem z Zadurskim napadu na przedstawicieli Związku Producentów Trzody Chlewnej był członkiem bandy kierowanej przez Nikifora Maruszeczko, jednego z najgroźniejszych  polskich przestępców międzywojennych, który miał na sumieniu wiele morderstw na tle rabunkowym.

Było to o tyle zaskakujące, że Maruszeczko działał w zupełnie innych częściach Polski, przede wszystkim na Górnym Śląsku i na Podkarpaciu, natomiast „terenem łowieckim” Józefa Rusina była Lubelszczyzna i Podlasie. Jednak poufne ustalenia mówiły jasno, że Maruszeczko i Rusin dokonali wspólnie wielu przestępstw.

Na początku 1938 r. „kariera” Maruszeczki niepodziewanie się zakończyła. Znany nie tylko z okrucieństwa ale i z nadużywania alkoholu zbir głupio wpadł po pijackiej awanturze, jaką wywołał w restauracji hotelu "Pod Orłem" w Białej Krakowskiej. Jego wspólnicy rozpierzchli się. Z posiadanych przez policję informacji wynikało, że Rusin ukrywał się we wsi Połomne pod Garwolinem. Na jego trop wpadł przodownik Kołtun z posterunku w Garwolinie. 13 stycznia 1938 r. podczas próby zatrzymania bandyta postrzelił Kołtuna i towarzyszącego mu posterunkowego Stermę.

Nie mogło być mowy o pomyłce. Z zeznań rannych policjantów wynikało, że człowiekiem, który do nich strzelał na pewno był Rusin, którego wszak znali z listów gończych. Pojawiło się jednak pytanie: dlaczego z Rusinem nie było Zadurskiego, który uchodził za jego najwierniejszego kompana? Na wyjaśnienie tej zagadki policja musiała poczekać kilka miesięcy.

To był inny Rusin!

W połowie czerwca pojawiła się elektryzująca wiadomość, że zabójca przodownika Wodnickiego przebywa w Lubartowie. Z anonimowej informacji, jaką przekazano służbom śledczym, wynikało, że nieopodal aresztu miejskiego, w komórce należącej do dozorcy sądu Franciszka Cieniucha ukrywa się podejrzany osobnik, którego nazwisko brzmiało Rusin...

16 czerwca trzej policjanci weszli do kryjówki w szopie. Wycelowali z rewolwerów w zaskoczonego mężczyznę. - Poddaj się Rusin, tylko bez żadnych sztuczek – powiedzieli do niego.Tamten nie usłuchał wezwania. Dobył broni i zaczął strzelać. Ale nie miał najmniejszych szans w tym starciu. Został zabity na miejscu.

Policja po zlikwidowaniu przestępcy przeprowadziła rewizję w komórce. Zabezpieczono rewolwer typu „Hiszpan” kaliber 7,65 mm i 30 naboi oraz notatnik przestępcy. Aresztowano dozorcę sądowego i jego żonę. Jak się okazało, Cieniuchowie nie tylko przechowywali Rusina, ale także go żywili i pilnowali, żeby nikt się nie zbliżał do jego kryjówki.

Następnego dnia dziennik "Głos Lubelski" podał, że morderca przodownika Wodnickiego został zabity przez policję. Był to jednak, jak się to teraz mówi, fake news! Oczywiście, niezamierzony. Dziennikarze, podobnie jak początkowo policja, zasugerowali się nazwiskiem. Zastrzelonym przestępcą rzeczywiście był Rusin, tyle że nie Józef a Franciszek. Nie miał on nic wspólnego z napadem na hodowców trzody pod Parczewem ani z zabójstwem Wodnickiego.

Rusinów nie łączyło żadne pokrewieństwo i być może nigdy się ze sobą nie spotkali, mimo iż obaj uprawiali bandyckie rzemiosło. Franciszek wcale nie ustępował Józefowi pod względem popełnionych zbrodni. Jak się okazało, to on był wspólnikiem Maruszeczki i postrzelił policjantów z posterunku w Garwolinie.

Czytaj całość w papierowym i cyfrowym wydaniu tygodnika "Podlasiak" nr 31 0d 30 lipca

Mariusz Gadomski

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy