„Ptaki” i „Oswajanie kiczu” Leszczyńskich w Galerii Podlaskiej – zapowiedź

„Ptaki” i „Oswajanie kiczu” Leszczyńskich w Galerii Podlaskiej – zapowiedź

W piątek 10 stycznia w Galerii Podlaskiej przy ulicy Warszawskiej 12 w Białej Podlaskiej otwarte zostaną dwie wystawy artystów malarzy z Radzynia Podlaskiego – Zofii i Marka Leszczyńskich.

Zofia Leszczyńska na parterze bialskiej galerii zaprezentuje ekspozycję prac malarskich na jedwabiu pt. „Ptaki”, natomiast Marek Leszczyński na dolnym piętrze – malarstwo pt. „Oswajanie kiczu”. Połączone wernisaże obu artystów odbędą się w piątek 10 stycznia o godzinie 18. Wystawy można będzie oglądać do 4 lutego. Kontakt z placówką pod numerem telefonu 83 341 67 25.

Zofia Leszczyńska urodziła się w 1949 roku w Woli Chomejowej w powiecie radzyńskim. W latach 1967-1975 studiowała kierunki pedagogiczno-artystyczne w Radomiu i Lublinie (UMCS). Przez wiele lat uczyła plastyki oraz techniki w Liceum Ogólnokształcącym w Radzyniu Podlaskim. Brała udział w wielu ogólnopolskich i międzynarodowych plenerach malarskich oraz wystawach poplenerowych.

Z kolei Marek Leszczyński urodził się w 1948 roku w Międzyrzecu Podlaskim. Ukończył Państwowe Liceum Technik Plastycznych w Nałęczowie (1967), a następnie studiował na Wydziale Pedagogiki i Psychologii UMCS. W 1976 roku obronił dyplom na Wydziale Sztuk Pięknych toruńskiego Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika. Ma na swoim koncie ponad 80 wystaw indywidualnych i zbiorowych. Jego obrazy znajdują się w muzeach oraz kolekcjach prywatnych w kraju i za granicą. Ilustrują też publikacje o charakterze popularyzatorskim i poetyckim.

„Ptaki” są jednym z ulubionych tematów malarskich Zofii Leszczyńskiej już od wielu lat. Artystka, wychowana na wsi, od dziecka zachwycała się ich różnorodnością gatunkową, a co za tym idzie, ich zachowaniem. Na wystawie zobaczymy ponad 40 obrazów, przedstawiających różne gatunki ptaków – głuszce, bażanty, perliczki, wilgi i inne – namalowane na szlachetnym materiale, jakim jest jedwab. Obrazy są poetyckimi miniaturami. Kolekcja ich jest imponująca, bowiem Zofia Leszczyńska namalowała ponad 80 takich ptasich przedstawień. Artystka maluje ptaki niezwykle subtelnie a zarazem dynamicznie, zdecydowanym ruchem pędzla. Niektóre wyglądają tak, jakby za chwilę miały opuścić ramy obrazów, inne są zastygnięte w swojej pozie.

Tak o ekspozycji „Ptaki” wypowiada się Dominika Leszczyńska, radzynianka, historyk sztuki, muzealnik, absolwentka KUL i Ecole du Louvre, autorka takich pozycji książkowych jak: „Podróż” (biografia Leszka Mądzika, twórcy Sceny Plastycznej KUL), „Miejsca pamięci w powiecie radzyńskim”, „Walizka Józefa Karłowicza” czy „Czyżewscy, Harbin i Kolej Wschodniochińska”:

„Dawni mistrzowie martwych natur malowali ptaki martwe, dramatyczne kompozycje z bezwładnie wiszącymi bądź leżącymi okazami ptactwa, mającymi za chwilę trafić w ręce zaradnej kucharki, a potem na stół biesiadny. W przypadku takiego modela łatwiej o odwzorowanie – żywego ptaka w jego naturalnym otoczeniu, scalonego z naturą, znacznie trudniej jest namalować.

Zofia Leszczyńska często powtarza, że ptak jest „biżuterią Bożą” i to wystarczający powód, aby go brać na warsztat. Nie będę w tym miejscu rozwodzić się na temat techniki malowania na jedwabiu, niemniej chciałabym zwrócić uwagę na fakt, że właśnie to szlachetne delikatne podłoże skłania artystkę do opracowywania modela (ptaka czy rośliny) z jubilerską wręcz precyzją; co więcej – stanowi ono integralną część całej kompozycji ze swymi połyskliwościami, fakturą, kolorem. Oczywiście w większości przypadków trudno mówić o jakimś podobieństwie do okazów żyjących w naturze. Są to raczej własne wyobrażenia, fantastyczne wariacje na temat natury, jak chociażby ptaki z ogonami przeistaczającymi się w bukiet kwiatów („ostoptak”, „słowik”, „orzeł polny”). Za wyjątkiem „martwej sójki”, która jest ukłonem w stronę tradycji, wszystkie prezentowane na wystawie ptaki żyją. Wydaje się, że za chwilę odfruną, opuszczą ramy obrazu.”

Natomiast o wystawie swojego ojca „Oswajanie kiczu” Dominika Leszczyńska pisze w ten sposób:

„Kicz to zjawisko ponadstylowe. Przeciwstawia się prostocie, przekracza zasady funkcjonalności i logiki, unika wszystkiego, co trudne i niewygodne. Kicz skrojony jest na miarę przeciętnego odbiorcy, i w odróżnieniu od sztuki wysokiej rozcieńcza wszelką oryginalność. Czyni go to zrozumiałym i akceptowalnym przez ogół, a także dostępnym dla każdej kieszeni. To taka „sztuka szczęścia”. Kiedyś brzydzono się kiczem, dzisiaj na nowo przeżywa on okres świetności, jest trendy. Cóż, nie ja jedna marzę o makatce z jeleniami na rykowisku albo łabędziami na stawie.

Po wojnie mój dziadek kupił okazyjnie dwa pokaźnych rozmiarów obrazy. Nad łożem małżeńskim Leszczyńskich zawisł oleodruk przedstawiający grupkę kąpiących się półnagich nimf, w asyście unoszących się nad nimi pulchnych uskrzydlonych elfów. Drugi nabytek – malowana na czarnym aksamicie secesyjna scena z majestatycznymi pawiami, przechadzającymi się po parku – wypełnił ścianę w sąsiednim pokoju. Dziadkowego entuzjazmu nie podzielała moja babcia, i nieraz wytykała mu tę „inwestycję w sztukę”. Pewnie odetchnęła z ulgą, kiedy w latach 60. jakiś majster za wykonaną robotę zażyczył sobie obu obrazów. Dziś trochę żal…

W ubiegłym roku kolejny z rodziny postanowił „oswoić kicz”. Mój ojciec-malarz po prostu wziął go na warsztat. Konkretnie jelenie na rykowisku. Myślę, że z paru powodów. Na jesiennych plenerach w Małych Pieninach po raz pierwszy w życiu usłyszał króla lasu. Donośne beczenie niosło się przez leśne ostępy, odbijało echem w dolinach, aż przenikał dreszcz. Wystarczyło wyobrazić sobie silną, pełną wdzięku sylwetkę pojawiającą się i po zakończonych walkach godowych znikającą w sielankowym pejzażu. Doskonały temat na cykl obrazów, tym bardziej że historycy sztuki z góry skazali jelenie na rykowisku na artystyczny niebyt, klasyfikując jako kicz w czystej postaci.

„Rykowiska” Marka Leszczyńskiego są po trosze malarską prowokacją. Ich bohaterowie to kobiety i parzystokopytne. Swoje role odgrywają na gładkich płaszczyznach koloru, pośród wyrastających tu i ówdzie stylizowanych kwiatostanów pseudo-karczocha” (ulubiony motyw artysty). Dekoracyjne, umowne sylwetki upodabniają scenę do papierowej wycinanki. Rogacze zawsze ustawione są antytetycznie: wyczekują na dalszy rozwój wypadków, zwracają się ku nam, a niektóre – splątane porożem – już rozpoczęły walkę na śmierć i życie. Powodem całego zamieszania są bez wątpienia eleganckie kobiety, nagie lub półnagie panny. Figury wciśniętych w bikini modelek pozostawiają nieraz wiele do życzenia, dlatego niektóre, jakby zawstydzone, gotowe są czym prędzej zejść ze sceny. Mimo napięcia, jakie niesie temat sam w sobie, nie odczuwamy strachu ani dreszczyku emocji, raczej zaciekawienie. Może to zasługa kolorystyki: preferowane są gamy słodkich różów, cukierkowych zieleni, rzadziej – jarmarcznych błękitów. Rama również istnieje umownie. Jej funkcję pełni kolorowy obrys, sugerujący, że obraz nadaje się do powieszenia wprost na ścianie. Jak typowa makatka.

Moje ulubione „Rykowisko” (2008) urzeka niedopowiedzeniami. Jest to jedna z kilkunastu kompozycji, element niedużego cyklu powstającego do „wypalenia żaru”, jak mówi artysta. Po stronie formy mamy malarską wariację w różach, zieleniach i błękitach, ze wszystkimi cechami „gatunku”, wymienionymi powyżej. Po stronie anegdoty spoglądające na nas, choć przecież niewidzące byki, oraz pręgowaną jak tygrys, przerażoną czymś płowowłosą dziewczynę. Mam cichą nadzieję, że to dopiero początek oswajania kiczu”.

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy