Historie kryminalne: Koszmar brzasku
Noc konała powoli, jak to w środku zimy. Lodowate macki brzasku z trudem wciskały się w ciemność. Poruszyła się niespokojnie. W ciszę przedświtu wdarł się ledwie słyszalny dźwięk, podobny do poszumu wiatru. Ale to był głos.
Spojrzała w okno: zamarzniętą szybę pokrywały dziwaczne, abstrakcyjne figury ze szronu. Wydawało jej się, że szczerzą do niej szyderczo zęby, więc szybko odwróciła wzrok i wtuliła twarz w poduszkę. Próbowała zasnąć, bodaj na chwilę. Żeby tylko pozbyć się strasznych myśli i tego głosu.
Jednak głos znowu się odezwał. Był teraz wyraźny, potężny. Mówił: Zrób to, zrób to, już czas…
Matka na haku, syn bez życia
Siekierą sforsowała zamknięte na klucz drzwi i odcięła wiszącą na haku Zuzannę C. Chwyciła ją w ramiona. Szlochając spazmatycznie zadawała jedno tylko pytanie – dlaczego to zrobiłaś? Bratowa nie odpowiadała, choć jeszcze żyła.
Do pokoju weszły matka Zuzanny oraz córka, 15-letnia Agata, również zszokowane samobójczą próbą. Zajęte we trzy Zuzanną, nie zwróciły początkowo uwagi na 11-letniego Dominika. Chłopiec leżał w łóżku, szczelnie opatulony puchową kołdrą. Sprawiał wrażenie pogrążonego we śnie. Ale nienaturalne było, że nie zbudził go hałas.
– O Boże, nie… – wyszeptała ze zgrozą babka chłopca, gdy podeszła do niego. Jej wnuk miał szeroko otwarte oczy. Nie dawał oznak życia.
Krystyna W. – ta która zapobiegła samobójstwu matki Agaty i Dominika – zadzwoniła po karetkę pogotowia. Niestety, lekarz stwierdził zgon chłopca na skutek uduszenia gwałtownego. Znajdującą się w stanie zagrażającym życiu Zuzannę C. przewieziono do szpitala w Białej Podlaskiej. Trafiła tam również Agata C., która zasłabła na skutek szoku.
W miejscu tragedii zjawiły się policja i prokurator. Wszczęto dochodzenie w kierunku ustalenia przyczyn i okoliczności śmierci Dominika i samobójczej próby jego matki.
Na skraju osady
Małżonkowie Zuzanna i Tomasz C. mieszkali w liczącej kilkanaście gospodarstw miejscowości w gminie Platerów. Do reformy administracyjnej w 1999 roku osada znajdowała się na północnych krańcach województwa bialskopodlaskiego.
Zuzanna i Tomasz C. mieli dwoje dzieci. Tomasz, zawodowy kierowca, jeździł na tirach. Gdy doszło do tragedii, nie było go w domu, przebywał w długiej trasie.
Posesja małżonków C. znajdowała się na skraju osady i była z daleka widoczna. Duży piętrowy dom ze spadzistym dachem i mniejsza parterowa przybudówka. Na podwórku stodoła, drewutnia i maszyny rolnicze.
Do zagrody prowadziła polna, nieutwardzona droga, zimą najbardziej odpowiednia dla skutera śnieżnego. W mroźny poranek 31 stycznia 1997 roku pełno było tu policji: umundurowanych funkcjonariuszy i techników w kombinezonach, badających i zabezpieczających ślady. Ze wstępnych ustaleń wynikało, że 11-letni Dominik C. został uduszony. Sprawca użył własnych rąk. Zacisnął je na szyi chłopca, powodując u niego brak dopływu powietrza do płuc i w konsekwencji zgon. Do zabójstwa doszło w nocy z 30 na 31 stycznia.
Kilkadziesiąt minut później matka Dominika próbowała się powiesić w pokoju, gdzie leżał jej martwy syn, czemu zapobiegła Krystyna W. Tyle było na razie wiadomo.
Babka słyszała kroki
Przez kilka dni okoliczności tragedii otaczała gęsta mgła tajemnicy. Nikt z sąsiadów, łącznie z Krystyną W. i jej bliskimi, którzy mieszkali kilkadziesiąt metrów od posesji Zuzanny i Tomasza C., nie wiedział, co się stało w nocy. Nikt niczego nie widział, nikt niczego nie słyszał.
W domu były cztery osoby: Zuzanna, dwoje dzieci i jej matka. Starsza pani, zajmująca osobny pokój, zeznała w trakcie przesłuchania na policji, że zbudziły ją nad ranem jakieś szmery. To były kroki za ścianą, gdzie spała jej córka i wnuk.
– Pomyślałam, że któreś z nich wstało i poszło za potrzebą. Nic więcej nie wiem. Zaraz usnęłam – powiedziała.
Nie przyniosły żadnych efektów przesłuchania mieszkańców osady. Byli wstrząśnięci tragedią, z trudem docierało do nich, że ten koszmar jest prawdą, ale nie potrafili pomóc policji w śledztwie. Stwierdzili, że w nocy spali, więc nie mają pojęcia, co się wydarzyło u sąsiadów. Przypuszczali, że ktoś na nich napadł. Okolica niby spokojna, ale granica tuż-tuż. Ruscy się kręcą, niby na handel przyjeżdżają, ale kto wie, czy tylko w tym celu.
– Tomasz i Zuzanna byli dość majętni. On jako kierowca tirów jeździł za granicę i dobrze zarabiał. Dom jak się patrzy, w domu wszystko na wysoki połysk. Sporo ziemi. A zapewne też i oszczędności trzymali. Bandyci obłowiliby się u nich. Ale żeby dziecko zabijać? To się w głowie nie mieści – mówili.
Sekcja zwłok Dominika C. potwierdziła wstępne oględziny lekarskie, dotyczące przyczyny śmierci jedenastolatka. Prowadząca postępowanie Prokuratura Rejonowa w Białej Podlaskiej spodziewała się, że wiedzę o tragicznym zdarzeniu posiada matka chłopca. Mieli do niej szereg pytań. Może widziała, kto go udusił? Czy powodem samobójczej próby było odkrycie, że syn nie żyje, które wywołało u niej załamanie?
Z przesłuchaniem kobiety śledczy musieli się jednak wstrzymać. Zuzanna C. wciąż leżała w szpitalu. Lekarze określali jej stan, zarówno fizyczny jak i psychiczny, jako bardzo poważny. Nadal istniało zagrożenie utraty życia.
Została odratowana przez bratową w ostatniej chwili, kiedy powróz już ją dusił. Ze względu na szok, nie można też było na razie przesłuchać Krystyny W. i Agaty C.
Włosy jeżą się na głowie…
Prawda ujrzała światło dzienne po kilkunastu dniach. Okazała się porażająca. Aż trudno było w nią uwierzyć. Jednakże ustalenia organów ścigania, choć jeżące włosy na głowie, nie pozostawiały cienia wątpliwości.
31 stycznia 1997 roku około godziny trzeciej nad ranem Zuzanna C. zbudziła Dominika. Kazała mu wstawać i ciepło się ubrać.
– Pójdziesz ze mną do stodoły, musimy coś załatwić. Weź grubą kurtkę i buty, porządnie się zapnij, bo na dworze mróz – powiedziała. Chłopiec wstał z ociąganiem. Spytał, po co mają w nocy iść do stodoły. Matka nie odpowiedziała, jedynie ponagliła go tonem nieznoszącym sprzeciwu. Niechętnie jej posłuchał.
Wyszli z mieszkania i ruszyli po skrzypiącym śniegu na podwórko. Kobieta otworzyła drzwi do stodoły i skinęła na syna. Nie wiadomo, po co tam się udała i wzięła go ze sobą. Pobyli w stodole kilka minut, po czym Zuzanna C. oznajmiła, że czas do domu. Poszła z Dominikiem do pokoju, kazała mu przebrać się w piżamę i kłaść się do łóżka.
– A teraz śpij – powiedziała.
Chłopiec zapewne był zdziwiony zachowaniem matki, jednak nie podejrzewał nic złego. Wkrótce zasnął. Zuzanna odczekała jeszcze kilka minut, a następnie nagle zacisnęła palce dłoni na szyi Dominika i zaczęła go dusić. Zbudził się, rozpaczliwie próbował się bronić. Rzucał rękami, miotał się, usiłując się oswobodzić. Oczy miał szeroko otwarte. Ale matka trzymała go mocno za szyję, a on z każdą chwilą słabł. Po upływie kilkudziesięciu sekund znieruchomiał, jego ciało zwiotczało. Wówczas matka wyprostowała się, rzuciła krótkie spojrzenie na martwe ciało, po czym wyszła do przedpokoju, zamykając za sobą drzwi.
Natknęła się na córkę, która spała na piętrze. Zbudziły ją odgłosy szamotaniny, jednak w przeciwieństwie do babki postanowiła sprawdzić, co się dzieje.
Zamarła z przerażenia na widok matki. Zuzanna była blada jak papier, oczy miała zamglone, nieprzytomne. Ciężko dyszała. Chwyciła Agatę za ramię. Dziewczynka poczuła ból.
– Mamo, co robisz? – spytała drżącym głosem. Matka nie odpowiedziała. Zaczęła ją ciągnąć do pokoju, w którym leżały zwłoki Dominika. Agata zdołała się jej wyrwać i tak jak stała, w piżamie i rannych pantoflach, wybiegła z domu.
Uciekając usłyszała jak matka groziła, że się powiesi. Dziewczyna co tchu pognała do ciotki.
– Szybko, z mamą dzieje się coś złego – wydyszała. Krystyna W. ruszyła z nią, nie było czasu na zadawanie pytań.
Zastały zamknięte drzwi. Szarpały klamkę, wołały Zuzannę, żeby otworzyła, ale ona nie reagowała. W tej sytuacji Krystyna W. wzięła siekierę ze składziku na drewno i wyłamała nią zamek. Bratowa klęczała na wersalce. Jej szyję oplątywał sznur przeciągnięty przez hak na suficie. Krystyna W. weszła na stołek i przecięła powróz. Do pokoju zajrzała matka Zuzanny. Po kilku minutach kobiety zobaczyły Dominika leżącego w łóżku bez oznak życia. Na pomoc było za późno.
W mroku szaleństwa
Po tragedii pojawiła się w okolicy pogłoska, że Zuzanna C. przed zamordowaniem syna próbowała go zmusić do czynów lubieżnych. Rzekomo miało do nich dojść w stodole, do której kobieta poszła z chłopcem. Informację taką podały nawet lokalne media.
Rozmawiałem o tym z bratową Zuzanny. Krystyna W. nie posiadała się z oburzenia.
– Nie wiem, co się wydarzyło w stodole, bo mnie tam z nimi nie było. Ale jak ktoś może o czymś tak obrzydliwym mówić, oczerniać człowieka nie mając dowodów, a gazety jeszcze o tym piszą. To podłość – powiedziała.
Również bialska prokuratura nie potwierdziła wątku lubieżnych czynów w stodole. Usłyszałem, że takich informacji nie ma w zgromadzonych materiałach ze śledztwa.
Zuzanna i Tomasz C. byli małżeństwem od 16 lat. Oboje miejscowi, ludzie dobrze ich znali i mieli o nich jak najlepsze zdanie. Zgodna, porządna rodzina. On zarabiał pieniądze, ona zajmowała się domem, dziećmi i polem. Jednakże niektórzy z miejscowych sugerowali, że między mężem a żoną nie było wcale tak różowo. Tomasz C., jeżdżąc w długie trasy, w domu był w zasadzie gościem. Ponoć Zuzanna czuła się samotna i miała mu to za złe. Mówiła, żeby zmienił pracę, ale on się nie zgadzał, twierdząc, że nigdzie tyle nie zarobi. Sąsiedzi przypuszczają, że z tego powodu pojawiła się plotka, jakoby kobieta próbowała zmusić do seksu syna.
– Ja też uważam, że to wierutna bzdura, którą wymyślili jacyś zawistnicy, zazdroszczący im bogactwa – powiedziała ekspedientka z miejscowego sklepu spożywczego. Żona sołtysa dodała, że niektórzy zazdrościli im nie tylko dobrej sytuacji materialnej, ale również udanych dzieci.
– Oboje, córka i syn, grzeczni, dobrze wychowani. Mój syn chodził z ich Agatą do równoległej klasy. Tak spokojnego, miłego dziecka ze świecą szukać – stwierdziła sołtysowa.
Za najbardziej prawdopodobną przyczynę tragedii uznano załamanie nerwowe kobiety. Nagłe szaleństwo. Być może wydarzyło się coś złego, co wywołało bądź nasiliło u niej ten stan. Wcale nie musiała to być sytuacja rodzinna.
Takie też okazały się oficjalne ustalenia. Zuzanna C. została uznana za osobę chorą psychicznie. Być może zaplanowała zbiorowe samobójstwo – po uduszeniu syna, chciała uśmiercić córkę, a następnie skończyć ze sobą. Umieszczono ją w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Dochodzenie w sprawie zabójstwa zostało umorzone.
Mariusz Gadomski
Zmieniono personalia
fot. autor
Czytaj też nasze wcześniejsze historie kryminalne:
Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich
Historie kryminalne: Tajemnicze zabójstwo małżonków Gąsowskich
Po co oni wracali do Terespola?…
Komentarze
Brak komentarzy