Wielki Mały człowiek. Pro memoria Romana Kłosowskiego w pięciolecie śmierci

Wielki Mały człowiek. Pro memoria Romana Kłosowskiego w pięciolecie śmierci

Roman Kłosowski (pierwszy z lewej) i koledzy z okresu bialskiego - Stefan Odyński (Sciopa) oraz Wacław Kononow (Dzidek)

Zagrałem już wszystko, co mogłem – mówił jesienią 2013 roku Roman Kłosowski. Właśnie wtedy – 20 listopada tamtego roku – podlascy miłośnicy teatru mogli podziwiać jego aktorski kunszt po raz ostatni na bialskiej scenie. Artysta wystąpił wówczas w swoim rodzinnym mieście, w Beckettowskim monodramie „Ostatnia taśma Krappa”. Po przedstawieniu, podczas spotkania z publicznością, podsumował swój występ: „To o moim życiu, o moim końcu”.

Roman Kłosowski, nazywany przez przyjaciół i wielbicieli Kłosem, był absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Studia na wydziale aktorskim ukończył z powodzeniem w 1953 roku. Jednak studiowanie zakończył dopiero na wydziale reżyserskim tej samej uczelni w 1965 roku, oczywiście uzyskaniem dyplomu.

Na scenie zadebiutował w Teatrze Dramatycznym w Szczecinie, w spektaklu pt. „Szczęście Frania”. Od 1955 roku występował w teatrach warszawskich. Na ekranie debiutował już dwa lata wcześniej. W latach 1976-1981 był dyrektorem Teatru Powszechnego w Łodzi. Od 1981 roku pracował w Teatrze Syrena w Warszawie, gdzie w 1991 roku zakończył systematyczne występy przed publicznością. Później jednak przez wiele lat występował gościnnie.

Spośród bogatej filmografii Romana Kłosowskiego wymieć można znamienite kreacje aktorskie, stworzone przezeń w obrazach wielu cenionych reżyserów, między innymi w: „Celulozie” Jerzego Kawalerowicza (1953); „Człowieku na torze” i „Eroice” Andrzeja Munka (1956 i 1957); „Bazie ludzi umarłych” Czesława Petelskiego (1958); „Hydrozagadce” i „Big Bang” Andrzeja Kondratiuka (1970 i 1986); „Kramarzu” Andrzeja Barańskiego (1990). Wystąpił również w drugoplanowej roli w kultowym serialu „Czterej pancerni i pies”, w reżyserii Konrada Nałęckiego (seria II, 1970).

Znakiem rozpoznawczym Romana Kłosowskiego na zawsze pozostała – początkowo ku jego utrapieniu, które jednak ostatecznie zaakceptował – rola technika budowlanego Romana Maliniaka, w telewizyjnym serialu „Czterdziestolatek” w reżyserii Jerzego Gruzy (1974-1976) oraz w kontynuacji tej serii – „Czterdziestolatek 20 lat później” (1993).

Aktor wystąpił również epizodycznie w wielu innych serialach, m.in. dwukrotnie w „Świecie według Kiepskich” – jako wujek Władek oraz jako Maliniak; w dwóch odcinkach „Niani” – jako wuj Henio; w „Stacyjce” – jako „złota rączka”; w „Przygodach ojca Mateusza” – jako pensjonariusz domu starców; a także w serialu „Na dobre i na złe” – jako pacjent.

Roman Kłosowski ma w swoim dorobku również wiele udanych przedsięwzięć scenicznych, które poprowadził w roli reżysera. W tym charakterze pracował od 1963 roku, m.in. na deskach warszawskich scen w Teatrze Ludowym oraz Teatrze Syrena, a także w łódzkim Teatrze Powszechnym. Ponadto wyreżyserował szereg sztuk dla Teatru Telewizji.

Podsumowując swój artystyczny dorobek Roman Kłosowski stwierdził: „We wszystkich rolach, jakie odgrywałem, inspirowałem się własnymi odczuciami. Sięgałem do swojego wnętrza, by tam odnaleźć złość, miłość, zawiść i inne doznania”. I właśnie za tę aktorską uczciwość, popartą talentem i doskonałym warsztatem, pokochała go publiczność teatralna i filmowa. A wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie… w Białej Podlaskiej.

Romek z Białej

W swoich pasjonujących wspomnieniach pt. „Z Kłosem przez życie”, spisanych niezwykle barwnie, a przy tym pouczająco refleksyjnych, niekiedy zabawnych, miejscami nawet dramatycznych, pochodzący z miasta nad Krzną wspaniały aktor mówił z nutą nostalgii: „Boże mój, jak ja dobrze wspominam Białą Podlaską! Nie sądzę, aby ona mnie tak dobrze pamiętała…”. Ten sentyment do rodzinnego miasta; przyjaciół, którzy w nim pozostali po jego wyjeździe w wielki świat, oraz własnych młodzieńczych lat, bez trudu odnaleźć można na wielu kartach jego wspomnieniowej książki (nie jest to typowa autobiografia, ponieważ współautorką jest przyjaciółka aktora Jagoda Opalińska).

Rodzinny dom Romana Kłosowskiego przy ulicy Garncarskiej 15 w Białej Podlaskiej

Mimo że Roman Kłosowski od wielu już lat nie mieszkał w Białej Podlaskiej – wyjechał w 1948 roku, jak wspominał, „już nie jako dzieciak, ale jeszcze nie mężczyzna” – to na zawsze pozostał bialczaninem. Nie tylko tytularnym, jako Honorowy Obywatel miasta, ale również – jak przy każdej okazji powtarzał – „po sercu”.

O Białej mówił ze wzruszeniem: „Moje miejsce. Ojczyzna-matczyzna”. To właśnie tu 28 lutego 1929 roku (w dniu imienin Romana) urodził się ten Wielki Mały Człowiek. Chociaż jego oficjalna metryka zaświadcza urzędowo, że Roman Kłosowski przyszedł na świat 14 lutego, to faktycznie nie był to jeszcze jego czas. Świat musiał jeszcze dwa tygodnie na niego zaczekać.

Rodzinny dom Kłosowskich znajdował się przy ulicy Garncarskiej pod nr 15. Romek mieszkał tam wraz z rodzicami – Kazimierzem i Franciszką z domu Lewicką, oraz z dwoma starszymi siostrami, Leną i Iną. Był to dom nie tylko w sensie fizycznym, ale również coś więcej, coś, co zawsze dawało Romkowi „organiczną świadomość ciepłego, troskliwego gniazda”. Miejsce to uważał za swój „naturalny adres” i zawsze wspominał jako sympatyczne. W swojej biograficznej książce stwierdził: „Dom ten rodzinny niósł mnie u startu i niesie po dziś dzień”, a w innym miejscu: „Tutaj zawsze wracam, kiedy poruszam się szlakiem miejsc, które mnie kształtowały”.

Dom i rodzina

Kłosowscy byli przeciętną bialską rodziną. Kazimierz Kłosowski, z zawodu rymarz-tapicer, wiele czasu poświęcał swojemu rzemiosłu. Był pracowity, uczciwy, honorowy, przejawiał zdecydowanie patriotyczną postawę. Romek tak zapamiętał ojca: „Nosił się serio, ale gdzieś tam w środku pielęgnował dobrotliwe żarty”. Natomiast mamę wspominał zawsze z czułością: „serce i wdzięk, cieplutką, gospodarną, wyrozumiałą – najlepszą z najlepszych”. Stanowczo podkreślał rodzicielską troskę o dzieci: „Rodzice otaczali nas wyjątkowo klarowną miłością. Po prostu kochali i po prostu dbali”.

We wspomnieniach Roman Kłosowski zarysował również charakter swoich relacji z siostrami: „Moja pozycja wyskrobka, ugruntowana dwiema starszymi siostrami Iną i Leną, gwarantowała konkretne przywileje. Szybko je odkryłem. Tu prośba, tam łza, obok całus i już są profity. Lepszy deserek, wydziergany sweterek, a przede wszystkim familijne grono pomagierek”. Ina i Lena dbały o brata również w okresie jego studenckiego życia, wspierając go w miarę swoich możliwości.

Edukacja i pasje

Bialskie szkoły, do których uczęszczał – najpierw podstawowe: „dwójka”, następnie „jedynka”, później gimnazjum Kraszewskiego i na koniec liceum Platerka – nie były już przezeń tak jednoznacznie miło wspominane: „Szkoła miała ze mną wiele kłopotów. Były i wagary, i bardzo swobodny styl życia. Nie grzeszyłem wtedy pracowitością. Byłem nierównym uczniem, dostawałem oceny mierne, ale i bardzo dobre”. Z drugiej strony, dostrzega też pozytywy kontaktu z tymi placówkami: „Tu spotkałem grupę ludzi, którzy ukierunkowali moje życie. Pozwolili mi poznać i pokochać teatr. Na szczęście, na swojej drodze spotkałem wspaniałych pedagogów, m.in. Karolinę Beylin, która pisywała sztuki teatralne. W jednej z nich zagrałem i odniosłem sukces. Tak narodziła się pasja aktorska, która do tej pory trzyma mnie przy życiu”.

Roman Kłosowski dobrze pamiętał również zajęcia dwóch innych nauczycielek – Haliny Łuczyńskiej i Anieli Walewskiej. Jednak zdecydowanie stwierdzał, że o wiele bardziej zajmowała go wówczas piłka nożna. „Trenowałem non stop. […] Tylko że owym planom często przeszkadzały godziny lekcyjne, natomiast świetnie służył modus vivendi wagarowicza” – napisał w swojej książce. Zamierzał wtedy zostać piłkarzem i „strzelać gole nie do obrony”.

Być może dla świata sztuki uratowała go literatura, ponieważ mimo iż był notorycznym wagarowiczem, oddanym temu zajęciu „we wspólnocie zakałapućkanego koleżeństwa”, to nie przeszkadzało mu to „szaleńczo połykać książki”. Sam również dużo pisał. Został nawet współredaktorem szkolnej gazetki, którą kierował Stefan Grodzicki, a po nim Czesław Nowicki (znany później z telewizji jako prezenter pogody). Ówczesny kolega Romka, Wacław Kononow, wspominał, że „Romek czasem bywał kąśliwy w recenzjach”.

Czasy szkolne to dla Romana Kłosowskiego okres fascynacji boksem i „szybującej piłki nożnej”. W swoich wspomnieniach relacjonował: „Nie da się ukryć. Marzyłem o wadze piórkowej i golach nie do obrony”. Był to także okres „umacniania ducha traperskiego”, pierwszych miłości oraz zawiązywania i pielęgnowania ważnych przyjaźni. Romek mawiał wówczas: „Przyjaźń to mój afrodyzjak. Jestem uzależniony od zawsze do zawsze. Bez przyjaciół nie potrafię funkcjonować”. I dalej, wspominając przyjaźń z czasów szkolnych ze Zbigniewem Wiszem: „Kiedy cofam się tym tropem, widzę dwóch smarkaczy i bialskopodlaskie pejzaże. Tam obaj wzrastali, tam się formowały ich charaktery, zawiązywał braterski węzeł. […] Łapa w łapę, prymus i obibok. […] Niezwykle pokrewni ciekawością świata, razem otwarci, razem lojalni, razem milczący i razem rozbrykani”. Z perspektywy czasu Roman Kłosowski stwierdził na kartach swojej książki: „Bez tamtych pejzaży nie byłoby mojego aktorstwa, kluczowych emocji, szczerze powiedziawszy – nie byłoby mojej duszy”.

Bialskie pejzaże

Romek Kłosowski – „już nie dzieciak, ale jeszcze nie mężczyzna” (1947 rok)

Roman Kłosowski od zawsze zakochany był w Białej Podlaskiej, tutaj też przeżył swoją pierwszą romantyczną miłość młodzieńczą. „Sport sportem, teatr teatrem, lecz mój ówczesny żywot znaczyły również miłosne uniesienia” – stwierdził. Wybranką jego serca stała się bialczanka Jadwiga Jóźkowiakówna. Historię tego uczucia Romek wspomina z uśmiechem i nutą zażenowania: „Ćwiczyłem miny Romea, sylwetkę Wołodyjowskiego, krok Winnetou. I wreszcie dziewczę parska śmiechem. Ona zachichotała, mną targnęło. Wiszo oczywiście doradzał precyzyjne strategie, tymczasem ja sięgałem gwiazd”.

Jednak mimo że dla swej wybranki Romek podkradał kwiaty z maminego ogródka, a siostrze podbierał wstążki, mimo wyszorowanej szyi, a na niej tatowej krawatki, niestety nie spotkał się z przychylnością Jadzi. „Serce krwawiło miesiącami” – wspominał. Jednak udało się jakoś „wyleczyć rany”. Wtedy przyszedł czas na kolejne bialskie miłości. Tym razem była to Renata Grzesiakówna, a później Halina Wrzoskówna. Jednak te uczucia ostatecznie również okazały się niespełnionymi.

W latach młodości bardzo cieszyły Romka bialskie trasy „traperskie”. Od placu Wolności, przez park Radziwiłłowski, po przystań nad Krzną, która wówczas nosiła nazwę U Michała. Z radością wspominał: „Tam realizowaliśmy wspólne rycerskie wyprawy, indiańskie podchody, sprinterskie przedbiegi. Zabawom patronowali m.in.: Sienkiewicz, May, Makuszyński…”.

Jedna z takich wypraw zbiegła się z inicjacją alkoholową młodych przyjaciół, w efekcie czego matka Wisza zabroniła Zbyszkowi kontaktów z „huncwotem Romkiem”. Jednakże – jak ten podawał wówczas na swoją obronę – faktycznie zawiniło wówczas „wieloosobowe szczeniackie gremium”. Z powodu zakazu kontaktów nadszedł okres konspiracyjnych spotkań, „tajnych szyfrów i sekretnych miejsc”, co „obu małolatom sprawiło dodatkową frajdę”.

Do grona przyjaciół i kolegów Romka z czasów szkolnych należeli m.in.: Alina Marczuk, Ada Jaroszewicz-Bąk, Zofia Pyszyńska, Czesław Kosieradzki, Adam Skoczylas, Stefan Odyński „Sciopa”, Wacław Kononow „Dzidek”, Włodzimierz Sklenarski, oraz trzech Jurków: Naumiuk, Nowicki i Szukała. Ich beztroskie zabawy miały się jednak niebawem skończyć, gdyż – jak zauważył we wspomnieniach Kłos, poważniejąc nagle – „zbliżał się czas pełnoletnich prób”.

Wojenna trwoga

Okres wojenny Roman Kłosowski wspominał ze zrozumiałym smutkiem. Dwukrotnie stał się wówczas świadkiem publicznych egzekucji, dokonanych przez Niemców na placu Wolności. Wydarzenia te bardzo nim wstrząsnęły. W tym czasie Romek pobierał naukę w ramach tajnych kompletów. Nauczały go w swoich domach dwie bialskie nauczycielki. Jedną z nich była Aniela Walewska, a drugą Karolina Beylin, podczas okupacji ukrywająca się pod nazwiskiem Maria Maliszewska. Bezpieczne miejsce na przetrwanie tego – jak wspominał – „tragicznego czasu”, znalazł w rymarsko-tapicerskim warsztacie swojego ojca. Uważał go za autorytet, a jednocześnie za „rzemieślnika o przedwojennym szlifie”. Celem zdobycia konkretnego fachu Romek podjął u ojca dorywczą pracę w charakterze terminatora.

Warsztat Kazimierza Kłosowskiego znajdował się w budynku przy ulicy Brzeskiej 13. Jednak Romek nie zabawił tam długo. Niebawem okazało się, że nie ma w kierunku rymarsko-tapicerskim ani uzdolnień, ani woli zgłębiania reguł tego rzemiosła. Na kartach książki wspominał swoje dokonania w tym fachu: „Gdy ojciec ujrzał mój pierwszy produkt – z nazwy walizka, z wyglądu kubeł śmieciarza – wydał oświadczenie: »Romuś, słuchaj i zapamiętaj. Ludzie o moich rękach mówią, że są złote. Niestety, ciebie synu Bozia ubrała w palce z gówna. Trzeba szukać innej drogi«”.

Rodzicielskie słowo, święta rzecz. Romek, jako posłuszny syn, zastosował się do woli ojca. Podjął próbę zajęcia się interesami. Padło na asortyment żywy – króliki. „Najpierw dzień i noc budowałem klatki. […] Tam ulokowałem królicze pary. Zwierzątka sympatyczne, chętne do rozrodu i na okrągło głodne. […] Gdy wieczór nadchodził, obskubywałem ile wlezie pobliskie łąki. Proceder kwitł. Już oczyma wyobraźni liczyłem zyski. Niestety, któregoś ranka pojawił się sąsiad, wrzeszcząc wniebogłosy, że ten smarkacz Romek depcze mu pastwisko i wykopuje dziury. Cholerny świat, tato błyskawicznie wstrzymuje cały proceder. […] Nazajutrz oglądam pobojowisko. Klatki w rozsypce, królików ani śladu. Tym sposobem hodowlany interes nim się rozkręcił, już padł”.

Było to więc kolejne, po rymarsko-tapicerskim, całkowicie nieudane przedsięwzięcie. Przez pewien czas Romek próbował jeszcze zajmować się drobnym handlem (co później pomogło mu stworzyć znakomitą kreację aktorską w filmie pt. „Kramarz”). Jednak jego zainteresowania zmierzały już wtedy w zupełnie inną stronę – odkrył świat sztuki, a konkretnie magię teatru.

I stał się teatr

Ważną postacią w życiorysie Romana Kłosowskiego był bialczanin Stefan Grodzicki. Poeta, prozaik, aktor i reżyser działającego w Białej amatorskiego Teatru Ziemi Podlaskiej, był dla Romka w czasach młodości kimś w rodzaju mentora, starszym druhem i życzliwym przewodnikiem. Kiedy Stefan Grodzicki został przez Karolinę Beylin obsadzony w głównej roli w jej sztuce pt. „Wtorek 16 grudnia”, do roli drugoplanowej – niejakiego Jacusia Matołka – dość niespodziewanie zaproponował właśnie Romka. Ten był zachwycony, wspominał później: „Nie ukrywam, że pasowałem kropka w kropkę. Tak też się rozegrałem”.

Dalej ten gorący, młodzieńczy okres relacjonował Roman Kłosowski następująco: „I ruszyła machina szkolnych występów. Byłem wtedy w klasie humanistycznej Platerki, którym to liceum zarządzała profesor Aniela Walewska (tam też jako anglistka pracowała Karolina Beylin). Repertuar szkolnej sceny nabierał barw”.

Świeżo upieczony aktor umierał jako legionista Iskra w dramacie Nowakowskiego; w komedii Rydla figlował w diabelskim kostiumie, który uszyła mama Aliny Marczuk; mówił balladynowym tekstem portretując Grabca. Były „premiery, dusery, brawa”. Jednak, mimo brawurowo odegranych wielu poważnych ról, które zostały przyjęte przez publiczność z uznaniem i entuzjazmem, młody artysta miał problem z przypiętą mu już na początku kariery etykietką: „I tak, jak teraz nie mogę się oderwać od Maliniaka, tak wtedy mówili na mnie Jacuś Matołek” – wspominał po latach z wciąż żywą ekscytacją.

Jednak w otoczeniu Romka znaleźli się wówczas ludzie, którzy potraktowali pasję młodego chłopaka poważnie. Nauczyciel matematyki Aleksander Swarcewicz nagrodził sceniczne wysiłki swojego ucznia, udzielając mu swoistej dyspensy: „Romek, masz u mnie dostateczny, piłuj dalej aktorstwo”. Jednak za sprawą następczyni wyrozumiałego pedagoga, który opuścił mury szkoły, tj. Marii Pyszyńskiej, dyspensa straciła ważność, co Romek odczuł bardzo boleśnie. W tym czasie zaangażowany był on już nie tylko w działania teatralne, szkolną gazetkę, ale prowadził też koło literackie, którego prezesurę objął po Czesławie Nowickim. Jednak – jak podsumował to Romek – „redaktorsko-aktorskie projekty szły górą, a łobuzerska karawana toczyła się wąwozami i na przełaj”.

Młodzieńcze szaleństwa trwały tylko do czasu, gdyż – jak relacjonował Romek na kartach wspomnień: „wywijając kozły na podwórkowym wieszaku u kolegi Jurka Nowickiego złamałem nogę, którą składał konował bez pojęcia. Odziedziczony w ten sposób chód kaczki-dziwaczki aktorsko przysposobiłem. Proszę zlustrować biegi Maliniaka”. Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Po zakończeniu edukacji w Białej, Romek otrzymał „ciepłe zaproszenie” od mieszkającej już wówczas w Warszawie siostry Iny, i po krótkiej rodzinnej naradzie udał się do stolicy. We wrześniu 1949 roku, po trudach egzaminacyjnych zmagań, rozpoczął naukę w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Ani on sam, ani też jego profesorowie nie wiedzieli wtedy, że jest to właśnie skromny początek wielkiej aktorskiej kariery.

Ze szczegółami, okolicznościami, ciekawostkami i anegdotami związanymi z zawodowym oraz prywatnym życiem niezwykłego człowieka, jakim jest Roman Kłosowski, zapoznać się można czytając jego biografię. Aktor dokonał w niej swoistej spowiedzi. Relacjonuje swoją drogę życiową, zarówno w sferze rodzinnej, meandrach pracy zawodowej, jak i na płaszczyźnie towarzyskiej. Nie unikał spraw trudnych, wstydliwych, potknięć i falstartów. Wykazał też dużo dystansu w stosunku do własnej osoby, co w narracji przełożyło się na sporą dawkę autoironii.

Powrót do źródeł

Przy okazji promocji swojej wspomnieniowej książki, Kłos zawitał do Białej Podlaskiej 20 czerwca 2013 roku. Odbyło się wówczas spotkanie mieszkańców miasta z aktorem, który obchodził jubileusz 60-lecia pracy artystycznej. Akurat był to dla niego ciężki czas żałoby po śmierci ukochanej żony. Swoim bólem podzielił się z bialczanami, mówiąc: „To trudny moment, bo niedawno odeszła osoba, której zawdzięczam wszystko, co najlepsze w moim życiu. To dla niej, dla żony Krystyny, postanowiłem, że się nie dam i przyjadę do miejsca, które pamiętam, i które kocham, które chciałem odwiedzić”. Osiemdziesięcioczteroletni wówczas aktor, który sam również miał poważne problemy zdrowotne, spotkał się w Białej z bardzo ciepłym przyjęciem. Po zakończeniu części oficjalnej, pozdrawiali go i wspierali zarówno przyjaciele i znajomi sprzed lat, jak i młodzi entuzjaści jego artystycznej twórczości.

Mimo istotnych utrudnień w codziennym funkcjonowaniu, wynikających z wieku, a także spowodowanych chorobą skutkującą m.in. częściową utratą wzroku, Roman Kłosowski nie omieszkał zajrzeć na ulicę Garncarską. Tam także spotkał się z miłym przyjęciem, co tak relacjonował, nie kryjąc wzruszenia: „Odwiedziłem również mieszkanie na ulicy Garncarskiej 15 i cieszę się, że jestem w tych ciężkich dla mnie chwilach z wami, w miejscu, które się kocha mając świadomość, że ciebie również tu kochają”. Okazało się więc, że Biała nie zapomniała Romka. I tak jak on wspominał swoje rodzinne miasto, tak też i bialczanie jego osobę pamiętać będą zawsze serdecznie.

„Romku, zostań Romkiem” – napisała w 1953 roku swojemu przyjacielowi Kłosowi na pamiątkowej fotografii Lucyna Winnicka. Tak też się stało, artysta przez całe życie pozostawał wierny swoim wartościom i zasadom. Również w pamięci przyjaciół i znajomych oraz licznego grona entuzjastów jego aktorskiego kunsztu, Romek na zawsze zostanie Romkiem.

Wielki Mały Człowiek, wybitny aktor i reżyser zmarł 11 czerwca 2018 roku w Łodzi. Jego ciało spoczęło na Cmentarzu Powąskowskim w Warszawie, ale duchem zapewne wciąż obecny jest także w Białej.

Ernest Szum

Fotografie z archiwum Romana Kłosowskiego pochodzą z książki „Z Kłosem przez życie”.

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy