Chciałem pokazać, jak Zełeński stał się bohaterem Ukrainy i całego świata

Chciałem pokazać, jak Zełeński stał się bohaterem Ukrainy i całego świata
fot. z archiwum W. Rogacina

Dziennikarzem postanowiłem zostać w piątej klasie szkoły podstawowej – mówi pochodzący z Białej Podlaskiej Wojciech Rogacin

Z Wojciechem Rogacinem, pochodzącym z Białej Podlaskiej dziennikarzem, autorem książki „Zełeński”, byłym korespondentem wojennym i obecnym redaktorem naczelnym dziennika “Polska Times”, rozmawia Justyna Dragan.

18 maja odbyła się premiera napisanej przez pana biografii Wołodymyra Zełeńskiego. Skąd pomysł na taką publikację?

– Od wielu lat jestem dziennikarzem i redaktorem zajmującym się sprawami zagranicznymi. Wołodymyr Zełenski był dla mnie niezwykle interesującą postacią jeszcze zanim został prezydentem, kiedy w sylwestra 2018 roku ogłosił, że zamierza kandydować na najwyższy urząd na Ukrainie. Był wtedy znany jako główny bohater serialu “Sługa narodu”, w którym wcielił się w role prezydenta. I właśnie ta sytuacja, w której fikcja filmowa zamieniała się w rzeczywistość polityczną, była bardzo ciekawa. Obserwowałem późniejsze rządy Zełenskiego, a kiedy jeszcze tuż przed wybuchem wojny zaczął wygłaszać swoje głośne przemówienia – jak na konferencji w Monachium w lutym – wiedziałem, że na naszych oczach rodzi się nowy przywódca dużego formatu. Później, kiedy wybuchła wojna, kiedy on został na Ukrainie i z miejsca stał się wielkim bohaterem i przywódcą wojennym, wiedziałem, że mamy do czynienia z wyjątkową postacią, której historię warto przybliżyć społeczeństwu.

Jak udało się zebrać materiały do książki w czasie, gdy na Ukrainie wciąż trwa wojna? Wystarczyły korespondencje i poszukiwanie informacji w publikacjach, czy wiązało się to z wyjazdami do tego kraju?

– Przewertowałem mnóstwo materiałów, które są dostępne w sieci, ale także przeprowadziłem wiele rozmów z osobami, które znają Zełenskiego, jego bliskimi współpracownikami, przyjaciółmi, a także tymi, którzy go krytycznie oceniali. Obejrzałem oczywiście mnóstwo materiałów dotyczących bohatera. Dziś dzięki online’owym komunikatorom łatwo jest przeprowadzać rozmowy także na odległość. To była ogromna praca, ale kierowałem się zasadą, o której mówił mistrz reportażu Ryszard Kapuściński: zanim napiszę książkę, muszę przeczytać setki innych. Dlatego sam przewertowałem mnóstwo źródeł, by przekazać kluczowe, nieznane informacje i fakty z życia Zełenskiego.

No właśnie, o prezydencie Ukrainy mówi się od momentu rozpoczęcia wojny bardzo dużo, przytaczając także fakty z przeszłości. Czy z książki dowiemy się czegoś, czego o Zełeńskim nie wiemy? Proszę opowiedzieć więcej o tym, jak pokazał pan tę postać.

– Przed rozpoczęciem pisania biografii postanowiłem sobie jako główne zadanie pokazać, w jaki sposób Wołodymyr Zełenski stał się tym, kim jest, bohaterem Ukrainy i wolnego świata. Co go ukształtowało, jakie wydarzenia z dzieciństwa, młodości, czasów zawrotnej kariery w kabarecie i show-biznesie, a także w polityce. Chciałem pokazać jego relacje z rodzicami, żoną, dziećmi, bo to mówi bardzo dużo o człowieku. Pokazuję też, jakimi zasadami jako człowiek kieruje się w życiu, w relacjach ze współpracownikami. Opowiadam, co mówią o nim jego szkolni koledzy. Wydaje mi się, że po przeczytaniu tej biografii każdy odkryje wiele nieznanych faktów z życia Zełenskiego. I zrozumie lepiej tę postać. Jedna z ukraińskich recenzentek tej książki napisała, że nawet ona, Ukrainka, dowiedziała się z tej biografii bardzo wielu faktów o życiu Zełenskiego, których nie znała. Myślę, że to dobra rekomendacja.

Gdyby nie agresja Rosji na Ukrainę, szukałby pan kontaktu z prezydentem Zełenskim?

– Tak, jak wspomniałem, ta postać była intrygująca także przed wojną. Mówiono o nim “komik”, ale to było ogromne uproszczenie. Zanim został prezydentem, Zełenski prowadził przecież ogromne przedsiębiorstwo rozrywkowe, zarabiające dziesiątki milionów dolarów rocznie. Ponadto dla Polski Ukraina była zawsze niezwykle istotnym krajem sąsiedzkim. Więc tak – szukałbym kontaktu z prezydentem Ukrainy również przed wojną.

Prywatnie jaki to człowiek?

– Niezwykle pracowity, aż do granic pracoholizmu, przy tym bardzo otwarty, niewytwarzający dystansu. Jednocześnie twardy, wiedzący czego chce, a przy tym świadomy także swoich słabości. Kiedyś powiedział, że kieruje się w życiu zasadą, której nauczył go ojciec: „Nigdy nie udawaj lepszego niż jesteś. Przyznawaj się, że podobnie, jak inni ludzie, miewasz słabsze momenty. A kiedy stoisz przed trudną sytuacją i nie wiesz, jak postąpić, to po prostu zachowaj się uczciwie i honorowo.”. Myślę, że Zełenski w swoim życiu stara się trzymać tych zasad.

Był pan korespondentem wojennym na Bliskim Wschodzie. Jakie emocje towarzyszyły tej pracy, oprócz wykonywania zawodowych obowiązków?

– W takiej pracy wiele razy trzeba się stykać z ludzkim cierpieniem. I to chyba najtrudniejsze sytuacje, z jakimi styka się człowiek relacjonujący konflikty. Oprócz czasami lęku, kiedy znajdujemy się w sytuacji zagrażającej życiu. W Iraku doświadczałem obu tych emocji i sytuacji. Jednak poczucie odpowiedzialności, chęć przekazania czytelnikom prawdy o wydarzeniach, zwrócenia ich uwagi na dramat innych, przeważają i motywują do działania.

Te doświadczenia zaowocowały napisaniem książki „Korespondenci.pl” na temat pracy korespondentów wojennych. Z jakim odbiorem się ona spotkała?

– Odbiór tamtej książki, napisanej z Dorotą Kowalską, jest bardzo dobry. Do dziś – choć wydana była w 2014 roku – spotykam ludzi, którzy mówią, że bardzo ich zainteresowała. Z niej również jestem zadowolony, podobnie jak z biografii “Zełenski”. Ale to do czytelników należy ostateczna ocena.

 Wróćmy do pracy dziennikarza na froncie: czy były momenty, gdy bał się pan o swoje życie?

– Oczywiście. To zdarza się każdemu. W Iraku znajdowałem się w miejscach i sytuacjach bezpośredniego zagrożenia. Ot choćby kiedy tuż obok wybuchała strzelanina i trzeba się było kryć za ścianami budynków. Kiedyś zepsuł się nam samochód w środku nocy w pobliżu Falludży, która była wówczas opanowana przez rebeliantów. Można było też paść ofiarą tzw. przyjacielskiego ognia. Kiedyś w ostatniej chwili uniknąłem takiej sytuacji, kiedy irackim samochodem podjeżdżałem pod bramę amerykańskiej bazy wojskowej, nie wiedząc, że Amerykanie tego dnia – w rocznicę rządów Saddama Husajna – otrzymali rozkaz strzelania bez ostrzeżenia do zbliżających się nieznanych pojazdów.

Obecnie jest pan redaktorem naczelnym Agencji Informacyjnej Polska Press. Za co dokładnie pan odpowiada?

– Jestem również redaktorem naczelnym dziennika “Polska Times” i odpowiadam oczywiście za redagowanie tej gazety. Moi dziennikarze dostarczają także treści do innych dzienników regionalnych Polska Press Grupy.

Pochodzi pan z Białej Podlaskiej, tu zaczynała się pańska droga zawodowa. Kiedy tak naprawdę rodowity bialczanin postanowił zostać dziennikarzem?

– Zaczynałem swoją karierę w „Słowie Podlasia”, jeszcze na ostatnim roku studiów, a moim pierwszym redaktorem naczelnym był Roman Laszuk, który przyjął mnie do pracy. Ten czas wspominam świetnie, jako okres stawiania pierwszych kroków w zawodzie, poznawania jego tajników. Wtedy też od starszych dziennikarzy otrzymałem wielkie wsparcie i naukę. Dziennikarzem postanowiłem zostać w piątej klasie szkoły podstawowej. Szedłem kiedyś z mamą przez plac Wolności i później obok drukarni, która znajdowała się przy ul. Piłsudskiego (wtedy Świerczewskiego), w miejscu obecnego parkingu naprzeciwko budynku Urzędu Miasta. Mama zapytała mnie: kim chciałbyś zostać w życiu? Natychmiast odpowiedziałem: dziennikarzem. Już wtedy myślałem, że ten zawód jest niezwykle atrakcyjny, że można codziennie spotykać interesujących ludzi, znajdować się w centrum ważnych wydarzeń, opisywać je. I to mnie pociągało. Zresztą okazało się to prawdą.

Ciągnęło pana jednak na szersze dziennikarskie wody, czego efektem praca w „Gazecie Wyborczej”, następnie w powstającym w naszym kraju polskim wydaniu amerykańskiego „Newsweeka”, wreszcie w Polska Press. Jakie tematy najbardziej panu „leżą”?

– Między innymi ze względu na bliskość granicy z Białorusią zainteresowałem się tematami zagranicznymi, i po kilku latach pracy w Białej Podlaskiej trafiłem do działów zagranicznych, najpierw „Gazety Wyborczej”, a później „Newsweeka”. Potem również do „Polski Times”, w której odpowiadałem głównie także za sprawy zagraniczne i współpracę z brytyjskim „The Times”. I rzeczywiście tematyka zagraniczna jest moją ulubioną. Oprócz krajów wschodnich, także Bliski Wschód, Stany Zjednoczone. Fascynujące jest śledzenie zmian i procesów zachodzących w polityce światowej, ale najbardziej interesują mnie ludzie, bohaterowie.

Kiedyś w Waszyngtonie uczestniczyłem w spotkaniu z Bobem Woodwardem, legendą amerykańskiego dziennikarstwa, który wraz z Carlem Bernsteinem ujawnili na łamach „Washington Post” aferę Watergate. Woodward zapytany, co jest kwintesencją dziennikarstwa, odparł: „Dziennikarze są po to, aby społeczeństwom odkrywać, pokazywać i przybliżać postacie, które mają istotny wpływ na życie tych społeczeństw”. Tą zasadą się kierowałem także podejmując decyzję o napisaniu biografii „Zełenski”.

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy