Nasze felietony: Własny punkt widzenia (13). Cwany myk pisowców, czyli na kim by tu zbić wyborczy kapitał
O czym to ja mówiłem?
„Wedle mojej wiedzy, ale ja żadnej dokładnej wiedzy w tej sprawie nie mam, z całą pewnością nie był podsłuchiwany pan premier Mateusz Morawiecki” – J. Kaczyński. I co wy na takie dictum?! Nic nie wiem, ale jednak pewien jestem, że wiem, co mówię. Czy aby na pewno? To by dopiero było, gdyby okazało się, że ci kryształowi funkcjonariusze, męczennicy za wolność waszą i naszą, więźniowie polityczni, za których msze odprawiano, okazali się – jak wszystko na to wskazywało – zwykłymi, ciekawskimi aparatczykami.
Teraz nie dziwota, że Ziobro, który kupił to cholerne ustrojstwo, czuł się taki pewny swego. Wszyscy zastanawiali się, na czym polega jego fenomen i poszerzony margines bezkarności, niestosowany wobec nikogo innego (patrz Gowin i jego partia). Już chyba wiadomo. Lecz ja nic nie wiem i niczego nie sugeruję, ale pewien jestem, że haków mieć nie mógł. A nawet jak miał, były to haczyczki, a nie haczyki na grube ryby…
Pegasus, cyberbroń służąca do zwalczanie terroryzmu i przestępczości zorganizowanej, przynajmniej w jednym aspekcie sprawdził się doskonale. Ale ja nic nie wiem i niczego nie imputuję. I chociaż medialne przecieki nie mogą być źródłem rzetelnej wiedzy o sposobach jego wykorzystywania, to jednak rzucają odrobinę światła na stosunki panujące w partyjnych strukturach zjednoczonej prawicy i ciemnych interesach, prowadzonych przez jej członków przy nadarzających się lub wykreowanych przez siebie okazjach.
Skoro jest źródło światła, to musi być i cień –„ciemna strona Księżyca”, którą eksplorowali za pomocą „skrzydlatego rumaka” ci, którzy mieli nad nim kontrolę. A co na niej odkryli…? Nie mam pojęcia, ale na pewno nic, co mogłoby przyćmić jego jasną stronę. Chyba że nastąpiłoby zaćmienie. Ale ono o niczym nie świadczy, bo nawet słońce bywa czasem zaćmione…
Im dalej w las…
Coraz częściej, coraz głośniej i coraz brutalniej przedstawiciele zjednoczonej prawicy wyrażają swoje oburzenie wobec nowo sformatowanej sceny politycznej, na której odgrywają przynależną im z racji statusu, wielce zasłużoną, poślednią rolę. Pozbawieni sejmowej większości, stali się politycznym autsajderem. Pozbawieni propagandowej tuby – stali się niemi. Wyrugowani z państwowych spółek – stali się biedakami. A wykopani z najważniejszych instytucji wymiaru sprawiedliwości – stali się bezbronnymi ofiarami bezdusznego systemem, którego na swoje nieszczęście nie zdążyli przerobić na własną modłę.
Teraz żałują, że wiedzeni poczuciem politycznej „etyki”, nie wdrożyli w życie scenariusza atomowego, czego wyrazicielem był ich przywódca przy okazji przedwyborczego wiecu, w mateczniku partii. Zamierzone, aczkolwiek nietrafione szyderstwo z zarzutów Koalicji Obywatelskiej o próbach wprowadzenia przez pis rządów autorytarnych, wybrzmiało nieco groteskowo i infantylnie, a reakcja widowni, była smutnym odzwierciedleniem kończącego się ancien regime (systemu absolutystycznego).
Bazując na niedawnej nomenklaturze oraz twardym elektoracie, reprezentowanym przez fanatycznych zwolenników, zepchnięci do głębokiej defensywy, wciąż są niebezpieczną formacją, mogącą siać ferment w nieco zdezorientowanym i lekko zmęczonym społeczeństwie. Stojąc w drugim szeregu, nawołują do obywatelskiego nieposłuszeństwa względem rządzącej koalicji, zarzucając jej – paradoksalnie – łamanie Konstytucji, niekompetencję, rewanżyzm (zwłaszcza) i brak pomysłu na Polskę.
Im więcej czasu mija od sromotnej, wyborczej porażki, tym bardziej oni hardzieją, tym bardziej zacietrzewiają się w sobie, uparcie pisząc własną legendę o historycznej roli, jaką odegraliby przy budowaniu zrębów polskości, gdyby nie te „durne” wybory! Zaciekła negacja wprowadzanych przez rząd zmian, jest niczym innym jak nerwową próbą tuszowania świadomego, systemowego zamachu na ustrój państwa, a zajadłe zaprzeczanie celowości powoływania sejmowych komisji, ma uchronić ich przed odpowiedzialnością polityczną oraz karną, czego widocznym przykładem jest arogancja i amnezja świadków.
Wsłuchując się w kuriozalne słowa J. Kaczyńskiego o domniemanych konsekwencjach zmiany władzy (polityczne morderstwa, więzienia) oraz doceniając jego wielkoduszność, nie możemy nie dojść do wniosku, że albo z nami jest coś nie tak, albo z nim. Osobiście uważam, że to drugie przypuszczenie jest bliższe prawdy, jednakowoż mogę się mylić. Tak czy owak, nieważne. Jednak smuci mnie pusty śmiech i bezmyślna reakcja bezwolnych stronników pis-u na wywody Kaczyńskiego o glacjałach i interglacjałach (praw natury pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb) oraz Kurowskiej – o zbawiennym wpływie kominów i rur wydechowych na zrównoważony skład biosfery. Te niewarte funta kłaków pseudonaukowe teorie i godne pożałowania scenki rodzajowe, stanowią nieodłączny element zaściankowego klimatu, jaki tworzy pis na swoich wiecach, w których panuje zaduch i zatęchła atmosfera rodem z PRL.
Jak człowiek myślący może przyklaskiwać takim bzdurnym? Przecież właśnie o to mu, im wszystkim chodzi – żeby robić ludziom wodę z mózgu, odwracając uwagę od faktycznych problemów kraju. Huraoptymistyczny wariant „stu dni” na naprawę Rzeczypospolitej okazał się niemożliwy do zrealizowania z powodu obiektywnych trudności. Nikt bowiem nie przypuszczał, że bajzel, jaki pozostawiła po sobie zjednoczona prawica, może być tak wielki! Obecna opozycja z nieskrywaną satysfakcją podkreśla, że wyzwania, jakie postawiła przed rządem, przerastają jego organizacyjne i intelektualne możliwości. Zapomina jednak, kto narobił tego bigosu.
Dlatego komentowanie i punktowanie obecnej polityczno-gospodarczej sytuacji, jest co najmniej nie na miejscu. Przytoczę co poniektóre, zewnętrzne i wewnętrzne problemy: protesty rolników i przewoźników, wojna u bram i brak skoordynowanego systemu obrony, brak środków z KPO, bałagan w wymiarze sprawiedliwości, problem z uchodźcami, i co tam jeszcze wyskoczy. Czy naprawdę da się jeszcze obronić twierdzenie, że wszystko to wina Tuska? Przypominam, że zjednoczona prawica motała przez 2920 dni. Obecny rząd szuka wyjścia z tej matni dopiero 65 dni. Dajmy mu szansę.
Nie taki wszechmogący
Cały ten mit o J. Kaczyńskim, o jego jedynowładztwie i sile sprawczej, okazał się dętą przez środowiska medialne, propagandową wydmuszką. Po latach pozornej dominacji jednego człowieka, żeby nie rzec – dyktatora, okazuje się, że wszystko, co o nim wiemy, to wierutne kłamstwa były, a prawda jest zgoła inna. Jego najbliższe otoczenie przez lata budowało fałszywy wizerunek pierwszego obywatela kraju, tylko po to, aby tuszować zbiorową niekompetencję upartyjnionego rządu. Czy czegoś nam nie przypomina taki sposób rządzenia?
Teraz, kiedy na jaw wychodzą coraz to nowe fakty, zaczynamy rozumieć, na czym naprawdę polegał prawdziwy proces zarządzania państwem. Cała ta koalicja zjednoczonej prawicy była polityczną manipulacją, fikcją, na bazie której stworzono iluzoryczny, wspólny rząd, mający być alternatywą dla poprzedniej, skompromitowanej koalicji PO-PSL, która zajadała się u Sowy ośmiorniczkami. Zjednoczona prawica – w założeniu koalicja trzech partii – okazała się trzygłowym smokiem pożerającym wszystko, co wpadnie mu w paszcze, nawet siebie nawzajem, aż się zadławił.
Rzeczywistość i gorzka prawda są takie, że przez osiem lat rządów zjednoczonej prawicy, nigdy nie było wspólnej myśli (co trzy głowy, to nie jedna). Nie było żadnej kontroli nad prawem i sprawiedliwością. Każdy na swój strój ciągnął ten „postaw czerwonego sukna”, żeby wyszarpać dla siebie tyle, aby na „płaszcz” starczyło. Tymczasem społeczeństwo karmione plewami łudziło się, że jest jakaś kontrola nad państwem, że obowiązuje prawo i sprawiedliwość. Niestety, bezhołowie kwitło w najlepsze.
Teraz, kiedy nastał czas rozliczeń, okazuje się, że ten osławiony, owiany nimbem tajemniczości, legendarny mąż stanu, był jedynie figurantem, pionkiem w rękach swoich akolitów, którzy poza jego plecami rozgrywali własne partie. Jak bowiem tłumaczyć fakt, że kiedy dochodzi do rozrachunku, podliczenia zysków i strat, jego osoba jest marginalizowana, a rola pomijana. Oto bowiem okazuje się, że prezes nie wydawał żadnych poleceń, nie wywierał nacisków, o niczym nie wiedział, niczego nie podpisywał. Za co więc ma ponosić odpowiedzialności?
Jak to pozory mylą! Taki niby potężny, satrapa, jak niektórzy o nim powiadali, a tu proszę – oferma, ofiara losu, nieudacznik, którego wszyscy rozgrywali. Szczęściem w nieszczęściu prawdziwi decydenci okazali się na tyle lojalni, że nie zwalili całej odpowiedzialności za afery i błędne decyzje na tego bezwolnego, odklejonego od rzeczywistości staruszka, łudząc się, że wszystkie szalbierstwa rozejdą się po kościach. W przeciwnym razie Bogu ducha winna istota mogłaby zostać bezpodstawnie oskarżona i pociągnięta do odpowiedzialności za szereg wyimaginowanych, wykreowanych przez rewanżystów afer, za którymi stoją szare, niesubordynowane eminencje, które wymknęły się spod partyjnej kontroli i na własną rękę formatowały kraj. Ale on jest pewien, że są niewinne, chociaż nic nie wie o jakichkolwiek aferach.
Ręce precz od Kaczyńskiego! Ten jowialny jegomość nie zasługuje na uwagę. On nic nie widział, nic nie słyszał i niczego nie pamięta. A tak w ogóle to ciepły z niego staruszek jest, zasługujący na fotel bujany i miskę ryżu, a jego prawdziwy i jedyny przyjaciel – na miarkę mleczka.
Kto jest kto, czyli nieoczekiwana zmiana miejsc
Każdy sposób, który jest skuteczny, jest dobry. Kampania wyborcza właśnie wystartowała i nie będzie rozkręcała się powoli, lecz od razu ruszyła z kopyta. Wybory samorządowe, kto wie czy nie ważniejsze od parlamentarnych, nabierają rumieńców. Hasło przewodnie wszystkich komitetów, bez wyjątku, brzmi: przywrócimy realną władzę samorządom. Myślałem, że w naszym kraju nic mnie już nie zaskoczy, ale jak zwykle byłem w „mylnym błędzie”.
Przedwyborcza atmosfera to specyficzny czas, można by rzec: czas cudów, nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem. Aby zaspokoić oczekiwania wyborców, kandydaci zrobią i powiedzą wszystko, zwłaszcza wtedy, kiedy znają oczekiwania lokalnej społeczności. Prekampania trwa przez całą kadencję rządów, i to na jej podstawie tworzy się przedwyborczy program, punktuje się urzędującego wybrańca, wytyka jego błędy, wyciąga wnioski i obiecuje poprawę… Takie działanie jest jak najbardziej naturalne. Nie ma w nim nic zdrożnego, niekonwencjonalnego. Wszak jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, ale w naszej społeczności kuriozum dopiero przed nami.
Zapewne zbieżność nazwisk urzędującego prezydenta i kandydata pis jest całkiem przypadkowa. Wszak nazwiska się nie wybiera i nie może ono zamykać drogi do kariery, wręcz przeciwnie. I w tym momencie mam zagwozdkę. Gdyby ten obecny włodarz miasta był taki beznadziejny, jak przedstawiają go wrogie środowiska, na miejscu przeciwników politycznych uczyniłbym wszystko, aby kandydat mojego ugrupowania jak najmniej kojarzył się z tym odsądzanym od czci i wiary „lokalnym szkodnikiem”. Tymczasem, o dziwo, jest zgoła odwrotnie: sztab pis-u wymyślił cwany myk, który ma mu przysporzyć (przypadkowych) wyborców.
Wiem, wiem, już słyszę te tłumaczenia, że każdy może… itd, ble ble! Trudno bowiem przypuszczać, że to obecnie urzędujący prezydent Michał Litwiniuk miałby skorzystać na tym mariażu, a nie jego kontrkandydat Dariusz Litwiniuk. Noblesse oblige (szlachectwo zobowiązuje), to fakt, lecz wciąż nie rozumiem zamysłu. No chyba że ten obecny prezydent wcale nie jest taki zły, i dlatego, bez kiwnięcia palcem, można na jego nazwisku zbić wyborczy kapitał. Dlatego pragnę uczulić wszystkich mieszkańców Białej Podlaskiej przed popełnieniem kardynalnego błędu przy urnie wyborczej. Patronem naszego miasta jest św. Michał, i prezydentem miasta jest Michał. Dlatego wybór jest prosty – głosuję na Michała!
Judaszowe srebrniki
To ważny dzień dla Polski – komunikował Donald Tusk na piątkowym briefingu. – Mam dla Polaków dobrą wiadomość – rozpoczęła swoje wystąpienie Ursula von der Leyen.
Jedna i druga z przemawiających osób miała na myśli to samo: uwolnienie środków unijnych dla Polski! Sześćset miliardów złotych (piszę słownie, bo od tych zer zakręciło mi się w głowie), zdawać by się mogło, że to powód do radości, niczym Oda… Beethovena. Tymczasem padają słowa, zwłaszcza z ust polityków zbliżonych do kręgów zjednoczonej prawicy, że i owszem, pieniądze wreszcie zostały odblokowane, ale fakt ten ma drugie dno. W pierwszej chwili sądziłem, że chodzi o fałszywki, ale nie, rzecz w czym innym. Może to brudne pieniądze są, jeszcze niewyprane? – przeraziłem się, że Tusk kręci lody na boku. Ale też kulą w płot. Cóż zatem złego kryje się za tym przełomowym, żeby nie nadużywać patosu, epokowym wydarzeniem?
Ano sprawa nie jest jednoznaczna, jak to mówią „każdy kij ma dwa końce” albo „tu jest pies pogrzebany”. To wreszcie dobrze, że dostaliśmy te pieniądze, czy źle? – nasuwa się pytanie, zaprawione odrobinką niepewności. – Dobrze, nawet bardzo dobrze! – zakrzykną huraoptymiści i euroentuzjaści. – Może to i dobrze, a może źle – skwitują pesymiści i eurosceptycy.
Bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze. Co jest nie tak z tymi funduszami? Rzecz w tym, że to nie poprzednia ekipa uruchomiła te środki, a obecna, i w tym cały jest ambaras. – Jedni urobili się po łokcie, aby rodakom zapewnić godne życie, a inni śmietankę będą spijać i przed wyborami zbijać polityczny kapitał – słyszy się zawistne komentarze polityków pis-u i zakłamaną, wspólną narrację. Wcześniej mogliśmy tylko przypuszczać, że blokowanie środków unijnych było sprawą polityczną, inspirowaną przez opozycję i jej popleczników z UE. Teraz mamy tego niezbite dowody. Oto jak światło prawdy rozprasza mroki ciemności. Gdyby nie polityczna hucpa i zła wola odwetowców z Brukseli, te fundusze już dawno pracowałyby na rzecz naszej ojczyzny, a tak wszyscy wiemy, jak było.
Nie nagrody, nie splendory należą się Tuskowi, a dyby i publiczna chłosta za świadome sabotowanie decyzji. Kamienie milowe? Jakie kamienie wypełnił obecny rząd? Żadnych! Obiecanki cacanki jeno składał, że taki niby praworządny (a po cichu demoluje wymiar sprawiedliwości itd.), i na tej podstawie przyznano mu środki. My również mogliśmy to uczynić, my w demolce celowaliśmy, i nikt nam za to orderów nie przyznawał. Ale u nas słowo droższe od pieniędzy, my nie sprzedaliśmy tożsamości narodowej oraz praworządności za judaszowe srebrniki! My, na przekór wszystkiemu, a zwłaszcza zdrowemu rozsądkowi, wybraliśmy własną drogę, może bardziej krętą i wyboistą, ale własną. Nie mogliśmy przecie własnej roboty własnymi potargać rękami! Trzeba się było wszystkiego wyprzeć i przyznać do błędów, a to gorsze niż śmierć! Taka oto jest prawdziwa geneza tych zdradzieckich funduszy, których my, jako reprezentanci narodu, pozyskać nie mogliśmy. Nie takim kosztem i nie takimi metodami. Mniemamy, że prawdziwi patrioci i chrześcijanie też z nich korzystać nie będą. Niech Tusk wie, że głosów wyborczych nie kupi za żadne pieniądze! „Niechaj narodowie wżdy postronni znają”, że Polacy jacy tacy – i na kasę niełasi!
Komentarze
Brak komentarzy