Do podlaskich gospodarstw muszą wrócić świnie

Do podlaskich gospodarstw muszą wrócić świnie

Sosnowski mieszka w Krasewie pod Radzyniem Podlaskim, gdzie od lat prowadzi gospodarstwo rolne, zajmujące się uprawą rzepaku (20 ha) i zboża (60 ha) oraz chowem trzody chlewnej (1000 sztuk rocznie). Poprosiliśmy go o rozmowę z „Podlasiakiem” jako wieloletniego przedstawiciela Południowego Podlasia w Urzędzie Marszałkowskim oraz jako doświadczonego rolnika.

Jest pan bez wątpienia ekspertem i autorytetem w sprawach rolniczych. Jak obecnie w Polsce wygląda sytuacja związana z rozprzestrzenianiem się wirusa afrykańskiego pomoru świń?

– Bardzo trudno jest to określić na podstawie liczby przypadków czy liczby ognisk, ponieważ główny lekarz weterynarii co chwilę podaje informacje o nowych ogniskach i przypadkach występowania ASF, i w stadach dzików, i w hodowli trzody chlewnej. Natomiast w tym roku charakterystyczne było to, że ASF zaatakował dużo większe fermy, liczące po kilka tysięcy sztuk. Od początku tego roku odnotowano już ponad 30 ognisk w całym kraju. Dzisiaj mamy zarażone duże chlewnie w województwach warmińsko-mazurskim czy mazowieckim, a wirus puka do granic województw łódzkiego czy wielkopolskiego. ASF stał się problemem całego naszego kraju. Oby nie dotarł do największych skupisk produkcji trzody chlewnej, mam na myśli Wielkopolskę, ale obawiam się, że dotrze. Bo przeciwdziałanie ze strony odpowiedzialnych za to osób i instytucji jest niewystarczające, a pomoc nieskuteczna.

Można powstrzymać rozprzestrzenianie się ASF

Co zatem obecny rząd robi nie tak, by skutecznie zahamować dalszą ekspansję ASF?

– Myślę, że od początku nie starał się o ograniczenie występowania wirusa, czyli nie stłumił go w zarodku. Ministrowi Sawickiemu za rządów PO-PSL się udało. Gdy tylko pojawiły się trzy przypadki na Podlasiu, zdołał zatrzymać wirusa. Natomiast później, po złagodzeniu rygorów za rządów ministra Jurgiela, wirus rozlał się na wschodnią, północną i południową Polskę. Gdyby przynajmniej zaczęto skomasowane odstrzały dzików. Wielokrotnie apelowałem, że jeżeli nie będziemy likwidować głównego nosiciela tego wirusa, jakim jest dzik, to z tym wirusem będziemy musieli żyć jeszcze długo. Widzimy, co się dzieje w innych krajach, chociażby w Belgii czy w Czechach. Jak tylko pojawia się tam wirus, jakieś ognisko czy pojedynczy zarażony dzik, reakcje są natychmiastowe. To pokazuje, że można gasić rozprzestrzenianie się tego wirusa. Przecież zarażone dziki dotarły do nas, bo uciekały przed odstrzałami na Białorusi i Litwie. Podobnie zabezpieczają się w tej chwili Niemcy, Francuzi, Duńczycy. W ubiegłym roku w Niemczech odstrzelono 300 tysięcy dzików! W sześciu niemieckich landach wprowadzono dopłaty, po 30-35 euro od każdej odstrzelonej sztuki. I nie było tam problemów z chłodniami, z przetrzymaniem tusz, tak jak u nas…

Nie ma obawy, że wybijemy te dziki do cna i że gatunek wyginie?

– To nie jest gatunek na wymarciu. Poza tym są jeszcze w Europie bardzo duże obszary wolne od tej choroby, gdzie można dzika odizolować i utrzymać dla przechowania genetycznego gatunku. Przecież łosi prawie nie mieliśmy po wojnie, a dzisiaj jest ich bardzo dużo. Gospodarstwo już po pół roku od zakażania można ponownie zasiedlić, bo jest tam utylizacja, dezynfekcja, kwarantanna. A w lesie nad padłym dzikiem nikt nie panuje. Przejedzie po nim koło pojazdu i to się przenosi. Jak pokazują ostatnie lata, szczególne nasilenie rozprzestrzeniania się wirusa w naszym kraju widać w okresie letnim. To może być wskaźnikiem, że przenoszą go owady, które żywią się padliną. I nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taki owad przyleciał do chlewni i usiadł na ranę lochy, która na przykład ma odleżyny.

To są tylko moje przypuszczenia, bo ten problem bardzo mocno mnie, jako rolnika, interesuje i pochłania. Ale tu nie powinno być przypuszczeń, tylko konkretne badania i działania. A tych działań wszystkich odpowiedzialnych służb, w tym weterynaryjnych czy naukowców, ciągle brakuje.

Potrzeba specjalistycznych badań nas wirusem

Ale mamy przecież bardzo nowoczesne Laboratorium Referencyjne w Państwowym Instytucie Weterynarii w Puławach, gdzie bada się próbki.

– To jest niewystarczające. Fajnie, że mamy takie akredytowane w skali Europy laboratorium, ale dodatkowej wartości z tego tytułu nie mamy. Tu chodzi o szeroko zakrojone, specjalistyczne badania nad wirusem. Wiem, że Komisja Europejska dysponuje środkami na ten cel, tylko trzeba jej przedstawić jasny plan działania i zwalczania ASF. Europejski komisarz ds. rolnictwa i rozwoju wsi Phil Hogan mówił, że spodziewał się z Polski drugiego wniosku o środki na walkę z ASF. A tymczasem okazało się, że pieniądze z pierwszego wniosku, który składał jeszcze minister Marek Sawicki z PSL, nie zostały wykorzystane i spożytkowane na ten cel…

Jest jeszcze szansa na pomoc ze strony Unii Europejskiej?

– Oczywiście. Cieszę się, że na koniec mojej kadencji w Europejskim Komitecie Regionów udało mi się przekonać Komisję Zasobów Naturalnych do zajęcia się tym problemem. Powierzono mi zadanie opracowania opinii na temat zagrożenia dla Europy ze strony rozprzestrzeniającego się wirusa ASF. Żeby dokument był jak najpełniejszy, zaplanowałem szerokie konsultacje. Najpierw w Borsukach w gminie Sarnaki, z rolnikami z trzech regionów: podlaskiego, mazowieckiego i lubelskiego, a potem w Brukseli, na które przyjechali profesorowie z Polski, a także rolnicy z Polski, m.in. Marek Sulima z Międzyrzeca Podlaskiego i starosta bialski Mariusz Filipiuk. Rolnikom towarzyszyli eksperci Fundacji FAPA Polska Izba Bankowości Spółdzielczej z Warszawy. Ekspertem w pracach nad przygotowaniem opinii został radny Sejmiku z Międzyrzeca Podlaskiego, wykładowca SGGW Przemysław Litwiniuk. Jego pomoc była nieodzowna, szczególnie jeśli chodzi prawo rolne, w którym świetnie się orientuje, bo wykłada ten przedmiot na uczelni. On stał na straży, by w dokumencie nie znalazł się jakiś zapis niezgodny z naszym prawem rolnym. W październiku opinia zostanie przyjęta i członkowie następnej kadencji Komitetu Regionów będą mieli już wytyczony szlak dalszego postępowania. Bo z problemem ASF na pewno będzie musiała się zmierzyć cała Europa.

Czy Unia Europejska nie lekceważy tego problemu?

– Z moich obserwacji i kontaktów w Komitecie Regionów czy w Komisji Europejskiej wynika, że Unia bardzo się boi. Choć świadomość jest różna w różnych krajach. Przed ASF na pewno drżą Francuzi i Niemcy. Bo gdyby na przykład wirus dotarł do Francji, która ma bardzo duży udział w eksporcie wieprzowiny poza granice UE, to ten eksport od razu się zamyka. Miałoby to bardzo poważne konsekwencja także dla Polski. Bo ta francuska wieprzowina trafiłaby wtedy na nasz wewnętrzny, unijny rynek, czyli sami musielibyśmy ją zjeść. Oznaczałoby to dalszy drastyczny spadek cen wieprzowiny dla producentów w Europie. To byłby cios dla wielu naszych hodowców.

Cały wywiad dostępny w papierowym i cyfrowym wydaniu tygodnika Podlasiak nr 36 od 3 września

Rozmawiał Jacek Korwin

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy