Wierny kibic Lutni i Podlasia: Dopingujące rymowanki układam na stadionie

Wierny kibic Lutni i Podlasia: Dopingujące rymowanki układam na stadionie
fot. Roman Laszuk

Stanisław Kulgawczuk z otrzymaną podczas listopadowego meczu ze Starem Starachowice koszulką z autografami zawodników Podlasia

Ze Stanisławem Kulgawczukiem, wiernym kibicem Lutni Piszczac i Podlasia Biała Podlaska, rozmawia Roman Laszuk.

 

Skąd u pana tak ogromne zainteresowanie naszą lokalną piłką nożną?

Stanisław Kulgawczuk dopinguje Podlasie podczas meczu z Cracovią II w 2020 r. (fot. Roman Laszuk)

– Pamiętam, że jako mały kajtek z Piszczaca, chodziłem na mecze miejscowego Partyzanta. Boisko wyglądało tragicznie, schody na boisku, pęknięta poprzeczka. Później stałem się zawodnikiem Lutni Chotyłów, i w jej barwach grałem za czasów Mariana Kapysia. W trampkach lub korkotrampkach, na boisku obok obecnej szkoły dla niepełnosprawnych w Zalutyniu, pozbawionym szatni, dlatego przebieraliśmy się obok boiska, gdzie ustawiano metalowe wieszaki. Byłem bramkarzem po tym, jak przed wyjazdowym meczem do Gwardii Chełm zabrakło podstawowego zawodnika na tej pozycji – Sławka z Sielczyka – i ja musiałem stanąć między słupkami. Wtedy też, po silnym uderzeniu zawodnika Gwardii z bliskiej odległości, wpadłem z piłką do własnej bramki. Tego zdarzenia nie zapomnę do końca życia.

Gdy zakończył pan granie, stał się kibicem. Jakiej drużyny?

– Oczywiście Lutni Chotyłów, a później Lutni Piszczac. Ale kiedy Podlasie awansowało w 2009 roku do trzeciej ligi, postanowiłem zobaczyć, jak wyglądają mecze na wyższym poziomie rozgrywkowym, i zacząłem jeździć do Białej Podlaskiej. Z czasem nabrałem odwagi i głośniej wyrażałem swoją sympatię dla bialskiej drużyny, wspierając ją okrzykami. Zobaczyłem wtedy, że nikt z siedzących obok mnie kibiców nie reaguje jakimś negatywnym komentarzem, ani nie gwiżdże. Co więcej, za moją aktywność na trybunie bardzo polubili mnie członkowie rodziny Kamila Kocoła, z babcią na czele, i w czasie meczów zaczęli podchodzić do mnie oraz częstować cukierkami.

To było chyba miłe z ich strony…

Stanisław Kulgawczuk na trybunie bialskiego stadionu w czasie meczu Podlasie – KSZO w 2016 r. (fot. Adam Trochimiuk)

– Bardzo, i tak to się rozkręciło, że w pewnym momencie kibice z tzw. młyna chcieli mnie zabrać do swojego grona. Dostałem nawet od nich czapkę. Odmówiłem im jednak grzecznie, dodając, że jestem już za stary i wolę pozostać w grupie zwykłych kibiców, w sąsiedztwie rodziny Kocoła. Z czasem poznałem się z Czarkiem Hince oraz innymi wiernymi kibicami Podlasia, i zacząłem poszerzać repertuar okrzyków, czy to na dawnym stadionie miejskim, czy później w Piszczacu lub na stadionie Państwowej Szkoły Wyższej, gdzie Podlasie grało ligowe mecze w czasie modernizacji obiektu przy ulicy Artyleryjskiej.

Pamięta pan jakieś stadionowe zdarzenie ze swoim kibicowskim udziałem?

– Najbardziej z meczu z Tomasovią, kiedy Podlasie było mocno zagrożone degradacją. Krzyknąłem wtedy głośno: „Woju, Woju ratuj!”. Niedługo po tym Maciej Wojczuk zdobył gola i Podlasie uratowało się.

Od pewnego czasu po każdym pana okrzyku lub rymowance inni kibice biją panu brawo…

– Jest mi z tego powodu bardzo przyjemnie.

No właśnie, pisał pan kiedykolwiek wiersze?

Wierny piszczacki kibic Podlasia dopinguje swoją drużynę w spotkaniu z Podhalem Nowy Targ w 2018 r. (fot. Roman Laszuk)

– Nigdy, i sam się sobie dziwię, kiedy wychodzą mi całkiem zgrabne rymowanki. Zwrócił na to uwagę swego czasu trener Rafał Borysiuk, i sprezentował mi z nimi zdjęcie. Wzruszyła mnie także po okrzyku „Woju, Woju ratuj!” prasowa wypowiedź Maćka Wojczuka, i co jakiś czas odsuwam w swoim zakładzie stolarskim koziołek od piły, podchodzę do znajdującej się na ścianie tablicy i czytam przymocowany do niej poświęcony temu artykuł Mateusza Połynki we „Wspólnocie”.

Piłkarskie rymowanki układa pan w pracy czy na stadionie?

– Wyłącznie na stadionie. Siedzę i oglądam grę, a tu słyszę z tyłu: „Stanisław, daj coś do rymu”. Zaczynam więc układać słowo do słowa i czasami – nie ukrywam – boję się zacząć, bo jak zapomnę, to głupio wyjdzie i publiczność może mnie źle potraktować. Ale najczęściej wstaję, bo głos wtedy bardziej się niesie, i wykrzykuję to, co ułożyłem. A później, po meczu, słyszę od trenera bramkarzy Wiktora Krasowskiego lub od Mateusza „Wawy” Konaszewskiego – „Panie Stasiu, dziękujemy!”, bądź dostrzegam skierowane do mnie mrugnięcie Maksyma Gorżuja.

Ma pan swoich ulubionych zawodników?

W przerwie meczu Podlasia z Unią Tarnów (2018 r.) ówczesny prezes Podlasia Zbigniew Barszcz wręczył Stanisławowi Kulgawczukowi klubowy szalik (fot. Roman Laszuk)

– Najbardziej lubiłem „Woja”, czyli Macieja Wojczuka. Gdy Podlasie grało mecze na boisku ze sztuczną nawierzchnią, zawsze podchodził do mnie i przytulał się ze słowami: „Szanuję Pana, Panie Stasiu”. A redaktorowi Połynce powiedział kiedyś: „Takiego kibica Podlasia nie było i nie będzie. Ten człowiek specjalnie przyjeżdża z Piszczaca na każdy mecz bialskiej drużyny”.

Jak dostrzegam, to w sercu ma pan dwa kluby – Lutnię oraz Podlasie…

– Tak, i od Podlasia dostałem już trzy koszulki, a od Lutni jedną. Chcę także dodać, że na zakończenie każdego sezonu prezes Lutni Piotr Dawidziuk zaprasza mnie na okolicznościowe spotkanie. Przez jakiś czas miałem też trzeci ulubiony klub – LZS Dobryń, ale z braku czasu przestałem jeździć na mecze tego zespołu.

Zatem koszulka z autografami, jaką pan otrzymał w przerwie meczu Podlasia ze Spartą Kazimierza Wielka za udział w konkursie bialskiego Banku Spółdzielczego, jest już czwartą od bialskiego klubu.

– Rzeczywiście, to koszulka numer cztery.

Jakie ma pan marzenia związane z ulubionymi klubami?

Stanisław Kulgawczuk z otrzymaną podczas listopadowego meczu ze Starem Starachowice koszulką z autografami zawodników Podlasia (fot. Roman Laszuk)

– Chcę, aby Lutnia odbiła się w rundzie rewanżowej i spróbowała w klasie okręgowej dogonić prowadzące rezerwy Podlasia. Jeżeli zaś chodzi o Podlasie, to marzyłbym o walce o drugą ligę, ale wiem, że to dzisiaj niemożliwe. Powód jest jeden – kasa. Lutnia też już dawno mogła grać w czwartej lidze, ale skąd na to wziąć pieniędzy, jak w naszym regionie brak bogatych sponsorów. Dlatego w przypadku Podlasia, to wyrażam ogromny szacunek dla drużyny i trenerów, która po tak ogromnych przetasowaniach w składzie zalicza się do trzecioligowej czołówki. Z tych zawodników, co zmienili klubowe barwy, najbardziej cenię Marcina Pigla, który po ostatnim meczu poprzedniego sezonu jako jedyny z odchodzących podziękował mi za doping. To znaczy, że nie tylko jest dobrym piłkarzem, ale że również szanuje kibiców.

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na stadionie w przyszłym roku.

 

Czytaj też:

Nowe władze w Orlętach-Spomlek. Rezygnacje w MOSiR Huraganie

Nowe władze w Orlętach-Spomlek. Rezygnacje w MOSiR Huraganie

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy