Poruszający teatr piosenki Edyty Geppert

Poruszający teatr piosenki Edyty Geppert

Występy Edyty Geppert to niepowtarzalna okazja, aby usłyszeć słowa m.in. Agnieszki Osieckiej, Jacka Cygana czy Wojciecha Młynarskiego. To misternie wyreżyserowane wydarzenia, na których można posłuchać prawdziwych perełek polskiej piosenki literackiej. Edyta Geppert znana jest swoim fanom z wydobywania wielkich emocji z prostych, melodyjnych form słowno-muzycznych. Piosenki tej wielkiej artystki stały się ponadczasowe. Podczas występu słuchacze mają szansę usłyszeć utwory takich kompozytorów, jak Seweryn Krajewski, Andrzej Rybiński czy Henryk Alber.

Przekonać się o tym mogli także mieszkańcy Białej Podlaskiej i okolic, uczestniczący 11 listopada w auli Akademii Bialskiej w niepowtarzalnym koncercie tej Pierwszej Damy Polskiej Estrady.

 

Z Edytą Geppert rozmawiał przed koncertem Istvan Grabowski.

Czy muzyka jest pani przeznaczeniem?

– Według „Słownika języka polskiego” przeznaczenie to odwieczna, niewzruszona decyzja sił nadnaturalnych, stanowiąca o kolejach życia i losie człowieka. Nieuchronna konieczność: los, dola, fatum. Jeżeli przyjąć, że śpiew jest integralną częścią muzyki, to zaryzykowałabym odpowiedź „tak”. Za dużo na mojej drodze na scenę muzyczną zdarzyło się przypadków, żeby mogło to być przypadkowe.

Wyłamuje się pani z nurtu piosenki lekkiej, łatwej i przyjemnej. To świadome działanie?

– Kończąc w maju 1983 roku wydział piosenki w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia im. Fryderyka Chopina w Warszawie – wtedy jedyny taki wydział w Polsce – obiecałam sobie, że będę wykonywać swój zawód tylko wtedy, gdy będę mogła śpiewać to, co mi się podoba, i tak, jak mi się podoba, i jeżeli te moje upodobania zostaną zaakceptowane przez odbiorców. A podobały mi się już wtedy rzeczy niezbyt modne i nielansowane przez media. Dodatkowo w tamtych ponurych czasach starałam się, aby mój repertuar w sposób artystyczny, to znaczy niedosłowny, wyrażał mój stosunek do otaczającej mnie rzeczywistości. Na szczęście, już na starcie udało mi się otrzymać kilka piosenek spełniających ten warunek. Takiemu podejściu do zawodu jestem wierna do dziś.

Czy teatr piosenki jest w pani przypadku trafnym określeniem?

– Nie wiem. Należałoby o to zapytać krytyków. Ze swej strony mogę tylko dodać, że jeśli chodzi o moje inspiracje, to raczej znajduję je w teatrze, niż na estradzie. Estrada muzyczna idzie dziś w kierunku masowości, a ja źle się czuję w tłumie. Poza tym wydaje mi się, że ludzie teatru ciągle jeszcze mają poważniejszy stosunek do swojej pracy, niż ludzie związani z tzw. szołbiznesem.

Uczestnicy pani recitali mają wrażenie, że piosenką można malować nastroje, i wiele osób wychodzi z koncertu z przysłowiową łezką w oku. Czy tak emocjonujące spotkania wymagają specjalnego przygotowania?

– Z mojej strony wymagają maksymalnego skupienia na każdym koncercie. A jeszcze wcześniej – starannych przygotowań organizacyjnych. Myślę tu o zapleczu technicznym, czyli nagłośnieniu i oświetleniu.

Czy liczy się pani z muzyczną modą?

– Nie, absolutnie się nie liczę. Bycie modnym gwarantuje krótki żywot artystyczny. Nic nie starzeje się tak prędko jak moda.

Czym są dla pani występy sceniczne? To wyraz artystycznej pasji, możliwość dzielenia się wrażliwością na piękno, czy sposób na życie?

– Świętem, do którego każdorazowo bardzo starannie się przygotowuję. Śpiewanie to ciągle moje hobby, które stało się moim zawodem. Zawodem, który kocham, bo daje mi szansę do dzielenia się z ludźmi moim spojrzeniem na świat. Takiej okazji, uprawiając inny zawód, raczej bym nie miała, bo prywatnie nie jestem zbyt skora do zwierzeń.

Podobno śpiewała pani od najmłodszych lat. Kiedy uświadomiła pani sobie niezwykły dar w postaci głosu?

– Nigdy nie miałam wrażenia, że dysponuję jakimś szczególnie wyjątkowym głosem. Niezwykły głos miała Anna German.

Czy rozpoczynając naukę w warszawskiej szkole muzycznej przypuszczała pani, że przyćmi kiedyś karierę niejednej gwiazdy piosenki?

– Nie myślałam wtedy o takich sprawach. Jeżeli już, to raczej o tym, czy uda mi się doczekać chwili, kiedy to, co robię na estradzie, to, jak i co śpiewam, będzie się powszechnie kojarzyć ze mną, z Edytą Geppert, to znaczy, czy będzie miało swój prawdziwie indywidualny rys.

Pani droga artystyczna przypomina pasmo sukcesów. Proszę powiedzieć, czy zna pani receptę na sukces.

– Nie znam takiej uniwersalnej recepty. Ale w jednym ze swoich pierwszych wywiadów powiedziałam, że pragnę śpiewać to, co lubię, i tak jak lubię, i że jeżeli publiczność zaakceptuje te moje upodobania, będę mogła mówić o prawdziwym sukcesie. Dziś mogłabym powiedzieć to samo.

Jak to pani robi, że każde wydawnictwo staje się wydarzeniem artystycznym?

– Nigdy nie nagrywam niczego przypadkowo. Wchodzę do studia tylko wtedy, kiedy jestem przekonana, że zebrałam materiał, do którego jestem w pełni przekonana. Staram się też zawsze współpracować z ludźmi, którzy dają mi gwarancję jakości.

Wydała pani 14 krążków. Który z nich wydaje się pani szczególnie bliski?

– Płyty to są moje dzieci. Nie umiem wybrać, które kocham najbardziej.

W doborze piosenek ufa pani własnemu gustowi, czy korzysta z pomocy dobrego doradcy?

– Nie jest tajemnicą, że od początku moich zawodowych kroków wspiera mnie w tym Piotr Loretz, mój opiekun artystyczny, ale nawet on nie potrafi mnie skłonić do akceptacji jakiegoś utworu, jeśli nie jestem w pełni do niego przekonana.

Jak długo trwają przygotowania do nagrania nowej płyty?

– Czasem tylko miesiące, ale częściej lata. Dobrych piosenek, w mojej ocenie, jest bardzo mało. Odeszli wspaniali autorzy tekstów: Agnieszka Osiecka, Jonasz Kofta, Jerzy Ficowski i Marek Dagnan. Inni wybitni już mniej intensywnie zajmują się twórczością piosenkarską. Następców nie bardzo widzę. Trudności ze znalezieniem tekstów, które akceptuję, wydłużają czas przygotowań do kolejnych moich płyt.

Przyzwyczaiła pani słuchaczy do utworów pięknych i starannie opracowanych. Komu powierza pani aranżację swoich piosenek?

Miałam szczęście pracować z wybitnymi muzykami i aranżerami. W pierwszym okresie był to Wojciech Głuch, później Henryk Alber, jeszcze później zespół Kroke, a w ostatnim czasie Krzysztof Herdzin. Odcisnęli oni swoją rozpoznawalną, znaczącą pieczęć muzyczną na różnych etapach mojej pracy.

Czy słucha pani czasami swoich nagrań?

– Rzadko, najczęściej po latach, kiedy już ostygną emocje związane z pamięcią tego, co działo się w studio, kiedy jestem w stanie w miarę spokojnie ich słuchać. Dopiero wtedy słyszę, co bym chciała poprawić, a – o co mi trudniej – co akceptuję bez zastrzeżeń.

Jaka muzyka sprawia pani przyjemność? Podobno lubi pani węgierskie czardasze?

– Lubię muzykę płynącą z serca, powstałą z potrzeby duszy. Czardasze to muzyka mojej mamy, która je bardzo pięknie śpiewała, i dlatego są mi bliskie do dziś.

Znalazłem w pani dorobku wiele fantastycznych, ponadczasowych piosenek. Co dopinguje panią do nieustannych poszukiwań twórczych?

– Samo życie. Dostarcza tylu wrażeń… A ja, śpiewając piosenki, chcę się dzielić ze słuchaczami zarówno swoimi radościami, jak i smutkami. Wtedy jakoś lżej mi się żyje…

Panuje powszechne przekonanie, że wobec pani piosenek nie można pozostać obojętnym. Gdzie tkwi sekret tego sukcesu?

– Myślę, że najważniejszą część odpowiedzi zawarł pan już w swoim pytaniu. To, że sporo słuchaczy uważa, że – jak pan powiedział – „wobec moich piosenek nie można pozostać obojętnym”, to chyba właśnie jest ten sekret.

Koncertowała pani m.in. we Francji i Australii. Jakie wrażenie i refleksje przywozi pani z zagranicznych wojaży?

– Dziś już nie jeżdżę po świecie tak dużo, jak kiedyś. Poznałam ludzi w różnych krajach, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że wszędzie borykamy się z losem, wszędzie ważna jest miłość i poczucie humoru, wszędzie tragiczna jest samotność. I o tym są moje piosenki.

Uhonorowano panią zaszczytnymi wyróżnieniami, m.in. srebrnym medalem „Zasłużony dla kultury polskiej Gloria Artis”, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Złotym Mikrofonem Polskiego Radia. Która z otrzymanych nagród sprawiła pani szczególną satysfakcję?

– Największą nagrodą jest dla mnie moja publiczność, która niezmiennie od lat wypełnia sale na recitalach, mimo że trudno byłoby powiedzieć, że ją kokietuję w jakiś pozaartystyczny sposób. To jest najwspanialsza nagroda.

Czego nie lubi pani w sobie, a z czego jest dumna?

– Dumna jestem z mojego syna i jeszcze może z tego, że rzuciłam palenie. Definitywnie. A czego w sobie nie lubię? Proszę pozwolić, że pozostanie to moją tajemnicą.

Jakie rady udzieliłaby pani młodym ludziom marzącym o estradowej karierze?

– Żeby nie robili nic na siłę. Żeby byli wierni sobie i swoim poglądom na życie. Żeby szukali ludzi mądrych, od których mogą się czegoś nauczyć. I żeby w zamian za to, nawet będąc bardzo utalentowanymi, za wiele nie oczekiwali…

O czym marzy znana i uznana artystka?

– O marzeniach nie będę mówić, bo kiedy do tej pory wypowiadałam je głośno, nie spełniały się.

Jak widzi pani siebie za 20 lat?

– Jako osobę wciąż ciekawą świata i ludzi. A swoją drogą, jest pan wielkim optymistą, mając nadzieję, że ten „dziwny świat” przetrwa jeszcze tyle czasu.

zdjęcia: A. Świetlik, Istvan Grabowski oraz z archiwum Edyty Geppert

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy