Nasze felietony: Własny punkt widzenia (7). Niepohamowane ambicje jednego satrapy
Gdyby tak za każdego „Tuska” dawano złotówkę…
Przemogłem się i posłuchałem chwilę Kaczyńskiego. Przemogłem się i posłuchałem chwilę Morawieckiego. Była jeszcze Witek. Muszę przyznać, że to były intelektualne tortury. Ta mowa nienawiści do wyznawców, to kompendium hejtu, które uwłaczało rozumowi i zdrowemu rozsądkowi. Według szczujni (za prezesem), w Warszawie na Marszu Miliona Serc było niecałe sześćdziesiąt tysięcy, za to w Spodku upchanych było około miliona szczęśliwych rodaków. Słuchając z ogromną abominacją kolejnych porywistych przemówień prawicowców, w pewnym momencie mnie tknęło. Zrozumiałem, że gdyby nie było Donalda Tuska, to ta cała hucpa, zwana konwencją, nie odbyłaby się, bo zabrakłoby tematu do wystąpień. Gdyby za każdego „Tuska” dawano złotówkę, byłbym milionerem. Powiem szczerze, ten przerażający wiec przypominał mi czasy rodem z przedwojennych Niemiec. Zabrakło tylko brunatnych koszul, ale atmosfera została zachowana. A na drugim „krańcu” Polski ujrzałem inny świat: falę pogodnych ludzi płynącą ulicami Warszawy, i poczułem tę atmosferę serdeczności i nadziei, i zrozumiałem, że to nie w naszym DNA tkwi pierwiastek zaściankowości, lecz w słowach, jakimi karmią nas przywódcy. My nie jesteśmy genetycznie uwarunkowani i skażeni polskością. Polskość nie stygmatyzuje pejoratywnie, polskość brzmi dumnie, pod warunkiem że jest odpowiednio pielęgnowana. Na Rondzie Radosława była przedstawiana optymistyczna i radosna wizja przyszłości, w Katowickim Spodku nastąpiła anihilacja rozumu, budzone były demony przeszłości i głoszona kasandryczna wizja przyszłości. Jakże symptomatyczne i znamienne było uczestnictwo dzieci i młodzieży w warszawskim marszu, i jakże wymowne były słowa Witek o uczestnictwie tej grupy społecznej w życiu politycznym kraju. I tak się zastanawiam, co się stało z częścią naszego narodu. Dlaczego mowa nienawiści jest mu bliższa aniżeli mowa miłości, rozsądku i pojednania? Czyżbyśmy przekroczyli Rubikon i nie ma dla nas odwrotu? Z pewnością nie! Ale tak myślą przedstawiciele zjednoczonej prawicy, dla nich krok wstecz, to krok w niebyt. Tylko czemu naród i kraj muszą ponosić konsekwencje niepohamowanych ambicji jednego satrapy?!
Jeden marsz, wspólna droga
Kampania wyborcza wkroczyła w decydującą fazę. Od Marszu Miliona Serc pozostały dokładnie dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Ale jak ma zdecydować wyborca, skoro opozycja ciągle jest w rozterce. Zamiast porzucić na chwilę własne ambicje i pokazać Polakom, że dobro kraju jest dobrem najwyższym, to niektóre ugrupowania wciąż usiłują ugrać coś dla siebie, zachować tożsamość. Takie całkowite zespolenie się we wspólnej idei byłoby jaskrawym świadectwem wyzbycia się partyjnego partykularyzmu i dowodem na polityczną dojrzałość. Nie rozumiem, skąd obawy niektórych polityków, że uczestnictwo w Marszu mogło zadziałać na ich niekorzyść, że znikną w tłumie, że będą robić za tło lubo zostaną pożarci przez większe ugrupowanie? Mnie się zdaje, że byłoby wręcz odwrotnie, że umocniłoby to zwolenników opozycji w swoich postanowieniach i niezachwianej wierze w zwycięstwo. Zdecydowani zwolennicy takiej czy innej partii nie zmienią zdania tylko dlatego, że ich przywódcy popierają wspólną sprawę (odsunięcie pisu od władzy). Jeżeli mają swoje preferencje, to są one wynikiem przemyślanych decyzji, konsekwencją programu, który w taki czy inny sposób spełnia ich oczekiwania. Piętnasty października to dzień decyzji, to dzień, który zdecyduje o przyszłości naszej ojczyzny, dlatego warto było pójść na Marsz i poczuć atmosferę przyszłej Polski, zamiast pozostać przed telewizorami i słuchać dyrdymałów Kaczyńskiego, Morawieckiego, Ziobry o złym Tusku i „czarnych łabędziach”, które rzucają cień na Polskę.
Dlaczego spadły ceny paliw
„Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb”, ale zasad ekonomii – to już inna para kaloszy. Każdy, kto ma choć odrobinę oleju w głowie, wie, że minimum dwa połączone ze sobą naczynia wypełnione jakąkolwiek cieczą, pod wpływem grawitacji wyrównają swoje poziomy. A co się stanie, kiedy naczyń będzie więcej? Ano stanie się jednako. A gdybyśmy zasady fizyki przenieśli na pole polityki, cóż by się wówczas stało? Dajmy na to takie wybory, proces jak najbardziej polityczny. Jakiż zatem miałyby one wpływ na nasze codzienne życie? Z logicznego punktu widzenia nie powinny mieć żadnego, przecież polityka to nie ekonomia, nauka, socjologia… A jednak. Uważny obserwator i troskliwy obywatel rzec by mógł – to nie ma sensu, wszak bez względu na to, kto wygra, Polska jest tylko jedna, a dobrostan obywateli zależy od przemyślanej, długofalowej polityki rządu, a nie od chwilowego widzimisię jednego człowieka czy nawet jednej partii. Jeżeli myślę nazbyt naiwnie, proszę mnie poprawić. O co zatem chodzi w tych wyborach? Czy o to, aby stworzyć silne państwo, czy może jednak o coś innego? Czego zatem oczekuje od rządzących przeciętny, szary człowiek? Odpowiedź jest prosta – dobrobytu (to taki stan państwa, gdzie ludziom żyje się dostatnio ekonomicznie i w sferze kultury). Czy obecna sytuacja gospodarcza naszej ojczyzny: spadające nakłady na inwestycje, wysoka inflacja, rosnące ceny, drogie kredyty (mówię o ekonomii, pomijam inne aspekty życia, jak „kulejące” praworządność, edukacja, kultura, służba zdrowia) to stan dobrobytu? Ano nie! Czy zatem, po ośmiu latach rządów zjednoczonej prawicy, mamy dobrobyt? Nie bardzo! Z tego to powodu rząd, mając tego pełną świadomość i chcąc poprawić własny wizerunek, zdecydował się na coraz to nowe i coraz bardziej irracjonalne decyzje, których opłakane skutki zaczynamy boleśnie odczuwać. Na czym zatem polega ta nieszczęsna zależność między wyborami a stanem faktycznym gospodarki naszego kraju? Otóż gdyby nie owe nieszczęsne wybory, już dawno poznalibyśmy prawdziwe oblicze rządzących i rzeczywistą kondycję naszej gospodarki. A tak wszystko jest zakamuflowane i niepewność przed nami. To tylko dzięki wyborom mamy tak niskie ceny paliw, a co za tym idzie – pozorny spadek inflacji. Gdyby uwolnić ich ceny (a stanie się to po 15 X), sytuacja społeczeństwa zmieni się diametralnie, i zapewniam, nie na lepsze. Dla partii rządzącej to sytuacja ambiwalentna. Jak wygra wybory, ma zapewnione rządy na kolejne cztery lata, albo i dłużej, a wówczas zdrowy rozsądek w sposób naturalny się zdewaluuje. Lecz gdy przegra?! Wówczas wszystkie skutki ekonomicznego sabotażu poniesie opozycja. Tylko otumaniony, pisowski elektorat jest między młotem a kowadłem, i łudzi się, że ten sen wariata nigdy się nie skończy. Cóż, najwyższy czas uzmysłowić sobie, że z pustego to i Salomon nie naleje.
Prezes: Biorę sprawy w swoje ręce!
– Zróbcie coś z tą kampanią, bo my to k…a przegramy!. Mówię wam, my to k…a przegramy, jak czegoś zaraz nie zmienimy! Gdzie jest ten geniusz od wizerunku, ten szef kampanii i szafarz dusz?!
– Zaszył się gdzieś na Mazurach i myśli nad nową strategią. On na pewno coś wymyśli, na pewno, panie prezesie.
– Już wymyślił, rozmowę moją z Niemcem. Przecież każdy wie, że ja po giermańsku ani be, ani me, a teraz nikt ze mną przez telefon po polsku nie chce rozmawiać!
– Są i dobre strony tej sytuacji. Ludzie zobaczyli, że z tym pańskim nieobyciem europejskim nie jest tak źle, jak dotychczas o panu sądzono. Kiedy trzeba, potrafi pan stanąć na wysokości zadania i zabłysnąć, a przy okazji uchylić wyznawcom rąbka tajemnicy na swój temat. Tak postępują tylko wielcy tego świata, wielcy a skromni.
– Myślisz, że ludzie to kupią?
– Czemu nie, człowiek pańskiego formatu, mąż stanu, może posiadać wiele ukrytych talentów, tylko nie musi się z tym obnosić, jak ten Trzaskowski, Tusk czy Sikorski.
– A ty Mateusz, co ci przyszło do głowy mówić o jakimś zagrożeniu i powrocie pisu do władzy?
– Czeski błąd, każdemu się zdarza. Pamiętam, jak pan prezes agitował za PO. „Jeżeli poprzecie PO, pomożecie sobie, pomożecie Polsce” – odgryzł się, stąpając po cienkim lodzie. – Przyznaję, j……m się, ale żyjemy w takim napięciu i w takim stresie, że czasem sam nie wiem, co, gdzie, kiedy i komu p……ę.
– No, może i tak, to efekt przepracowania. Dla mnie też czasem białe nie jest białe, a czarne, czarne – przyznał ugodowo.
– Polityka to wielka odpowiedzialność, od której mózg mi się czasem lasuje. I ten nos! – spojrzał z obrzydzeniem na sterczący mu z twarzy probierz prawdomówności. – Na szczęście, nasi wyborcy doskonale rozumieją podteksty, bo to mądrzy ludzie, dlatego nie drążą tematu, nie dopytują. To ta swołocz z opozycji, ci sługusi Brukseli i Moskwy, to oni biorą nas na języki i wyśmiewają, ale ciemny lud tego nie kupuje. Mamy swoje sposoby, Kościół i media.
– Najważniejsze, żeby zrozumieli o tych uchodźcach, bo robi się nam smród koło dupy, a jak to p……..e, to z tymi wizami, to my wszyscy pójdziemy na dno, razem z tymi uchodźcami.
– Mamy asa w rękawie, zboże z Ukrainy.
– W tej materii musimy być stanowczy i musimy pokazać naszą nieugiętość! Rolnicy muszą wiedzieć, że polska wieś jest naszym priorytetem i popełnimy każdą nikczemność, tfu, konieczność, żeby jej dopieprzyć, tfu dosolić, cholera przyprawić, wiecie, co mam na myśli.
– Ale Unia i Stany, i Ukraina, psujemy stosunki ze wszystkimi, i nasz wizerunek cierpi…
– Po wyborach naprawimy błędy, puścimy zboże szerokim strumieniem i zamkniemy wszystkim malkontentom mordy i jeszcze wszyscy się nażrą!
– Ale rolnicy…?
– Co rolnicy? Oni, jak i te stare pierdoły, potrzebni są nam w dniu wyborów, potrzebne są nam ich głosy, a nie ich opinia! Powiem wam tak. Jacek nie potrafi znaleźć sposobu na opozycję, to ja od dziś biorę sprawy w swoje ręce!
– O matko Bosko, tylko nie to, panie prezesie!
– Cóż ty sobie myślisz, człowieku małej wiary, że nie poradzę? Nie bój, nie bój, mam w zanadrzu kilka takich numerów, że niejeden standuper by się nie powstydził. Jeszcze wszystkich zaskoczę swoją pomysłowością i elokwencją. A co, nie zadałem szyku ojkofobami? Ludzie do tej pory nie mogą wyjść z podziwu, że znam takie słowo. A dyfamacje? Ha! Do ludzi trzeba prosto, ale też i mądrze, niech wiedzą, że nie byle kto nimi rządzi!
– No to leżymy.
Nietakt, faux pas czy głupota
Dobry kurs obrał Jacek Brudziński w kampanii wyborczej pisu. Powinszować. Wcześniej mieli kiepskiego szefa kampanii i zamienił stryjek… Ciekawe czy niejaki „Jojo”, jak Wawrzyk, wyleci na zbity pysk, czy nie. Czy pis, nie mając wyjścia, będzie brnął w odmęty absurdu, trzymając tego sabotażystę w swoich szeregach? Ten niedawny spot wyborczy, z telefonem od niemieckiego urzędnika do Jara, to hit w social mediach i zarazem strzał w kolano. To, jak drą łacha internauci z prezesa, to istna groteska i pożywka dla opozycji, co mnie akurat wcale nie martwi. Zaś brednie Kaczyńskiego o kobietach ciężarnych i rodzących, i nadawanie im statusu obywatela – w podtekście – drugiej kategorii, to też swoiste kuriozum. Tak można powiedzieć o naszych „braciach mniejszych”, ale nie o połowie społeczeństwa, byłych, obecnych i przyszłych matkach, żonach, rodzicielkach. Czy takie postrzeganie przez pis roli kobiety w naszej przestrzeni publicznej nie jest wystarczająco pogardliwe, aby zohydzić sobie tę formację?! Ten zakamuflowany męski szowinizm jest konsekwencją prawdziwej polityki prorodzinnej partii rządzącej, w której kobieta sprowadzana jest do roli inkubatora, praczki i sprzątaczki… Dlatego czasem wypsnie się takie czy inne faux pas. Znalazłoby się jeszcze kilka ciekawych zajęć dla płci pięknej, pod warunkiem że czynności te sprowadzać się będą do stricte użytkowej funkcji, tj. prokreacji. Czy następnym krokiem będzie doprowadzicie do sytuacji, w której seks będzie reglamentowany przez pis i Kościół? Taki stan prawny, ani chybi, doprowadzi do rozpadu podstawowej komórki społecznej. Bo co jak co, ale jak świat światem nikt nigdy nie zaglądał obywatelom pod pierzynę. Chyba że w Chinach. Ale do takich standardów raczej nie dążmy.
Waldemar Golanko
Komentarze
Brak komentarzy