Nasze felietony: Własny punkt widzenia (15). Czekoladki dla prezesa, czyli dlaczego lepiej sięgnąć po Lema niż Mrożka

Nasze felietony: Własny punkt widzenia (15). Czekoladki dla prezesa, czyli dlaczego lepiej sięgnąć po Lema niż Mrożka

Mrożek czy Lem?

Tak sobie siedzę na polskiej wsi zacisznej, polskiej wsi spokojnej, chcąc zapomnieć o bożym świecie, i nawet niezbyt przeszkadzają mi rolnicy, którzy werbalnie zaburzają mi myśli pomstując na pogodę i patologiczny klimat polityczny, jaki mamy za sprawą Tuska. Zaszyłem się w mysiej dziurze, wziąłem książkę i zacząłem rozkoszować się prozą. Chciałoby się rzec „trwaj chwilo, trwaj”.

Coś mnie podkusiło sięgnąć po Mrożka – „Czekoladki dla prezesa”. Tytuł intrygujący, pozycja niezbyt gruba, szybko pójdzie – pomyślałem. Przeczytałem jedno opowiadanie, drugie i kolejne, i się zaczęło! O czym i o kim On pisze? – znaczy się Mrożek – zadałem sobie pytanie. Nuże ja wertować życiorys autora.

Odszedł w 2013 roku (ale twórczość wciąż aktualna) – więc myślę sobie, jakim sposobem przewidział On mechanizmy funkcjonujące w polityce kilka lat po swojej śmierci? Profeta czy inny jasnowidz? – dziwiłem się, ale tylko przez moment. Polityka jako taka w dużej mierze jest przewidywalna, ale żeby niczym Nostradamus tak doskonale przewidział przyszłość? Niebywała historia!

Może to nie prekognicja a retrokognicja – to by wiele tłumaczyło – znalazłem wyjaśnienie dla trafnej diagnozy mrożkowej rzeczywistości. Najwyraźniej w każdych czasach musi być jakiś prezes, który ma swoich akolitów, przytakiwaczy i pochlebców, i trzęsie bezkarnie podległą sobie zbiorowością, w taki czy inny sposób wpływając na jej losy. Więc to już kiedyś było! – olśniło mnie i czar prysł.

Hołdując słowom Szymborskiej „Nic dwa razy się nie zdarza…”, miałem nadzieję, że czasy absurdu, groteski i moralnej degrengolady mamy już za sobą. Nic bardziej mylnego! Mrożek uświadomił mi, jak zwodnicza jest polityka, jak łatwo jest wypaczyć ideały, ba, wykorzystać je do partykularnych interesów. Stworzyć fikcyjne państwo i fasadową demokrację, pod płaszczykiem której można próbować zawłaszczyć państwo, a ze społeczeństwa zrobić bezwolną masę, za kilka srebrników godzącą się na wszystko.

Cała obecna rzeczywistość w jednej chwili zwaliła mi się na głowę. Przypomniały się wszystkie afery poprzedniego rządu, kolejne taśmy Mraza i arogancja władzy. A chciałem na krótką chwilę oderwać się od tego wszystkiego… Mam nauczkę. Powinienem wziąć Lema.

 

Kaszanka czy parówki?

Zapewne niejeden z Was był w takiej sytuacji – coś bym zjadł, ale nie wiem co. Mnie właśnie wczoraj dopadło takie uczucie. Coś mnie nyło, coś za mną chodziło, lecz zdiagnozować problem trudno było. Może lodówka podpowie – pomyślałem – i uchyliłem drzwi wspomnianej jadłodajni.

„Osiołkowi w żłobie dano…”, światło się świeci, bo ktoś przede mną nie zgasił, i wertuję półki. To nie, tamto też się przejadło, ale głód, a może coś innego, nie daje spokoju. Przecież to taki prosty wybór, a jednak nie! Może coś z nabiału? Nie. Może jakąś wędlinkę albo sea food? Odpada. No to wegetariańskie? Żołądek na samą myśl skurczył się ostrzegawczo.

Rozczarowany i zniechęcony, już miałem zamiar trzasnąć drzwiami, kiedy dwa niepozorne zawiniątka przykuły moją uwagę. Cóż to takiego? – zadałem sobie pytanie. Powinnością moją było zaspokojenie ciekawości, no i oczywiście głodu, więc sięgnąłem po owe tajemnicze wiktuały. Rozwijam pierwsze zawiniątko – kaszanka, rozwijam drugie – parówki. Obrzydlistwo! – pomyślałem w pierwszej chwili, ale okazało się, że owo odkrycie stało się kanwą owego felietonu.

Kaszanka! – gdyby konsumenci znali technologię produkcji i skład owego narodowego „rarytasu”, w życiu nie wzięliby do ust owego garmażeryjnego wyrobu, jednakowoż w naszym kraju uchodzi za przysmak (w rankingu na najgorszy produkt świata zawsze jest w czołówce). Może drugie zawiniątko zaspokoi mój wybredny gust – myślę sobie ze słabnącą nadzieją w sercu. Nerwowo odkrywam tajemnicę drugiego pakunku, i jakież rozczarowanie – parówki! W życiu tego nie przełknę, to takie samo g…o jak ta kaszanka, tylko z międzynarodowym certyfikatem. Jeść mi się odechciało, ale myśl taka przyszła mi do głowy i zaspokoiła głód wiedzy, dlatego pozwoliłem sobie skreślić tych kilka zdań o kulinariach…

Kaszanka (żużel) i parówki, takie zestawienie spożywczych prefabrykatów – jedno narodowe, drugie internacjonalne. I takie skojarzenie. Niby produkty są zrobione z odpadów i przypraw, a jednak mają wzięcie. Tak samo jak zjednoczona prawica. Tam też skład jest, jaki jest, a przyprawione populizmem znajdują poklask wśród społeczeństwa i smakują wielu degustatorom.

Ta kaszana symbolizuje krajową politykę tego ugrupowania, zaś parówki to produkt eksportowy, lecz równie obrzydliwy i stworzony z odpadków. Bo kogo zjednoczona prawica wysyła do Europarlamentu? Jakie ingrediencje wejdą w skład jej delegacji? Dlatego dziwię się i nigdy nie przestanę się dziwić gustom Polaków…

Konstatacja moja jest taka: jeden lubi gruszki, drugi pietruszki, a trzeci jak mu nogi śmierdzą. Wszak z gustami się nie dyskutuje. Z jednym zastrzeżeniem: na salony wysyła się wszystko co najlepsze, a nie odpadki. A naprawdę mamy się czym pochwalić!

 

Kto to zepsuł?

Rok 1989 to jedyny moment w powojennych dziejach naszej Ojczyzny, kiedy zapanowała – jako taka – zgoda narodowa. Wspólny wróg zjednoczył naród, ale tylko na chwilę, bo kiedy opadła euforia, do głosu doszły narodowe przywary. Gdzie dwóch Polaków, tam trzy stanowiska: moje, twoje i ewentualnie wspólne, ale to zdarza się tak rzadko, że jest prawie niemożliwe…

Aż prosi się zapytać: gdzie leży przyczyna? Wszak wszystkim nam zależało, aby zrzucić jarzmo komunizmu, i udało się, ale to zdecydowanie za mało, aby zbudować państwo prawa. Jak powiedział Witia („Sami swoi”): „My do was nie wrócimy, póki was w kupie trzyma tylko wasza złość”. Złość się wypaliła, więzi się rozluźniły i każdy poszedł swoją drogą. Powróciły resentymenty – a może coś innego? – i społeczeństwo pod wpływem takiej czy innej propagandy zaczęło się rozjeżdżać, podzieliło się na dwa wrogie sobie obozy.

Ale przecież był moment, był punkt wyjścia! I co się stało, kto to zepsuł?! Dlaczego ja, po pięćdziesięciu latach przyjaźni, nie mogę dogadać się z przyjacielem, ba patrzy na mnie wilkiem i uważa się za pokrzywdzonego? Bo ja nie chcę szkoły Czarnka, a On chce! Bo ja nie chcę Orlenu Obajtka, a On chce! Bo ja nie chcę nepotyzmu, koniunkturalizmu i populizmu, a On chce! Bo ja nie chcę praworządności według Ziobry i TK Przyłębskiej, a On chce! Bo ja chcę być w UE i NATO, a On nie!

Przy takiej różnicy poglądów trudno jest o wspólne stanowisko i wspólną troskę o nasz kraj, ale każdy chce dobrze. Wierzę, że tak jest, tylko jaka ma być ta Polska? W 1989 roku wiedzieliśmy, teraz już nie. Ale rzeczywistość jest brutalna! „A więc zgoda, wszyscy zgoda i Bóg wtedy rękę poda” – chciałoby się zawołać za Fredrą. Tylko że to nie w smak Moskalom…

 

Piętno postkomunizmu

Dziedzictwo – a może piętno – komuny jest przekleństwem wszystkich postkomunistycznych państw. Takoż i nasz kraj nie uchronił się przed tym fatum, czego skutki odczuwaliśmy w takim czy innym wymiarze życia publicznego, na każdym kroku.

Krótki czas chaosu w Rosji minął bezpowrotnie, a imperializm rosyjski odrodził się ze zdwojoną siłą. Nastała nowa era, która jest konsekwencją długoterminowej, przemyślanej polityki Kremla, ze skutkami trudnymi do przewidzenia. Pozorna słabość Moskwy była jedynie przykrywką, pod płaszczykiem której tlił się wieczny płomień imperializmu, a uśpione struktury takich czy innych służb już dawno wybudziły się z letargu i zabrały się do „kreciej” roboty.

Nie trzeba było prowadzić spektakularnych akcji militarnych, wystarczyło zdobyć wpływ (skaptować nowych lubo wskrzesić starych agentów-sprzedawczyków) na politykę i gospodarkę jakiegoś kraju, aby go konsekwentnie destabilizować. Polaryzacja społeczeństw niektórych państw (w tym Polski), to konsekwencja wojny hybrydowej, prowadzonej na wielu płaszczyznach, a jej skutki są niczym innym, jak wodą na młyn Moskwy!

Przez kilka pierwszych lat transformacji ustrojowej byłych demoludów, na celowniku rodzimych służb byli postkomuniści, bo to oni stanowili potencjalne zagrożeniem dla bezpieczeństwa wewnętrznego kraju. Tymczasem okazało się, że macki kremlowskiego wywiadu sięgają znacznie głębiej i dalej, i pojawiły się w takich obszarach życia publicznego, o których nikt by nawet nie pomyślał.

Obecna opozycja oskarża ekipę rządzącą o kolaborację ze Wschodem, zaś obecni rządzący to samo zarzucają byłym włodarzom kraju, na co mają szereg dowodów w postaci niezrozumiałych dla obywateli gospodarczych, politycznych i militarnych decyzji. Niezgoda między rodakami potężnieje z każdym dniem, bowiem karmi się wzajemną nienawiścią, z czego korzyść dla wrogów Ojczyzny widoczna jest aż nadto.

Niezgoda w narodzie i brak wspólnej linii w dziedzinie polityki zagranicznej oraz obronności, to to, co najbardziej cieszy Moskwę, a destabilizacja unijnych struktur jest drogą do celu. Każdy postkomunistyczny kraj jest dla Kremla potencjalnym nabytkiem, a prorosyjskie, zdradzieckie siły, podnoszące coraz odważniej głowę i dążące do osłabienia prodemokratycznych rządów, są ich instrumentami.

Węgry już straciły status państwa demokratycznego, Słowacja zapatrzona w poczynania Orbana idzie w ich ślady, na Bałkanach wrze, takoż samo na Zakaukaziu. I tylko Polska była w stanie zawrócić z drogi bezprawia, dlatego stała się wrogiem numer 1 dla putinowskiej polityki. „Lex Tusk” miało być biczem na „zdrajców” ojczyzny, a w rzeczywistości miało być przykrywką dla odwrócenia uwagi od własnych poczynań. Teraz ma powstać prawdziwa komisja, która zweryfikuje lata rządów zjednoczonej prawicy, i może w końcu dowiemy się, kto stał za Karakalami, za przejęciem Lotosu, sprzedażą Rafinerii Gdańskiej i postępującą destrukcją praworządności w naszym kraju.

We wcześniejszym poście wspominałem o języku parlamentarnym oraz reakcji niektórych obywateli na ten irytujący bełkot. Może wykrzyczenie się jest jakimś sposobem na to, aby nie uciekać się do rozwiązań słowackich, które zbulwersowały całą międzynarodową opinię publiczną. Ten 71-letni desperat poczuł się bezradny w obliczu zmian zachodzących na jego oczach, bowiem pamiętał czasy Czechosłowacji i wpływu Sowietów na jego kraj, i poświęcił się…

Broń Boże nie usprawiedliwiam ani nie pochwalam takiego zachowania, ale może już czas wyciągnąć konstruktywne wnioski z tej tragedii, aby zapobiec kolejnym! Najwyższy czas zrzucić z siebie jarzmo komunizmu, oczyścić struktury i zacząć mówić jednym głosem. W przeciwnym razie jak nic wcześniej lub później będziemy chodzić na pasku Moskali!

Waldemar Golanko

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy