Nasze felietony: Własny punkt widzenia (12). Orędzie czy nawoływanie do konfederacji?

Nasze felietony: Własny punkt widzenia (12). Orędzie czy nawoływanie do konfederacji?

Radość z cudzego nieszczęścia

Kiedy goniłem króliczka, oczami wyobraźni widziałem dzień, w którym nastąpi zmiana warty, i nareszcie ci, którzy za nic mieli gorszy sort, poczują na własnej skórze, czym jest upokorzenie. I stało się. Najsamprzód prolog, przegrane wybory. Ale to był tylko zimny prysznic, gorsze miało dopiero nadejść. Powoli wzbierała świadomość nieuchronności kary. Kolejne deski ratunku tonęły, aż na koniec nie pozostała nawet nadzieja, chociaż ta umiera ostatnia. Ciężko jest przełknąć gorzką pigułkę nadzianą porażką, a w ostateczności można się nią nawet zadławić, ale kiedy ją się przełknie, może być lekarstwem. Pokora, zamiast pychy, oto sposób na wyjście z traumy. Ale do tego trzeba być człowiekiem honoru, a nie pętakiem.

Zemsta to płytka pobudka. Silni brzydzą się nią, są ponad, …chociaż kusi. Ale nadmierne pobłażanie przeciwnikowi może świadczyć o słabości, a to z kolei może rozzuchwalić przeciwnika. Raz można było popełnić błąd i zapłacić frycowe, ale drugi raz zakrawałoby na głupotę! Zero wyzywał platformersów od fujar, i to był kardynalny błąd, rozsierdził wroga. Żarty się skończyły, konwenanse poszły na bok i zaczęła się ostra jazda.

Każde celne uderzenie w przeciwnika wywoływało coraz większy ból, ale to był dopiero początek, będą kolejne. Cios w miękkie podbrzusze, jakim były media publiczne (partyjne), to dopiero nokaut. Kto teraz będzie gloryfikował i bronił byłej władzy? Kiedy „ciemny lud” dowie się, jak grano z nim w bambuko, kiedy wyjdą na jaw ciemne sprawki pisu, suweren może się wkurzyć. Tyle lat życia w nieświadomości może zirytować.

Usilne próby obrony tuby, ostatniego bastionu pisowskiej propagandy i alternatywnej rzeczywistości, jaką zbudowała prawica, to sposób na pozostawienie po sobie choćby śladu swojej bytności, która może okazać się efemerydą, chwilowym bytem, eksperymentem, błędem w procesie demokratyzacji państwa. Schadenfreude – czyli radość z cudzego nieszczęścia – tak, ale wolałbym cieszyć się klęską ruskich.

 

Inhibicja – niedźwiedzia przysługa

Na złość babci odmrożę sobie uszy. Drugi raz ułaskawić was nie mogę chłopaki, ale trzymał będę za was kciuki. Krata nie taka znowu ciężka jest, niejeden udźwignął jej ciężar i wyszedł z pudła silniejszy. Bohaterami będziecie, symbolami walki o demokrację. Jako pierwsi po 1989 roku więźniami politycznymi będziecie! Elegie pisać o was będą – „Jeżeli nie lękasz się pieśni…”. Nic więcej dla was zrobić nie mogę, bo wyszedłbym na durnia, a wiecie, że sądy uniewinniają tych, którzy nazywają mnie debilem… Demokracja jest i wolność słowa, a moje prerogatywy należą mi się jak psu zupa, tylko doradców miałem kiepskich. Chciałem wam pomóc, ale pospieszyłem się… Swoją drogą, wielu siedzi za niewinność, to wy za czyny niegodne odpokutować musicie. Może to i dobrze. Dwa lata jak za brata. Grypserę podłapiecie, a kto wie, może i bliższe zadzierzgnięcie znajomości. Umywam ręce.

 

Wa(l)łcie się!

Władysław Kozakiewicz pokazał wała sowietom i wszyscy byliśmy z niego dumni, chociaż niektórym włos stanął dęba, nie tylko na głowie. Ci którzy oglądali i pamiętają, jak zachowywały się kacapy na Łużnikach w trakcie trwania konkursu skoków o tyczce, są w stanie zrozumieć irytację mistrza. To wołało o pomstę do nieba, taki brak poszanowania zasad fair play. Na żadnych innych zawodach lekkoatletycznych nie spotkałem się z podobnym brakiem szacunku do sportowej maestrii.

Reakcja pana Władysława była jak najbardziej adekwatna do sytuacji, jakkolwiek ryzykowna. Ten wymowny gest był z jednej strony aktem odwagi, z drugiej zaś znakiem protestu i desperacji. Niewielu było, którzy stanęli w jego obronie, ale Samaranch, szef Komitetu Olimpijskiego, obracając całe zajście w żart, wybawił go z opresji. Że to niby skurcz kończyny górnej był, i jakoś przeszło. Lichocka, pokazując gest powszechnie uznawany za obraźliwy, tłumaczyła się potrzebą podrapania, bo ją swędziało, a nie było śmiałka, który by jej dopomógł, i też jakoś przeszło.

Butny Kamiński pokazał wała. Komu? Sejmowi, marszałkowi, wyborcom, prawu i sprawiedliwości? Ponoć wszyscy jesteśmy równi wobec prawa, ale są równi i równiejsi. Czego symbolem był ten wał, do kogo adresowany? Ja go odczytuję jako zniewagę w stylu: bujajcie się, możecie mi skoczyć. Prezydent jest moją ostoją i bezpiecznikiem, nawet jeśli nie potrafi interpretować prawa. Jego prerogatywy to świętość i, jak zechce. to ułaskawi wszystkich winnych i niewinnych, bo takie są jego uprawnienia i nic wam do tego. Sąd? Jaki sąd?! Wyrok? Jaki wyrok?! Cały system prawny stworzony jest dla maluczkich, wielcy stoją ponad nim. Dla partii zrobię wszystko. Takoż i partia jest moją opoką, i zrobi dla mnie wszystko. Jestem bezkarny, wałcie się!

PS Jaka dewaluacja gestu, jaka dewaluacja odwagi.

 

Obiecane, wykonane

Czy pamiętacie przemówienie inauguracyjne prezydenta? Jeżeli nie, nie szkodzi, kto by obciążał sobie pamięć takimi dyrdymałami. Ale! Niby nieważna paplanina, pełna frazesów, napuszona i niespójna deklaracja, a jednak udało się mówcy przemycić w niej pewne istotne treści na temat przyszłej koabitacji. Jeżeli ktokolwiek chociaż przez chwilę łudził się, że głowa państwa może nią być, i nikt (poza żoną) nie będzie nią kręcił, to teraz, bez najmniejszych przeszkód i z czystym sumieniem, może zweryfikować swoje poglądy.

Ten wielki, historyczny przywilej, jakim jest prawo weta, w rękach osoby ubezwłasnowolnionej przez ojkofoba może stać się źródłem zła, anarchii i upadku Rzeczypospolitej. Ciągle brzmią mi w uszach słowa prezydenta na temat jego troski o losy ojczyzny i możliwości współpracy z przyszłym rządem. Chyba że byłby to rząd Tuska, to sorry Winnetou. Wykrakał! Skąd wiedział? Mimo usilnych starań, nie udało mu się storpedować planów opozycji, i ten znienawidzony Donald dorwał się do władzy. I co teraz? Gdyby to była telewizja publiczna, to i owszem, kasa się należy, ale media narodowe? Kto to widział?

 

Medium narodowe

Dlaczego tak ważny jest dla rządzących nadzór nad mediami publicznymi? To pytanie jest raczej z tych retorycznych, a odpowiedź oczywista, bo za państwowe pieniądze (czyli nie prywatne, tylko wszystkich Polaków) można rodakom wciskać kit, czyli mówić i pokazywać wszystko to, co jest dla ekipy trzymającej władzę wygodne. O prawdzie obiektywnej nie będę nawet wspominał, bo taka nie istnieje, to znaczy istnieje, ale nie w mediach, i kto twierdzi inaczej, krętaczem jest, nie dziennikarzem. W mediach przekaz musi być kreatywny, czyli kreować rzeczywistość – dla jednych wygodną, a dla drugich nie, i właśnie w tym tkwi sedno sporu.

Teraz pisowscy działacze kładąc się „Rejtanem” u wrót TVP, rozdzierają szaty i, drąc koty z przeciwnikami politycznymi, nawołują do wolności słowa i pluralizmu mediów. No nie – „diabeł przebrał się w ornat…”! Jeszcze do niedawna telewizja publiczna zwana była telewizją rządową, inaczej tubą propagandową, a nawet szczujnią. Czyżby bezpodstawnie? Ano nie! Alternatywna rzeczywistość, tworzona przez rządową propagandę, miała być sposobem na gloryfikowanie własnych poglądów i zohydzanie wszystkiego, co wykracza poza odgórnie ustalone ramy postępowania i normy światopoglądowe. Trudno się dziwić, bowiem dziecinadą byłoby zakładać, że rządzący będą nadawali na siebie.

No i dochodzimy do clou felietonu. Historia z tymi publicznymi mediami kołem się toczy, i przy każdej nadarzającej się okazji, czyli zmianie rządów, dzieje się to samo. Przychodzący robią czystki, zaś odchodzący stają okoniem. Dwie strony mają rację (a może żadna?) i oskarżając się wzajemnie o łamanie istniejącego prawa, próbują je zawłaszczyć. Co więcej, wykorzystując luki prawne i stosując kruczki, chcą nas przekonać, że narodowe media należą do nich, i jedynie pod ich skrzydłami będą naprawdę narodowe, obiektywne i bezpieczne.

Gdzieś jest pies pogrzebany, w czymś tkwi błąd? Chyba w samym założeniu. Zwolennicy pisu krzyczą: zabrano nam narodowe media! Zwolennicy Koalicji 15 X skarżą się: przez osiem ostatnich lat nie mieliśmy narodowych mediów, ale łożyć na nie musieliśmy! Pytam: kto ma rację, jaka jest prawda? Chyba jedynym rozsądnym wyjściem z tej patowej sytuacji będzie albo raz na zawsze zmienić przepisy, które nie będą interpretowane w sposób dowolny, wygodny dla strony rządzącej, albo… zlikwidować MEDIA NARODOWE, bo tak, jak jest, dłużej być nie może. Może rozwiązanie redaktora Żakowskiego (TVP 1 dla rządzących, TVP 2 dla opozycji) nie jest takie złe. Przynajmniej będzie zawarty jakiś konsensus i nikt nie będzie robił z nas kretynów. Trzy miliardy na telewizję pisowską to dobrze, a na koalicyjną źle? Moralność Kalego. Chociaż wciąż mówimy o telewizji państwowej.

 

To był rok…

Cóż to był za rok? Przede wszystkim rok kampanii wyborczej, od której zależało, kto obejmie stery rządów na kolejne cztery lata. Od pierwszego stycznia do piętnastego października Polska była w stanie ustawicznej, medialnej, polsko-polskiej wojny, a wyczekiwany z utęsknieniem akt jej zakończenia w dniu wyborów okazał się nie taki oczywisty. Dopiero teraz rozgorzała ona na nowo. Truizmem byłoby mówić: suweren zdecydował, zdecydowała Konstytucja, klamka zapadła i wsłuchać się w głos narodu.

To, co wydarzyło się w naszym kraju, to rzecz bez precedensu, ewenement na skalę Europy, a może i świata. Po raz kolejny pokazaliśmy wszystkim prześmiewcom i sceptykom, jacy jesteśmy naprawdę. Wcześniejsza nasza reakcja na wojnę w Ukrainie była tylko przygrywką do dalszych działań, i dopiero wynik wyborów pokazał nasze prawdziwe oblicze i siłę. Nikomu z dawnych krajów demoludu nie udało się powstrzymać zakusów władzy na wprowadzenie rządów autorytarnych, a my tego dokonaliśmy swoimi głosami! Takie zachowanie jest świadectwem demokratycznej dojrzałości społeczeństwa, które, mimo konsekwentnych, ośmioletnich prób destabilizacji fundamentów ustroju państwa i permanentnej indoktrynacji obywateli, potrafiło się im przeciwstawić.

Mijający rok, dobry rok, przechodzi już do historii, ale nie można osiąść na laurach, przed nami NOWY, a w nim nowe wyzwania. Przede wszystkim trzeba wysprzątać tę stajnię Augiasza, i naprawić zło, które odcisnęło się piętnem na wszystkich dziedzinach życia naszego państwa. Już wiosną kolejne wybory, najpierw samorządowe, a później europejskie. Ich nie można zbagatelizować, nie można zatrzymać się w pół drogi, bowiem to koniec wieńczy dzieło. Ufam, że determinacja, hart ducha i poczucie odpowiedzialności za losy kraju nie opuszczą nas w nadchodzącym roku. Tylko zgoda buduje… Wszystkiego najlepszego w nowym roku.

 

To było orędzie czy nawoływanie do konfederacji?!

Zapewne wielu rodaków nie znalazło czasu ani ochoty na wysłuchanie prezydenckiego sylwestrowego orędzia. Dobrze, bo to nie była stosowna pora na taki stand-up, tylko by sobie humor popsuli przed radosną celebracją sylwestra. Już sam anturaż skłaniał do zastanowienia nad przyjętą formułą, ale treść przerosła wszelkie oczekiwania. Jak należało rozumieć ten prowokacyjny portret Lecha Kaczyńskiego, wiszący pośród flag Unii, NATO i Polski za plecami prezydenta?

To za komuny wieszano Bieruta, Gomułkę, Gierka, często zapominając o godle (orle bez korony), i nie dziwota – komuniści wstydzili się tego „kaleki”. Ale teraz, kiedy nasz Orzeł Biały dumnie spogląda z wyżyn demokracji na kwitnący kraj, po co ukrywać ten narodowy symbol? (chyba że mu po kryjomu pióra wyrywali. Bluźniercy!). Tyle przez ostatnie lata słyszeliśmy o poszanowaniu tradycji, tożsamości narodowej itd., a tu taki afront dla milionów Polaków. Czego dowodem miała być ta manifestacja?

Niejedno orędzie słyszałem już w swoim życiu, ale czegoś takiego, jak żyję! Co to miało być, kto pisał to pożal się Boże wystąpienie i z jaką intencją? To była jawna prowokacja do buntu wobec obecnej władzy. Jakie siły tajemne za tym stoją i do czego dążą? Czyżby do konfrontacji? Ta troska o bezpieczeństwo państwa, to przywiązanie do Konstytucji, ten nieskrywany lęk o media publiczne – to nic nieznaczące komunały, na które powołuje się każdy, kto chce ukryć prawdziwe intencje.

Donald Tusk dzień wcześniej mówił o pojednaniu, a tu taka wolta?! Jakże różnie wybrzmiały, w zestawieniu ze sobą, te dwa wystąpienia. Ta demokratyczna koabitacja, na którą powołuje się prezydent, jak na fundament, a może dobrodziejstwo ustroju, to zwykła ściema dla ciemnego ludu, za którą nie pójdą czyny. Państwo prawa i dobre polityczne obyczaje, które bierze za oręż, w jego ustach brzmią jak ponury żart albo bluźnierstwo. Gdzie on był kilka lat czy nawet miesięcy temu, kiedy jego polityczni akolici za nic mieli literę prawa, i u podstaw wykrzywili praworządność? Teraz trzeba wszystko prostować, czyli wrócić się w czasie i wymazać z kart historii złe zapisy, ot i tyle. Gdyby nie było grzechu pierworodnego, nie byłoby następstw.

PS Jakiś znawca prawa kiedyś powiedział: „Nie da się w sposób praworządny walczyć z bezprawiem”.

Waldemar Golanko

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy