Nasze felietony: Własny punkt widzenia (13). Cwany myk pisowców, czyli na kim by tu zbić wyborczy kapitał

Nasze felietony: Własny punkt widzenia (13). Cwany myk pisowców, czyli na kim by tu zbić wyborczy kapitał

O czym to ja mówiłem?

„Wedle mojej wiedzy, ale ja żadnej dokładnej wiedzy w tej sprawie nie mam, z całą pewnością nie był podsłuchiwany pan premier Mateusz Morawiecki” – J. Kaczyński. I co wy na takie dictum?! Nic nie wiem, ale jednak pewien jestem, że wiem, co mówię. Czy aby na pewno? To by dopiero było, gdyby okazało się, że ci kryształowi funkcjonariusze, męczennicy za wolność waszą i naszą, więźniowie polityczni, za których msze odprawiano, okazali się – jak wszystko na to wskazywało – zwykłymi, ciekawskimi aparatczykami.

Teraz nie dziwota, że Ziobro, który kupił to cholerne ustrojstwo, czuł się taki pewny swego. Wszyscy zastanawiali się, na czym polega jego fenomen i poszerzony margines bezkarności, niestosowany wobec nikogo innego (patrz Gowin i jego partia). Już chyba wiadomo. Lecz ja nic nie wiem i niczego nie sugeruję, ale pewien jestem, że haków mieć nie mógł. A nawet jak miał, były to haczyczki, a nie haczyki na grube ryby…

Pegasus, cyberbroń służąca do zwalczanie terroryzmu i przestępczości zorganizowanej, przynajmniej w jednym aspekcie sprawdził się doskonale. Ale ja nic nie wiem i niczego nie imputuję. I chociaż medialne przecieki nie mogą być źródłem rzetelnej wiedzy o sposobach jego wykorzystywania, to jednak rzucają odrobinę światła na stosunki panujące w partyjnych strukturach zjednoczonej prawicy i ciemnych interesach, prowadzonych przez jej członków przy nadarzających się lub wykreowanych przez siebie okazjach.

Skoro jest źródło światła, to musi być i cień –„ciemna strona Księżyca”, którą eksplorowali za pomocą „skrzydlatego rumaka” ci, którzy mieli nad nim kontrolę. A co na niej odkryli…? Nie mam pojęcia, ale na pewno nic, co mogłoby przyćmić jego jasną stronę. Chyba że nastąpiłoby zaćmienie. Ale ono o niczym nie świadczy, bo nawet słońce bywa czasem zaćmione…

 

Im dalej w las…

Coraz częściej, coraz głośniej i coraz brutalniej przedstawiciele zjednoczonej prawicy wyrażają swoje oburzenie wobec nowo sformatowanej sceny politycznej, na której odgrywają przynależną im z racji statusu, wielce zasłużoną, poślednią rolę. Pozbawieni sejmowej większości, stali się politycznym autsajderem. Pozbawieni propagandowej tuby – stali się niemi. Wyrugowani z państwowych spółek – stali się biedakami. A wykopani z najważniejszych instytucji wymiaru sprawiedliwości – stali się bezbronnymi ofiarami bezdusznego systemem, którego na swoje nieszczęście nie zdążyli przerobić na własną modłę.

Teraz żałują, że wiedzeni poczuciem politycznej „etyki”, nie wdrożyli w życie scenariusza atomowego, czego wyrazicielem był ich przywódca przy okazji przedwyborczego wiecu, w mateczniku partii. Zamierzone, aczkolwiek nietrafione szyderstwo z zarzutów Koalicji Obywatelskiej o próbach wprowadzenia przez pis rządów autorytarnych, wybrzmiało nieco groteskowo i infantylnie, a reakcja widowni, była smutnym odzwierciedleniem kończącego się ancien regime (systemu absolutystycznego).

Bazując na niedawnej nomenklaturze oraz twardym elektoracie, reprezentowanym przez fanatycznych zwolenników, zepchnięci do głębokiej defensywy, wciąż są niebezpieczną formacją, mogącą siać ferment w nieco zdezorientowanym i lekko zmęczonym społeczeństwie. Stojąc w drugim szeregu, nawołują do obywatelskiego nieposłuszeństwa względem rządzącej koalicji, zarzucając jej – paradoksalnie – łamanie Konstytucji, niekompetencję, rewanżyzm (zwłaszcza) i brak pomysłu na Polskę.

Im więcej czasu mija od sromotnej, wyborczej porażki, tym bardziej oni hardzieją, tym bardziej zacietrzewiają się w sobie, uparcie pisząc własną legendę o historycznej roli, jaką odegraliby przy budowaniu zrębów polskości, gdyby nie te „durne” wybory! Zaciekła negacja wprowadzanych przez rząd zmian, jest niczym innym jak nerwową próbą tuszowania świadomego, systemowego zamachu na ustrój państwa, a zajadłe zaprzeczanie celowości powoływania sejmowych komisji, ma uchronić ich przed odpowiedzialnością polityczną oraz karną, czego widocznym przykładem jest arogancja i amnezja świadków.

Wsłuchując się w kuriozalne słowa J. Kaczyńskiego o domniemanych konsekwencjach zmiany władzy (polityczne morderstwa, więzienia) oraz doceniając jego wielkoduszność, nie możemy nie dojść do wniosku, że albo z nami jest coś nie tak, albo z nim. Osobiście uważam, że to drugie przypuszczenie jest bliższe prawdy, jednakowoż mogę się mylić. Tak czy owak, nieważne. Jednak smuci mnie pusty śmiech i bezmyślna reakcja bezwolnych stronników pis-u na wywody Kaczyńskiego o glacjałach i interglacjałach (praw natury pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb) oraz Kurowskiej – o zbawiennym wpływie kominów i rur wydechowych na zrównoważony skład biosfery. Te niewarte funta kłaków pseudonaukowe teorie i godne pożałowania scenki rodzajowe, stanowią nieodłączny element zaściankowego klimatu, jaki tworzy pis na swoich wiecach, w których panuje zaduch i zatęchła atmosfera rodem z PRL.

Jak człowiek myślący może przyklaskiwać takim bzdurnym? Przecież właśnie o to mu, im wszystkim chodzi – żeby robić ludziom wodę z mózgu, odwracając uwagę od faktycznych problemów kraju. Huraoptymistyczny wariant „stu dni” na naprawę Rzeczypospolitej okazał się niemożliwy do zrealizowania z powodu obiektywnych trudności. Nikt bowiem nie przypuszczał, że bajzel, jaki pozostawiła po sobie zjednoczona prawica, może być tak wielki! Obecna opozycja z nieskrywaną satysfakcją podkreśla, że wyzwania, jakie postawiła przed rządem, przerastają jego organizacyjne i intelektualne możliwości. Zapomina jednak, kto narobił tego bigosu.

Dlatego komentowanie i punktowanie obecnej polityczno-gospodarczej sytuacji, jest co najmniej nie na miejscu. Przytoczę co poniektóre, zewnętrzne i wewnętrzne problemy: protesty rolników i przewoźników, wojna u bram i brak skoordynowanego systemu obrony, brak środków z KPO, bałagan w wymiarze sprawiedliwości, problem z uchodźcami, i co tam jeszcze wyskoczy. Czy naprawdę da się jeszcze obronić twierdzenie, że wszystko to wina Tuska? Przypominam, że zjednoczona prawica motała przez 2920 dni. Obecny rząd szuka wyjścia z tej matni dopiero 65 dni. Dajmy mu szansę.

 

Nie taki wszechmogący

Cały ten mit o J. Kaczyńskim, o jego jedynowładztwie i sile sprawczej, okazał się dętą przez środowiska medialne, propagandową wydmuszką. Po latach pozornej dominacji jednego człowieka, żeby nie rzec – dyktatora, okazuje się, że wszystko, co o nim wiemy, to wierutne kłamstwa były, a prawda jest zgoła inna. Jego najbliższe otoczenie przez lata budowało fałszywy wizerunek pierwszego obywatela kraju, tylko po to, aby tuszować zbiorową niekompetencję upartyjnionego rządu. Czy czegoś nam nie przypomina taki sposób rządzenia?

Teraz, kiedy na jaw wychodzą coraz to nowe fakty, zaczynamy rozumieć, na czym naprawdę polegał prawdziwy proces zarządzania państwem. Cała ta koalicja zjednoczonej prawicy była polityczną manipulacją, fikcją, na bazie której stworzono iluzoryczny, wspólny rząd, mający być alternatywą dla poprzedniej, skompromitowanej koalicji PO-PSL, która zajadała się u Sowy ośmiorniczkami. Zjednoczona prawica – w założeniu koalicja trzech partii – okazała się trzygłowym smokiem pożerającym wszystko, co wpadnie mu w paszcze, nawet siebie nawzajem, aż się zadławił.

Rzeczywistość i gorzka prawda są takie, że przez osiem lat rządów zjednoczonej prawicy, nigdy nie było wspólnej myśli (co trzy głowy, to nie jedna). Nie było żadnej kontroli nad prawem i sprawiedliwością. Każdy na swój strój ciągnął ten „postaw czerwonego sukna”, żeby wyszarpać dla siebie tyle, aby na „płaszcz” starczyło. Tymczasem społeczeństwo karmione plewami łudziło się, że jest jakaś kontrola nad państwem, że obowiązuje prawo i sprawiedliwość. Niestety, bezhołowie kwitło w najlepsze.

Teraz, kiedy nastał czas rozliczeń, okazuje się, że ten osławiony, owiany nimbem tajemniczości, legendarny mąż stanu, był jedynie figurantem, pionkiem w rękach swoich akolitów, którzy poza jego plecami rozgrywali własne partie. Jak bowiem tłumaczyć fakt, że kiedy dochodzi do rozrachunku, podliczenia zysków i strat, jego osoba jest marginalizowana, a rola pomijana. Oto bowiem okazuje się, że prezes nie wydawał żadnych poleceń, nie wywierał nacisków, o niczym nie wiedział,  niczego nie podpisywał. Za co więc ma ponosić odpowiedzialności?

Jak to pozory mylą! Taki niby potężny, satrapa, jak niektórzy o nim powiadali, a tu proszę – oferma, ofiara losu, nieudacznik, którego wszyscy rozgrywali. Szczęściem w nieszczęściu prawdziwi decydenci okazali się na tyle lojalni, że nie zwalili całej odpowiedzialności za afery i błędne decyzje na tego bezwolnego, odklejonego od rzeczywistości staruszka, łudząc się, że wszystkie szalbierstwa rozejdą się po kościach. W przeciwnym razie Bogu ducha winna istota mogłaby zostać bezpodstawnie oskarżona i pociągnięta do odpowiedzialności za szereg wyimaginowanych, wykreowanych przez rewanżystów afer, za którymi stoją szare, niesubordynowane eminencje, które wymknęły się spod partyjnej kontroli i na własną rękę formatowały kraj. Ale on jest pewien, że są niewinne, chociaż nic nie wie o jakichkolwiek aferach.

Ręce precz od Kaczyńskiego! Ten jowialny jegomość nie zasługuje na uwagę. On nic nie widział, nic nie słyszał i niczego nie pamięta. A tak w ogóle to ciepły z niego staruszek jest, zasługujący na fotel bujany i miskę ryżu, a jego prawdziwy i jedyny przyjaciel – na miarkę mleczka.

 

Kto jest kto, czyli nieoczekiwana zmiana miejsc

Każdy sposób, który jest skuteczny, jest dobry. Kampania wyborcza właśnie wystartowała i nie będzie rozkręcała się powoli, lecz od razu ruszyła z kopyta. Wybory samorządowe, kto wie czy nie ważniejsze od parlamentarnych, nabierają rumieńców. Hasło przewodnie wszystkich komitetów, bez wyjątku, brzmi: przywrócimy realną władzę samorządom. Myślałem, że w naszym kraju nic mnie już nie zaskoczy, ale jak zwykle byłem w „mylnym błędzie”.

Przedwyborcza atmosfera to specyficzny czas, można by rzec: czas cudów, nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem. Aby zaspokoić oczekiwania wyborców, kandydaci zrobią i powiedzą wszystko, zwłaszcza wtedy, kiedy znają oczekiwania lokalnej społeczności. Prekampania trwa przez całą kadencję rządów, i to na jej podstawie tworzy się przedwyborczy program, punktuje się urzędującego wybrańca, wytyka jego błędy, wyciąga wnioski i obiecuje poprawę… Takie działanie jest jak najbardziej naturalne. Nie ma w nim nic zdrożnego, niekonwencjonalnego. Wszak jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, ale w naszej społeczności kuriozum dopiero przed nami.

Zapewne zbieżność nazwisk urzędującego prezydenta i kandydata pis jest całkiem przypadkowa. Wszak nazwiska się nie wybiera i nie może ono zamykać drogi do kariery, wręcz przeciwnie. I w tym momencie mam zagwozdkę. Gdyby ten obecny włodarz miasta był taki beznadziejny, jak przedstawiają go wrogie środowiska, na miejscu przeciwników politycznych uczyniłbym wszystko, aby kandydat mojego ugrupowania jak najmniej kojarzył się z tym odsądzanym od czci i wiary „lokalnym szkodnikiem”. Tymczasem, o dziwo, jest zgoła odwrotnie: sztab pis-u wymyślił cwany myk, który ma mu przysporzyć (przypadkowych) wyborców.

Wiem, wiem, już słyszę te tłumaczenia, że każdy może… itd, ble ble! Trudno bowiem przypuszczać, że to obecnie urzędujący prezydent Michał Litwiniuk miałby skorzystać na tym mariażu, a nie jego kontrkandydat Dariusz Litwiniuk. Noblesse oblige (szlachectwo zobowiązuje), to fakt, lecz wciąż nie rozumiem zamysłu. No chyba że ten obecny prezydent wcale nie jest taki zły, i dlatego, bez kiwnięcia palcem, można na jego nazwisku zbić wyborczy kapitał. Dlatego pragnę uczulić wszystkich mieszkańców Białej Podlaskiej przed popełnieniem kardynalnego błędu przy urnie wyborczej. Patronem naszego miasta jest św. Michał, i prezydentem miasta jest Michał. Dlatego wybór jest prosty – głosuję na Michała!

 

Judaszowe srebrniki

To ważny dzień dla Polski – komunikował Donald Tusk na piątkowym briefingu. – Mam dla Polaków dobrą wiadomość – rozpoczęła swoje wystąpienie Ursula von der Leyen.

Jedna i druga z przemawiających osób miała na myśli to samo: uwolnienie środków unijnych dla Polski! Sześćset miliardów złotych (piszę słownie, bo od tych zer zakręciło mi się w głowie), zdawać by się mogło, że to powód do radości, niczym Oda… Beethovena. Tymczasem padają słowa, zwłaszcza z ust polityków zbliżonych do kręgów zjednoczonej prawicy, że i owszem, pieniądze wreszcie zostały odblokowane, ale fakt ten ma drugie dno. W pierwszej chwili sądziłem, że chodzi o fałszywki, ale nie, rzecz w czym innym. Może to brudne pieniądze są, jeszcze niewyprane? – przeraziłem się, że Tusk kręci lody na boku. Ale też kulą w płot. Cóż zatem złego kryje się za tym przełomowym, żeby nie nadużywać patosu, epokowym wydarzeniem?

Ano sprawa nie jest jednoznaczna, jak to mówią „każdy kij ma dwa końce” albo „tu jest pies pogrzebany”. To wreszcie dobrze, że dostaliśmy te pieniądze, czy źle? – nasuwa się pytanie, zaprawione odrobinką niepewności. – Dobrze, nawet bardzo dobrze! – zakrzykną huraoptymiści i euroentuzjaści. – Może to i dobrze, a może źle – skwitują pesymiści i eurosceptycy.

Bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze. Co jest nie tak z tymi funduszami? Rzecz w tym, że to nie poprzednia ekipa uruchomiła te środki, a obecna, i w tym cały jest ambaras. – Jedni urobili się po łokcie, aby rodakom zapewnić godne życie, a inni śmietankę będą spijać i przed wyborami zbijać polityczny kapitał – słyszy się zawistne komentarze polityków pis-u i zakłamaną, wspólną narrację. Wcześniej mogliśmy tylko przypuszczać, że blokowanie środków unijnych było sprawą polityczną, inspirowaną przez opozycję i jej popleczników z UE. Teraz mamy tego niezbite dowody. Oto jak światło prawdy rozprasza mroki ciemności. Gdyby nie polityczna hucpa i zła wola odwetowców z Brukseli, te fundusze już dawno pracowałyby na rzecz naszej ojczyzny, a tak wszyscy wiemy, jak było.

Nie nagrody, nie splendory należą się Tuskowi, a dyby i publiczna chłosta za świadome sabotowanie decyzji. Kamienie milowe? Jakie kamienie wypełnił obecny rząd? Żadnych! Obiecanki cacanki jeno składał, że taki niby praworządny (a po cichu demoluje wymiar sprawiedliwości itd.), i na tej podstawie przyznano mu środki. My również mogliśmy to uczynić, my w demolce celowaliśmy, i nikt nam za to orderów nie przyznawał. Ale u nas słowo droższe od pieniędzy, my nie sprzedaliśmy tożsamości narodowej oraz praworządności za judaszowe srebrniki! My, na przekór wszystkiemu, a zwłaszcza zdrowemu rozsądkowi, wybraliśmy własną drogę, może bardziej krętą i wyboistą, ale własną. Nie mogliśmy przecie własnej roboty własnymi potargać rękami! Trzeba się było wszystkiego wyprzeć i przyznać do błędów, a to gorsze niż śmierć! Taka oto jest prawdziwa geneza tych zdradzieckich funduszy, których my, jako reprezentanci narodu, pozyskać nie mogliśmy. Nie takim kosztem i nie takimi metodami. Mniemamy, że prawdziwi patrioci i chrześcijanie też z nich korzystać nie będą. Niech Tusk wie, że głosów wyborczych nie kupi za żadne pieniądze! „Niechaj narodowie wżdy postronni znają”, że Polacy jacy tacy – i na kasę niełasi!

 

Król jest nagi

Jeden nawiedzony polityk wieszczy: już wkrótce mogą zdarzyć się w Polsce morderstwa polityczne. Inny zaś przewiduje: w najbliższej przyszłości jest możliwe postawienie zarzutów karnych wobec stu działaczy pis-u. Jeszcze inny twierdzi: w naszym kraju mamy więźniów politycznych, których lekarze, wespół ze służbą więzienną, torturują w najbardziej perfidny sposób, a to dopiero początek prześladowań! Wszystko, do czego dąży obecny rząd, to przejęcie, za sprawą terroru praworządności, władzy absolutnej – grzmi prezydent, wywołując panikę w szeregach partii, z której się wywodzi.

Co na takie dictum acerbum (ostre słowa) powiedzieliby obywatele Rosji, Białorusi, ba, nawet Węgier, nie wspominając o Korei Północnej? Pytanie pozostawiam otwartym. Skąd płynie ta kasandryczna wizja przyszłości? Czyżby z obawy przed powrotem do normalności? Cóż w niej takiego złego jest, że przeraża tych, którzy jeszcze niedawno byli panami świata i demokratyzowali kraj na własną modłę? Nie lęka się wymiaru sprawiedliwości ten, kto nie popełnia przestępstw. O przepraszam, ta maksyma dotyczyła czasów prepisowskich. Osiem lat rządów tej koalicji dowodzi trafności powiedzenia „Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”, i za jej czasów nabrało na aktualności.

Ciekawi mnie, jak to jest żyć w kraju, gdzie – nomen omen – prawo znaczy prawo, a sprawiedliwość oznacza sprawiedliwość? Czy „dyktatura praworządności”, której pejoratywne brzmienie w ustach głowy państwa to dopust boży, czy może jednak marzenie każdego obywatela? Skala ujawnianych świństw i patologii, z jaką mieliśmy do czynienia w procesie autokratyzowania państwa przez polityków zjednoczonej prawicy, jest porażająca, a gargantuiczny apetyt na publiczną kasę oraz jedynowładztwo spowodował spodziewaną obstrukcję w płynności finansowej kraju i zaparcie w wymiarze sprawiedliwości.

Skuteczne przeczyszczenie i uzdrowienie instytucji państwa potrzebuje użycia radykalnych środków zaradczych, powodujących zrozumiałe odruchy obronne u osób będących ich przyczyną i poddawanych tym bolesnym praktykom, ale ich nie usprawiedliwia. Wywołane nimi torsje oraz rozwolnienie to dokuczliwe, aczkolwiek niegroźne efekty uboczne terapii wstrząsowej. O wiele ważniejsze są skutki prawne, wpędzające pacjentów w stan ustawicznego, niekontrolowanego lęku przed krystalizującą się z każdym dniem, coraz bardziej realną odpowiedzialnością za niegodziwość. To dlatego stosowane przez nich metody obronne przybierają coraz bardziej radykalne formy przeciwdziałania normalizacji, czego najlepszym przykładem jest szturm na Sejm, a wykluwające się w chorych umysłach frustratów pomysły, zmierzające do podważenia legalnego mandatu KO, to desperacka próba przerwania proreformatorskiego procesu, skutkiem którego będą mnożące się akty, ale już nie łaski, a oskarżenia, bowiem „król jest nagi”!

 

Pożyteczny idiota

Kusiło mnie, żeby zajrzeć do słownika wyrazów bliskoznacznych i sprawdzić znaczenie tego związku frazeologicznego, albowiem obecnie mamy epidemię lubo niekontrolowany wysyp jednostek zasługujących na to niechlubne miano. Mimo palącej mnie ciekawości, powstrzymałem się przed zapoznaniem się z definicją i postanowiłem na własną rękę dociec, kim jest ów osobnik, wszak semantycznie rzecz ujmując, jest to oksymoron. Pożyteczny idiota, takoż uczciwy złodziej, to osoba nieistniejąca, metaforyczna, stworzona jedynie na potrzeby filozoficzne, może publicystyczne, ewentualnie na potrzeby dysput czysto akademickich.

Jak sami wiemy z doświadczenia, tudzież z obiegowych opinii, idiota to osoba o niskiej kondycji intelektualnej (pomijam jednostkę chorobową), taki wiejski głupek, który nie ma poważania w społeczeństwie, jednakowoż w charakterystyczny dla siebie sposób stara się w nim zaistnieć. Czy taka osoba może być pożyteczna? Ano nie. Chyba że spojrzymy na nią z drugiej strony, z innej perspektywy, jako na szkodnika i sabotażystę będącego łatwym łupem dla krętaczy, którego nietrudno zmanipulować i wykorzystać przeciw komuś lub czemuś. Wspomniany osobnik, działający na zamówienie, lecz niekoniecznie zdający sobie sprawę z poziomu swojego zidiocenia, może być bardzo niebezpieczny, bowiem jego niska samoocena zmusza go do wytężonej pracy na rzecz zamawiającego, aby zadać kłam powszechnie panującej o nim opinii. Nierzadko zdarzają się sytuacje, że dla podbudowania własnego ego, figurant wykazuje w tym względzie dużo własnej inicjatywy, której skutki są po stokroć większe od oczekiwanych, co nie pozostaje bez znaczenia dla dyskretnego beneficjenta inicjującego owe poczynania. Wystarczy stworzyć odpowiedniej osobie odpowiednie warunki, i czekać, a mleko samo się rozleje…

Na ten przykład: spadająca medialna gwiazda (jeżeli kiedykolwiek nią była) skłonna była przeprowadzić wywiad z „wampirem”, nie mając bladego pojęcia o świecie, filozofii i życiu wampirów. Ktoś inny, dajmy na to wysoko postawiony polityk, zapytany o kwestię wiarygodności w dziedzinie, którą uprawia, z całą mocą swojego autorytetu stwierdził, że i owszem, takowa istnieje, czego niejednokrotnie doświadczał będąc na innym kontynencie. Idąc tym tropem, taki jeden kandydat na prezydenta zaklina rzeczywistość i uważa, że może dokonać cudu, i w ciągu 24 godzin zaprowadzić pokój na całym bożym świecie. O dziwo są tacy, którzy mu wierzą, mimo że ów orędownik pokoju pacyfizm pomylił z pacyfikacją, i chyba nie tylko on… Reasumując: dobrze jest mieć pożytecznego idiotę na własnym garnuszku, byle nie w swoich szeregach.

 

Trampo-lina

Skąd to święte oburzenie na słowa Trampa? Cóż on takiego powiedział? Że każdy, w miarę swoich możliwości, powinien zadbać o własne bezpieczeństwo, wywiązując się z traktatowych zobowiązań. To chyba sensowna rada dla koalicjantów, przynajmniej gra w otwarte karty. (Nie chcę przypominać sytuacji sprzed II wojny, kiedy to nasi pseudosojusznicy mieli przyjść nam w sukurs). Dobrze, że mówi o tym teraz, kiedy jeszcze nie wszystko stracone i jest czas, żeby zabezpieczyć się przed ewentualną eskalacją działań wojennych.

NATO to sojusz obronny państw Zachodu, lekko zmodyfikowany po 89. roku, ale wiadomo w czym rzecz. Wszyscy musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: czy w obecnej geopolitycznej konfiguracji, jako sojusz militarny potrafimy zadbać o własne bezpieczeństwo? Okres odwilży dawno już minął i nastały czasy nowej, zimnej wojny, a nieobliczalna Rosja, wbrew logice i na przekór ekonomiczno-militarnej słabości, gotowa jest do desperackich działań, żeby coś światu udowodnić.

Wieloletnie ostrzeżenia Polski przed awanturniczą polityką Moskwy postrzegane były jako sianie defetyzmów i rusofobię, aż rzeczywistość nas dopadła, a odgłos armat zweryfikował poglądy. Teraz nikt już nie twierdzi, że wojna jest niemożliwa, nikt też nie wie, co Putinowi może strzelić do głowy. Jego chore ambicje i imperialne zakusy mogą doprowadzić świat do cywilizacyjnej katastrofy, jeżeli demokratyczne, zjednoczone siły Zachodu nie powstrzymają tego marszu śmierci. Żeby tego dokonać, należy spojrzeć prawdzie w oczy, a prawdziwemu zagrożeniu w twarz, i nie chować głowy w piasek. Już za późno na półśrodki. Nie można oglądać się na pomoc innych, najwyższy czas wziąć sprawy w swoje ręce!

Przy potencjale gospodarczym Unii Europejskiej, Rosja to ubogi krewny, z tą różnicą, że jej gospodarka pracuje w trybie wojennym, a zasoby ludzkie traktowane są jak potencjalne mięso armatnie, bez szacunku dla zdrowia i życia jednostki. NATO nie może wiecznie skrywać się za egidą USA. Europejski trzon paktu musi w końcu zmienić podejście do światowego bezpieczeństwa i zwiększyć swój prestiż, poprzez podniesienie swojej gotowości bojowej. Nikogo nie powinny dziwić ostatnie decyzje republikanów, dotyczące pomocy militarnej dla Ukrainy. Ameryka żyje swoimi problemami, ma na głowie uchodźców i wybory prezydenckie, a to determinuje jej priorytety.

Bliższa koszula ciału – chciałoby się rzec, i trudno nie zgodzić się z tą maksyma. Dlatego Europa nie może, jak to było dotychczas, oglądać się na koalicjanta i tylko na nim budować własne bezpieczeństwo. Silny tylko z silnym trzyma, słaby musi być rzucony na pożarcie. Krótkowzroczność polityki Trampa i niedostrzeganie przez niego zmian zachodzących na geopolitycznej mapie świata, to jedno, a wzięcie na własne barki ciężaru odpowiedzialności za pokój w Europie, to drugie. I im wcześniej UE zrozumie ten fakt, tym lepiej dla niej. I dla świata.

Waldemar Golanko

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy