O Polakach na Białorusi powiem krótko: Byliśmy, jesteśmy i będziemy cz. 2
Oto druga część rozmowy Ewy Koziary z Anną Paniszewą, prezesem Forum Polskich Inicjatyw Lokalnych Brześcia i Obwodu Brzeskiego, dyrektorem Polskiej Harcerskiej Szkoły Społecznej im. Romualda Traugutta w Brześciu, do 25 maja więzionej przez reżim Łukaszenki.
O co panią, po aresztowaniu, oskarżono?
– W niedzielę 14 marca otrzymałam postanowienie, że jestem oskarżona o przestępstwo polegające na rozpalaniu wrogości na tle religijnym, narodowym, przestępstwo przeciwko ludzkości i pokojowi, polegające na zorganizowaniu imprezy masowej poświęconej heroizacji nazizmu. Płakałam, czytając to, ale nie podpisałam. Byłam niewinna. Odebrałam to pismo jak i inne, które przywiozłam do Polski, bo uznałam, że trudno będzie się odwoływać bez tych dokumentów. Następnego dnia przewieziono mnie do więzienia nad Muchawcem w Brześciu, gdzie w 1948 r., a więc 73 lata temu, zostali uwięzieni brzescy harcerze, młodzi ludzie ze Związku Obrońców Wolności (ZOW) – antykomunistycznej polskiej organizacji, która walczyła w latach 1945-1949 o prawa człowieka na Ziemi Brzeskiej. Pomyślałam wtedy, że powróciły czasy terroru komunistycznego wobec Polaków.
Jak wyglądały dalsze etapy niszczenia pani? Co było najtrudniejsze?
– W Brześciu trzy dni spędziłam w areszcie (izolatorze) czasowym oraz czterdzieści dni w więzieniu nad Muchawcem. Przyjmowała mnie do niego młoda kobieta, która od razu zaczęła ze mnie szydzić. Najpierw zapytała czy mam grupę inwalidzką? Mam – odpowiedziałam. Ja bym nie dała – usłyszałam. Kolejne pytanie dotyczyło tego kim jestem. Dyrektorem polskiej szkoły – powiedziałam. – Pracowała? – Realizowałam swoją misję. – Zapamiętam to.
Kobieta okazała się kierowniczką służby medycznej więzienia. Tak wyglądały jej oględziny nowo przybyłego więźnia. Później dowiedziałam się, że nazywano ją „faszystką”, gdyż z powodu jej niedopatrzenia umierali chorzy więźniowie, również w izolatorze śledczym. Ponoć jest bliską osobą kogoś ważnego, dlatego niczego się nie boi i nigdy nie będzie karana za swoją postawę wobec ludzi, którym odebrano wolność. Dotknęło mnie też jej okrucieństwo. Ukryła dane mojego prześwietlenia kręgosłupa, nie okazała pomocy. Zresztą do każdego nowego więzienia przybywałam bez dokumentacji medycznej. W Mińsku ponownie robiono prześwietlenie, które też do Żodzino nie zostało przekazane. Przez 40 dni nie dała pozwolenia na przekazanie mnie kul od siostry, wskutek czego przemieszczałam się z wielkim trudem, opierając się o ścianę wszystkich długich więziennych korytarzy oraz schodów.
Najtrudniejszym doświadczeniem był ciągły brak pewności, co będzie dalej. Powinnam zbierać dowody swojej niewinności, a siedziałam ubezwłasnowolniona w celi. W tym samym czasie prokuratorzy oraz śledczy fałszowali oraz fabrykowali dowody mojej winy. Do tego należy dodać brak pomocy medycznej i utrudnienia w korespondencji – nie wysyłano moich listów, jak też nie otrzymywałam tych, które do mnie przyszły. Zakaz otwierania wentylacji w więzieniu w Mińsku spowodował u wszystkich więźniarek w celi kaszel, również u mnie. Jak określić takie zachowanie? Przecież ci pracownicy więzienia po pracy wracali do swoich domów i wchodzili w role dobrych ojców, mężów, matek, żon. Kaszel jeszcze i teraz mi dolega, choć minął miesiąc od uwolnienia.
19 marca został sporządzony jedyny protokół mojego przesłuchania, do którego już byłam przygotowana. Złożyłam pierwszą skargę do sądu i napisałam list do prezydenta Łukaszenki. Te moje pisma też zostały zapisane w protokole. Podnosiłam w nich, że scenariusz lekcji, którą przygotowuję i przeprowadzam od kilku lat, znajduje się na stronie internetowej, a więc każdemu zainteresowanemu jest dostępny. (…)
Cały artykuł do przeczytania w aktualnym – papierowym i cyfrowym wydaniu „Podlasianina” nr 28 na: eprasa.pl
Komentarze
Brak komentarzy