Biała Podlaska: Przedsiębiorca o duszy artysty

Biała Podlaska: Przedsiębiorca o duszy artysty
Istvan Grabowski

Z przedsiębiorcą i wokalistą, a ostatnio solistą, Józefem Komorowskim z Białej Podlaskiej rozmawiamy o fortunie toczącej się kołem i muzyce płynącej z głębi serca.

Zbliżają się najpiękniejsze święta, kojarzone z kolędami, choinką i prezentami dla bliskich. Czy potrafi pan śpiewać kolędy?

– Nie tylko potrafię. Ja je bardzo lubię i śpiewam, kiedy tylko nadarzy się okazja. Kolędy śpiewałem wiele lat z kapelą ludową, działającą przy Miejskim Domu Kultury, a potem kapelą podwórkową. Szczególnie lubię „Bóg się rodzi”, „Jezus malusieńki” i „Cicha noc”, ale chętnie też śpiewam polską wersję amerykańskiej pastorałki „Jingle Bells”. Mam nadzieję, że wkrótce nadarzy się okazja do ich publicznej prezentacji.

Proszę powiedzieć, jak to się stało, że po latach przerwy ponownie stanął pan na scenie?

– Nosiłem się z tym zamiarem od dawna. W podjęciu decyzji pomogli mi w ubiegłym roku znajomi z bialskiego oddziału Polskiego Związku Emerytów, Inwalidów i Rencistów. To dość liczna organizacja seniorów ceniących m.in. muzykę. Zaśpiewałem dla nich na kilku imprezach, by ponownie wziąć udział w dużych koncertach masowych w Białej Podlaskiej i gminach powiatu bialskiego. Szczególnie miło wspominam entuzjastyczne przyjęcie podczas tegorocznych dożynek gminno-parafialnych w Konstantynowie. Kilkakrotnie mnie tam wywoływano do bisów.

Z jakim repertuarem występuje pan na scenie?

– Chcę być zrozumiały, dlatego śpiewam polskie standardy, złożone między innymi z piosenek Budki Suflera, Krzysztofa Krawczyka, Urszuli i Stana Borysa. Do tego ostatniego mam szczególny sentyment ze względu na nienaganną dykcję i szczególną barwę głosu. Do swoich koncertów przygotowuję się starannie. Głosu nie straciłem i mam zapał do piosenki. Na scenie korzystam z profesjonalnych podkładów muzycznych, bo nie uznaję półśrodków. Publiczność powinna słyszeć każdy utwór klarownie i czytelnie.

Kiedy uświadomił pan sobie, że scena jest jego przeznaczeniem?

– Dosyć wcześnie. W szkole podstawowej wychowawczyni angażowała mnie do śpiewania na choinkach szkolnych. Nie wykręcałem się od tego, bo już wtedy nie czułem tremy. Szkołę podstawową ukończyłem na wsi pod Ciechanowem, a potem trafiłem do Wrocławia, gdzie związałem się z Zespołem Pieśni i Tańca Wrocław, kształcącym zdolną młodzież. Spędziłem w nim kilka lat. Pamiętam, że dwukrotnie miałem okazję tańczyć na warszawskim Stadionie Dziesięciolecia podczas dożynek centralnych.

W jakich okolicznościach z Wrocławia przeniósł się pan na Podlasie?

– Otrzymałem powołanie do jednostki wojskowej przy bialskim lotnisku. W Białej Podlaskiej poznałem dziewczynę, która została moją żoną, i to dzięki niej od 1974 roku mieszkam tutaj na stałe. Doświadczenie wyniesione z zespołu Wrocław próbowałem doskonalić w Zespole Tańca Ludowego Biawena. Tańczyłem w nim około trzech lat. Ciągnęło mnie jednak do śpiewania. Podczas dożynek wojewódzkich w 1977 roku poznałem na stadionie członków kapeli ludowej związanej z MOK. Prowadził ją wtedy akordeonista Jerzy Skrodziuk. Z kapelą, kierowaną później przez akordeonistę Andrzeja Stępkę, miałem sposobność koncertować blisko dziesięć lat. Potem, dzięki nieżyjącej już Danucie Bołtowicz, stworzyłem przy Wojewódzkim Domu Kultury pierwszą w Białej Podlaskiej kapelę podwórkową Oj-Ra. Śpiewałem z nią piosenki folkloru miejskiego (lwowskie, krakowskie i warszawskie), a ludziom podobała się taka forma rozrywki. Kapela Oj-Ra przejawiała aktywność przez sześć lat i kto wie, co dałoby się z nią osiągnąć, gdyby nie zarobkowe zainteresowanie moich współpracowników. Kapela rozpadła się tuż po tym, kiedy muzycy odmówili nagrania teledysku dla programu II TVP, choć mieliśmy taką propozycję.

Śpiewanie było pańską pasją, a czym zajmował się pan zawodowo?

– Prowadziłem działalność gospodarczą w branży instalacji sanitarnej. Udzielałem się w zarządzie bialskiego Cechu Rzemieślników i Przedsiębiorców oraz w sądzie cechowym. Własną firmą prowadzę nadal, wygrywając atrakcyjne przetargi. Ostatnie miesiące poświęciłem na budowę kanalizacji zewnętrznej pod Olsztynem. Mam własną ekipę fachowców i sprzęt specjalistyczny.

Czy po rozwiązaniu kapeli Oj-Ra próbował pan dalej?

– Nie zrezygnowałem ze swej pasji i w niedługim czasie znalazłem instrumentalistów do nowej kapeli podwórkowej Klawa Ferajna. Graliśmy razem na wielu imprezach, nie tylko bialskich. Mieliśmy w mieście życzliwy klimat i zadawało się, że popracujemy razem długo. Poróżniła nas niezgodność charakterów, a tak naprawdę zatrudnienie bez mojej wiedzy dodatkowej solistki. Co prawda nie zagrzała ona miejsca w zespole na długo, ale honorowo opuściłem kolegów z Ferajny. Zespół istnieje do dzisiaj, zdobywa nagrody na przeglądach ogólnopolskich, jednak już beze mnie.

Czy po takich doświadczeniach zrezygnował pan ze śpiewania?

– Ależ skąd. Przez jakiś czas śpiewałem w zespole weselnym, a w ubiegłym roku zdecydowałem się na występy solowe. Akustyk Bialskiego Centrum Kultury Marcin Kalicki zapewnia mi muzyczne podkłady i solidne nagłośnienie, a ja śpiewam sobie i muzom.

Dlaczego pan to robi?

– Muzyka to moja radość i pasja. Nie potrafię o niej zapomnieć. Stale trenuję z repertuarem i mam nadzieję trochę pośpiewać. W przyszłym roku mam zamiar zgłosić swoją kandydaturę do programu Voice of Senior. Mam wrażenie, że sobie poradzę.

rozmawiał Istvan Grabowski

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy