Lenistwem można przegapić nadarzającą się szansę. Wirtuoz akordeonu Marcin Wyrostek w wywiadzie dla Podlasianina

Lenistwem można przegapić nadarzającą się szansę. Wirtuoz akordeonu Marcin Wyrostek w wywiadzie dla Podlasianina
fot. Jerzy Trudzik

Marcin Wyrostek ze swoim zespołem podczas koncertu 16 września br. w auli Regionalnego Ośrodka Badań i Rozwoju Filii AWF w Białej Podlaskiej

Święto podlaskich skrzydeł, związane z 100. rocznicą utworzenia Podlaskiej Wytwórni Samolotów, nadaniem rondu przy ul. Janowskiej nazwy Podlaskiej Wytwórni Samolotów i odsłonięciem monumentu samolotu PWS 26 przy ulicy Zielonej, stało się okazją do koncertu w Białej Podlaskiej wybitnego akordeonisty Marcina Wyrostka. Oto nasza rozmowa z tym wielkim artystą.

Jest pan ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. Może pan dziś liczyć na pełne sale koncertowe, a płyty osiągają rekordowe nakłady. Nie zawsze jednak tak było.

– Nie będę ukrywał, że bardzo ciężko pracowałem na obecny status. Po uzyskaniu dyplomu katowickiej Akademii Muzycznej (której dziś jestem wykładowcą), wciąż doskonaliłem warsztat, wykorzystywałem każdą okazję do grania, angażowałem się do różnych koncertów, ale wciąż byłem tylko muzykiem gościnnym. Tworzyłem swoje autorskie projekty, ale bardzo ciężko było się przebić. Gdyby nie ta magiczna chwila, nikt by może o mnie nie usłyszał. Wykształcony akordeonista może być co najwyżej nauczycielem w szkole muzycznej, a mnie marzyło się coś więcej.

Czy dlatego zdecydował się pan na udział w telewizyjnym show „Mam talent”?

– Między innymi z tego powodu. Miałem świadomość własnych możliwości i wciąż liczyłem, że ktoś zechce je docenić. Chciałem pokazać się szerszej grupie ludzi, po prostu zweryfikować samego siebie.

Czym był dla pana udział w tym programie?

– Przysłowiową trampoliną. Wcześniej startowałem w licznych międzynarodowych konkursach i festiwalach w Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii, we Włoszech, na Węgrzech, Słowacji i w Polsce. Zdobywałem w nich nawet pierwsze nagrody, ale nic z tego nie wynikało. Nagrody stawiałem na półce i ćwiczyłem dalej. Miałem też możliwość wyjazdu z koncertami za granicę. Grałem w kilkunastu krajach w Europie, ale mimo to mało kto wiedział o moim istnieniu. Przełomem w dotychczasowym życiu były dopiero występy telewizyjne. Inna sprawa, że ten program miał wielomilionową publiczność. Ludzie, którzy na mnie głosowali, byli ciekawi, co pokażę w kolejnym etapie, a ja tylko czekałem na taką sposobność. Jestem im ogromnie wdzięczny za esemesy. Od tego momentu przestałem być muzykiem anonimowym. Mogłem wreszcie skupić się na projektach autorskich „Tango Corazon” i „Coloriage”. Już wcześniej miałem grupę świetnych muzyków, a po sukcesie telewizyjnym dołączyli do mnie jeszcze tancerze tej klasy, co Ania Głogowska, Janek Kliment czy Tomek Barański. Mogłem zagrać to, o czym marzyłem latami.

Zachęca pan młodzież do poznawania akordeonu. Ile potrzeba czasu i ćwiczeń, aby osiągnąć pański poziom gry?

– Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Sztuki nie da się przeliczyć na godziny, dni, miesiące. Do osiągnięcia solidnego warsztatu potrzeba determinacji i zacięcia. Nie można też zrażać się pierwszymi niepowodzeniami. Wykorzystywałem na próby każdą wolną chwilę. Kilkakrotnie dostawałem zastrzyki, żeby nie zasłabnąć, a mimo to nie rezygnowałem z prób ani możliwości wyjazdu na koncert. Ledwo stałem na nogach, a jechałem kilkaset kilometrów, bo obiecałem wystąpić i nie sposób było się z tego wykręcić. Uważałem, że lenistwem można przegapić nadarzającą się szansę.

Narzucił pan sobie ogromne tempo pracy, skoro ciągu dziesięciu lat zdołał pan wydać sześć świetnie sprzedających się płyt.

– Pierwszą, zatytułowana „Magia Del Tango”, nagrałem tuż przed występem w „Mam talent”. Pracę studyjną rozpocząłem w styczniu, a płyta ukazała się w październiku 2009 roku. Pokryła się potrójną platyną, co było wyraźnym sygnałem, że trafiłem w odpowiedni punkt. Potem był wspomniany krążek „Coloriage”, podwójnie platynowy. Niejako z rozpędu nagraliśmy koncertowy album „Corazon Live”, który nie był wprowadzony do dystrybucji sklepowej. Sprzedawaliśmy go na koncertach, a i tak osiągnął status złotej płyty. W 2015 roku wydałem pokrytą złotem płytę „For Alice” z udziałem mojego zespołu, orkiestry smyczkowej oraz kapeli dętej. Do kolekcji fonograficznej dołączyłem trzy lata później album „Pallace” (październik 2017 roku) i kolędową płytę „Harmonia świąt” (listopad 2019 roku).

Jaka muzyka wydaje się panu najbliższa?

– Wyznacznikiem mojego grania jest improwizacja, umożliwiająca wykonanie tego samego programu z różnymi muzykami, w różnym składzie instrumentalnym. Przypomina to trochę eksperymentowanie brzmieniem. W moich utworach jest sporo elementów klasyki, ale często robię wycieczki w różne kierunki. Lubię wplatać motywy folkloru argentyńskiego, bałkańskiego, żydowskiego, irlandzkiego i szkockiego. Lubię też cytaty góralskie. Staram się grać muzykę zmysłową i delikatną, pełną namiętności a zarazem czułości. Może dzięki bogactwu dźwięków słuchacze czują, że się przenoszą w magiczny świat.

Zawód muzyka wydaje się szalenie absorbujący.

– Publiczność koncertowa ogląda mnie uśmiechniętego, i niejedna osoba być może sądzi, że to, co robię na scenie, przychodzi mi łatwo, za podszeptem życzliwej muzy siedzącej umownie na ramieniu. Prawda jest taka, że nic nie przychodzi łatwo. Każdy akord, każda fraza są ciężko wypracowane na próbach. Muzyk dbający o swój rozwój musi ćwiczyć codziennie po kilka godzin. Kiedy kończyłem akademię muzyczną, pracowałem nie mniej niż wcześniej, kiedy przygotowywałem się do dyplomu. Jeśli ktoś sądzi, że uzyskanie tytułu magistra sztuki otworzy mu drogę do błyskawicznej kariery i propozycje koncertowe sypać mu się będą jak z rękawa, pozostaje w błędzie. Kariera to przede wszystkim solidna praca, pełne zaangażowanie oraz w pewnym stopniu splot wielu szczęśliwych okoliczności, których trzeba szukać.

Czy z perspektywy czasu wszystko ułożyło się po pańskiej myśli?

– Mogłem wcześniej podjąć studia muzyczne, ale obawiałem się nadmiaru obowiązków. Poza tym dużym ograniczeniem był brak dobrego instrumentu. Myślałem wtedy o studiach za granicą. Długo miałem pod górkę, ale wszystko się szczęśliwie ułożyło. Mam dziś świetnych muzyków, gram moc koncertów, wydałem sześć płyt, mam instrument, o jakim marzyłem, i bardzo udaną rodzinę. Nie mogę narzekać!

rozmawiał Istvan Grabowski

zdjęcia z archiwum wykonawcy

Zobacz też naszą relację z obchodów 100-lecia utworzenia Podlaskiej Wytwórni Samolotów.

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy