Sąsiedzka awantura o psa. Ultradźwiękami chcą zmusić, żeby nie szczekał

Sąsiedzka awantura o psa. Ultradźwiękami chcą zmusić, żeby nie szczekał

GMINA BIAŁA PODLASKA Dwie rodziny mieszkające w Styrzyńcu spierają się o psa, który żyje w kojcu u jednej z nich. Szczekanie denerwuje jedną ze stron do tego stopnia, że ustawili oni czujnik na ultradźwięki, który ma zwierzę uspokoić. Problem w tym, że na dłuższą metę jest on szkodliwy nie tylko dla zwierząt, ale i dla ludzi.

– Sąsiadka uważa się za osobę, której wszyscy muszą się podporządkować. Prace na podwórku można wykonywać wtedy, kiedy jej odpowiada i kiedy hałas nie będzie jej przeszkadzał – zaczyna swoją opowieść Honorata Olszewska. W jednym z domów jednorodzinnych w Styrzyńcu mieszka wraz z córką Anną. Jej mąż nie żyje, a mąż córki pracuje w Mińsku Mazowieckim i wraca do domu tylko na weekendy. Do tego jest 8-letnia wnuczka, pogodna i grzeczna dziewczynka o blond włosach.

Sąsiedzi podzieleni przez kundelka

Rodzina Olszewskich, która zgłosiła się do naszej redakcji, właśnie w obawie o zdrowie i bezpieczeństwo dziewczynki postanowiła działać. Latem ubiegłego roku zaczęło dochodzić do coraz częstszych spięć między nimi a sąsiadami. Powód? Szczekający pies.

– Kazała wnuczce mnie zawołać tylko po to, żeby mi wykrzyczeć, jak bardzo im przeszkadza nasz pies, który ich zdaniem zbyt głośno szczeka. Gdyby rzeczywiście tak głośno szczekał, to i nam by przeszkadzało – opowiada pani Honorata. Zupełnie nie rozumie, dlaczego to ją wciąż wywołuje przez siatkę sąsiadka. – Jestem po udarze i zawale, nie mogę się denerwować. Nie wołają córki, żeby z nią porozmawiać, tylko mnie. Kazali nam uciszyć psa, bo szczeka. A od czego jest pies? – pyta kobieta. Dodaje, że koty sąsiadki wielokrotnie przybiegały na jej posesję po jedzenie i że być może to na nie czasem szczeka pies.

– Nigdy też tych kotów nie wyganiałyśmy, przychodziły, jadły. Co ja mam zwierzętom żałować? – pyta Anna Jabłońska, córka pani Honoraty. Zresztą, jak mówi, w okolicy jest sporo psów i one jakoś nie przeszkadzają sąsiadce...

Podczas naszej wizyty w Styrzyńcu zapytaliśmy wykańczających dom sąsiada mężczyzn, czy pies im przeszkadza. – Pies od tego jest, żeby szczekać. Ja mieszkam w bloku i też mi psy sąsiadów szczekają, ale co mam zrobić? Tak już jest – powiedział jeden z mężczyzn.

Kamieniami w psa?

By uciszyć psa, sąsiadka ponoć rzucała ze swojej posesji w niego różnymi przedmiotami. – Któregoś dnia zauważyłam, że koło psa jest porozrzucanych sporo kamieni i ziemniaków. Zastanawiałam się, skąd się tam znalazły. A ona sama się przyznała, że rzucają w niego, a on dalej na nich patrzy i szczeka. Jak miał nie szczekać, widząc osoby, które go krzywdzą? – pyta nasza czytelniczka.

Gdy rzucanie nie pomogło, sąsiadka postanowiła kupić odstraszacz na ultradźwięki, który stosuje się do płoszenia szkodników (szczurów, myszy, kun). Jak utrzymuje pani Honorata, postawiła go w rozciętym opakowaniu po proszku do prania w oknie garażu, tuż przy jej posesji. Problem w tym, że kobiety zorientowały się w sytuacji dopiero kilka miesięcy po ustawieniu odstraszacza. Przez ten cały czas zwierzę, które jest uczepione najbliżej czujnika, oraz córka często bawiąca się w tej części podwórka były narażone na jego działanie.

Jak doszło do nakrycia sąsiadki? – Zaczęło się od tego, że obserwowałyśmy dziwne zachowanie naszego psa. Był ospały, nie chciał jeść, kopał dół i się do niego chował – wspomina pani Anna, która w końcu zorientowała się, jaka może być tego przyczyna. Dodaje, że i one odczuły pogorszenie swojego zdrowia. – Stosowanie tego urządzenia ma swoje wady. Jest stosowane na szkodniki. Nie można przebywać w obrębie jego działania na 48 metrach kwadratowych, dzieciom może nawet uszkodzić słuch. A jeśli chodzi o zwierzęta, należy to skierować na nogi. Najgorsze jest to, że nawet nas o tym nie powiadomiła – mówi Jabłońska.

Z pytaniem o działanie czujnika kobiety udały się nawet do powiatowego lekarza weterynarii. I ten poinformował je, że urządzenie ma szkodliwe działanie i przestrzegł, aby nie użytkować go w pobliżu miejsca, gdzie przebywają dzieci.

Panie Honorata i Anna skontaktowały się z dzielnicowym, by poprosić o interwencję policji. Liczyły na pomoc, bo zupełnie nie wiedziały, jak rozwiązać coraz bardziej napięty konflikt z sąsiadami. – Myślałyśmy naiwnie, że przyjedzie, wysłucha nas i pomoże. A wie pani, co on powiedział? Że na swojej posesji można sobie trzymać, co się chce, nawet odstraszacze zwierząt – relacjonuje swoją rozmowę z funkcjonariuszem pani Honorata.

Więcej w papierowym i elektronicznym wydaniu Podlasiaka nr 13.

Justyna Dragan

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy