Przemyt mercedesa Jelcyna. Opowieści Cattaniego, cz. 2
To historia o tym, jak blisko siebie funkcjonowały w latach 90. polityka i mafia. Jak długie macki miała ta ośmiornica. Prawdopodobnie sięgała nawet struktur Urzędu Ochrony Państwa. No bo dlaczego „smutni panowie” zawzięli się raptem na gliniarza, który był zbyt dociekliwy w badaniu mafijnej kradzieży mercedesa…?
Latem 1999 roku na granicy w Terespolu funkcjonariusz Straży Granicznej zatrzymał luksusowe auto mercedes brabus, z podejrzeniem, że może pochodzić z przestępstwa. Nie miał konkretnych dowodów, ale zatrzymał, bo „miał nosa”. Coś mu podpowiedziało, że numery identyfikacyjne mogą być przerobione. Tak później tłumaczył. Wydawałoby się wstępnie, że pogranicznik zrobił dobrą robotę, że jest „gruba sprawa”.
Dyplomaci odjechali, naczelnik policji oberwał
Z kierowcą – rosyjskim kurierem tego auta, bo na pewno nie właścicielem – nie przeprowadzono nawet wstępnych dowodów. To znaczy, nie przepytano go, co ma w tej kwestii do powiedzenia, oraz nic nie zrobiono wstępnie pod kątem zbadania wiarygodności dokumentów. Rosjanina, choć był podejrzewany o udział w przestępstwie, wypuszczono bez żadnej kontroli, natomiast auto zabezpieczono na parkingu strzeżonym, jako podejrzane o to, że ma przerobione numery identyfikacyjne. Materiały procesowe przekazano Policji.
W tym stanie rzeczy dalsze czynności wymagały w pierwszej kolejności oceny specjalisty w zakresie badań mechanoskopijnych i autentyczności dokumentów. Mercedes był po liftingu i bardzo drogi, w tamtym czasie unikat. Ustalono, że rzekomo został zakupiony przez firmę związaną z rodziną prezydenta Rosji Borysa Jelcyna, więc sprawa wymagała ostrożności procesowej, ale i odwagi w dociekliwości ze względów politycznych. W tamtym czasie bowiem prawo stanowili ludzie mafii, skorumpowani na najwyższych szczeblach władzy.
Warto w tym miejscu przypomnieć, jak to kilka lat wcześniej znany detektyw Krzysztof Rutkowski, wspólnie z ówczesnym naczelnikiem wydziału kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Białej Podlaskiej, prowadzili na granicy w Terespolu akcję kontroli przemycanych kradzionych aut. Ujawnili wtedy bardzo podejrzane – najprawdopodobniej podrobione – dokumenty na samochody, którymi kierowali, co się okazało przy legitymowaniu, białoruscy i rosyjscy… dyplomaci.
Tak się złożyło, że w tym czasie prezydent naszego kraju był z wizytą w Mińsku. Efekt był taki, że naczelnik KWP otrzymał polecenie odstąpienia od czynności wobec dyplomatów rosyjskich. Nietknięte trefne auta pojechały na wschód. Natomiast z wielkim zaangażowaniem zajęto się… naczelnikiem, przeciwko któremu wszczęto śledztwo w kierunku przekroczenia uprawnień oraz drogą służbową wymuszono dobrowolne zwolnienie się ze służby i odejście na wcześniejszą emeryturę. Później przez kilka lat musiał walczyć o niewinność jako podsądny.
Interwencja doradców z kasą
Sytuacja z mercedesem brabusem była bliźniaczo podobna, z tą różnicą, że kierowca nie był dyplomatą. Będąc na wolności, powiadomił kogo trzeba w Rosji o zatrzymaniu mercedesa, i już następnego dnia przybyli do Białej Podlaskiej „doradcy” z kasą. Robili wszystko co mogli, by utrudnić pracę Policji, a jednocześnie „pomóc” prokuratorowi, by wydał zatrzymane auto. Takie informacje zdobyto później drogą operacyjną.
Czas upływał bez efektu, bo ekspert – biegły rzeczoznawca – rzekomo pierwszy raz w życiu widział takie auto i dlatego nie potrafił stwierdzić jednoznacznie, czy numery identyfikacyjne są oryginalne, czy może przerobione. Widząc bezradność śledczych, standardowo w takiej sytuacji do sprawy operacyjnie włączył się Cattani ze swoimi ludźmi, którego działania zwykle okazywały się bardzo skuteczne. Inna sprawa, że jego sukcesy nie wszystkim pasowały i zaczynali szukać na niego haków. Ale o tym później.
Głównym powodem zainteresowania sprawą przez Cattaniego były dziwne okoliczności zatrzymania tego auta, a konkretnie puszczenie luzem Ruskiego. Pogranicznik nie wykazał żadnych, nawet poszlakowych dowodów w swojej notatce, mających wpływ na zarekwirowanie auta. Po prostu zrobił to i już. Ciekawostką jest też to, że później ten sam pogranicznik został ujawniony jako członek terespolskiej ośmiornicy, oskarżonej o przemyt kradzionych aut za naszą wschodnią granicę.
Z wypracowanej wcześniej wiedzy operacyjnej sporo wiadomo było o metodach przemytu kradzionych aut. Jaki modus operandi (sposób działania) stosowały mafie samochodowe. Żeby zebrać dowody, żeby dowiedzieć się czegoś o tym konkretnym przypadku, Cattani musiał wprowadzić do kręgu tych ludzi swojego człowieka, ze szczegółowymi instrukcjami działania.
Prokurator łyka zgrabną historyjkę kuriera
W krótkim czasie ustalono operacyjnie, że Ruscy znaleźli właściwego człowieka i że wyłożyli niemałą kasę, żeby przyspieszyć wydanie im mercedesa. Oczywiste już było, że z jakichś powodów bardzo im na tym zależało, czego dowodem był szybki przyjazd do Polski rzekomych przedstawicieli firmy, do której należał mercedes (z Rosji do Polski przylecieli samolotem). Kasę na ten cel wziął ich rodak, przebywający w Polsce i zajmujący się przeprowadzaniem aut na Białoruś. Miał układy gdzie trzeba i znał dobrze język polski, więc oficjalnie występował jako tłumacz i chodził z kurierem tego auta do prokuratora.
Żeby to ustalić, trzeba było solidnej, odważnej roboty policjantów kryminalnych. Dlaczego odważnej? Firma wprawdzie była ruska, ale z nazwiskiem Jelcyn, co z oczywistych względów w tamtym czasie naprawdę robiło wrażenie. Po prostu z Jelcynem i jego rodziną nie zadzierało się. Poza tym wiadomo było, że rosyjskie gangi samochodowe były w tamtym czasie wyjątkowo brutalne, również wobec swoich „żołnierzy”.
To był czas ogromnych dochodów z tego procederu. Ze strony rosyjskiej tzw. bossem był na tym polu człowiek ormiańskiego pochodzenia, słynny „Said”, który w tamtym czasie zarządzał brutalną przestępczością na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie (o „Saidzie” czytaj tutaj). Oczywiście robił to w porozumieniu i za przyzwoleniem ze strony polskich gangsterów, takich jak „Masa”, „Słowik” czy „Perszing”. Zabójstwa w tamtym czasie były codziennością. Co jakiś czas, również na naszym przygranicznym terenie, znajdowano w lasach fragmenty lub pocięte ciała niezidentyfikowanych ludzi.
Ale wróćmy do naszego mercedesa. Dobrze przygotowany przez „doradców”, z ułożoną, zgrabną historyjką, rosyjski kierowca sam się zgłosił do prokuratury i złożył zeznania, które nie zostały podważone. Dlaczego ich nie podważono? Powodów mogło być kilka. Łącznie z zaniechaniem czynności prokuratorskich z obawy przed konsekwencjami, jakie spotkały wspomnianego wcześniej naczelnika policji. A być może i innych powodów, nie wykluczając współpracy. I nie chodzi tu o prokuratora. Na tym polu działali inni, głównie wywodzący się ze służb esbeckich, których Cattani ujawniał w innych sprawach i miał przez to niemałe kłopoty.
Ledwie wyjechało z parkingu, zostało skradzione…
Po kilkunastu dniach prokurator, nie mając dowodów na związek zabezpieczonego auta z przestępstwem, postanowił o wydaniu mercedesa temu samemu kierowcy, który wiózł je rzekomo dla rodziny Jelcyna.
Po odbiór mercedesa z parkingu w Grabanowie ów rosyjski kierowca pojechał wraz z wynajętym rodakiem, który miał mu pomóc szybko i bezpiecznie przekroczyć granicę w Terespolu. Na miejscu doszło jednak do dziwnej sytuacji. Z parkingu wyjechał nie upoważniony kierowca, tylko ten „pomocnik” ze swoim kumplem. Tak później zeznał parkingowy. Nie potrafił tylko wyjaśnił, dlaczego na to pozwolił. Dlaczego dał kluczyki od stacyjki nie temu człowiekowi, który był wpisany w dokumencie prokuratorskim.
Tuż za bramą parkingu obaj Ruscy nie zatrzymali się nawet, żeby zabrać do auta właściwego kierowcę, czyli kuriera pracującego dla firmy z nazwiskiem Jelcyna. Na jego oczach odjechali w siną dal. Takiej treści zawiadomienie tego samego dnia złożył oficjalnie na Policji pełnomocnik i przedstawiciel firmy rodziny Jelcyna. Wszczęto więc śledztwo w sprawie kradzieży auta.
Od razu wprowadzono do systemu Policji i Straży Granicznej informację o poszukiwaniu mercedesa brabusa. Pomimo tego, ten sam mercedes po dwóch dniach przekroczył granicę w Terespolu, wyjeżdżając na Białoruś. Potwierdzono taki incydent, ale było już po fakcie. Ustalono też wtedy, że autem kierował Białorusin poszukiwany listem gończym, który nie miał upoważnienia do kierowania autem, a tym bardziej do przeprowadzenia go przez granicę. Przerzut pojazdu zrobiono na służbie konkretnego pogranicznika, który znał Białorusina, a nawet wiedział o nim, że jest poszukiwany. Taką wiedzę zdobył operacyjnie Cattani.
Do akcji wkracza UOP
I co z tym zrobiono? Nic! Z nieznanych powodów nie podjęto nawet próby udowodnienia, że któryś z pograniczników działał całkowicie poza prawem, i najprawdopodobniej za sowitą gratyfikacją. To nie był błąd procesowy. Chodziło wszak o podejrzenie popełnienia przestępstwa niedopełnienia obowiązku, a może i współpracy z rosyjską mafią. Dokonał tego konkretny człowiek będący wówczas na służbie.
Oczywiste było, że firma Jelcyna musiała współpracować z kimś ważnym po naszej stronie. Być może ta firma to część którejś z ruskich mafii. Na przejściu granicznym stosowano rożne metody przestępcze. Jedną z nich było przekazywanie przez prowadzących kontrole funkcjonariuszy danych identyfikacyjnych normalnych aut do zarządu mafii, po to, by zostały wykorzystane (nabite, podrobione) w autach kradzionych. Przepuszczenie kradzionego auta na granicy przez uwikłanego w układy mafijne pogranicznika, bywało tłumaczone – gdy już musiał składać jakieś wyjaśnienia – w taki sposób, że on nie jest biegłym i że nie ma obowiązku znać się na tym.
Pewne jest, że ta sprawa miała charakter polityczno-mafijny. Dowodem na to jest fakt, że do tej typowej – wydawałoby się – kryminalnej, bandyckiej sprawy włączył się miejscowy Urząd Ochrony Państwa, pod przywództwem byłego esbeka ps. Rudy. Tak, to był człowiek z epoki afery „Żelazo” (o tej aferze czytaj tutaj), kacyk i wychowanek kremlowskich służb.
Panowie z UOP-u szybko „zrobili” wynik. Jaki? Uznali, że Cattani był zbyt aktywny w tej sprawie od strony operacyjnej i że zlecając zadania informatorowi przekroczył swoje uprawnienia. Taką informację przekazali prokuratorowi prowadzącemu sprawę, z którym Cattani miał już wcześniej na pieńku. Bo gliniarz miał czelność zwrócić mu uwagę, że za szybko i wątpliwie od strony prawnej (bo po miesiącu) uchylił areszt złodziejom wielu samochodów, w trakcie ich odzyskiwania i gdy śledztwo było rozwojowe. Później się okazało, że złodzieje przyjęli linię obrony wskazując winnego, którego poszukiwano od wielu lat i który nigdy nie został zatrzymany, a oni zostali tylko paserami. A paser nie szedł nawet siedzieć, więc przestępcom się upiekło. Umoczony w to prokurator nie był zadowolony, że Cattani mu to wytknął. Teraz trafiała się okazja do odwetu na gliniarzu.
Nagonka na dociekliwego gliniarza
Prokurator i spece z peerelowskich służb zinterpretowali instrukcję o pracy operacyjnej policji całkowicie na opak. Że przekazywanie zadań agentowi to przestępstwo. Wszystko było udokumentowane, ale nikt nie chciał tego czytać. To znaczy prokurator nie wystąpił o zapoznanie się z tajnymi materiałami operacyjnymi, choć w tej sytuacji powinien. Może brzmi to dziś niewiarygodnie, ale takie rzeczy naprawdę działy się w tamtych czasach. Prokurator miał prawo interpretować dany temat inaczej, po swojemu, jeżeli po prostu chciał kogoś uwikłać bądź wyeliminować ze śledztwa. Byli esbecy tak namieszali prokuratorowi w głowie, że ten się zapętlił w tym, co robi.
Za wszelką cenę postanowiono spreparować jeszcze innego haka na Cattaniego (po latach ten sam prokurator opowiedział o tym Cattaniemu). Chodziło o podsłuchy i bezpośrednie obserwacje, czyli śledzenie. Namawiali przestępców, których Cattani wsadzał za kraty, by coś na niego zeznali. Tylko że nic z tego nie wyszło, bo prawdziwi zawodowi gangsterzy mają swoje zasady, mają honor. Potrafią też właściwie ocenić gliniarza.
A śledzili tak nieudolnie, że pewnego razu, w porze wieczorowo-nocnej, Cattani idąc ulicami miasta zorientował się, iż ktoś się do niego przykleił. A że gliniarz nie był w ciemię bity, zaraz role się odwróciły, i dwóch smutnych panów zostało osaczonych w ciemnym zaułku, bez drogi ucieczki. Dobrze wiedzieli, że zdeterminowany Cattani mógł być dla nich wyjątkowo niebezpieczny, bo ze strachu przyznali się do swojego zadania.
Za tę ich pokorę i pokajanie się, cała sytuacja pozostała tylko między nimi. Korzyść była obopólna. Cattani uzyskał ciekawą wiedzę, a oni ustrzegli się skargi na bezprawne działania i konsekwencji służbowych.
Innym razem, też nocą, chłopcy z UOP-u jeździł za autem Cattaniego. Wyglądało to tak, jakby chcieli go zastraszyć, ale okazało się, że i oni byli zwykłymi tchórzami. Mogło dojść do tragedii, gdy w pewnym momencie Cattani ostro zahamował, a oni ledwie z tyłu wyrobili. Tym razem nie było uprzejmości. Chłopcy natychmiast zaczęli uciekać, ale Cattani już nie odpuszczał. To była akcja jak z filmu gangsterskiego. Tchórze zostali wypędzeni poza miasto, bo więcej, w takich okolicznościach, sam Cattani nie mógł zrobić. Fakt śledzenia został zgłoszony do prokuratury, z podaniem numerów rejestracyjnych ich auta. Okazało się, że były to numery należące do ciągnika rolniczego. Sprawę umorzono w krótkim czasie, a Cattani nadal sam musiał walczyć z mafią. „Pomoc” UOP-u na tym się skończyła.
Czy był duży problem udowodnienia na drodze śledztwa, na czyje to było zlecenie? Kto chciał osaczyć za bardzo aktywnego Cattaniego? Czy byli to ludzie ze służb, czy wynajęci bandyci? Pozostawiam to do oceny czytelnika. Najwłaściwszym określeniem może być tylko słowo: mafia. To był gang, który jest niczym rak. Jak gangrena. Na początku go nie widać, ale jak uderzy, to już jest za późno na ratunek. Próba zastraszenia Cattaniego miała oczywisty cel. On już o tym wiedział. On znał język mafijnego wroga. Chodziło o to, żeby zapomniał o sprawie rzekomej kradzieży mercedesa brabusa, a tym bardziej o tym, w jaki sposób przejechał przez granicę. Żeby więcej nie grzebał w zamkniętym już śledztwie. Po prostu, żeby się odczepił.
A w tym czasie piękny, skradziony mercedes brabus bez żadnych konsekwencji trafił do rodziny Borysa Jelcyna.
Cattani
Przeczytaj też pierwszą część cyklu historii kryminalnych bialskiego Cattaniego:
Król mafii ormiańskich był człowiekiem Kremla. Opowieści Cattaniego, cz. 1
Komentarze
Brak komentarzy