Trudno mi powiedzieć dość
Z Małgorzatą Ostrowską, która 7 marca wystąpiła z koncertem akustycznym w Bialskim Centrum Kultury, rozmawia Istvan Grabowski.
Czy zawód piosenkarki był spełnieniem twoich dziecięcych marzeń? Pytam, bo śpiewać zaczęłaś wcześnie, już w wieku 11 lat.
– To prawda, że zaczynałam śpiewać w szkole muzycznej. Traktowałam to jednak bardziej jako zabawną przygodę bez zobowiązań. Do szkoły muzycznej trafiłam tylko dlatego, że wszystkie dzieci z bliższej i dalszej rodziny uczęszczały do takiej szkoły w ramach umuzykalnienia. Najpierw uczyłam się gry na skrzypcach, potem fortepianie. Nie wiązałam jednak swej przyszłości z muzyką ani estradą. Życie samo zweryfikowało moje plany, z czego dziś jestem zadowolona.
Zasłynęłaś jako wokalistka zespołu Lombard. Chciałabyś, by kojarzono cię z rockiem, czy może styl nie jest istotny, a ważniejsze, co w duszy gra?
– Styl nie jest najważniejszy. Częściej mówią o nim i piszą dziennikarze, usiłujący bliżej określić wykonawcę, niż sami zainteresowani. Bardzo często przecież artysta próbuje różnych gatunków muzycznych i różnych środków wyrazu. Ja robię to świadomie i nie wyobrażam sobie, abym musiała ograniczyć się do jednej ścieżki muzycznej.
Masz za sobą prawie 40-letni staż estradowy. Co dla ciebie jest miarą sukcesu i jak go odbierasz?
– Nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć, co jest dla mnie sukcesem. Różne zdarzenia mają inną wagę w różnych okresach życia. Jestem zadowolona z tego, co mi się udało osiągnąć. Czuję, że jestem rozpoznawalna na ulicy i to jest na pewno sukces. Nagrałam wiele piosenek w satysfakcjonujący mnie sposób i choć nie dam głowy, że ludzie kojarzą mnie z tymi, które ja kocham najbardziej, to to też jest sukcesem.
Dlaczego tak rzadko wydaje się w Polsce płyty koncertowe?
– Nie umiem ci odpowiedzieć. W Stanach Zjednoczonych wraca moda na ich nagrywanie. W studiu nagrań można wielokrotnie poprawiać i udoskonalać głos. Technika pozwala na zrobienie istnego majstersztyku. Na koncercie artysta musi bronić się sam. Dlatego płyty realizowane na żywo są najbliższe prawdy o wykonawcy. Dobrze, że mam taką na swym koncie.
Do udziału w nagraniach „Gramy!” zaprosiłaś kilku panów. Czy to była decyzja spontaniczna?
– Długo zastanawiałam się nad doborem gości. Wybrałam trzech panów, bo na moje emocje bardziej działają głosy męskie, niż żeńskie. Jednym z nich był Marek Jackowski. Ceniłam go nie tyle za barwę głosu, co zdolności kompozytorskie i niezwykłą osobowość. Koncertowaliśmy wiele lat na bliskich scenach, ale nie znaliśmy się bliżej. Dopiero potem spotkałam go podczas lotu do USA na koncerty z piosenkami Marka Grechuty. W Stanach poprosiłam go o napisanie dla mnie kilku piosenek. Długo się nad tym zastanawiał, ale kiedy wysłałam mu do Włoch moje teksty, zareagował bardzo szybko. Na płytę „Gramy” wybraliśmy utwór „Po niebieskim niebie”. Nie spodziewałam się, że odejdzie tak szybko z grona żywych. Brakuje mi go, bo mieliśmy ciekawe plany współpracy.
Wielu słuchaczy najbardziej kojarzy cię z Lombardem, z którym nagrałaś 13 popularnych płyt. Czy śpiewasz jeszcze na koncertach „Szklaną pogodę”?
– Tak, a oprócz niej „Mam dość”, „Adriatyk, ocean gorący” i kilka innych starych piosenek. Identyfikuję się z nimi jako współtwórczyni i nie widzę powodu, aby odcinać się od przeszłości. Sprawiła mi ona wiele satysfakcji.
W przeciwieństwie do gwiazd młodszej generacji próżno szukać twego nazwiska w tabloidach i plotkarskich portalach internetowych. Wolisz spokój i dystans od skandali?
– Nie chciałabym być łączona z tanią sensacją. Zdecydowanie wolę spokój. Styl bycia i zachowania celebrytów wybierają przeważnie osoby, które niewiele mogą zaproponować innym od siebie. W moim odczuciu lepiej opierać się na dokonaniach w sferze artystycznej i emocjonalnej, niż uczestniczyć w skandalach podbijających na krótko popularność.
Od wielu lat mieszkasz w Puszczykowie koło Poznania. Czy to miejsce cię uspokaja, pozwala odpocząć od zgiełku?
– Co prawda nie mieszkam w środku lasu, ale mam wokół spokój i urok małego miasteczka. Uwielbiam taką atmosferę. Lubię spotykać znajomych na codziennych zakupach, porozmawiać ze sprzedawczynią w sklepie. W Puszczykowie czuję się jak u siebie. Nie czatują tu na mnie paparazzi czy reporterzy chcący skomentować mój strój albo fryzurę.
A jak przyjmują cię mieszkańcy Puszczykowa?
– Mam wrażenie, że normalnie. Co prawda latem przyjeżdża tu wielu turystów obserwujących mnie na ulicy, ale bez nachalnej wścibskości. W pozostałe części roku mogę czuć się swobodna. Uśmiecham się do napotykanych ludzi, a oni do mnie.
Od ponad 20 lat pracujesz na własne konto. Czy ten nowy etap daje ci satysfakcję równą wcześniejszym latom?
– Na pewno tak, choć bywa lepiej i gorzej. Praca na własny rachunek ma swoje cienie i blaski. Sukcesy są moją zasługą, ale za wpadki też sama ponoszę odpowiedzialność.
Jak często masz okazję do spotkań z publicznością?
– Nigdy nie zamierzam wracać do czasów, kiedy graliśmy z Lombardem dwie imprezy dziennie. Równie intensywny tryb życia, bez oszczędzania się na koncertach, można prowadzić w wieku 20 lat. Teraz śpiewam na kilku, czasem kilkunastu imprezach w miesiącu.
Jakich utworów domagają się słuchacze?
– Czekają na stare szlagiery Lombardu, czemu trudno się dziwić, ale znają też dobrze mój solowy repertuar – „Lawę” czy „Meluzynę”, w tym najnowsze przeboje, np. „Szpilki” czy „Po niebieskim niebie”. Cieszy mnie, że koncerty są bardzo dobrze przyjmowane. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że dokonałam słusznego wyboru.
W twym zespole, obok sprawdzonych przyjaciół, znalazło się miejsce gitarzysty dla syna Dominika. Traktujesz to jak sztafetę pokoleń?
– Długo zastanawiałam się, czy zaproponować mu taką rolę. Pozwalałam mu dojrzeć do decyzji, kiedy będzie gotowy. Z zespołem zna się od dawna, bo osiem lat podróżował z nami jako członek ekipy technicznej. Z zadowoleniem stwierdzam, że szybko sprawdził się w nowej roli. Wniósł do zespołu nową energię. Dominik ma też własny zespół, z którym gra nieco inną, ostrzejszą muzykę.
Słyszałem opinie muzykujących rodziców, że woleliby inny zawód dla swych pociech. Czy jesteś zadowolona z wyboru syna?
– Obserwując moje życie na co dzień, miał świadomość, że to niełatwy i kapryśny zawód. Inaczej mówiąc, nie robił niczego w ciemno. Z drugiej strony nie zamyka sobie drogi do innych opcji. Ukończył pierwszy etap studiów z grafiki użytkowej i chce kształcić się w tym kierunku dalej. Doceniam fakt, że realizuje w życiu swoje różne pasje.
Czy wokalistka z prawie 40-letnim stażem czuje się artystką spełnioną?
– Jestem szczęśliwa z tego, co zdołałam zdobyć, ale unikam jednoznacznych deklaracji. W moim odczuciu artystą spełnionym może czuć się ktoś, kto nie ma już niczego do zrobienia i może odcinać kupony od dawnej sławy. Ja wciąż mam szerokie plany i liczę na ich realizację. Scena jest jak uzależnienie. Trudno powiedzieć dość.
Komentarze
Brak komentarzy