'Kamienica', czyli sekrety Białej – nowa powieść Agnieszki Panasiuk

'Kamienica', czyli sekrety Białej – nowa powieść Agnieszki Panasiuk

Nakładem Wydawnictwa Szara Godzina pod koniec maja ukazała się powieść „Kamienica”, pierwszy tom czteroczęściowego cyklu „Sekrety Białej”, pióra Agnieszki Panasiuk, autorki bestsellerowych książek „Ścieżki Elizy”, „Podróże serc” oraz „Antonia”, „Cecylia” i „Aleksandra” w cyklu „Na Podlasiu”. W najnowszej powieści autorka wraca na swoje ukochane Podlasie.

Dorocie świat wali się na głowę. Wieloletnie przyjaźnie zawisły na włosku, a narzeczony pokazał swoją prawdziwą twarz. Młoda notariuszka staje przed trudnymi wyborami. Tymczasem dramatyczny list z Izraela burzy spokój jej rodziców. Czy ich życie było zbudowane na kłamstwie? By znaleźć odpowiedź, muszą wyruszyć w przeszłość swojej rodziny. Kim są Rebeka, Rachela i Estera? Co wydarzyło się w czasie drugiej wojny światowej w getcie w Białej?

„Kamienica” to pierwszy z czterech osobnych tomów obyczajowo-historycznego cyklu „Sekrety Białej” Agnieszki Panasiuk, opowiadającego o grupie przyjaciółek z Białej Podlaskiej, których relacje w obliczu życiowych przeciwności zostają wystawione na próbę.

W książce przewijają się wątki współczesne i z okresu II wojny światowej, w tym żydowskie, inspirowane archiwalnymi dokumentami. Wielu mieszkańców Południowego Podlasia odnajdzie w opisywanych wydarzeniach swoje własne losy.

Przeczytaj wywiad z pisarką Agnieszką Panasiuk: https://podlasianin.com.pl/cztery-przyjaciolki-i-tajemniczy-list-z-izraela-agnieszka-panasiuk-o-swojej-nowej-powiesci-kamienica/

Agnieszka Panasiuk, z wykształcenia nauczyciel historii, pracę zawodową związała z administracją. Jest laureatką konkursów literackich. Czas najchętniej spędza z rodziną w domu na wschodzie Polski. Pasjonuje się ogrodnictwem, dobrym filmem i nie wyobraża sobie dnia bez pisania o przeszłości ukochanego Południowego Podlasia. Do tej pory ukazało się pięć książek jej autorstwa: „Ścieżki Elizy”, „Podróże serc” oraz w cyklu „Na Podlasiu”: „Antonia”, „Cecylia” i „Aleksandra”.

 

 


Szara Godzina jest systematycznie rozwijającym się, rodzinnym wydawnictwem, założonym w 2012 roku. Od początku działalności publikuje książki polskich autorów, także debiutantów. Specjalizuje się w literaturze obyczajowej i obyczajowo-historycznej, ale ma w portfolio  również tytuły sensacyjne i thrillery. Dokłada wszelkich starań, by wydawane książki budziły pozytywne emocje i skłaniały do refleksji.  

 


Fragmenty nowej książki Agnieszki Panasiuk „Sekrety Białej. Kamienica”:

1.
– Przyrzeknijmy sobie, że gdyby nawet nie wiem co, weźmiemy swoje śluby w Białej, wybierzemy sobie nawzajem suknie i nawzajem będziemy sobie drużbować – Dorocie, której długie jasne włosy spływały przez szpary w deskach, wpadł do głowy dalekosiężny pomysł. Zmarszczyła nos, w który załaskotało ją słońce. Miała wrażliwą cerę i po przechadzce jej twarz ogorzała do czerwoności.

– Głupia jesteś. Druhnę można mieć tylko jedną i jeśli któraś z nas hajtnie się pierwsza, to już nie zostanie druhną u kolejnej – Zuzka, żując źdźbło trawy, wymownie popukała się w czoło. Przeczesała ciemną jak noc grzywkę i równie ciemnymi oczami z kpiną spojrzała na przyjaciółkę. – Polska to nie Ameryka, a życie nie serial, który tak namiętnie oglądasz.

Dorota mruknęła coś pod nosem na tę drwinę, szukając cięższych argumentów, nie lubiła przegrywać. Zwłaszcza z Zuzą. Marysia skończyła wiązać sznurówkę i nie chcąc, by między przyjaciółkami doszło do ostrzejszej scysji, starała się jak zwykle załagodzić sytuację.

– Obyczaje się zmieniają. Myślę, że u nas za parę lat też można będzie mieć kilka druhen, nawet wybranych spośród mężatek.

– O! O właśnie! – Dorota poderwała się gwałtownie, aż mostkiem zatrzęsło, i wymierzyła palec wskazujący w zawzięcie żującą gumę Zuzkę. – Nie wiadomo, co będzie za kilka lat! Najpierw czeka nas liceum, potem studia, potem trzeba pożyć w swobodzie kilka lat i dopiero za mąż. Dobrze mówię?

– Dobrze, dobrze – mruknęła Zuzka, splatając warkocz. Lubiła się droczyć z Dorotą i lubiła dręczyć wiecznie zalęknioną Marysię prowokowanymi kłótniami. Tłumaczyła sobie to zachowanie wyrabianiem u przyjaciółek silnego charakteru, którym sama się szczyciła. Stanowiły doskonały cel terapeutyczny.

– Nieważne, to wszystko nieważne. Najważniejsze, abyśmy zawsze były razem – odezwała się leniwie Anka do tej pory podziwiająca w ciszy złotawe refleksy słońca na wodzie. Nie była gadułą, jeżeli nie chodziło o interesujące ją tematy. Wolała rozmyślać, jak zmienić swoje rude włosy w takie złotawe, jak ten kolor słońca na wodzie. Nawet dla Marysi włosy wypłowiały, chociaż całą zimę miały taki nieciekawy rudawy odblask. Za to jej loki pozostawały płomiennie czerwone i nic nie wskazywało na to, że mogły się zmienić, bo matka nie zgodziła się na farbowanie. Przyjaciółki utkwiły w niej wzrok i Anka skończyła rozpoczętą myśl: – W zdrowiu i w chorobie, w bogactwie i w biedzie…

– Dopóki śmierć nas nie rozłączy – uroczyście zakończyła Marysia, po czym klasnęła w dłonie.

– O nie, nie! – zaprzeczyła Anka, obejmując pozostałe przyjaciółki szeroko rozpostartymi ramionami. – Aby nas nigdy żaden facet nie rozłączył! – Wyciągnęła do nich usianą piegami dłoń, którą od razu przykryły jedna po drugiej ręce Doroty, Zuzki i Marysi.

Przysięga została przypieczętowana.

– To jaka będzie twoja suknia ślubna? – spytała Zuzanna.

Dorota wystawiła zaczerwienioną twarz do słońca i z zamkniętymi oczami marzyła na jawie.

– W kolorze écru. Małe bufiaste rękawy, dekolt karo, podwyższony marszczony stanik, pod nim haftowana szarfa związana z tyłu w prostą kokardę. Od piersi po kostki spódnica, lekka i zwiewna, z tłoczoną delikatną aplikacją kwiatową, ozdobiona perełkami. Taka suknia z epoki Dumy i uprzedzenia – westchnęła z błogością. Już prawie czuła jej jedwabisty dotyk.

Dziewczyny roześmiały się perliście i marzenie prysło. Zachichotała razem z nimi i jak na komendę wszystkie zerwały się z mostku, otrzepując spodnie. Nadszedł czas powrotu do domów, pora myśleć o egzaminach, o zasłużonych wakacjach, o skrytych miłostkach…

Przyszłość zdąży zapukać do drzwi i upomnieć się o nie.

2.

Dorota, z natury optymistka, następnego ranka zapomniała o swoich dylematach, albo tylko starannie udawała, że ich nie ma. Nawet przed samą sobą nie potrafiła być szczera. Rodzice zachowywali się wobec jedynaczki naturalnie i wydarzenia poprzedniego wieczoru zdawały się jej ułudą czy fragmentem koszmarnego snu, który śniła od czasu rozpoczęcia intensywnych przygotowań do ślubu. Po pysznym maminym śniadaniu dzień od razu zapowiadał się o niebo lepiej od poprzedniego, zwłaszcza że miała go spędzić nie w towarzystwie opryskliwego narzeczonego, ale z dawno niewidzianymi przyjaciółkami. Wieczór panieński, a właściwie trzy panieńskie dni, stanowił nie lada okazję do prawdziwego relaksu.

Pierwsza w domu na Osiedlu Francuska zjawiła się Maria z nieco zmęczonym Gabrysiem, o którego miała zadbać matka Doroty. Przezorna Anka przed wyjazdem sprawdzała jeszcze stan swojego samochodu.

– Nie szkoda ci dwóch dni bez buszowania wśród książek?

– Z kanału usłyszała pytanie mechanika.

– Jednego. Ta sobota jest dla mnie wolna – odparowała na sarkastyczną uwagę mężczyzny.

Była bibliotekarką z krwi i kości, a na dodatek z dalekosiężnym planem stworzenia działu regionaliów z prawdziwego zdarzenia. Idealnego miejsca dla białych kruków dotyczących kultury, gospodarki, historii i geografii Południowego Podlasia*, miejsca rzetelnej informacji o każdym aspekcie dziejów regionu z każdej dziedziny wiedzy. Ten zamiar od dawna chodził jej po głowie.

– Anka! Halo, tu Ziemia! – Zaśmiał się mechanik.

– Może przy okazji wyjazdu zdołam znaleźć coś ciekawego, a już na pewno zrobię solidną dokumentację fotograficzną – odpowiedziała zmieszana jednym tchem. – I jak?

– Na miejscu Doroty jeszcze bym się zastanowił, kiedy to wszystko nie jest ostatecznie przesądzone. Nie podoba mi się ten cały Piotr. Nigdy mi się nie podobał. Wyniosły dupek!

– Łukasz, nie o to pytałam – żachnęła się Anka. – Jak samochód?

Wiem od dawna, co sądzisz o ambitnym panie mecenasie, ale miłość, jak mówią, jest ślepa. – Poprawiła okulary przeciwsłoneczne, a z kanału rozległ się głęboki śmiech i pomruk aprobaty.

W końcu ruszyła swoim fordem, ale zamiast o trzech dniach atrakcji zaplanowanych skrupulatnie przez przyjaciółkę pomyślała o słowach Łukasza. Tak. Miał rację. I jej Piotr nie przypadł do gustu. Trzymał wobec starych znajomych Doroty dystans, wywyższał się swoim wykształceniem, ambicją i zarobkami, a na dodatek próbował dawać dobre rady, mimo że nikt go o to nie prosił. Zauważyła też, że tłamsił naturalną spontaniczność Doroty, która coraz częściej przybierała przy narzeczonym podobną mu pozę. Niegdyś pełna energii i tak beztrosko żywiołowa stawała się ponownie sobą dopiero wśród bliskich i w kancelarii, gdy Piotra nie było w pobliżu. Ance zdarzyło się widzieć Dorotę w akcji i była rada, że chociaż w pracy przyjaciółka jest jak dawniej zadowoloną i promieniejącą dziewczyną bez krzty powściągliwości.

– Może niektórzy już tacy się rodzą – mruknęła, myśląc o Piotrze – ale nie powinni zmieniać innych.

Zaparkowała przed domem Rosolskich i wyszła się przywitać, zadowolona, że na trzy dni odzyska przyjaciółkę, którą znała przed związkiem z mecenasem Szareckim.

Do skompletowania starej paczki brakowało już tylko Zuzanny.

– Dajmy jej kwadrans. – Dorota uśmiechnęła się szelmowsko.

– Pewnie zabalowała. – Wszystkie trzy przyjaciółki wybuchły śmiechem.

Miały rację. Zuza po krótkim odpoczynku w ojcowskich pieleszach wybrała się na miasto. Noc stanowiła jej żywioł, a barowe życie było najlepszą formą sportu. Knajpki w centrum Białej nawet w czwartkowy wieczór nie narzekały na brak klientów, z których gros stanowili studenci dwóch miejscowych uczelni. W dyskotece na Reformackiej Zuza spotkała szefa przyjaciółki, Michała Łęczyckiego, który upijał się na smutno, ale nie tracił kontroli nad sytuacją. Przechodząc na plac Wolności, dziewczyna zauważyła, że szczęśliwy narzeczony, Piotr Szarecki, już dawno stracił kontrolę i opanowanie. Tańczył i śpiewał przed pubem z bandą prostych osiłków, w drżącej dłoni trzymając na wpół wypitą butelkę whisky. Nie wyglądał przy tym na mocno obciążonego pracą ani zaangażowanego w ślubne przygotowania, o czym wspominała Dorota podczas rozmowy telefonicznej. Zapewne w taki sposób odreagowywał stres. Zuzanna wolała zejść mu z oczu. Nie mogła wybaczyć sobie zdarzenia sprzed kilku miesięcy, a sekret, który nosiła, ciążył jej coraz bardziej.

Skręciła za zabytkową fasadą magistratu, by po kilku chwilach znaleźć się w klimatycznym wnętrzu małego lokalu z muzyką jazzową. Niespiesznie sączyła drinka wtulona w puchaty fotel stojący w kącie pod oknem i delektowała się dźwiękami, zadymionym i tonącym w półmroku wnętrzem. Kontemplowała muzykę i innych tutejszych bywalców. Jeden z mężczyzn siedzących przy barze przyglądał się jej nachalnie czarnym jak węgiel spojrzeniem. Nie pozostała mu dłużna. Natarczywie studiowała jego wysportowaną kocią sylwetkę, opaloną już cerę, zachęcające usta i aksamitne włosy. Gęste jak czekolada – pomyślała, sącząc drinka. Marzyła, by je przeczesać i sprawdzić ten smolisty odcień, a przy okazji odgarnąć kilka niesfornych loków opadających na zmarszczone czoło.

– Co panią tak zaciekawiło? – Mężczyzna niepostrzeżenie znalazł się przy jej stoliku.

– A pana? – Zaskoczona odpowiedziała pytaniem na pytanie, odgarniając do tyłu długie, ciemne włosy. Jej pełne usta znalazły się niebezpiecznie blisko jego policzka pokrytego drobinkami ciemnego zarostu.

– Jak pani tańczy – odpowiedział bez skrupułów z obiecującym uśmiechem i wyciągnął do niej śniadą dłoń.

Szare oczy Zuzy rozbłysły. Już dawno nikt tak jej nie zdobywał. Zaintrygowana podała nieznajomemu dłoń. Po chwili kołysali się w wąskim przejściu między stolikami cichym, zmysłowym rytmem. Ich usta spotykały się, by uciekać i zawracać z obranej poprzednio drogi. Dziewczyna poczuła smutek, gdy lokal zamknięto, a nieznajomy nie miał ochoty na kontynuowanie zabawy w innym miejscu. Szarmancko chciał ją odprowadzić, wymawiając się późną porą, ale ona nie bez żalu odwróciła się i wściekła pognała przed siebie tak prędko, jak tylko pozwalały jej na to szpilki. Zapomniała, że jest na zabitej dechami prowincji, a nie w wyzwolonej stolicy, gdzie przypadkowe znajomości zazwyczaj kończy się w inny sposób. Nie obejrzała się nawet za siebie, chociaż korciło ją, a rozum podpowiadał, że zrobiła głupio i straciła świetną okazję. Ale na co? Rozeźlona wpadła do domu i dopiła otworzone z ojcem do kolacji czerwone wino. Rankiem wiedziała, że to był błąd. Głowa bolała ją niemiłosiernie, a żołądek ze wstrętem podchodził do gardła. Na szczęście w apteczce znalazła pigułki, które postawiły ją na nogi. Nie mogła zawieść Doroty, chociaż kilka miesięcy wcześniej nie miała takich skrupułów.

3.

Dorota przebudziła się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Głowa bolała ją niemiłosiernie. Nie powinno jej tu być. W rodzinnym domu pod kocem, którym opatuliło ją jedno z rodziców. Miała obudzić się w południe w Zaborku i spędzić wesoło czas z przyjaciółmi.

No właśnie! Czy miała jeszcze przyjaciół, narzeczonego?

Czy po tym wszystkim, co usłyszała, powinna dalej planować wesele i wspólne życie z Piotrem? Czy wyznanie Zuzy nie było odpowiedzią na jej ostatnie dylematy? Chichotem losu drwiącego ze zwykłych ludzi? Nie mogła myśleć, gdyż ból głowy narastał. Wstała, by znaleźć w barku coś na pocieszenie, ale jej uwagę przykuła koperta zostawiona na brydżowym stoliku. To nad nią pochylali się jej rodzice kilka wieczorów wcześniej.

Znaczki i pieczątki były zagraniczne. Izrael? Czy mieli kogoś znajomego w tak egzotycznym kraju? Otworzyła i wyjęła plik papierów. Kilka dokumentów, kilka kartek zapisanych schludnym ręcznym pismem. Blady blask świtu muskał kredowy papier złotą poświatą wschodzącego słońca. Oficjalne pisma donosiły o majątku pozostawionym przez Esterę Lewensztajn, w tym o żądaniach dotyczących dobytku utraconego przed wojną w mieście Biała Podlaska. Kolejny wskazywał panią Jadwigę Rosolską jako powinowatą i spadkobierczynię owej nieznanej obywatelki Izraela. Czy ktoś robił sobie kolejny żart z jej spokojnego, ułożonego życia? Ale czy żarty są opatrzone pieczęciami kancelarii prawnej z Tel Awiwu? Dorota otrzeźwiała. Sięgnęła po list datowany na ponad pięć lat wstecz, pisany błękitnym atramentem, z kaligrafowanymi literami, rozpoczynał się nagłówkiem: „Kochana córeńko! Czy mnie jeszcze pamiętasz? Czy wspominasz mnie po tylu latach?”. Rosolska opadła na krzesło, nie zważając na hałas, który zrobiła w cichym, śpiącym domu. O co w tym wszystkim chodzi? Czyżby jej rodzina była inna, niż ona do tej pory sądziła? Czy jej matka, wymieniana jako powinowata nieznanej kobiety z Izraela, była Żydówką?

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy