Sulima apeluje o debatę: Rolnikom grozi bankructwo

Sulima apeluje o debatę: Rolnikom grozi bankructwo

POWIAT BIALSKI W związku z trudną sytuacją na wsi radny powiatu bialskiego Marek Sulima zaapelował o pilne zwołanie debaty na temat stanu rolnictwa. – Dzisiaj moje gospodarstwo rodzinne to ruina – mówi. Problemami podlaskich gospodarstw chce zainteresować ministra rolnictwa.

Zdaniem radnego Sulimy, który w Radzie Powiatu przewodniczy komisji rolnictwa, gospodarki i infrastruktury, pilnie potrzebne jest zorganizowanie debaty, podczas której będzie można omówić palące problemy podlaskich gospodarzy. Ciągnące się do dzisiaj skutki ASF, susza, wiosenne przymrozki, a także epidemia koronawirusa pogłębiają kryzys, w jakim znalazło się wielu rolników. – Po swojej działalności widzę, że sytuacja jest wręcz dramatyczna. Samo „Szczęść Boże” powtarzane przez pana ministra sprawy nie załatwi, potrzeba poważnej debaty. Średnim gospodarstwom grozi bankructwo. Jako rolnicy zostaliśmy pozostawieni sami. My, hodowcy drobiu, nie otrząsnęliśmy się jeszcze po kryzysie w 2016 roku, kolejny raz przełożyłem spłatę kredytu w banku. Ale czy ja do końca życia będę spłacał coś, co nie jest z mojej winy? Bo ASF, bo Covid i tak dalej… – denerwuje się Sulima, który w Maniach pod Międzyrzecem Podlaskim prowadzi hodowlę indyków.

Podkreśla, że od kiedy pojawił się w Polsce ASF, nie przeprowadzono żadnej poważnej reformy, która uchroniłaby rolników przed skutkami niespodziewanych kryzysów na rynku. Hodowcy drobiu, bydła czy pieczarek również ucierpieli z powodu epidemii koronawirusa, jednak nie mogli się ubiegać o pomoc, tak jak na przykład przedsiębiorcy. A przecież działalność wielu średnich i dużych gospodarstw wygląda podobnie jak prowadzenie firmy. – Jesteśmy w katastrofie. W moim rodzinnym gospodarstwie od pół roku pracuje osiem osób: ja, pięciu synów, żona i synowa. Napierdzielamy dzień i noc. Mam w gospodarstwie tyle osób i nie jestem brany pod uwagę w żadnych pieniądzach. Bo ci, którzy otrzymują zwrot, muszą mieć zatrudnionych ludzi. Więc kim my jesteśmy? Kosmitami w tym gospodarstwie? Jest mi bardzo wstyd przed moimi dziećmi, bo budowałem swoje gospodarstwo z myślą o nich. Myślałem, że moja Polska przyjmie ich i damy przykład, jak wygląda gospodarstwo rodzinne. Dziś moje gospodarstwo to już ruina, moja wewnętrzna, i żony, a w tej chwili zaczyna się też i dzieci – przyznaje rolnik.

Całe szczęście, że tegoroczne żniwa, pomimo wiosennej suszy i czerwcowych ulew, nie były najgorsze dla podlaskich rolników. Ale przez to, że na naszym terenie produkcja trzody chlewnej bardzo zmalała, rolnicy większość zbiorów sprzedają. W efekcie jest nadwyżka zboża, skupy przyjmują tylko najlepsze ziarno. A to odbija się na portfelach rolników.

– Syn obdzwonił wszystkie skupy na naszym terenie. Nikt nie chce przyjąć zboża, a jeśli już, to maksymalnie po 40-50 zł za tonę. I ja muszę je sprzedać, żeby spłacić długi. Kolega mi mówi, nie lepiej ci sprzedać całe gospodarstwo i wyjechać za granicę. On jeździ na tirach, co tydzień do domu grube pieniądze przywozi. A my co? Moi synowie mają pokończone studia, są zdolni, a ja ich zatrzymałem w tym dziadostwie. Bo moje gospodarstwo jest dzisiaj dziadostwem. Całe życie będę robił na coś, co nic nie będzie warte – mówi rozżalony Sulima.

Przeciwny organizowaniu debaty, na której powiatowi radni mogliby porozmawiać o kłopotach rolników ze swoich gmin, jest radny PiS Marian Tomkowicz. – Kolego Marku, my z twojego wystąpienia dowiedzieliśmy się wszystkiego o kłopotach w rolnictwie, więc nie wiem, czy zasadne będzie organizowanie osobnej debaty na ten temat. To będzie powtórzenie. Nie chciałbym cie urazić. Wiem, że jest ciężko, ale pięć lat temu to samo słyszałem. To dlaczego trzymasz się tych indyków?! Jak tak źle jest. Jak nie ma zysku, to trzeba jechać na te tiry – stwierdził Tomkowicz.

Więcej na ten temat przeczytać można w aktualnym -papierowym i cyfrowym wydaniu „Podlasianina”.

Monika Pawluk

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy