Nasze felietony: Własny punkt widzenia (32). A kiedy już wyjdziemy z Unii i znajdziemy się w strefie wpływów Rosji...

Demony w głowie
Tak grając pokonać „żądnych krwi” Czechów, to naprawdę sztuka. Nasi sąsiedzi z południa nie mieli nic do stracenia – „bić mistrza” to była ich dewiza, i trzeba przyznać, że dzielnie stawali. Widoczna słabość polskiej drużyny była konsekwencją „zespołu dnia poprzedniego”. Nasi zawodnicy naprawdę mieli kaca! Mierzyli wysoko i stało się… Przegrać z Włochami to nie wstyd, ale podłożyć się, to inna para kaloszy.
Pewnie, że kłopoty kadrowe były podstawową przyczyną słabszej dyspozycji drużyny, może nie tyle fizycznej, co mentalnej, ale to nadal czternastu wyselekcjonowanych gości, najlepszych z najlepszych. Bez Bartosza Kurka nasza reprezentacja wygrywała wiele meczów i nikt nie rozwodził się nad brakiem tego zawodnika, jako gwaranta zwycięstwa. Trener Grbić powiedział: trzeba grać tym, co się ma, licząc na inteligencję zbiorową drużyny, i niestety przeliczył się. W półfinale z Włochami zabrakło głowy, ale na boisku jest ich sześć, wszystkie zawiodły! Italiańce umieli to wykorzystać, ale już Pepiczki nie, przestraszyli się, że zwycięstwo nad Polską jest możliwe, bo nasi wciąż rozdrapywali rany i byli cieniem samych siebie.
Niedzielna wygrana jest dowodem na wielkość tej drużyny, która mimo znacznego obniżenia lotów, potrafiła zmusić przeciwnika do uległości, albowiem przyznać należy, że to nie Biało-Czerwoni wygrali, tylko Czesi przegrali. Dla jednych brązowy medal to może klęska, dla innych – wielki sukces, bo brązowy medal Mistrzostw Świata to naprawdę sukces jest wielki! Wielkie dzięki za emocje.
PS Czasem trudniej jest wygrać z samym sobą, niż z rzeczywistym przeciwnikiem.
Pojawiasz się i znikasz
Powiadają: „historia magistra vitae est” (historia jest nauczycielką życia). Nic bardziej mylnego, przynajmniej w naszej rodzimej polityce. „Cymbalistów było wielu…”, a mimo wszystko desperatów nie brakuje. Gdyby tak przeprowadzić krótką analizę zuchwalców, zauważymy pewne prawidłowości. Pierwsza – czas życia efemerydy trwa jeden sezon, druga – w skrajnych przypadkach dwie kadencje i na śmietnik historii, nie pozostawiając po sobie ani dobrych wspomnień, ani zasług. Meteor, który przeleci i spłonie w atmosferze przez chwilę jaśnieje, ale nie jest tajemnicą, że to efekt autodestrukcji, bowiem w wyniku tarcia dochodzi do samounicestwienia – spalenia. Od czasu do czasu, jak meteoryt tunguski, może szkody narobić, ale śladu po sobie nie zostawia.
O co chodzi? – zapytacie. Już mówię: o partie, partyjki, pseudostowarzyszenia itd. i ich animatorów. Ambicje polityczne takiego czy owakiego quasi-polityka, wykorzystującego modową koniunkturę, to u nas norma, chciałoby się rzec, codzienność, z którą musimy borykać się od wyborów do wyborów, a w czasie „trwania sezonu na leszcza” dochodzi do odłowu.
Za mojej pamięci byli: Lepper, Giertych, Palikot, Kukiz, Petru, Biedroń, Hołownia, w grze wciąż pozostają dwa „tuzy”: Braun i Mentzen, dwie tajemnicze persony, o których nie wiemy nic, poza tym, że są pazerne na władzę, i które nie wiadomo komu służą. Nie można zarzucić im braku determinacji, ba, nawet charyzmy, skoro potrafili porwać za sobą tysiące, a może tylko otumanić, omamić wizją lepszej sprawy, kto wie?
Od jakiegoś czasu mamy w kraju polityczną polaryzację i dwie satelity: ludowców i lewicowców. Zdawać by się mogło, że taki układ sił w zupełności zabezpiecza zapotrzebowanie społeczne na polityczny galimatias, ale okazuje się, że czasem to mało, i na scenie pojawiają się nowi aktorzy, mesjasze, zbawiciele narodu, hochsztaplerzy, kuglarze i prestidigitatorzy. Oni grają, odgrywają teatr. Grają na społecznych uczuciach, czyniąc ze sztuki oręż, prawdę alternatywnego czasu, którą w razie niepowodzenia można cofnąć, zaś odbiorcy bezkrytycznie akceptują ten odmienny stan świadomości, na chwilę zapominając, że poza murami teatru toczy się prawdziwa walka o byt, a nie fikcja literacka.
Show must go on, jak powiedziałby niejaki Szymon, który jeszcze nie wyszedł z roli w teatrze. „Sztuka to nieudolne naśladownictwo rzeczywistości”.
Blisko coraz bliżej
Żyliśmy w takim pięknym kraju, w homogenicznym społeczeństwie, w którym wartości patriotyczne, kultura, religia, a nade wszystko rodzina były jego fundamentem. I cóż się z nim stało? Obca nam cywilizacja oraz antyspołeczna, destrukcyjna filozofia wyzwolenia podstępnie wkradły się do naszych domów i umysłów, i wszystko zburzyły, obdzierając nas z tradycji i kultury. Tożsamość narodowa cementująca społeczeństwo stała się wstydliwym reliktem i symbolem obciachu, zaś nowy zachodni styl życia i zachodnia moralność zaczęły kreować wzorzec nowego obywatela.
Młodzi ludzie, uwiedzeni obcą ideologią oraz wszechobecną religią konsumpcjonizmu, przestali doceniać biało-czerwone barwy, a zachwyciliśmy się jakąś niebieskością kojarzoną z niebem i gwiazdkami. Otwarte granice, paszporty rozdawane jak czekoladki i żadnej kontroli nad migracją ludności (nie wiemy, kto dokąd wyjeżdża i po co, i kto przyjeżdża), zaburzyły czystość etniczną społeczeństwa, czego efektem są coraz częstsze rodziny wielokulturowe i wielowyznaniowe, a co gorsza – ateistyczne!
Ci, którzy wyjeżdżają, to nasze elity, fachowcy, ludzie wykształceni w naszych szkołach i uczelniach, a w zamian kto do nas przyjeżdża? Przeważnie: czarni, ciapaci i Żydzi. Jaki z nich pożytek? Tylko zarazki roznoszą i sieją zgorszenie. Ci, którzy ewentualnie by się nadawali, obarczeni są skazą historyczną, której zapomnieć żaden Polak nie może (dziwne, bo Ruscy i Niemcy, którzy wyrządzili nam o wiele gorsze krzywdy, załapali się na akt przebaczenia).
Wsie pustoszeją, w małych miasteczkach jest tyle życia, co w wysychającej kałuży, bo następuje powolna degradacja środowiska, a wszystko to za sprawą odwróconych wartości. Nowoczesność, ciągła modernizacja, ciągłe zmiany, do których nie dorośliśmy mentalnie, stały się naszym przekleństwem. Co z tego, że się bogacimy, co z tego, że nasza stopa życiowa wzrasta i doganiamy Zachód, skoro nie ma w tym wszystkim ducha polskości. Gdzie podziały się strzechy? Gdzie gniazda na gruszy bocianie? Gdzie koniki i pługi, za którymi szli radośni chłopi, może lekko umęczeni całodzienną orką, ale jakże swojscy. Gdzie zniknął folklor, gdzie chaty z drewna, nad którymi snuł się malowniczo dym, a w środku płonął wieczny ogień, symbol domowego ogniska. Gdzie wreszcie drogi wijące się pośród pól i lasów, na których królowały polskie auta, bo tylko one potrafiły przejść próbę terenową. Tak, to nie bujdy, kiedyś mieliśmy rodzimy przemysł motoryzacyjny, ale przyszło nowe i rozłożyło naszą produkcję. Ktoś może powiedzieć, że te zachodnie są o niebo lepsze i drogi są gładkie jak stół, ale co z tego, jak to obce, nie nasze?
Ta unifikacja i standaryzacja odebrały nam atmosferę zaścianka, do której tak przywykliśmy i za którą tęsknimy każdego dnia. A kołtun i kołtuneria, które były symbolem naszej odrębności, gdzie się podziały? „Gdzie się podziały tamte prywatki”? – duch minionych czasów. Na szczęście, po wyborach prezydenckich pojawił się cień nadziei na powrót do przeszłości. Nowo wybrana głowa państwa jest zdeklarowanym eurosceptykiem, czego nie ukrywa. Wręcz przeciwnie, manifestuje swoją niechęć do Wspólnoty poprzez ostentacyjne wyprowadzenie flagi unijnej ze swego gabinetu.
Tak niewiele trzeba, aby doprowadzić do Polexitu! Wystarczą dobre chęci i większość w parlamencie, a to może się zdarzyć. I co dalej? Jakże piękne perspektywy otwierają się przed Najjaśniejszą: powrót do korzeni, odrodzenie tożsamości narodowej i religii jako patriotycznego fundamentu państwa wyznaniowego oraz powrót do utraconych wartości. Nareszcie nikt nie będzie stanowił nam prawa, a media będą mówiły tylko prawdę, rugując z przestrzeni publicznej defetyzm, oszczerstwa i zachodnią propagandę. Repolonizacja i nacjonalizacja kluczowych gałęzi przemysłu, naturalizacja rolnictwa oraz powrót do paliw kopalnych to elementarne reformy, które zapewnią nam ekonomiczny rozkwit. Odstąpienie od Zielonego Ładu i wojny klimatycznej, znacznie poprawi dolę rolników oraz górników, przy okazji eliminując jednostki słabsze i gorzej przystosowane do warunków zewnętrznych.
Kiedy wyjdziemy z Unii i znajdziemy się w strefie wpływów Rosji (bo znaleźć się musimy), poziom naszego bezpieczeństwa znacznie wzrośnie, co zagwarantuje nam Moskal, broniąc nas przed agresorem z zachodu. Granice zostaną zamknięte, powstaną bariery celne, ale to nie ograniczy dopływu towarów i najnowszych technologii, wszak Moskwa wiedzie prym w tych dziedzinach. Może będzie problem z dostępem do światowego internetu, ale przy tylu zaletach jedna niedogodność to pryszcz!
PS Na samą myśl o powrocie do przeszłości przebiegają po mnie ciarki…
Waldemar Golanko
Zobacz też poprzedni odcinek felietonów pana Waldemara:
Komentarze
Brak komentarzy