W gminie Wisznice odkrywają i pielęgnują bogactwo lokalnego dziedzictwa kulturowego

W gminie Wisznice odkrywają i pielęgnują bogactwo lokalnego dziedzictwa kulturowego
fot. Jacek Korwin

Występ Zespołu Śpiewaczego Polesie wraz z Adrianną Iwanejko oraz uczestniczącą w projekcie młodzieżą: Zuzią Kowal i Karoliną Klimkowicz

Tradycyjne stroje, śpiew, tańce, gwara i zwyczaje regionu Południowego Podlasia były tematem bardzo ciekawego, jedynego w swoim rodzaju, Festiwalu Tradycji Gminy Wisznice, zorganizowanego 21 września w parku w centrum Wisznic.

Festiwal Tradycji Gminy Wisznice był zwieńczeniem projektu „Śladami Przodków. Tradycje i obrzędy w Gminie Wisznice”, realizowanego przez Gminny Ośrodek Kultury i Oświaty w Wisznicach, dofinansowanego z pieniędzy budżetu państwa, przyznanych przez ministra edukacji w ramach programu „Nasze tradycje”.

Jolanta Bazylczuk

– Celem projektu jest powrót do korzeni, do dawnych tradycji. Zaangażowaliśmy młodzież szkolną, która robiła wywiady z najstarszymi mieszkańcami naszej gminy. Efektem jej pracy jest publikacja pt. „Śladami przodków. Tradycje i obrzędy w Gminie Wisznice”, której promocja odbywa się dzisiaj, podczas festiwalu. W zasadzie w całości książka została wykonana przez młodzież ze szkół podstawowych i liceum. Taki mieliśmy cel, żeby ją zaktywizować, pobudzić do działania i zachęcić do dialogu ze starszymi osobami. Żeby poznawała dawne obyczaje, tradycje, kulturę i korzenie. Książka jest do nabycia bezpłatnie w jednym z namiotów. Jako ciekawostkę powiem, że nieżyjący już Aleksander Szołucha jest autorem podobnej publikacji, która nosi tytuł „Rys historyczny Wisznic. Ludowe zwyczaje, przesądy, lecznictwo i przysłowia w Wisznicach i okolicy w I połowie XX wieku” – mówiła nam w trakcie imprezy Jolanta Bazylczuk, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury i Oświaty w Wisznicach.

Ale projekt obejmował nie tylko przygotowanie książki. Zorganizowano bowiem jeszcze m.in. warsztaty tańca tradycyjnego, warsztaty śpiewu tradycyjnego i warsztaty kulinarne, w których wzięło udział łącznie około 50 młodych ludzi.

– Cieszymy się, że aż tyle młodzieży udało nam się zaangażować do projektu. Efektem warsztatów śpiewu będzie dzisiejszy występ młodzieży wraz z Zespołem Śpiewaczym Polesie, i będą to pieśni, które kiedyś były śpiewane na naszych terenach, przy przeróżnych okazjach i okolicznościach. Warsztaty śpiewu tradycyjnego prowadziła etnomuzykolog Adrianna Iwanejko, która przybyła do nas z Krakowa. Przedstawi ona również dzisiaj teatr słowa, teatr cienia pt. „Bezodnia” w kinie w Wisznicach – kontynuowała dyrektor. – Miał też być zaprezentowany taniec tradycyjny, ale niestety dzieci się pochorowały. Sprowadziliśmy do nas etnografa Piotra Zgorzelskiego, który nadzorował zajęcia taneczne. W zamian będziemy mieli występ młodzieży w montażu słowno-muzycznym.

Piotr Dragan

– Ten projekt niesie ze sobą ogromną wartość. Dał naszej młodzieży możliwość odkrywania tego, co było kiedyś. Rozmów z seniorami o tym, jak życie wyglądało wcześniej, nauki dawnych tańców, śpiewu, gwary. Bardzo ciekawy projekt – uważa wójt gminy Wisznice Piotr Dragan. – Widać też było po młodzieży, która chętnie w nim uczestniczyła, że ją zainteresował. To wielki sukces tego projektu. Bo młodzież bardzo mało wie o tradycjach. Nawet czasami, jak obserwuję, wstydzi się mówić o tradycji, woli nowoczesność. A tutaj ogromną zdobyczą tych działań jest to, że udało się wciągnąć młodzież. Zainteresować tym mało popularnym do tej pory w jej środowisku tematem tradycji, dziedzictwa kulturowego.

W ramach tego samego projektu organizowane były też potańcówki wieczorne, na które mieszkańcy chętnie przychodzili i dobrze się bawili.

Niedzielny festiwal rozpoczął się od prelekcji na temat tradycji, pieśni, gwary oraz stroju regionalnego Południowego Podlasia, którą poprowadziła Aniela Halczuk z Białej Podlaskiej, prezes Fundacji Korzenie i Skrzydła, która całe życie poświęciła zbieraniu i popularyzacji dziedzictwa naszego regionu. Przedstawiła swoje spojrzenie na Południowe Podlasie – co to jest za kraina, skąd dokąd sięga itd., ponieważ istnieje tutaj wiele wersji i sporów.

Aniela Halczuk

– Geografowie, a teraz i etnografowie uważają, że już nawet przed Włodawą jest Polesie Lubelskie, że granica między Południowym Podlasiem i Polesiem Lubelskim przebiega na Krznie. Tymczasem nawet roślinność po drugiej stronie Krzny nie wskazuje, żeby to było Polesie. A już na pewno kulturowo i tu i tu jest Południowe Podlasie, a nie żadne Polesie. Według Janusza Świeżego, badacza lubelskich strojów ludowych, Południowe Podlasie sięga aż po Sawin w powiecie chełmskim, i za Cyców. Całe dziedzictwo kulturowe, historia tych terenów, jak daleko sięgnąć wstecz, są bardzo podobne. Oczywiście nieidentyczne, bo nawet poszczególne wsie potrafią różnić się między sobą dziedzictwem kulturowym, gwarą. Strój też jest już pomieszany. Bo jak przychodziła dziewczyna za synową z terenu nazywanego dziś Polesiem, to ona miała troszkę inny strój, i gdy inni się na nim wzorowali, to się mieszało. Na zachodzie granica Południowego Podlasia jest bardzo nierówna. Powiaty łukowski i radzyński były zaliczane do Południowego Podlasia, ale przodkowie obecnych mieszkańców tych powiatów przybyli z innych regionów. Nie ze wschodu, tylko z obecnego Mazowsza, dokładnie z powiatu węgrowskiego, okolic Liwu. Więc przynieśli i inną gwarę – tam jest „mazurzenie” – inne pieśni, a nawet inny sposób śpiewania tych pieśni, zupełnie inne stroje. Dlatego jest to bardzo trudny kulturowo teren. Powinni się tym zająć ludzie, którzy mają pokończone w tym kierunku studia. A że tak się niestety nie dzieje, no może poza badaniem pieśni, to zajmują się tym pasjonaci historii regionu, tacy jak ja. To jest moja mała ojczyzna – mówi nam Aniela Halczuk.

Interesuje się tą tematyką od 1970 roku. – Początkowo mniej, bo obowiązki nauczyciela polonisty nie bardzo na to pozwalały, ale mimo to przez cały ten czas zbierałam różne rzeczy, np. pieśni regionalne. Mam ich bardzo dużo. Wypożyczyłam je ostatnio Polskiej Akademii Nauk, do zdigitalizowania, zarchiwizowania, żeby zostały dla potomnych, gdy mnie już nie będzie – opowiada regionalistka. – Szkoda, że powstaje tak mało prac naukowych, w tym także pisanych przez studentów uczelni wyższych, o dziedzictwie kulturowym naszego regionu. Jest to teren zupełnie nieopracowany. Teraz robią to trochę takie osoby ze stowarzyszeń, które mają przy okazji ukończone etnografię, etnomuzykologię, więc znają się na tym. Niedawno na przykład w Dębowie było spotkanie osób, które chciały się uczyć naszych pieśni, w gwarze – ciągle jeszcze nazywanej tak brzydko – chachłackiej. Tych ludzi, którzy przywieźli ją ze sobą i używali przez lata, w tej chwili jest już bardzo mało, i są bardzo wiekowi. Jak się od niech słyszy, oni mówią „po swojomu”, „po naszomu”, albo po prostu „mową tutejszą”.

Po tej prelekcji przed słuchaczami wystąpiła Teresa Frończuk z Horodyszcza, znana w regionie mistrzyni wypieku sękaczy, która zajmuje się tą sztuką od ponad 30 lat. Pokrótce opowiedziała mieszkańcom gminy o samym wypieku, jego pochodzeniu i sposobie przygotowania, a także o swojej pasji z nim związanej. – Zobaczyłam, jak się piecze, u mojej koleżanki, ponieważ w mojej rodzinie nie było tradycji wypieku tego ciasta. Wciągnęło mnie to, poczułam wenę. Koleżanka pokazała mi, jak się przygotowuje ciasto i cały proces pieczenia, ale zobaczyć, a zrobić, to nie to samo. Do perfekcji trzeba dojść samemu, żeby być zadowolonym z efektu. Jest to wypiek bardzo smaczny, długoterminowy i okolicznościowy – opowiadała pani Teresa.

Teresa Frończuk

Następnie dała pokaz pieczenia sękacza tradycyjną metodą, czyli w naturalnym piecu opalanym drewnem. Mając już wcześniej przygotowane ciasto, z dodatkiem 35 jaj, polewała nim – nad otwartym ogniem – obracający się drewniany rożen w kształcie wałka. Po ponad dwóch godzinach kręcenia rożnem i polewania go ciastem, powstał piękny sękacz. Po wystygnięciu, mistrzyni przekazała go do degustacji uczestnikom wydarzenia, podobnie jak inne przywiezione ze sobą wypieki. Krojeniem zajęły się wolontariuszki ze Szkoły Podstawowej w Wisznicach.

– Ja w swoich wypiekach stawiam na tradycję. Piekę drewnem i żywym ogniem. Wałek zawiesza się nad paleniskiem, pod spodem jest blachówka, do której spływa ciasto. Polewa się warstwami, gdy jedna się zapiecze, polewa się następną, aż do zużycia ciasta. Spływające ciasto tworzy sęki. Taki proces trwa dwie godziny i dłużej. Ale to takie miłe, gdy ludzie przyjeżdżają, chwalą i… wracają. Dodam, że podstawą dobrego sękacza są wysokiej jakości masło i najlepiej wiejskie jaja, plus reszta składników. Ludzie kupują sękacze na róże okazje: komunie, urodziny, rocznice. Na Podlasiu bez sękacza nie odbywa się żadne wesele. Wywożone są też od nas w różne strony kraju i świata. Mój sękacz trafił w prezencie aż do Jana Pawła II. Cieszę się, że sękacze rozsławiają Południowe Podlasie.

Teresa Frończuk piekła sękacza z Robertem Makłowiczem podczas Festiwalu Smaki Lubelszczyzny w Lublinie. Przeprowadzała u siebie w domu warsztaty z pieczenia. Gościła też grupę Francuzów, którzy byli zdziwieni, że ciasto można upiec bez piekarnika. Jak podkreśla, w gminie Wisznice jest kilka pań, które wypiekają sękacze. Każda ma swój sposób pieczenia, przez co każdy jest inny, choć tak samo smaczny.

Warto dodać, że tego samego dnia w Sławatyczach odbył się 11. Bialski Festiwal Sękaczy, na który pojechała – w zastępstwie pani Teresy – jej synowa Beata Frończuk. Młoda adeptka tej niezwykłej sztuki kulinarnej zajęła w tegorocznym konkursie drugie miejsce (w ubiegłym roku, podczas 10. Festiwalu Sękaczy w Janowie Podlaskim, zwyciężyła). Gratulujemy. – Można powiedzieć, że czasem uczeń przerasta mistrza – zażartowała pani Teresa. – Ale bardzo się cieszę, że chciała się nauczyć, że ktoś przejął pałeczkę.

Ona sama na Bialskim Festiwalu Sękaczy dwukrotnie zajmowała drugie miejsca: w Roskoszy i w 2022 roku w Kodniu.

Następnym punktem programu w Wisznicach były występy artystyczne. Na scenie plenerowej zaprezentowały się lokalne zespoły: Zespół Śpiewaczy KGW Wygoda, Chór Srebrne Głosy i Zespół Śpiewaczy Polesie.

Zespół KGW Wygoda

Zespół Śpiewaczy KGW Wygoda powstał przy Kole Gospodyń Wiejskich w Wygodzie. W swoim repertuarze ma ballady, piosenki o tematyce patriotycznej i rozrywkowej, jak również kolędy. Występ zespołu dopełnia akompaniament gitary. Prezentuje się na lokalnych uroczystościach oraz gości ze swoją muzyką w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Curynie, umilając czas pensjonariuszom zakładu.

Chór Srebrne Głosy

Chór Srebrne Głosy istnieje od tego roku, powstał przy Gminnym Ośrodku Kultury i Oświaty w Wisznicach. Instruktorem jest Jakub Iwanejko. Chór zadebiutował podczas 15. Powiatowego Przeglądu Chórów i Zespołów Śpiewaczych w Polubiczach. Zaśpiewał również podczas tegorocznego Święta Wisznic oraz Dożynek Powiatowych w Janowie Podlaskim. Chór tworzą seniorzy z gminy Wisznice.

Zespół Śpiewaczy Polesie

Zespół Śpiewaczy Polesie powołano w 1991 roku w miejscowości Horodyszcze, w celu kultywowania dawnych tradycji. W 2006 roku kierownikiem został Jakub Iwanejko. GOKiO  w Wisznicach objął swoją opieką działalność grupy, zapewniając instruktora, stroje oraz wyjazdy na różne uroczystości. Polesie na przestrzeni lat występowało wielokrotnie podczas festiwali, przeglądów i różnych uroczystości na szczeblu wojewódzkim, powiatowym oraz gminnym. Podczas Festiwalu Tradycji Gminy Wisznice Zespół Śpiewaczy Polesie wystąpił z ekspertką w zakresie śpiewu tradycyjnego Adrianną Iwanejko oraz uczestniczącą w projekcie młodzieżą: Zuzią Kowal i Karoliną Klimkowicz.

Właśnie koncert Polesia z Horodyszcza wzbudził wiele emocji, ponieważ zespół zaśpiewał gwarą regionalną. Żeby jednak mogło dojść do tego występu – jak już wspomniała dyrektor GOKiO – etnomuzykolog Adrianna Iwanejko przeprowadziła, w ramach projektu, cykl warsztatów śpiewu tradycyjnego.

Adrianna Iwanejko

– Spotykałyśmy się dlatego, że chciałyśmy zaśpiewać pieśni „po naszomu”, czyli po chachłacku. Myślę, że część starszych osób może jeszcze pamiętać ten język, tę mowę – mówi pani Adrianna. – Młodszym powiem, że jest to taka gwara, dialekt, będący efektem tego, że znajdujemy się na styku różnych kultur. Część badaczy twierdzi, że gwara ta bazuje na języku ukraińskim, a część, że jest językiem zupełnie osobnym, podlaskim. No i badacze spierają się na ten temat. A ja myślę, że te starsze pokolenia mówiły tak po prostu, „po naszomu”, i to był taki język domowy, który w czasach powojennych był bardzo rugowany. Za wszelką cenę władze starały się, żeby w ten sposób nikt nie mówił, żeby wyplenić tę gwarę, ośmieszyć. I ludzie zaczęli uważać, że jest to gorsza mowa. Ja się z tym absolutnie nie zgadzam. Zachwycił mnie on dzięki mojej babci, z którą mam wielki zaszczyt i przyjemność razem śpiewać, i uczyć się tak mówić. Staram się jak najwięcej w ten sposób z nią porozumiewać. Języka tego używano w całym paśmie pogranicza. Co ciekawe, w każdej wsi występował w innym wariancie. Dlatego po sposobie, w jaki ktoś mówił, można było się dowiedzieć, z której konkretnie wsi pochodzi. Jest on też takim znakiem czasu, bo zatrzymał się w swoim rozwoju na latach 50.-60. ubiegłego wieku. Babcia, jak teraz ze mną rozmawia, to mówi, że brakuje jej niektórych słów. Wracając teraz do tego języka, można powiedzieć, że cofamy się do przeszłości, jedziemy takim wehikułem czasu do innego wymiaru. Pierwszą pieśń, jaką zaśpiewałyśmy, usłyszałam w Kolanie, od pani Teresy Marciniuk, na spotkaniu zorganizowanym przez Paulę Kinaszewską z zespołu Wowakin Trio.

Ale pieśni zaprezentowanych na scenie plenerowej było dużo więcej. Co ciekawe, siedzący na widowni starsi mieszkańcy gminy pamiętali niektóre z nich, nucąc sobie po cichu wraz z zespołem.

Adrianna Iwanejko, jak mówi, w połowie, ze strony taty, pochodzi stąd: dziadek jest z Horodyszcza w gminie Wisznice, a babcia z Motwicy w gminie Sosnówka, a w drugiej połowie z południowego Roztocza. Wychowała się wprawdzie w Lublinie, ale bardzo często przyjeżdżała tutaj do dziadków. Od wielu lat interesuje się mówieniem „po naszomu”.

– Jesteśmy z babcią w tym roku stypendystkami Programu Stypendialnego dla twórców ludowych „Mistrz-Uczeń”, w ramach którego nagrywam babcię i śpiewamy razem pieśni. Część z tych pieśni już znam, a część nie, bo babcia zaczęła sobie je dopiero przypominać. Chodzi o to, że w tamtym czasie ona nie chciała w ten sposób mówić, bo uważano, że to coś gorszego. Stąd ludzie chcieli mówić tak zwanych czystym językiem – opowiada pani Adrianna. – Ale na przykład w Horodyszczu ta gwara szybciej zaniknęła niż w gminie Sosnówka. Dlatego babcia tak naturalnie zaczęła znów mówić „po naszomu”, choć jest jedną z ostatnich osób mówiących w ten sposób. Ja też staram się z nią mówić w tym języku. Już kiedyś słyszałam, jak babcia czasem rozmawiała tak z dziadkiem, albo gdy wspominała jakieś dawne zabawy. Z kolei moja prababcia, która odeszła kilka lat temu, również w ten sposób mówiła, i pamiętam, że przed śmiercią zaczęła mówić już tylko „po naszomu” – to było dla mnie takie niesamowicie wzruszające, że to był dla niej ten pierwszy język, najważniejszy, w którym tak naprawdę myślała.

Adrianna Iwanejko ucieszyła się, gdy dostała zaproszenie do udziału w projekcie realizowanym przez GOKiO w Wisznicach. – Dla mnie to była obopólna wymiana. Z jednej strony ja uczyłam panie, a z drugiej sama się uczyłam nowych słów, nowych pieśni, bo część z tych pań pamięta jeszcze ten język – wspomina. – Bardzo ciekawe było to, że na warsztaty śpiewacze przyszły młode osoby, dzięki czemu mogliśmy dokonać takiego naturalnego, międzypokoleniowego przekazu tej dawnej gwary, który w Polsce z różnych przyczyn niestety został przerwany. Były trzy osoby z Horodyszcza, do końca wytrwały dwie dziewczyny, Zuzia Kowal i Karolina Klimkowicz, jedna z technikum gastronomicznego, druga z liceum. Spodobało im się to śpiewanie, można powiedzieć, że złapały bakcyla. Ciekawe było też to, że paniom na warsztatach przypomniało się, że też znają jedną pieśń „po naszomu”. Myślę, że to są ostatnie chwile, żeby łapać wspomnienia ludzi jeszcze coś tam pamiętających, póki są wśród nas.

Festiwal swoim występem uświetniła również Natalia Raczkowska z Lipinek oraz dziewczęta z zespołu Motwiczanki z Motwicy, Anna Brodzka oraz Zofia i Magdalena Litwiniuk, także śpiewające gwarą tutejszą.

Natalia Raczkowska ma 21 lat i studiuje kulturoznawstwo na UMCS w Lublinie. Jej babcia Jadwiga Szypiło prowadzi Zespół Śpiewaczy z Rozwadówki w gminie Sosnówka, jest wielką pasjonatką śpiewu, a także gromadzi stroje ludowe.

Natalia Raczkowska

– Śpiewam już od jakiegoś czasu, bo i w chórze w liceum, gdzie byłam na profilu muzyczno-medialnym, i teraz w chórze akademickim UMCS, piosenki musicalowe, jazzowe – wspomina Natalia. – W którymś momencie babcia zapytała mnie, czy nie chciałabym z nią pośpiewać piosenek w języku chachłackim, tych z naszych stron. Na początku nie do końca mnie to interesowało, a byłam wtedy jeszcze w liceum. Ale z czasem zaczęłam dostrzegać, że w tych piosenkach jest coś więcej, że one nawet są w pewnym sensie ciekawsze. Może nie zawsze mają piękną melodię, i tekst nie zawsze do końca jest zrozumiały, ale niosą one pewne przesłanie historyczne, o naszej tożsamości. Zaczęłam więc z babcią współpracować. Ona mi te piosenki śpiewała, a ja się ich uczyłam. Do tego stopnia wkręciłyśmy się razem w to wspólne śpiewanie, że zdecydowałyśmy, że złożymy wniosek o stypendium do Narodowego Instytutu Kultury i Dziedzictwa Wsi w programie „Mistrz-Uczeń”. Nasz wniosek został przyjęty i przez pół roku prowadziłyśmy projekt w ramach tego stypendium. Ja występowałam jako uczeń, a babcia jako mistrz. Przez te pół roku co miesiąc poznawałam kolejne nowe pieśni, które później zamieszczałyśmy na specjalnie utworzonej stronie na Facebooku – Pieśni Południowego Podlasia. W międzyczasie pojawiały się zaproszenia na różne festyny, dożynki. Dwa lata temu, biorąc udział w Ogólnopolskim Przeglądzie Kapel i Śpiewaków Ludowych, udało się zakwalifikować do Bukowiny Tatrzańskiej, na 58. Festiwal Folkloru Polskiego Sabałowe Bajania. Tam w kategorii śpiewu solowego zajęłam trzecie miejsce. W tym roku znowu spróbowałam swoich sił jako solistka. Tym razem udało mi się dostać do Kazimierza. Nie zajęłam żadnego miejsca, ale cieszę się, że pokonałam kolejne etapy i w ogóle dotarłam na ten ogólnopolski festiwal, bo sama możliwość zaprezentowania się na nim jest już dużym wyróżnieniem.

Iwona Maksymiuk

Następnie prelekcję pt. ,,Tradycyjne obrzędy ludowe na Południowym Podlasiu” poprowadziła , kierownik Działu Naukowo-Oświatowego z Biblioteką w Muzeum Południowego Podlasia w Białej Podlaskiej. Opowiedziała o tradycyjnych obrzędach ludowych na Południowym Podlasiu, skupiając się na tych dorocznych, skupionych wokół kalendarza kościelnego i w poszczególnych porach roku. Choć najczęściej dobrze je znamy i praktykujemy w naszych domach, mogą różnić się w zależności od regionu oraz od tego, jak są przekazywane w rodzinach.

Z kolei Adrianna Iwanejko zaprosiła do sali kina w Wisznicach na jednoosobowy muzyczny spektakl z teatrem cienia własnego autorstwa, w którym zaprezentowana została w bardzo oryginalny sposób regionalna legenda „Bezodnia”. Przy wyłączonym świetle, na tle niezwykłej książki pop-up (rozkładanka – wykonana w całości przez panią Adriannę), bez słów, ale przy niesamowitej muzyce w tle, zobaczyliśmy i usłyszeliśmy indywidualną interpretację opowieści z pogranicza polsko-ukraińskiego o tajemniczym źródełku o nazwie Bezodnia.

Tematem pogranicza polsko-białorusko-ukraińskiego Adrianna Iwanejko zajmuje się od kilku lat. Uzyskane informacje przetwarza na różne formy, i muzyczne, i wizualne, a że jest plastyczką, scenografką i ilustratorką, ma w tym zakresie – oprócz pasji – duże umiejętności.

Spektakl „Bezodnia”

– Spektakl jest mojego autorstwa. Jest to opowieść o zapadłej cerkwi, pt. „Bezodnia”, co w tłumaczeniu znaczy „Bez dna” – opowiada artystka. – Na południu Lubelszczyzny, w powiecie tomaszowskim, w lesie, który ma nazwę Monastyr, między Poturzynem a Wereszynem, natknęłam się na podanie ludowe o zapadniętej w bagnie cerkwi, w jeziorku nazywanym Źródełkiem Miłości. Ale jak ustaliłam, podobne historie o zapadłych cerkwiach ciągną się od Podlasia po Podkarpacie, w różnych miejscowościach. Zbieram je, analizuję, badam. Ale niezależnie od tych moich badań, zrobiłam spektakl, nie-spektakl, opowieść w formie książki-rozkładanki, książki pop-up, z elementami teatru cieni. Nie padają tam żadne słowa, wszystko oparte jest na muzyce z pogranicza polsko-ukraińskiego. Na początek skupiłam się na regionie znanym jako Grzęda Sokalska, ale będę rozwijała ten projekt. Chcę zjeździć całą wschodnią Lubelszczyznę i zbierać te opowieści, a na ich bazie tworzyć powiększający się teatrzyk obwoźny. Mam w planie jeździć po różnych miejscowościach, pokazywać swój teatrzyk, spotykać się z ludźmi, słuchać legend. W Horodyszczu też funkcjonuje taka wieść o zapadłej cerkwi, przy Zielawie. W każdej z tych legend motyw jest podobny: jak się przyjdzie w odpowiednim momencie, albo o północy, albo o świtaniu na Wielkanoc, i się przyłoży ucho – a ma się czyste serce – to usłyszy się bicie dzwonu. Te cerkwie zapadały się z różnych powodów. I jak się później okazuje, zawsze jest w tym podaniu ziarnko prawdy. Muzyka do tego jest tradycyjna, ludowa, ułożona tak, żeby opowiadała historię, plus nagrane przeze mnie naturalne dźwięki, takie jak rechot żab, odgłos kroków itp. Ja jestem zarówno autorką scenariusza, choreografii i scenografii, jak też tej książki-rozkładanki.

Podczas festiwalu zgromadzeni goście mogli podziwiać stoisko przygotowane przez Klub Seniora Nad Zielawą z Wisznic, który zaprezentował swoje rękodzieła. O ucztę kulinarną (przy altanie na terenie plebanii), złożoną z przepysznych dań regionalnych, zadbało Koło Gospodyń Wiejskich Dubiczanki. Tego samego dnia bowiem w kościele parafialnym pw. Przemienienia Pańskiego w Wisznicach odbyły się Dożynki Parafialne, w intencji dziękczynnej za tegoroczne plony ziemi. Po mszy, na placu obok kościoła, dzieci i dorośli mieszkańcy gminy mogli korzystać z poczęstunku i przygotowanych atrakcji.

Kapela Podwórkowa Caravana

Na koniec imprezy goście bawili się na potańcówce z Kapelą Podwórkową Caravana. Powstała ona w Czosnówce i obecnie działa przy Gminnym Ośrodku Kultury w Białej Podlaskiej. Od początku swojej działalności Caravana występuje na wielu gminnych festynach, dożynkach i imprezach okolicznościowych. W większości wykonuje piosenki z repertuaru kapel podwórkowych, jak również piosenki biesiadne. Tworzy też własne utwory.

Festiwal Tradycji pokazał, że historia nie musi być zamknięta w książkach czy muzeach – może być żywa, barwna i angażująca.

Jacek Korwin

zdjęcia Jacek Korwin

 

Obejrzyj całą galerię zdjęć z Festiwalu Tradycji Gminy Wisznice i Dożynek Parafialnych w Wisznicach:

Festiwal Tradycji Gminy Wisznice i Dożynki Parafialne w Wisznicach

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy