"Podlasie dało PiS największe poparcie, a zostało ukarane"

"Podlasie dało PiS największe poparcie, a zostało ukarane"

O zmianach w Stadninie Koni w Janowie Podlaskim, sytuacji podlaskich rolników w związku z wirusem ASF i inwestycjach powiatu, z przewodniczącym Rady Powiatu Bialskiego Mariuszem Kiczyńskim rozmawia Monika Pawluk.

Mija kolejny rok kadencji obecnej Rady Powiatu. Jak pan ocenia jej pracę?

– Jestem radnym powiatu już drugą kadencję. Poprzednie lata były pracowite, ale myślę, że przez te ostatnie dwa lata wznieśliśmy się na wyżyny ciężkiej pracy. Dowodem na to jest tegoroczny budżet, który nie jest sztucznie napompowany, ale przygotowany pod kątem możliwości pozyskiwania funduszy unijnych. Aby to uzyskać, niezbędna była wspólna, ciężka praca. Nie tylko Rady Powiatu, ale też zarządu powiatu i pana starosty. I autentycznie widać było to zaangażowanie ze wszystkich stron. W te działania wpisuje się też samorząd województwa lubelskiego, który bardzo nas wspiera. Przykładem tej współpracy jest projekt "100 km dróg w każdym powiecie na 100. rocznicę odzyskania niepodległości", z którego powiat bialski korzysta. Korzystamy z wielu programów przy projektach budowy i remontów dróg. Powstanie wiele dróg, na które właśnie ogłaszamy przetargi i przygotowujemy dokumentację. Najważniejsze, że mimo różnic w poglądach jest wola współpracy między klubami.

Jakie było największe wyzwanie, któremu musieli sprostać radni?

– Największą porażką, ale zupełnie niezawinioną przez obecną radę, bo to zaczęło się jeszcze dużo wcześniej, była likwidacja Liceum Ogólnokształcącego w Terespolu. Liceum zostało reaktywowane, ale nie jest już szkołą powiatową. Mimo naszych starań, rozmów z nauczycielami, rodzicami i samorządem Terespola, nie udało się ocalić tej szkoły. Niestety kilka osób nie zrozumiało trudnej sytuacji i doprowadziły do tego, że liceum musiało być zamknięte. Ciężko było walczyć z materią taką jak związki zawodowe i osoby, którym chyba zależało na tym, aby podciąć gałąź, na której siedziały. Największym wyzwaniem dla powiatu, który żyje z ciężkiej pracy rolników, jest wirus ASF. Były momenty trudne, gdzie na organizowane przez nas spotkania z rolnikami, zamiast pana ministra, przyjeżdżał pan marszałek albo pan starosta czy radni, którzy nie mając takiego obowiązku i możliwości prawnych ani decyzyjnych, chcieli jednak być z rolnikami w tych trudnych chwilach i nieść im realną pomoc. Chociażby nagłaśniając problem w mediach, a przy tym zwrócić uwagę rządzącym, że problem istnieje i nie da się go zamieść pod dywan. Przypomnę, że ASF to choroba zwalczana z urzędu, przez polskie państwo, przez rząd. Jednak to samorządy wzięły na swoje barki wspieranie rolników i to trzeba docenić. Dziwię się, dlaczego strona rządowa nie wytłumaczyła rolnikom tej sytuacji. Nawet w kontekście wyborczym, przecież to Podlasie dało PiS największe poparcie, a dzisiaj zostało ukarane przez brak działań ministra Jurgiela. Uważam, że samorząd powiatu zrobił w tej sytuacji wszystko, co mógł. Radni byli raczej jednomyślni, że to tragedia dla Podlasia i małych, wielopokoleniowych gospodarstw.

Uważa pan, że skutki ASF nie byłyby tak bolesne dla hodowców, gdyby była lepsza współpraca z rządem?

– Działania ministerstwa były tylko pozorne. Polegały na tym, aby pokazać, że cokolwiek w tej sprawie jest robione. Powiatowy lekarz weterynarii też miał związane ręce. Mimo tego, że w wielu sprawach weterynarze wiedzieli, jak działać, to z góry ich ograniczano. Decyzyjni w tej sprawie są tylko minister i wiceminister, a ich zabrakło na Podlasiu. I rolnicy mają o to żal. Wybijane były stada. Przecież za odszkodowania nie odpowiadała weterynaria, tylko minister, a przyjeżdżając do kolejnych rolników, weterynarze spotykali się z wielkim oporem. Były obawy, że stado zostanie wybite, a rolnik nie dostanie rekompensaty. Likwidacja trzody, gdy faktycznie w gospodarstwie stwierdzono ognisko ASF, była konieczna, ale większość tych stad było zdrowych. Ludzie przez trzy następne lata pozbawieni są dochodu. Wiadomo, że ziemie u nas są słabe, pozostaje przekwalifikowanie się np. na hodowlę bydła mięsnego. To jest proces długotrwały i bardzo kosztowny. Stada zostały zlikwidowane, więc rolnicy nie mają pieniędzy na zakup bydła na start. W ten sposób niszczone jest podlaskie rolnictwo.

Ministerstwo przedstawiło pomysł budowy płotu wzdłuż wschodniej granicy. Rada Powiatu na najbliższej sesji ma podjąć stanowisko przeciw temu działaniu. Dlaczego?

– Jako leśnik wiem, że taki płot będzie nieskuteczny w przypadku dzików. Blisko 300 mln zł, które mają być wyłożone na ten cel, to kompletna bzdura i pozorowany, propagandowy sukces rządu.

Cały wywiad przeczytasz w 6 numerze (wydanie od 17 kwietnia) tygodnika Podlasiak

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy