Gościnne występy gangu "Kornika"

Gościnne występy gangu "Kornika"

Warszawski gang kradnący w Białej Podlaskiej samochody na zamówienie, oskubany szemrany gość z układami w przestępczym półświatku i… zakład o skrzynkę wódki z policjantami. Takie niezwykłe historie mogły wydarzyć się tylko w latach dziewięćdziesiątych.  

Prawdziwy, charakterny policjant-operacyjniak nigdy nie ucieknie od tego, kim jest. Po latach to wchodzi w krew. Niekonwencjonalne metody gromadzenia dowodów przeciwko grupie przestępczej stają się normą. Tak jak i bezprecedensowe akcje, o których wiedzą tylko ci, którzy to robią. Sędziowie czy prokuratorzy dowiadują się o nich już na końcowym etapie. I tylko o tym, co jest zapisane na papierze… Tak musieliśmy działać w latach 90. i zaraz po 2000 roku. To były czasy, że złodzieje „brali” samochody z parkingów jak swoje. Na wschód szło wszystko jak leci. Łatwo zajumane auta jeszcze łatwiej można było przeprowadzić przez niby kontrolowane granice.

Prawda jest taka, że w tamtym czasie nie było zbyt wielu chętnych z różnych służb, nie wyłączając Prokuratury, do skutecznego ścigania zorganizowanych przestępców. Przyczyn było wiele. Na pewno wyjątkowe przeciążenie pracą wąskich kadr. Ale też i różnego rodzaju nieformalne związki z gangami nie tylko biznesu, ale także instytucji, które miały dbać o prawo i porządek. Dochodziło do tego, że niektórymi akcjami przestępczymi często kierowali ludzie w białych kołnierzykach. Żeby skutecznie pomóc poszkodowanemu, często trzeba było działać w osamotnieniu, niestandardowo, wręcz bez pardonu. Bo zwykli ludzie tego oczekiwali.

Trafił złodziej na złodzieja

Był taki czas w latach 90., że kradzieże samochodów w Białej Podlaskiej stały się prawdziwą plagą. Szajka złodziei działała okresami, co mogło oznaczać, że na zamówienie. Czyli kradła konkretne marki i roczniki, które życzył sobie klient. Przez kilka miesięcy, na przełomie lat 1996-1997, prawie co dzień otrzymywaliśmy zgłoszenia kradzieży audiówek i volkswagenów pasatów. Autka znikają jak świeże bułeczki w spożywczaku, a my nie możemy ruszyć z miejsca. Żadnych tropów, żadnej wiedzy. Odwiedza nas coraz więcej załamanych ludzi, błagając o pomoc, bo stracili coś, na co ciężko zarobili kasę, często gdzieś za granicą.

Przełomem staje się moment, gdy kradzież swojego nowiutkiego audi zgłasza mieszkaniec miasta, nazwijmy go Heniek, dobrze nam znany, a przy tym „poważany” w tutejszym środowisku przestępczym. Gość był mocno wkurzony, bo nie mógł znieść, że to stało się jemu, że na własnej skórze poczuł, co znaczy stracić coś swojego. Choć w tym przypadku nie mogę zaręczyć, że słowo „swojego” jest właściwym określeniem. Może bardziej adekwatne byłoby określenie: „złodziej trafił na złodzieja”.

Grunt, że Heniek został okradziony i że jego zachowanie mocno mnie poirytowało. Już nazajutrz złożył kolejną wizytę w komendzie, wręcz szydząc z nas, że jesteśmy patałachy, skoro nie potrafimy odnaleźć jego auta. I zapowiedział bezczelnie, że sam zajmie się sprawą i niedługo przyprowadzi nam złodziei na pasku. Mówię mu: „Gościu, to nie gangsterka, tutaj to tak nie działa”, a on śmieje mi się w twarz. Tego było za wiele. To właśnie był ten przełomowy moment, bo facet mocno zagrał na naszej ambicji. I podważył przyzwoitość gliniarza operacyjnego. Z jeszcze większym zaangażowaniem wzięliśmy się do roboty, odstawiając inne sprawy nieco na bok.

Student z kontaktami

Wszczynamy specjalne rozpracowanie operacyjne i robimy swoje. Jednocześnie kontrolujemy poczynania Heńka, bo faktycznie działa po swojemu. To znaczy jeździ z kumplami po złodziejach i robi im niezłe lanie… Zgłoszeń oficjalnych nie było, więc w jakimś sensie było nam to na rękę. Coś działo się w ich środowisku, było zamieszanie, a takie sytuacje w naszym fachu trzeba umiejętnie wykorzystywać. Heniek oczywiście nie chwali się przed nami wynikami swojego śledztwa.

My natomiast po kilku dniach namierzyliśmy cwaniaczka z wioski nieopodal Białej Podlaskiej. Ciekawa sytuacja. Nie chodzi nawet o to, że niekarany, ale w ogóle nigdy przez nas nienotowany, w dodatku aktualnie studiuje. Z naszej wiedzy wynika, że ma kontakty z warszawiakami, tylko nie wiemy jakie: przestępcze czy koleżeńsko-studenckie. Szybko potwierdzamy, że Robert, bo tak miał na imię, jest jednak ważnym ogniwem w grupie warszawskich złodziei. Robił rozeznanie w naszym mieście, na których parkingach stoją konkretne auta, interesujące szajkę, a potem przyjeżdżali warszawiacy, brali przeważnie po dwa samochody i znikali.

W mojej sekcji kryminalnej było standardem, że z taką wiedzą trzeba szybko coś robić. Każdy dzień zwłoki sprawia, że już nigdy możemy nie odzyskać skradzionych aut. Decyduję o zatrzymaniu Roberta i bardzo skrupulatnym przeszukaniu posiadłości, gdzie mieszka. Nie staram się o nakaz prokuratora, bo i nie mam z czym do niego iść. Dowodów przecież nie ma. Tylko nakaz policyjny i idziemy na czuja. Owszem, jest ryzyko, ale przecież ludzie czekają na to, co im zabrano.

Audi przemalowane, części w garażu

Standardowo, jeszcze przed godziną szóstą rano, stajemy pod drzwiami domu Roberta. Jest w środku, otwiera, ale nie widać na jego twarzy przerażenia. Zachowuje się spokojnie, a nawet dość kulturalnie. Pierwsza myśl policjanta w takiej sytuacji jest taka, że „strzał” jest niecelny. Czyli źle wytypowany podejrzany. Ja jednak zawsze uważałem, i tego uczyłem swoich ludzi, że jeśli robota operacyjna jest dobrze wykonana, to musi wypalić, kwestia tylko czasu i umiejętności procesowej. I w tym przypadku to się potwierdziło.

Przy Robercie znajdujemy karteluszki z zapiskami numerów telefonów, a na jednej hasło „Kornik”, z adresem zamieszkania w Warszawie i numerem telefonu. Kamień z serca! Teraz już nikt nie podważy celowości naszych działań. W garażu i innych budynkach gospodarczych odnajdujemy części od różnych samochodów: błotniki, drzwi, koła i elementy tapicerki. W garażu stoi audi zarejestrowane na Roberta, ale gołym okiem widać, że dość niedawno całe było malowane. Bierzemy wszystko i razem z Robertem wracamy do firmy.

Teraz trzeba działać błyskawicznie, bo Robert ma rodzeństwo, naszą wizytę widzieli sąsiedzi czy inni przypadkowi ludzie. Jest ryzyko, że ktoś dotrze do warszawiaków i ich uprzedzi. Robert idzie w zaparte: po prostu niewinny, czepiamy się porządnego studenta. Zlecamy więc pilnie ekspertyzę audiówki Roberta, a ja z dwoma kolegami następnego dnia, około godziny czwartej rano, jedziemy do Warszawy.

Kornik” w kajdanach

Miejscowi kryminalni nie mogą nam pomóc, bo swojej roboty mają jeszcze więcej niż my. Dostajemy tylko potwierdzenie, że „Kornik” to pseudonim, że znają jego nazwiska i że jest notowany za różne przestępstwa kryminalne. Nie dają nam nadziei, że coś mu udowodnimy, bo już nie raz się wywinął. Ostrzegają, że może być niebezpiecznie.

Jedziemy pod wskazany adres sami. Żeby wejść anonimowo na klatkę schodową, gdzie mieszka, czekamy, aż wyjdzie ktoś z mieszkańców. Staję otwarcie twarzą przed wizjerem, żeby nie było podejrzeń z jego strony, i pukam. Chwilę zawahania, ale drzwi się otwierają. Nie znamy gościa, bo nie znamy „Kornika”, więc mówię krótko: „Policja Biała Podlaska”, i bez żadnych dodatkowych ceregieli wchodzimy do środka.

Dość butnie, arogancko, ale potwierdził, że jest tą osobą, której szukamy. Jest sam w domu. Widząc jego niepewne ruchy, natychmiast zakładamy mu kajdanki. Tak dla bezpieczeństwa, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Zabieramy też telefon, bo już próbował coś z nim kombinować. Po chwili zrobił się grzeczny, bo nasze działania były zdecydowane. Posadziliśmy go na stołeczku, żeby obserwował, czego szukamy. Mieliśmy farta, bo szybko znaleźliśmy dwa komplety tzw. łamaków do zamków drzwi i blokady kierownicy oraz wytrych do stacyjki zapłonu.

„Kornik” powiedział, na którym parkingu strzeżonym parkuje swojego passata. Ten sam parking wskazali nam miejscowi policjanci. Autko ładne, bo też świeżo malowane, ale najistotniejsze było to, że zauważyliśmy w nim kilka charakterystycznych elementów, które odpowiadały opisowi auta jednego z pokrzywdzonych. Nie mówiliśmy tego głośno, bo gość nadal był pewny siebie. Twierdził nawet, że prędzej oddamy mu auto niż zabraliśmy, i że nie pierwszy raz było sprawdzane.

Przekładkę robił w swoim garażu

Razem z „Kornikiem” wsiedliśmy do passata i pojechaliśmy do Białej Podlaskiej. Tam czekał już na nas właściciel jednego ze zrabowanych samochodów, który bez wahania, mimo że passat był przemalowany, stwierdził, że jest jego. Sam go sprowadził na tzw. składaka, sam go składał do kupy i nie miał żadnych wątpliwości. Cieszył się jak dziecko, które odnalazło swoją zabawkę. To było miłe. „Kornik” wtedy zwątpił i przyznał się do tej kradzieży.

Czas nas pędził, bo następnego dnia musieliśmy iść z aktami do prokuratora. Zależało nam na szybkim aresztowaniu ich obu, tym bardziej że to przecież nie był jeszcze cały gang samochodowy. Poza tym nie mieliśmy póki co dowodów na Roberta. Natychmiast ściągnęliśmy poszkodowanego od audiówki, czyli Heńka, który jak pamiętamy szukał auta na własną rękę. Było spore prawdopodobieństwo, że audi zarejestrowane na Roberta faktycznie jest jego. Wycięte w nim zostały numery nadwozia, a wstawione inne, od oryginalnego, ale starszego i gorszego audi Roberta, a także nabite zostały numery silnika.

Heniek zajrzał tylko do środka, uśmiechnął się, podszedł, podał mi rękę i przeprosił za swoje wcześniejsze zachowanie. „To jest mój – powiedział – ale ładniej wygląda po przemalowaniu”. Byliśmy więc w domu. Rzuciliśmy kilka argumentów Robertowi, no i nastąpił przełom. Zaczął współpracować, bo chciał pozostać na wolności i odpowiadać z wolnej stopy. Przyznał się do kradzieży kilkunastu samochodów. Wskazał nam nawet adresy w Warszawie, komu sprzedawali auta, bądź gdzie ukrywali. Wyjaśnił, że to „jego” audi ma części pochodzące od kilku innych, które w Warszawie były rozbierane i sprzedawane na szrotach. Natomiast karoseria z silnikiem pochodziły od audi Heńka. Opisał, w jakich okolicznościach je ukradł, z którego parkingu, i że przekładkę robił u siebie w garażu.

Radość właścicieli

Ale był pewien szkopuł. Odzyskaliśmy dwa auta, które z formalnego punktu widzenia były w tym momencie własnością… złodziei. Miałem przed oczyma obraz, co będzie dalej. Proces w sądzie potrwa kilka lat, auta będą sobie stały w tym czasie na parkingu pod gołym niebem, i na koniec poszkodowany odbierze zardzewiały wrak. Sytuacja wydaje się patowa z punktu widzenia – i praktyki – stosowania prawa. Przecież sędziowie tym się nie przejmują, to jest oczywiste. Do Heńka też jakby nie dociera, że tak szybko nie odzyska auta, mimo że złodziej przyznał się do kradzieży i jest auto, tyle że ze zmienionymi numerami identyfikacyjnymi.

Chciałem pomóc do końca i wpadłem na dość szalony pomysł. Powiedziałem Robertowi z grubsza, kim jest Heniek… I zasugerowałem, żeby lepiej się z nim dogadał i z własnej inicjatywy zwrócił skradzioną audiówkę, tą zarejestrowaną w papierach na niego. Żeby zrobił to w sposób formalny, w ramach rekompensaty, i że może to pozytywnie wpłynąć na wymiar kary.

Robert wyraża zainteresowanie, więc organizuję w jednym z pokoi konfrontację podejrzanego z poszkodowanym. Nie znają się, ale atmosfera jest dobra. Obaj godzą się na taki układ i piszą na tę okoliczność oświadczenia. Nie konsultuję tego z prokuratorem, bo mogą być problemy z wydaniem audi właścicielowi. Biorę wszystko na siebie i zlecam podwładnemu policjantowi przeprowadzenie wszystkich czynności w zakresie okazania auta i wydanie go za pokwitowaniem. Sprawa bez precedensu! Co więcej, nikt tego nie zakwestionował, ani prokurator, ani sąd, ani obrońcy. Prokurator poszedł tą samą drogą i równie szybko wydał drugiemu poszkodowanemu passata.

Zakład o skrzynkę wódki

I „Kornik”, i Robert zostali tymczasowo aresztowani. Już w sądzie podczas procesu okazało się, że moja decyzja była bardzo dobra. Bo dzięki temu stworzyłem bardzo mocne dowody, z których złodzieje nie mogli się wywinąć. Chociaż Robert próbował. Chciał wycofać się ze swojego przyznania się do winy. Zgasił go mądry sędzia, zadając proste pytanie, dlaczego na Policji się przyznał. Ten spuścił tylko głowę i wykrztusił: „Nie miałem wyjścia, bo Modelewski nie odpuszczał…”. Taką informację dostałem od jego adwokata.

Poszkodowani odzyskali auta w lepszym stanie niż przed kradzieżą, i chyba o to w sumie chodzi. Po aresztowaniu tych dwóch złodziejaszków, audiówki i passaty przestały już tak znikać z parkingów.

I jeszcze jeden szczegół w tej sprawie. Zanim wpadliśmy na trop tego gangu, Heniek, ten od skradzionej audiówki, zaproponował mi zakład: kto pierwszy wykryje sprawców – czyli albo on, albo gliny – dostaje od przegranego skrzynkę wódki. Tak to zadziałało na moje ego, że podjąłem rękawicę. No i my wygraliśmy zakład. A Heniek… słowa dotrzymał.

Ryszard Modelewski Tomasz Barton

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy