Bialska neonatologia to świątynia dla wcześniaków [WYWIAD]

Bialska neonatologia to świątynia dla wcześniaków [WYWIAD]

17 listopada, w najbliższą sobotę, kolejny raz oddział neonatologiczny szpitala w Białej Podlaskiej będzie świętował Dzień Wcześniaka. Gromadzi pacjentów, którym uratowano tu życie. Uczestniczą w nim i dzieci roczne, i kilkulatki, i wcześniaki, które są już dorosłymi ludźmi. Wracają tu jak do domu. O tym fenomenie z Riadem Haidarem, ordynatorem oddziału neonatologicznego, rozmawia Gabriela Kuc-Stefaniuk.

Kto to jest wcześniak?

– To mały człowiek, który ma wszystko za małe. Który jest niesamowicie delikatny, każdy ruch, każda interwencja podczas badania musi być przemyślana, tak jest kruchy i delikatny.

Osób zgromadzonych wokół Dnia Wcześniaka w Białej jest coraz więcej. Rodzice wcześniaków przybywają na niego bardzo chętnie. Wydawałoby się, że to akcja niszowa. Nie jest łatwo zgromadzić ludzi wokół jednego wydarzenia. Ale oni przychodzą. Co ich tu przyciąga?

– To jest społeczność. Tę grupę ludzi można porównać do grupy etnicznej. Mają taki sam start, tę samą historię, podobny tok życia, wspólne problemy i troski. Ich przyszłość jest niepewna. Ich rodzice wymieniają się doświadczeniami, interesują się sobą. Korzystają ze swojej wiedzy. Tu nie ma egoizmu, ale wspólnota pozbawiona interesu własnego.

Początek życia wcześniaka jest trudny. Nie tylko z punktu widzenia medycznego, ale też psychologicznego. To trudna sytuacja dla rodziny. Niesamowite jest jej zaangażowanie w ochronę tego życia. Te dzieci są otoczone pozytywnymi emocjami, które rosną z nimi. Im są większe, tym więcej tych dobrych emocji. Wcześniaki przypominają sobie podczas naszych spotkań, na podstawie zdjęć, opowieści, czas, gdy były w inkubatorze, gdy rodzice tak bardzo to przeżywali. To wzbudza w dziecku uczucie, że zawdzięcza życie nie tylko lekarzom, dobremu sprzętowi, ale też zaangażowaniu rodziny. Ich obecność to powrót do przeszłości, gdy miały 600 czy 490 gramów.

Dzień Wcześniaka to jedne wielkie urodziny?

– To wielki dzień dla wcześniaków. Mogę powiedzieć, że od urodzenia już przez całe życie łączy je swego rodzaju „religia” wcześniaków.

Jednoczący wspólny trudny start. Czy dzięki temu, jak funkcjonuje oddział, lęku w rodzicach wcześniaków jest mniej?

– Kochamy to, co robimy, naszą pracę. Nie realizujemy żadnych własnych interesów. Wiemy, ile kosztuje matkę poród, jaki to wysiłek. Wiemy, że nieraz taki maleńki wcześniak to ostatnia szansa dla rodziców na posiadanie potomstwa. Bardzo się cieszę, że udało mi się stworzyć taką świątynię dla tej „religii”. Wszyscy muszą się tu czuć bezpiecznie. Rodzice widzą nasze starania, jesteśmy z nimi związani. Angażujemy ich od samego początku w proces leczenia, żeby wiedzieli, jak ciężka to praca, żeby byli świadomi, że oni w domu będą musieli podjąć taki sam trud. Ale że wszyscy musimy podchodzić do tego z miłością. W rodzicach nie ma lęku, bo mamy oddział uzbrojony „po zęby”. Śmiało mogę to porównać do wyścigu zbrojeń, możliwości zbrojnych największych imperiów światowych. Kiedyś tak nie było. Nie dlatego, że nie chcieliśmy, ale dlatego, że nie mieliśmy możliwości. Dlatego rozwój naszego oddziału jest jak kosmiczny lot. Obecnie dla nas nie ma sytuacji beznadziejnej.

Jak do tego doszło?

– Ten oddział to moje czwarte dziecko. Rodziło się w bólach, ale mam satysfakcję. Na początku tylko ja wierzyłem w sukces. Mieliśmy jedną salę. [...]

Cały wywiad przeczytasz w papierowym i cyfrowym wydaniu tygodnika nr 36 od 13 listopada

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy