Brześć tak blisko i tak daleko. Z wizytą za Bugiem (cz. 1)

Brześć tak blisko i tak daleko. Z wizytą za Bugiem (cz. 1)
fot. Roman Laszuk

W kościele w Wołczynie bardzo miło przyjął nas ks. Andrzej Borodzicz

W blisko tysiącletnim Brześciu i jego okolicach są miejsca, które powinien odwiedzić każdy polski turysta. Niestety, dystans dzielący Białą Podlaską i ponad 300-tysięczne – kiedyś polskie, a obecnie białoruskie – miasto wydaje się być w dzisiejszych czasach trudny do pokonania. Po pierwsze, z powodu wielogodzinnego oczekiwania na przekroczenie granicy, po drugie, z racji obaw związanych z wywołaną przez Rosję wojnę z Ukrainą.

Choć byli tacy, którzy ze względu na wojnę odradzali nam wyjazd, postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia Brzeskiego Związku Dziennikarzy i na początku marca pięcioosobową grupą, reprezentującą m.in. „Podlasianina”, „Tygodnik Siedlecki” i radio Eska2, udaliśmy się za wschodnią granicę. Tym bardziej że zapewniono nam transport w obie strony autem korpusu konsularnego (z literami CC na czerwonej tablicy), pozwalającym ominąć długą kolejkę czekających na wjazd do swojej ojczyzny głównie białoruskich samochodów osobowych. Kierowcy towarzyszył doskonale nam znany i od wielu lat współpracujący z naszymi redakcjami Władimir Szparło, twórca założonego wkrótce po ogłoszeniu przez Białoruś niepodległości pisma „Wiecziernyj Briest” („Wieczorny Brześć”).

Śladami króla i… Lenina

Kościół św. Trójcy Przenajświętszej w Wołczynie

Wnętrze kościoła jeszcze jest odrestaurowywane

Razem z redaktorem naczelnym gazety „Zaria” Igorem Hetmanem oraz sekretarzem Brzeskiego Związku Dziennikarzy Vadimem Stasukiem postanowili pokazać nam ważne dla Polaków miejsca, nie tylko powiązane wspólną historią, ale także teraźniejszością. W efekcie po trzech dniach pobytu byliśmy zauroczeni odwiedzonymi obiektami oraz gościnnością zarówno naszych dziennikarskich opiekunów, jak też napotkanych osób. Bo program pobytu był wyjątkowo obfity. Naszą bazą wypadową okazał się położony w Wolnej Strefie Ekonomicznej Brześć hotel przedsiębiorstwa Gefest-Technika, zajmującego się m.in. produkcją gazowych i gazowo-elektrycznych kuchenek i płyt kuchennych.

Już pierwszego dnia, po obiedzie, udaliśmy się do Wołczyna, by zwiedzić i zapoznać się z historią kościoła św. Trójcy Przenajświętszej, którego fundatorem był Stanisław Poniatowski, ojciec ostatniego króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego, urodzonego w tej miejscowości w 1732 roku. I to właśnie w kościele św. Trójcy spoczęły w 1938 roku jego zwłoki – przewiezione z ówczesnego Leningradu (dziś, jak też wcześniej, St. Petersburga), gdzie w 1798 roku umarł.

Kamieniecka baszta ma wysokość blisko 30 m

Z góry baszty doskonale widać piękną cerkiew

Po sprofanowaniu grobu i przekształceniu w czasach radzieckich kościoła na magazyn nawozów sztucznych, w 1988 roku szczątki króla przekazano władzom Polski i w 1995 roku zostały one złożone w krypcie bazyliki św. Jana Chrzciciela w Warszawie. W 2007 roku kościół przejęła pińska diecezja Kościoła rzymskokatolickiego, i choć prowadzona przez nią odbudowa jeszcze nie dobiegła końca, to msze od kilku lat odprawia w nim przesympatyczny ks. Andrzej Borodzicz (jednocześnie od dziesięciu lat proboszcz sąsiedniej parafii pw. Trójcy Przenajświętszej w Wysokiem), który ugościł nas wewnątrz obiektu herbatą, kwasem chlebowym i ciastkami.

Z Wołczyna udaliśmy się do Kamieńca, by podziwiać pochodzącą z końca XIII wieku i stojącą na wzgórzu nad rzeką Leśną okazałą basztę. Zbudowano ją z czerwonej cegły na planie koła o średnicy 13,5 m. Baszta ma wysokość 29,4 m, a grubość jej ścian wynosi aż 2,5 m. Od 1960 roku w środku znajduje się pięciokondygnacyjne muzeum. By dostać się na sam szczyt i podziwiać panoramę Kamieńca, ostatnie dwie kondygnacje należy pokonać bardzo wąskimi i wykonanymi wewnątrz murowanej ściany schodami, co wzbudza wyjątkowe wrażenie. Podczas późniejszego spaceru ulicami Kamieńca zainteresowała nas też okazała cerkiew oraz umieszczony na jednym z domów, na przymocowanej do ściany desce, napis: Lenina Street.

Od Kościuszki do pałacu

Odbudowany dom rodzinny Tadeusza Kościuszki

Drugi dzień pobytu wiązał się z tym razem odleglejszym wyjazdem – do Kosowa. W miejscowej gminie znajdują się bowiem dwie leżące bardzo blisko siebie turystyczne perełki. Pierwszą jest dom odtworzony na fundamentach budynku, w którym w 1746 roku urodził się Tadeusz Kościuszko. Drugą – wybudowany w 1838 roku przez polskiego hrabiego Wandalina Pusłowskiego neogotycki, o pięknej fasadzie pałac, w czasie drugiej wojny światowej doszczętnie zdewastowany, ale w ostatnich latach zrewaloryzowany i w 2022 roku udostępniony do zwiedzania.

Dom Kościuszki należał do folwarku Mereczowszczyzna, który w 1733 roku od Sapiehów objął w zastaw Ludwik Kościuszko, ojciec Tadeusza. Później przez dziesiątki lat, w rocznicę urodzin Tadeusza, czyli każdego 4 lutego, przyjeżdżali w to miejsce przedstawiciele krajów z całego świata, by uczcić pamięć bohatera kilku narodów. Niestety, na początku lat 40. XX wieku obiekt został spalony przez radzieckich partyzantów, i dopiero w 2004 roku, po przeprowadzeniu trwających 7,5 miesiąca prac archeologicznych, odtworzono go. Aktualnie mieści się w nim bogato wyposażone w historyczne eksponaty muzeum Tadeusza Kościuszki. W 2018 roku stanął obok niego, wykonany z brązu, pierwszy w Białorusi pomnik dowódcy jednego z najważniejszych polskich powstań.

Odrestaurowany pałac Pusłowskich

Wnętrza pałacu można zwiedzać od 2022 roku

Swoim wyglądem zachwyca znajdujący się w odległości 300 metrów od muzeum pałac Pusłowskich. W okresie II Rzeczpospolitej miało w nim siedzibę starostwo powiatowe województwa poleskiego, jednak po pożarze w 1942 roku coraz bardziej popadał w ruinę. Lepsze dla niego czasy zaczęły się w 1995 roku, gdy pałacowo-parkowy kompleks został wpisany do rejestru zabytków Białorusi i zaczęto tworzyć plany rewaloryzacji pałacu. W 2007 roku ruszyły prace rekonstrukcyjne, i od półtora roku można go podziwiać nie tylko z zewnątrz, ale przede wszystkim w środku, w towarzystwie oprowadzającego po jego pięknych salach przewodnika, a następnie zjeść pyszny obiad w restauracji „U Tadeusza”.

Kardiologia, uszczelki i twierdza

Dyrektor Aleksander Karpicki pokazuje tablicę upamiętniającą współpracę z Wojewódzkim Szpitalem Specjalistycznym w Białej Podlaskiej

Po powrocie do Brześcia zostaliśmy przyjęci przez Aleksandra Karpickiego, dyrektora Brzeskiego Obwodowego Szpitala Klinicznego, który przez kilka lat ściśle współpracował z Wojewódzkim Szpitalem Specjalistycznym w Białej Podlaskiej. Współdziałanie obu placówek nastąpiło w ramach realizacji unijnego projektu „Rozwój Pomocy Kardiologicznej dla ludności Polski i Białorusi”, w ramach Programu Współpracy Transgranicznej Polska-Białoruś-Ukraina 2007-2013. Wartość projektu wyniosła 4 miliony 186 tysięcy euro, z czego dofinansowanie z Unii to 3 miliony 768 tysięcy euro. Dyrektor brzeskiego szpitala, od ponad dwudziestu lat białoruski senator, bardzo ciepło wspominał Dariusza Oleńskiego, ówczesnego dyrektora bialskiego szpitala, którego zdjęcie wisi nawet w holu olbrzymiej brzeskiej placówki.

Ze szpitala udaliśmy się do działającej w Brześciu polskiej firmy Stomil Sanok, produkującej na światowe rynki m.in. uszczelki do pralek automatycznych (więcej o współpracy szpitali oraz działalności Stomilu Sanok wkrótce w oddzielnych tekstach na naszej stronie Podlasianin.com.pl). Dzień zakończyliśmy wizytą w słynnej Twierdzy Brzeskiej, gdzie dominują: monumentalna rzeźba „Pragnienie”, pomnik „Męstwo”, cerkiew św. Mikołaja oraz wysoki obelisk w kształcie bagnetu.

Sportowy finisz

Główny basen Pałacu Sportów Wodnych w Brześciu

Ostatni dzień wizyty najbardziej zainteresował autora niniejszego tekstu, na co dzień dziennikarza sportowego. Jednak nie tylko mnie zachwycił otwarty w 2010 roku i najbardziej nowoczesny w Białorusi kompleks Pałacu Sportów Wodnych, a także oddane do użytku w 2007 roku Centrum Wioślarstwa Olimpijskiego. W pierwszym obiekcie główny basen ma wymiary 50 x 25 metrów, i można w nim organizować zawody nawet rangi mistrzostw świata. W kompleksie znajdują się ponadto basen do skoków z wieży i trampoliny, ponadto basen do pływania synchronicznego i piłki wodnej, a także basen o głębokości 0,9 m dla najmłodszych do nauki pływania.

Z kolei Centrum Wioślarstwa posiada nawet zasilany wodą z rzeki Muchawiec ponaddwukilometrowy tor wodny o szerokości 162 m. Więcej o brzeskich obiektach sportowych wkrótce w oddzielnym tekście. Na zakończenie zostaliśmy zaproszeni do redakcji gazety „Zaria”, gdzie zapoznano nas z 80-letnią historią tego tytułu i obdarowano bochenkami ciemnego, pysznego białoruskiego chleba.

Zaskakujące tempo rozwoju

Mak.by, czyli białoruski McDonald

Podsumowując, po siedemnastu latach od ostatniej mojej wizyty, Brześć zaskoczył mnie nowoczesnością, czystością i estetyką. Miasto rozbudowuje się we wszystkich kierunkach. O ile jeszcze na przełomie wieków przejazd ulicą wiodącą z przejścia granicznego do mostu na Muchawcu wiódł pustą przestrzenią, tak obecnie wypełniają ją duże osiedla mieszkaniowe z kolorowymi, wielopiętrowymi blokami i szerokimi ulicami. O wiele bardziej estetyczne jest również centrum, bo nawet jadąc lub spacerując znajdującymi się w nim mniejszymi uliczkami, nie dostrzegliśmy zniszczonych zębem czasu elewacji czy choćby najmniejszego nieporządku. Budynki są odnowione, a na niektórych z nich pozostawiono – uwaga – oryginalne przedwojenne polskie napisy z nazwami sklepów sprzed września 1939 roku, kiedy to Brześć znajdował się w centrum Polski.

Interesującego się motoryzacją Arkadiusza Michlewicza z radia Eska2 zdziwiła natomiast duża ilość nowych, nowoczesnych aut, w sporej ilości chińskich marek. Nic dziwnego, bowiem pod Mińskiem powstała fabryka Belgee, i kierownictwu państwowych instytucji oraz firm niedwuznacznie zasugerowano, że najlepiej byłoby, aby kupowały środki transportu właśnie z niej. Z kolei redaktor naczelny „Podlasianina” Jacek Korwin, który w Brześciu gościł z podlaską grupą rowerową niedawno, bo pięć lat temu, był zaskoczony tym, że trasy, jakimi przemieszczano się wówczas po białoruskim mieście, to teraz piękne, przestronne aleje otoczone zielenią.

Tak blisko i tak daleko

W redakcji „Zarii” – jedna z tablic upamiętniających historię gazety

Brześć błyskawicznie się rozwija i wielka szkoda, że mieszkając w oddalonej od niego zaledwie 40 km Białej Podlaskiej nie można wyskoczyć na weekend lub choćby na jednodniową niedzielną wycieczkę (obywatele Polski mogą wjechać na teren Białorusi bez wiz), by poznać malownicze zakątki byłego polskiego miasta, zjeść obiad i powrócić bogatsi o nabyte za wschodnią granicą wrażenia.

Niestety, żyjemy w czasach, że aby wjechać prywatnym autem na Białoruś, trzeba stać w kolejce minimum 10 godzin, a wracając zobaczyć, że aż trzy pasy powrotne po polskiej stronie przejścia granicznego w Terespolu są w środku dnia nieczynne (sami, jadąc konsularnym busem, staliśmy blisko dwie godziny!). Jaki jest zatem sens takiej wyłącznie turystycznej podróży? Niestety, to nie my, a polityka decyduje o tym, że Brześć dla Białej Podlaskiej, a Biała Podlaska dla Brześcia jest tak blisko, a jednocześnie tak daleko.

tekst i zdjęcia Roman Laszuk

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy