Nasze felietony: Własny punkt widzenia (29). 'Noc długich długopisów', czyli jak poderżnięto gardło demokracji

Klęska wizerunkowa
Faktem jest, że to Polacy zdecydowali, kogo chcą widzieć w fotelu prezydenta RP. Rosjanie też zdecydowali. I Białorusini, i Chińczycy, i Amerykanie również, ale to ich barany, nie moje! We własnym kraju mam prawo komentować wyniki wyborów, bo to dotyczy bezpośrednio mnie i moich najbliższych, i przyszłości mojej Ojczyzny. Ktoś może się nie zgadzać z moją opinią, z moimi poglądami, ale mam prawo. A komentarze typu: nie ośmieszaj się, przestań, nie przeżywaj itd. są nie na miejscu. „Skondensowana” prawica – to taki eufemizm – i nie mam na myśli tylko polityków, ale też ich zwolenników, wybrała, kogo wybrała.
Co tu począć, skoro człowiek z takimi „atutami” jest lepszy od poligloty, intelektualisty i wytrawnego polityka. Nie ma na to rady. Za PRL-u też były wybory i też demokratyczne, i całe społeczeństwo było zadowolone, bo miało swojego przedstawiciela, człowieka z gminu. My teraz też mamy! Człowieka obytego w świecie, nie w półświatku, jak Rafał Trzaskowski, …może coś poplątałem. Po dziesięciu latach deficytu, nareszcie w fotelu prezydenta zasiądzie orzeł. Polak z krwi i kości!
Czy na pewno taki wizerunek Polaka jest nam najbliższy? Nikomu nie przeszkadza, że (cyt.): sutener, kibol, chuligan, wyłudzacz, naciągacz, uzależniony? Czemu takich przymiotów etycznych nie dostrzegliśmy i nie doceniliśmy w osobie Rafała Trzaskowskiego? To co teraz będzie w cenie? Nie ja to wymyśliłem, ale gdyby ktoś zarzucił Trzaskowskiemu sutenerstwo, od razu poszedłby do sądu z pozwem o: zniesławienie, pomówienie, oszczerstwa, dyfamacje i kalumnie. A tu cisza! Ani mru mru. Ale MUSZĘ być dumny z demokracji! Niekoniecznie z prezydenta, bo nie ja go wybrałem.
Anting
Co byście powiedzieli, gdyby tak nasz orzeł biały położył się na mrowisku, jak zwykły robić to wróblowate i krukowate w sytuacji zagrożenia zdrowia, i zażył oczyszczającej kąpieli? Ponoć ten z pozoru masochistyczny zabieg ma zbawienny wpływ na kondycję organizmu zwierzęcia. Kwas mrówkowy ma oczyszczający wpływ na ciało kuracjusza, albowiem uwalnia je od: bakterii, pasożytów i innych szkodników.
Gdyby tak wyjąć ten kij z mrowiska i wykorzystać aktywność i potencjał „mrówek” dla dobra naszego Orła, może udałoby się go jakoś odinfekować. Bo, jak na razie, mrówki plują jadem, a Orzeł zainfekowany po koronę słabnie i może nie unieść jej ciężaru. Ledwo założyliśmy mu ją na głowę, a za niedługo może zsunąć się mu na szyję i stać się jego garotą.
Prezydenckie wybory udowodniły, jak bardzo podzielony jest nasz naród. Ale każdy się zarzeka, że wszystko co czyni, pro publico bono czyni. Tylko że od tych zapewnień naszemu orłu sił nie przybędzie, a odpowiedzialność coraz większa, i bez (antidotum) kąpieli oczyszczającej marny jego los. „I rozdziobią nas kruki, wrony”!
Nie „szantaż” zdobi człowieka
Mimo że opadł powyborczy kurz, to napięcie polityczne wcale nie opadło, a może nawet wzrosło. Źle się stało dla Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, że rodacy tak zdecydowali, ale z demokracją się nie dyskutuje. Kohabitacja to taki wytrych konstytucyjny naszych Ojców Założycieli, idealistów, ludzi, którym nigdy do głowy nie przyszło, że Polska może w przyszłości stać się żmijowiskiem, a od widzimisię lubo partykularnych interesów prezydenta może zależeć jej sprawczy egzystencjalizm.
Obywatele wybrali kandydata obywatelskiego – „szacun” – który miał być bezpartyjny i łączyć Polaków. Tymczasem już widzimy (o czym doskonale wiedzieliśmy), że wybrano aparatczyka, człowieka, który bez pisowskiego wsparcia, do tej pory przywdziewałby dres z kapturem, a nie garnitur i krawat. Ten elekt już zapowiada pójście na zwarcie z obecnym rządem, bez względu na jego program i wysiłki. Z jego punktu widzenia i jego popleczników, którzy go nie wystawili, ale na ich szczęście poszło po ich myśli, najlepiej dla Polski byłoby rozpisać nowe wybory, bo ta nieszczęsna kohabitacja nie zadziała, a miała działać. Jeden sprawiedliwy, który nie zamierza współpracować z rządem, bo musiałby legitymizować jego działania. Takiej koncepcji prezydentury nie było w kolaboracyjnej umowie między partią a nominatem.
Czy to wszystko to fikcja? Kim zatem będzie nowy prezydent? (Przypominam – wybieraliśmy prezydenta, nie króla i jedynowładcę). Hamulcowym? Sabotażystą torpedującym wszelkie inicjatywy rządu? Czy tak ma wyglądać przyszłość naszego kraju? Rozwiązać parlament i ogłosić nowe wybory? Ale dlaczego? Jak mawiała nasza noblistka Wisława Szymborska, „czasem wydaje mi się, że ten kraj jest chory psychicznie”. I trudno się z nią nie zgodzić. Cóż bowiem takiego stało się, żeby zmieniać rząd, który ma stabilną większość w parlamencie i poparcie przynajmniej połowy społeczeństwa? Prezydent z założenia nie ma zamiaru z nim współpracować, choć jego konstytucyjnym obowiązkiem jest reprezentowanie kraju, nie zaś prowadzenie własnej polityki. Od tego w naszym państwie jest rząd. Jeżeli okaże się, że nowo wybrany prezydent to sabotażysta, nie zaś pierwszy obywatel i patriota stojący na straży prawa i praworządności, będzie to policzek dla nas wszystkich, a zwłaszcza tych, którzy go wybrali.
Te 360 tys. głosów przewagi to naprawdę nic (można pójść na zbiorową ustawkę, takie „gentelmans egriment”, i siły będą wyrównane. Ta polaryzacja, ten duopol, to nasze przekleństwo. Wkraczamy w nową rzeczywistość. Rządy koalicji potrwają jeszcze dwa i pół roku, można ten czas wykorzystać dla dobra kraju, ale też dla dobra partii. Wybór najeży do prezydenta. Jeszcze raz przypominam słowa Wincentego Witosa: „Gdzie kończy się interes partii, zaczyna się interes państwa”. Zobaczymy, jak to jest z tą obywatelskością i patriotyzmem. Chociaż wiele się nie spodziewam.
Dictum acerbum
Pierwszy dzień lata, niedzielny poranek, koty domagają się swojej porcji zastrzyku energetycznego, i nie odpuszczą, dopóki nie dopną swego. Życie wiejskie, sielanka, słoneczko, wiaterek delikatnie muska lico, ptaszeczki świergolą trele morele, koguty pieją, no żyć nie umierać. Jaki piękny świat. Demiurg dobrze to wszystko zaplanował – chciałoby się rzec. Natura to potęga. i w tym wszystkim człowiek. Czy człowiek to też natura? Czy wynaturzenie, wybryk natury? Wpisuje się w immanentny porządek świata, czy jest jego destrukcją, antytezą? Jak to diabeł słowami Goethego o sobie powiedział: „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni”. I to rozumiem, ale żeby kwintesencję dobra wykorzystywać do czynienia zła – tego nie rozumiem. Każdy szubrawiec, który czyni zło, i wie o tym, że czyni zło, łajdactwa swoje usprawiedliwia wyższą koniecznością i miesza w to Boga. A Bóg przecież nieskończoną miłością jest, to jak można plugawić świętość i mieszać Go z błotem? Trzeba mieć dużo odwagi albo być zagorzałym heretykiem, aby imię Najwyższego wykorzystywać do czynienia zła. Po co wyręczać diabła? Chyba że każdy Fausta czytał i gorąco wziął sobie do serca wspomniane wcześniej jego słowa, ale raczej nie podejrzewam o to szalbierzy.
Nie wiem, czemu taras stał się nagle świątynią dumania. Może to wpływ świeżego powietrza, a może co innego uderzyło mi do głowy? Spoglądam w niebo, a tam nieskończoność wypełniona Boskim tchnieniem. Sama mądrość i dobroć, no nic tylko czerpać ją garściami i chłonąć każdą komórką, nawet szarą. Chociaż nie! Szare komórki to świadomość, a świadomość nie idzie w parze z wiarą. I tak w ogóle świadomość nie jest tym stanem umysłu, który Bogu jest miły, bo wywodzi się z grzechu pierworodnego. A może to nie Bogu, a hierarchom o to szło, aby ludzi w ciemnocie trzymać, bo tak wygodniej?
I tak sobie kontempluję na tym ziemskim padole, i tak sobie myślę – czy Panu Bogu naprawdę miły jest taki stan rzeczy? Już dałem nura w pozazmysłowe otchłanie niewiedzy i szukałem w niebiesiech odpowiedzi, kiedy inny bóg do mnie przemówił. Do jednego z moich zmysłów dotarł głos, to z mass mediów płynęły słowa nauki. Jakże aktualny wątek moich rozważań – pomyślałem – to nie przypadek. Słowa pocieszenia z jednej stacji, z drugiej i z kolejnej… U muzułmanów to muezin wzywa na modlitwę, a u nas radio i telewizja. A w wiadomościach wojna religijna, i w imię Boga na głowy niewiernych spadają bomby – dobrze im tak! Boże błogosław Ameryce, a nie pomyl się i nie ześlij kary na sąsiadów, „…bo oni się swojej miedzy trzymają…” i ich racja jest bardziej „mojsza niż twojsza”.
Odpaliłem kompa, żeby sprawdzić, co na fejsie, i cóż widzę? Jakiś fanatyk cytuje słowa Ewangelii: Nie martwcie się, co będziecie jedli, co będziecie pili, wszak Ojciec Niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie i ześle wam mannę z nieba… A powiadają, że bez pracy nie ma kołaczy – ale to dotyczy pogan. I już czar prysł, rzeczywistość dogoniła i sprowadziła na ziemię, a fruwałem w obłokach, skakałem z chmurki na chmurkę w poszukiwaniu boskiej cząsteczki. Tej niewiadomej, tej niewidzialnej siły, na którą powołują się wierni i niewierni. A mi przypomniał się paradoks Fermiego: „Wyraźna sprzeczność pomiędzy wysokimi oszacowaniami prawdopodobieństwa istnienia cywilizacji pozaziemskich i brakiem jakichkolwiek obserwowalnych śladów ich istnienia”. Gdzie On jest? – to fundamentalne pytanie. Wszędzie i nigdzie. Może być nawet w człowieku, jeżeli naprawdę ma Go w sercu, nie na ustach.
„Laska pańska …”
Przed wyborami gorąco było w naszej polityce, ale teraz wrze! Wynik wyborów, choć zaskakujący, stał się faktem, zwycięzca może być tylko jeden, i przez chwilę naród zgodził się z decyzją wyborców. Dura lex sed lex – twarde prawo, ale prawo, i nie ma co z nim dyskutować. Ale to prawo ma swoje zabezpieczenia i mówi, jak powinny przebiegać poprawnie przeprowadzone wybory. Stalinowska zasada – „Nieważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy” – stała się mottem przewodnim przedstawicieli prawej strony sceny politycznej, co po niedługim czasie po wyborach wyszło na jaw.
Fałszerstwa wyborcze są odwieczną zmorą i nieodłącznym elementem procesu wyborczego, dlatego w demokratycznych krajach, dla ustrzeżenia się przed takimi praktykami, zastosowano szereg zabezpieczeń, a mimo to precedensy zdarzają się. Anomalie wyborcze – to taki eufemizm, bo kolokwializm są po prostu zwykłe przekręty – nie są sytuacjami nieodwracalnymi. Wynik jaki jest, każdy widzi, ale on ma być odzwierciedleniem woli narodu, a nie realizacją politycznego zapotrzebowania. Natrętne pytanie nasuwające mi się na usta – dlaczego pomyłki, jakie zaszły w komisjach, zachodziły tylko w jedną stronę? – mnoży szereg niedomówień. Czy nie było to działanie metodyczne i tendencyjne?
Bagatelizowanie tego tematu, czy też jawne próby jego zakrzyczenia, nie zwiększą wiarygodności procesu wyborczego, bowiem jeżeli w dziesięciu, piętnastu, dwudziestu komisjach doszło do „oszybek”, to coś w tym musi być i należy to wyjaśnić. I na nic tłumaczenie, że to niewielka skala, która nie zmieni wyniku wyborów. Tego nie wiemy. A skoro doszło do łamania prawa, to i wynik wyborów może być podważony. Czy prawo jako takie dopuszcza tolerancję oszustw? Jeżeli tak, to w jakim stopniu? (I błagam, nie mylmy pomyłek ze świadomym oszustwem!). Sfałszowany podpis na umowie jest przestępstwem, a wybory to taka swoista umowa społeczna – gantlean’s agreement (umowa dżentelmeńska), jakby powiedział znawca tematu – która ma moc prawną.
Te trzysta siedemdziesiąt tysięcy głosów, to przewaga niewielka, ale jeżeli wynika z woli narodu, należy ją uszanować. Gorzej jest, kiedy naród zdecydował inaczej, a oszuści i krętacze zmienili jego decyzję. Wtedy sytuacja zmienia się diametralnie, i na nic krzyki, że ktoś chce ukraść komuś wybory. A może to właśnie mi ukradziono wybory? Dlatego domagam się transparentności i ponownego przeliczenia głosów! Wielokrotnie byłem członkiem komisji wyborczej, i wiem, na czym polega jej praca. Bez pełnej premedytacji nie da się niczego zrobić, nie da się sfałszować wyników. To musi być zorganizowana grupa przestępcza i wyrachowanie. No i nasuwa się pytanie, czy wystarczy personalnie ukarać nierzetelnych członków komisji, którzy byli tylko pionkami, i sprawa będzie załatwiona, czy pójść o krok dalej i ukarać system? Prezydent ma prawo ułaskawiania, ba, ma prawo do odznaczeń, więc może tych oszustów uhonorować w odpowiednim czasie za zasługi dla kraju… Zauważcie ten paradoks. Kilkuset członków komisji ustawiło nam wybory.
Znane autorytety konstytucyjne i prawne wypowiadają się na temat przebiegu i wyniku wyborów, i poszukują złotego środka, którego nie ma. Mamy 370 000 głosów na korzyść Nowogrodzkiego, ale podzielone na pół to już tylko 185 000, bo każdy głos odjęty, to głos dodany. Nie wiem, jak to się stało, że 1 czerwca kładłem się spać z przeświadczeniem, że prezydentem został Rafał Trzaskowski, a obudziłem się w innej rzeczywistości. Co wydarzyło się nocą? „Noc długich długopisów”. Może nawet jeszcze krwawsza akcja niż „Noc długich noży”, bo poderżnięto gardło demokracji. Albowiem fałszerstwo wyborcze, jeżeli do takiego doszło, to pierwszy krok do anarchii i upadku państwa. A sami państwo wiecie, że „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”!
Łże-elity
Od dłuższego już czasu przyglądam się naszej krajowej polityce i nijak nie mogę jej zrozumieć. Co tam zrozumieć! Chociażby musnąć jej sens, to by już było coś! Bo to trzydzieści pięć lat minęło od ustrojowego przewrotu, i choć kraj tak wiele skorzystał na transformacji, to wojna domowa dopiero się zaczyna. Wcześniej była tylko wojna podjazdowa, a teraz nad krajem zawisły czarne chmury. Jeden naród i dwa punkty widzenia kierunku rozwoju naszej ojczyzny. Czy nie mogłoby być jednego, wspólnego? Ano nie! I żadną miarą nie da się tego zmienić. Nie ma co się łudzić, bo jak pięknie to spuentował Maciej Stuhr, „Pszczoła nie będzie tłumaczyła musze, że miód jest lepszy od gówna”. Wszyscy wszak wiemy, że tak jest, bo pszczoły nie tkną gówna, choćby nie wiem co. Za to muchy lubią i miód, i nie stronią od gówna. I taka jest różnica między jednym a drugim stworzeniem. I to nie jest tak, żebym kogoś chciał obrazić. Mucha zawsze pozostanie muchą, bo jest taką oportunistką, łyka wszystko, a kiedy zabraknie miodu, nie pogardzi gównem.
Niedawno przeczytałem artykuł Zbigniewa Rytla o elitach, o nowych elitach, które ma stworzyć nowa władza, najlepiej pisowska, bowiem obecne elity, to albo postkomunistyczne, albo zmanierowane (co do Millera, zgadzam się). A ja pamiętam słowa Leppera o końcu Wersalu w parlamencie i pamiętam łże-elity Kaczyńskiego, i patrzyłem przez osiem lat, jak rosną nowe elity produkowane przez państwo pis i przez jego system. I obawiam się, że eksperyment się nie udał. Osiem lat to cała epoka, to cała szkoła podstawowa jednego pokolenia: to religia i zaścianek, to jakiś hit, który miał stworzyć nowego obywatela, oszołoma o zawężonym światopoglądzie, który ma być ksenofobem, antysemitą i rasistą, i zero tolerancji dla odmienności.
Bóg stworzył świat, Ziemia jest płaska, dzieci z in vitro nie mają duszy, antykoncepcja to grzech, a aborcja to przestępstwo (aż dziw, że oni nie odżegnali się od Kopernika). Taką wiedzę wtłaczano dzieciom do głów, i młodzieży, wszak szkoły średnie obrały ten sam kurs. To dlatego mamy teraz Mentzenów, Braunów, Bosaków i Bąkiewiczów – produkt rewolucji kulturalnej. Mamy też Kantaków, Foglów, Kowalskich, Nawrockich. Są jeszcze inni: taki Suski, taki Obajtek, Błaszczak itd. To jest edukacyjny efekt pracy Kaczyńskiego. Człowieka, który nie ma zielonego pojęcia o świecie – porażka!
Dlaczego wokół niego kręci się tak wiele „much”? Bo potrafi ze wszystkiego, czego się dotknie, gówno zrobić, z czego „gównojady” skwapliwie korzystają. A miód? Miód to rarytas, a żyć trzeba. I nie jest to wcale obrzydliwe, bo czy mucha żerująca na kupie wie, że jest inny świat? Świat pszczół i „rzeki mlekiem i miodem płynące”? Mucha, choćby największa i najstarsza była, na zawsze pozostanie muchą i stworzy muszą elitę. Zawsze będzie jej bliżej do sławojki, niźli do ula…
Waldemar Golanko
Zobacz też poprzedni odcinek felietonów pana Waldemara:
Nasze felietony: Własny punkt widzenia (28). Czy mój jeden głos coś znaczy, czy coś zmieni?
Komentarze
Brak komentarzy