Bialska drużyna gorąco przyjęta przez Rosjan na mundialu

Bialska drużyna gorąco przyjęta przez Rosjan na mundialu

W najbliższą niedzielę poznamy nowego piłkarskiego mistrza świata. Na pewno nie będzie nim reprezentacja Polski, która okazała się jednym z najsłabszych w rosyjskim mundialu zespołów, mimo że, jak to ma w XXI wieku w zwyczaju, zwycięstwem zakończyła swój w nim udział.

Bezpośrednimi obserwatorami meczu z Japonią byli zawodnicy (rocznik 1983 i starsze) amatorskiej drużyny KIKS Biała Podlaska, która znalazła się w Wołgogradzie w nagrodę za zwycięstwo w „Turnieju na 100-lecie niepodległości – Mundial z marszałkiem”, którego pomysłodawcą i organizatorem, we współpracy z LZPN, był Sławomir Sosnowski, marszałek województwa lubelskiego. Razem z nimi do Rosji ruszyły też Zamojskie Lwy (roczniki 2003-2005), które lepszym o pięć trafień bilansem bramkowym wyprzedziły w młodszej kategorii zespół złożony z piłkarzy bialskiej AP TOP-54.

Gasnąca euforia

Za chwilę rozpocznie się mecz Polski z Japonią

Zaraz po wygraniu decydującego meczu wśród zawodników KIKS-u zapanowała wielka euforia. – Byliśmy ogromnie szczęśliwi, że to my pojedziemy na fantastycznie zapowiadającą się imprezę, w której znaczącą rolę mieli odegrać nasi reprezentanci – wspomina Tomasz Buraczewski, kapitan drużyny.

Niestety, im było bliżej wyjazdu, tym euforia coraz bardziej w nich gasła. – Pierwszy mecz z Senegalem i porażka, w drugim z Kolumbią nie mamy nic do powiedzenia i pewność, że po trzecim Polska wraca do kraju. Podczas gierki przed wylotem niektórzy z kolegów zaczęli nawet zgłaszać wątpliwości co do sensu podróży do Rosji. Zwyciężyła jednak chęć bezpośredniego uczestnictwa w wielkiej imprezie, poczucia atmosfery mistrzostw świata, mimo że mecz z Japonią był dla naszej reprezentacji o przysłowiową pietruszkę – dodaje Przemysław Karpiuk, kierownik drużyny KIKS-u.

Jedenastu bialczan ruszyło więc o szóstej rano we wtorek 26 czerwca na warszawskie lotnisko Okęcie. Stąd razem z zamojską młodzieżą oraz jej opiekunami i przedstawicielami urzędu marszałkowskiego wystartowało do ukraińskiego Charkowa. Dalej nastąpiła podróż, jakiej sobie nie wyobrażali.

Awaria klimatyzacji

– Z ukraińskiego miasta dowieziono nas autokarem do rosyjskiej granicy, gdzie czekało nas żmudne wypełniane różnego rodzaju dokumentów i to cyrylicą. Nocleg mieliśmy w dobrej klasy hotelu w Biełgorodzie, 60 km od granicy. Dotarliśmy do niego dopiero wieczorem, by następnego dnia rozpocząć z samego rana liczącą około 600 km podróż do Michajłowki – opowiada Buraczewski.

Nie dane im jednak było długo jechać. Naprawa klimatyzacji w rosyjskim autokarze trwała blisko dwie godziny, a gdy po godzinie jazdy znów się popsuła, dalsza jazda przebiegała w coraz większym upale i bez przesady można stwierdzić, że przyjęcie przez Rosjan było gorące. Do Michajłowki bialsko-zamojska ekipa dotarła wieczorem na kolację. Kto chciał, mógł zażyć w basenie kąpieli, inni poszli spać, bo pobudkę w dniu czwartkowego meczu wyznaczono na godzinę szóstą. Do Wołgogradu dzieliła ich bowiem jeszcze 250-kilometrowa odległość, którą trzeba było pokonać tym samym autokarem.

Podziw i zniesmaczenie

Kapitan KIKS-u z niespodziewanie natknął się na Tomasza Iwana

– Do słynnego z okresu drugiej wojny światowej Stalingradu dotarliśmy bez problemów około południa – kontynuuje Buraczewski. – Do meczu Polski z Japonią pozostały więc cztery godziny i połowę tego czasu poświęciliśmy na podziwianie pięknego i położonego nad Wołgą stadionu. Duże wrażenie zrobiła też na nas jedna z najwyższych rzeźb na świecie monumentalna statua Matka Ojczyzna Wzywa!, poświęcona walczącym w bitwie stalingradzkiej radzieckim żołnierzom. Ponadto w jednym ze sklepów niespodziewanie spotkaliśmy Tomasz Iwana, dyrektora reprezentacji Polski.

Na stadion bialscy piłkarze weszli jako jedni z pierwszych, mieli więc możliwość obejrzenia rozgrzewki Polaków oraz porozmawiania z podążającymi za nimi od Moskwy przez Kazań do Wołgogradu kibicami. Wszyscy gorąco, również wskutek panującego upału, zagrzewali do walki biało-czerwonych, ale tylko do osiemdziesiątej minuty.

Unikanie później przez nich walki nie podobało się dosłownie wszystkim. Jak wspominają bialczanie, na piłkarzy obu drużyn gwizdali zarówno Polacy, jak też Japończycy, Rosjanie i przedstawiciele innych narodowości. Na stadionie zapanowało ogólne zniesmaczenie, u polskich kibiców spotęgowane brakiem wyobraźni naszych reprezentantów, którzy nie robili nic, by pozwolić zaliczyć Jakubowi Błaszczykowskiemu sto pierwszy występ w biało-czerwonych barwach. Lekki uśmiech na ich twarzach pojawił się jedynie po końcowym gwizdku na myśl o odniesionym przez Polskę zwycięstwie.

Zero polityki

Po meczu grupę czekała identyczna jak poprzednio trasa. Najpierw wróciła do Michajłowki, gdzie miała nocleg. Następnie po wielu godzinach dotarła do Biełgorodu, a stamtąd już ukraińskim autokarem do Charkowa. Po spędzonej w tym bardzo ładnym akademickim i wielokulturowym dzięki studentom z całego świata mieście nocy dowieziono ją na lotnisko i wszyscy cali zdrowi wrócili do Polski.

– Zaskoczyło nas przyjęcie przez Rosjan, którzy wobec nas Polaków byli bardzo mili i pomocni. Jednego z moich znajomych, który był w Moskwie  na meczu Polaków z Senegalem, miejscowy taksówkarz woził za darmo. Zero polityki. W sumie wyjazd okazał się bardzo owocny, poznaliśmy nie tylko ładne miasta, ale też ubogą prowincję. Jedyne, czego żałowaliśmy, to że nie mogliśmy emocjonować się meczem, który by o czymś dla nas Polaków decydował. Oczywiście, był to mecz o honor, ale w jego końcówce zrobiło się nam jakoś dziwnie – kończy Buraczewski.

Roman Laszuk

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy