Strażnicy nie pomogli jej uratować kota

Strażnicy nie pomogli jej uratować kota

Kot nie został w mieszkaniu pani Magdaleny, ale ona cieszy się, że mogła go uratować i dać mu trochę ciepła

BIAŁA PODLASKA Wiele nerwów kosztował panią Magdalenę incydent sprzed kilku dni. Na ruchliwym skrzyżowaniu w centrum miasta pod samochód wbiegł jej kot i nie chciał wyjść. Próbowała go wydostać, żeby nie został przejechany. Poprosiła o pomoc strażników miejskich, ale ci, choć obiecali, nie przybyli.

Pani Magdalena wracała z pracy w środę 19 czerwca. Była godz. 17.15. Na skrzyżowaniu al. Tysiąclecia z ul. Narutowicza zauważyła niewielkiego kota, który błąkał się po ulicy. Chciała mu pomóc, ale zwierzę uciekło pod samochód. – Straciła je z oczu, słyszałam tylko, że jest pod autem. Na początku myślałam, że nie żyje, że go potrąciłam. Próbowałam go wydostać, ale nie wychodził – opowiada kobieta.

Patrol miał przyjechać

Ponieważ poszukiwania nie przynosiły efektu, zadzwoniła do Straży Miejskiej. – Mój partner był wtedy w Zakopanem, nie mógł mi pomóc. Nie pochodzę z Białej Podlaskiej, mieszkam tu od września, nie bardzo miałam do kogo zwrócić się o pomoc. Gdy zadzwoniłam do Straży Miejskiej, usłyszałam zapewnienie, że patrol przyjedzie na miejsce i pomoże. Miałam zaczekać na strażnika – relacjonuje.

Po jakimś czasie obok zatrzymał się mężczyzna i zaczął pomagać w wyciąganiu kota, który zaklinował się pod maską auta. Wszystko na nic. Czas mijał, a wezwana telefonicznie Straż Miejska nie przyjeżdżała. Dodać należy, że siedziba SM mieście się przy ul. Narutowicza, ledwie kilkaset metrów od skrzyżowania, na którym działa się akcja. Gdy zadzwoniła ponownie, zdenerwowała się jeszcze mocniej, bo usłyszała, że... patrol nie przyjedzie.

– Usłyszałam, że powoduję niebezpieczeństwo, stojąc koło skrzyżowania, że blokuję ruch. Miałam odjechać i zabić kota? Powiedzieli, że widzą na kamerach monitoringu całą sytuację i że kot pewnie zaraz ucieknie. Strażnik kazał mi przepchać auto na parking – mówi pani Magdalena. Dobrze, że na miejscu pojawiła się po chwili także jej koleżanka, a pomoc zaoferował także przejeżdżający tamtędy taksówkarz. Wspólnymi siłami auto zostało przestawione na parking przy Starostwie Powiatowym.

Kot w dobrych rękach

Kot jednak nadal nie chciał wyjść. Dawał znaki życia, miauczał, ale nie wychodził. – Nie było go widać pod maską, w podwoziu, ale okazało się, że schował się od wewnętrznej strony koła. Pomoc zaoferowało dwóch nastolatków. I jeden z nich po jakimś czasie wydostał kota. Był przestraszony, trząsł się i był nieufny. Spakowałam go w pudełko po rolkach, które miałam w aucie i zabrałam do weterynarza – wspomina kobieta.

Zanim udało się wydostać kota, pani Małgorzata podjęła jeszcze bezskuteczne próby uzyskania pomocy ze strony straży pożarnej i schroniska Azyl. Pierwsi mieli dużo innych zgłoszeń, drudzy byli już po godzinach pracy i niemożliwa była interwencja.

Pomoc weterynarza oraz opieka zapewniona przez panią Magdalenę sprawiły, że kot nieco się oswoił i zaczął wracać do pełni sił. Ze względu na pracę i nieduże mieszkanie w bloku kobieta stwierdziła, że nie jest w stanie zatrzymać zwierzaka. Na szczęście udało jej się szybko znaleźć mu nowy, kochający dom. W całej tej sytuacji ogromny żal ma do Straży Miejskiej, która początkowo obiecała pomoc, a nie przybyła, by jej pomóc.

Komendant bije się w pierś

Skontaktowaliśmy się z komendantem SM, by zapytać, jak wyglądała sytuacja z ich strony. Czy rzeczywiście nie było szans na pomoc strażnika w sytuacji, gdy zagrożone było życie kota?

Henryk Nędziak sprawdził nagranie na kamerze monitoringu, ale nie udało mu się odtworzyć rozmowy. – W tej sytuacji była i wina przyjmującego zgłoszenie, i tej kobiety. Strażnik powinien przerwać interwencję na ul. Zamkowej, gdzie w tym czasie doszło do wykroczenia w postaci niewłaściwego parkowania. A ta pani nie powinna się tam zatrzymywać, bo zatarasowała ruch. Tak łapała tego kota, że uciekł jej pod maskę – podsumowuje. – Powinniśmy przyjechać i przynajmniej pomóc zepchnąć ten samochód. Biję się w pierś za służbę. Nie zrobiliśmy tego, bo dyżurny stwierdził, że tamta interwencja jest rozpoczęta i nie będzie jej przerywał.

Komendant dodaje, że często zdarzają się prośby o interwencje związane ze zwierzętami. Na przykład sprzedawczynie z jednego ze sklepów przy ul. Moniuszki zadzwoniły, by pomóc usunąć dużego i groźnego psa sprzed wejścia do drzwi, bo klienci boją się wchodzić. – Nie mieliśmy czym go przetransportować. Jakoś go przekonaliśmy, wzięliśmy na smycz i czekaliśmy na przyjazd przedstawiciela schroniska. Nie jest tak, że nie podejmujemy interwencji, w których biorą udział  zwierzęta – przekonuje Nędziak.

Justyna Dragan

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy