Miło być reprezentantem Polski [WYWIAD]

Miło być reprezentantem Polski [WYWIAD]

Piotr Tarkowski z trenerem Tadeuszem Makarukiem, którego pierwszym znanym wychowankiem był Waldemar Golanko. Ustanowiony przez niego rekord Polski 18-latków, wynoszący 8,01 m, nie został pobity od 1979 r.

Z Piotrem Tarkowskim z AZS-AWF Biała Podlaska, mistrzem Polski juniorów w skoku w dal, rozmawia Roman Laszuk.

– Sport obecny był w moim życiu od dziecka, ponieważ mama jest nauczycielką wychowania fizycznego w bialskiej Szkole Podstawowej nr 4 i często zabierała mnie z sobą na różnego rodzaju zawody. Poza tym sama podczas studiów na AWF uprawiała lekką atletykę, jak i jej siostra a moja chrzestna. Specjalizowały się w płaskich biegach średnich i przez płotki. A jak skończyły zawodniczą karierę, sędziowały lekkoatletyczne zawody.

Pierwsza była jednak piłka nożna…

– Tak. Zanim zostałem lekkoatletą, przez sześć lat grałem w piłkę nożną w klubie TOP-54. Na pierwszy trening zaciągnął mnie kolega z podstawówki. Moim pierwszym trenerem był Wojciech Krzystanek, następnie szkolił mnie Mirosław Goluch i sporadycznie Przemysław Sałański. Grałem jako prawy pomocnik lub napastnik w lidze wojewódzkiej. Z czasem jednak mama zaczęła mi sugerować, abym zostawił piłkę i zajął się lekką atletyką.

Czy tylko jej podpowiedzi zadecydowały o tym, że piłkarski stadion zamieniłeś na lekkoatletyczny?

– Nie tylko. W ostatniej klasie gimnazjum część kolegów przestało systematycznie chodzić na treningi i nasza grupa powoli zaczęła się rozpadać, co też nastąpiło wraz z końcem roku szkolnego. Dopiero wówczas za radą mamy udałem się do AWF i tak wraz z rozpoczęciem nauki w Zespole Szkół Zawodowych nr 2 na kierunku technik pojazdów samochodowych trafiłem pod skrzydła trenera Tadeusza Makaruka.

Od początku specjalizowałeś się w skoku w dal?

– Tak, bo już w podstawówce nieźle mi to wychodziło, a w Licealiadzie dotarłem aż na zawody wojewódzkie. Ale raz na treningu pod nieobecność trenera spróbowałem skoczyć wzwyż i bez żadnego przygotowania uzyskałem 195 cm. W efekcie w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży 2016 roku we Wrocławiu zakwalifikowałem się do finałów obu konkurencji, ale po zdobyciu brązu w dal, z wynikiem 6,93 m, problemy z kolanami uniemożliwiły mi skakanie wzwyż.

Pierwszy medal w ogólnopolskich zawodach zapewne dodał ci wiary w siebie…

– Do chwili jego zdobycia nigdy nie wyobrażałem sobie, aby mogło to nastąpić. Gdy jednak postępy w wynikach stały się widoczne, pojawiła się motywacja, na dodatek potęgowana przez wsparcie najbliższej rodziny.

Rok 2017 do udanych jednak nie należał. Można nawet uznać, że był rokiem straconym…

– Niestety, tak. Ból pleców spowodował, że nie mogłem nawet trenować. Wprawdzie pojechałem na mistrzostwa Polski juniorów i jednym skokiem zakwalifikowałem się do finału, ale oddałem w nim również tylko jeden, na dodatek spalony i zrezygnowałem z dalszych prób. Później jeździłem już tylko po lekarzach, by dobrze zdiagnozować i wyleczyć chore plecy. Z czasem, dzięki wzmocnieniu mięśni pleców i brzucha oraz wizytom u bialskiego chiropraktyka ból zniknął i rozpocząłem przygotowania do tegorocznego sezonu.

Na efekty nie trzeba było długo czekać – wywalczyłeś halowe mistrzostwo Polski. Dało ci to kopa i przywróciło wiarę w dalszy postęp?

– Jadąc na zawody, wiedziałem, że mam szanse na medal. Łatwo jednak nie było, bo skok na złoty medal oddałem dopiero w ostatniej próbie. Po wyjściu z hali miałem już tylko jeden cel – uzyskać podczas zawodów na świeżym powietrzu minimum na mistrzostwa świata juniorów, czyli 7,55 m. I udało mi się to w Białej Podlaskiej. W jednej z prób skoczyłem trzy centymetry dalej, a w kolejnej dołożyłem jeszcze jeden centymetr. Start w Tampere miałem więc już zapewniony.

Wyjazd na mistrzostwa świata przystemplowałeś tytułem mistrza Polski U20. Nie zdenerwowałeś się, gdy dowiedziałeś się, że 7,81 m uzyskałeś przy zbyt sprzyjającym wietrze i wynik ten nie może być twoim nowym rekordem życiowym?

– Nie, bo najważniejszy był złoty medal. Życiówkę wkrótce i tak poprawiłem. Aktualnie wynosi ona 7,65 m i z tym wynikiem poleciałem do Finlandii.

Tam jednak znów dopadł ciebie pech i mam tu na myśli ślad pozostawiony na piasku przez znajdujący się na plecach numer startowy…

– Ale zbudował mnie pierwszy skok w eliminacjach. Wprawdzie o jeden-dwa centymetry go spaliłem, lecz wylądowałem w okolicach 7,90 m. I choć awans do finału zapewniłem sobie dopiero w ostatniej próbie, to dało nadzieję na dobry końcowy wynik.

Cały wywiad dostępny w papierowym i cyfrowym wydaniu Podlasiaka nr 20

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy