Nasz powiat, w imię ASF, został zaorany przez rząd
O pracach Rady Powiatu, rolnictwie, polityce w samorządach, i planie transportowym powiatu z przewodniczącym Rady Powiatu Bialskiego Mariuszem Kiczyńskim rozmawia Monika Pawluk.
Obecnie przebudowywany jest odcinek drogi powiatowej Międzyleś-Matiaszówka. To długo oczekiwana inwestycja. Dlaczego jest tak ważna?
– Wcześniej nikt nie zabiegał o przebudowę tej drogi. Aż półtorej kadencji zajęło mi, żeby przekonać Zarząd Powiatu, a później Radę do tej inwestycji. I wreszcie moje słowa padły na podatny grunt, pojawiły się pieniądze z programu transgranicznego Polska-Białoruś. Droga została zakwalifikowana do przebudowy. W międzyczasie wszystko podrożało. Gdyby nie wyższe koszty, mielibyśmy wykonaną całą drogę, a nie pół. W październiku inwestycja będzie gotowa, została tylko kosmetyka. Mieszkańcy już korzystają z tej drogi, przestali skarżyć się na trudności z dojazdem. Teraz chciałbym, żeby patrzyli mi w oczy ci, którzy wtedy mnie krytykowali.
Drogi to znaczące z perspektywy mieszkańców inwestycje, szczególnie w tych południowych gminach powiatu.
– Ta część powiatu ma niewielu radnych. I mimo że jako Rada Powiatu jesteśmy jednym organizmem, to każdemu jest bliżej do swojej części powiatu. A mi jest bliska każda gmina. Poza tym decydowały o tym wcześniejsze uwarunkowania, gdy budowało się głównie w północnych gminach, a południe zostało zaniedbane. Dzisiaj inwestycje powoli zaczynają być realizowane też w Sławatyczach, Kodniu, Tucznej i Sosnówce. Tamtejsze drogi nie wytrzymują próby czasu, bo nie były wykonane solidnie pod względem technicznym. Przyszedł czas na południe, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie będzie łatwo, bo radnych z innych części powiatu jest więcej. Wszystko tu zależy od zagęszczenia mieszkańców.
Drugą kadencję w Radzie Powiatu obserwujemy szeroką współpracę radnych reprezentujących różne środowiska. I choć nie jest pisana, to mówi się o nieformalnej koalicji pomiędzy radnymi klubów PSL i PiS. Jak układa się ta współpraca w Radzie?
– Przyjaźnią tego nie nazwę, ale jest to szorstkie koleżeństwo i twarde zabieganie o swoje interesy. Czasami się pokłócimy, bo reprezentujemy różne wizje np. służby zdrowia i rozwoju infrastruktury drogowej. Wszystko może nie jest oparte na polityce, ale jeżeli powiem, że polityki nie ma, to ktoś stwierdzi, że co najmniej mówię nieprawdę lub wręcz kłamię. W tle koalicji jest polityka i nie wolno czarować rzeczywistości. Ale powiat jest jeden, i czy to dzięki radnym z PSL wybuduje się część chodnika, czy dzięki pomysłowi radnych z z PiS-u lub Porozumienia, to i tak robimy to dla mieszkańców.
Najtrudniejszą kwestią dla radnych są problemy Szpitala Powiatowego w Międzyrzecu, który nie z własnej winy generuje straty. Demografia jest nieubłagana, rodzi się coraz mniej dzieci, a pacjenci wybierają szpitale większe i o lepszej renomie. Sieć szpitali i limitowanie usług medycznych spotęgowały te kłopoty. Poza tym obciążył nas wymóg medyczny utrzymania stałego dyżuru anestezjologa. Część mieszkańców korzysta z tego szpitala, ale to jest zaledwie zachodnia część powiatu. Panie z Kodnia, Sławatycz czy Tucznej nie jadą rodzić do Międzyrzeca. Czynnik ludzki zawsze będzie decydujący, ale w pewnym momencie jest ekonomia. Nie wolno zaklinać rzeczywistości. Tyle lat już jestem w samorządzie i uważam, że trzeba widzieć potrzeby. I czasem niezbędne jest, aby zobaczyć dalej niż to, co w zasięgu wzroku czy na wysokości czubka własnego nosa. Cały powiat jest nas wszystkich i takie trzeba mieć spojrzenie na jego funkcjonowanie.
Argumentem za tą koalicją była nadzieja na lepszą współpracę z nowym Zarządem Województwa. W międzyczasie pojawiła się sprawa niesfinalizowanego zakupu budynku przy ul. Warszawskiej, który upatrywany był na przyszłą siedzibę Starostwa Powiatowego. Czy w takich sytuacjach mieszkańcy nie zadają przedstawicielom PSL pytania: po co wam ta koalicja? Skoro nie zawsze udaje się sforsować pewne projekty w województwie?
– Pytają. Nawet słyszałem takie określenia: „Po co głosować na PSL czy PiS, jak i tak wspólnie rządzicie? To może stwórzcie wspólną listę?”. Oceniając na chłodno, trzeba uczciwie powiedzieć, że ta koalicja w pewnym elementach zadziałała, na przykład przy utworzeniu Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Łózkach. Tak naprawdę największą porażką nas wszystkich są obiecanki kolegów z PiS-u, którzy w sprawie zakupu budynku przy ul. Warszawskiej przedstawiali argumenty, że tę sprawę załatwią po wyborach lepiej, szybciej i taniej. To jest jedna sprawa, która namacalnie nie zadziałała. Dla mieszkańców powiatu sprawa budynku nie jest najważniejsza, gdyż Starostwo funkcjonuje. Ale boli fakt, że jeden z największych powiatów w Polsce jest wciąż na „uchodźstwie” i nie ma własnego dachu nad głową. Można funkcjonować wynajmując budynek, ale nie o to chodzi. Smuci mnie to, że koledzy z klubu PiS mówią, że nic się nie stało. Pamiętam ich argumenty, gdy mówili, że po wyborach oni będą rządzić. Wtedy nie wierzyliśmy w to, ale stało się to, co zapowiadali. Może mieli lepsze informacje. Ale dzisiaj niewiele robią w tym względzie. Dalej nie wiemy, czy będziemy w budynku przy ul. Brzeskiej, czy go kupimy od miasta i wyremontujemy. A jeśli zaczniemy budowę nowego, będzie się to działo kosztem innych ważnych inwestycji.
Na ostatniej sesji ostro skrytykował pan rządowy program rozwoju połączeń autobusowych i uchwałę, którą Rada podejmowała, by te kursy na terenie powiatu wprowadzić. Tylko pan zagłosował na „nie”. Czym spowodowany był pański sprzeciw?
– To nie był sprzeciw wyłącznie polityczny, ale też merytoryczny. Była to próba zwrócenia uwagi, z prośbą o refleksję i głębsze zastanowienie nad tym projektem. Niektórzy koledzy z Rady przyznali mi rację, że autobusy będą wozić powietrze, ale stwierdzili, że nie mogą mnie poprzeć w głosowaniu. W dalszym ciągu uważam, że sprawa uchwały w następstwie tej ustawy, to jest w zdecydowanej większości czysta cyniczna gra wyborcza z polityką w tle. Przypominam, że ustawa została wrzucona do gry politycznej tuż przed wyborami do Europarlamentu. Był czas na vacatio legis (łac. próżnowanie ustawy), a teraz, przed wyborami do Parlamentu, jest fizycznie uruchamiana. To jest bardzo sprytnie przemyślana strategia. Takich ustaw jest wiele, np. 500 plus na pierwsze dziecko, wyprawki szkolne czy trzynasta emerytura. Tylko ktoś naiwny może myśleć, że jest inaczej. Do naiwnych nie należę, piąta kadencja w samorządzie nauczyła mnie czytać pomiędzy wierszami. Sama ustawa jest szczytna, jeżeli chodzi o założenia, czyli pomoc w walce z wykluczeniem komunikacyjnym mieszkańców. Ale to jest bardzo mała część osób. Szczytny był też socjalizm i komunizm, a jak się skończyło? Sami z tym walczyliśmy, a dzisiaj tylnymi drzwiami wchodzimy w dokładnie te same buty. Można sobie mówić, co się chce, ale rozsądni ludzie wiedzą, że to jest sprytnie urządzona gra wyborcza. I wyłącznie z tego względu mogę pogratulować moim przeciwnikom politycznym tej gierki emocjami ludzkimi.
Ale radni PiS przekonują, że program pozwoli walczyć z wykluczeniem mieszkańców…
– Niemożliwym jest dopasowanie komunikacji publicznej do indywidualnych potrzeb zainteresowanych osób. Uważam, że to utopia. Otóż żeby coś nazwać systemem, to taki plan musiałby zostać wreszcie postawiony na nogach, a nie na głowie. Głównym założeniem powinno być organizowanie połączeń umożliwiających dojazd do Białej Podlaskiej, gdzie znajdują się urzędy, szkoły średnie i wyższe uczelnie, szpital wojewódzki, lekarze specjaliści i wiele innych ważnych instytucji. Ale jeżeli spojrzymy na przyjętą sieć połączeń, to widzimy, że żadna z wytyczonych tras nie dociera do miasta powiatowego, ponieważ uniemożliwia to ustawa, napisana na zamówienie polityczne tuż przed wyborami. Koniecznym warunkiem do funkcjonowania całości systemu połączeń autobusowych jest podpisanie umowy z prezydentem Białej Podlaskiej, który według ustawodawcy nie ma dofinansowania do takiego projektu. Ważną rzeczą w dyskusji jest informacja, dlaczego nie doszło do rozmów pomiędzy Starostwem a prezydentem. Domyślam się, że główną przeszkodą były względy polityczne, a nie dobro mieszkańców powiatu. Na dowód znikomego zainteresowania tym planem podam konkretne dane ustalone przeze mnie na komisji. Otóż w konsultacjach przy pomocy ankiety wzięło udział zaledwie 11 osób, spośród 111 tysięcy zamieszkujących nasz powiat. Więc stwierdzić należy wprost, że plan ten dopasowano wyłącznie do potrzeb 0,01 procenta mieszkańców. Jeżeli to jest plan, to gratuluję wszystkim dobrego samopoczucia. (…)
W przypadku samorządów miast i gmin też chyba nie powinno być miejsca na politykę. Ale obserwujemy, nawet na naszym lokalnym podwórku, sytuacje, gdy samorządowcy, jawiący się jako osoby bezpartyjne, angażowani są w kampanię wyborczą. Czy w ogóle można mówić jeszcze o samorządzie wolnym od polityki?
– Politycy w takim gorącym okresie bardzo chętnie się pokazują w świetle osób, którym się coś udało i są ambitne. Muszę stanąć w obronie tych samorządowców, którzy po wyborach mogliby czasami stracić bardzo wiele, gdyby odmawiali. Samorządowcy dbają o interesy mieszkańców, dla których jest obojętne, z kim rozmawiają ich wójtowie czy burmistrzowie. Warunkiem jest to, żeby w gminie czy w mieście działy się jakieś inwestycje. Siłą woli są oni wtedy kojarzeni z jedną czy z drugą opcją. Niektóre skojarzenia zadziwiły wszystkich. Rozmawiałem z osobami, które pokazują się na różnych konwencjach, a później są zdziwieni, że są aż tak kojarzeni. Nie dziwcie się, bo tak cię malują, jak cię widzą. Nie powiedziałeś co myślisz, ale byłeś na zdjęciach, więc jesteś kojarzony. Ale polityka w samorządach nie jest od dzisiaj. Miękka lub twardsza polityka była od zawsze, bo wójtowie kandydowali z komitetów PSL, PiS-u czy PO. A dzisiaj po prostu tak jest i to kolejna udana inicjatywa marketingowa partii rządzącej. Trudno odmówić komuś, kto w sondażach ma 40 proc. poparcia. Bo w domyśle jest to, że może znowu będzie rządził. Wójt ma przed sobą perspektywę jeszcze co najmniej czterech lat i chce coś po sobie zostawić. Mieszkańcy nie ocenią później, że ich wójt rozmawiał z kandydatem na posła z innej opcji. Ludzie ocenią, czy wójt zrobił coś w gminie, czy nie.
Teraz jest czas dożynek. O jakich problemach mówią najczęściej rolnicy podczas tych spotkań?
– Sprawy rolnictwa, ASF, nienaprawionych krzywd i ciągłych obiecanek, że będzie lepiej, nie da się zamieść pod dywan. Całym sercem jestem z rolnikami. Bo serce boli, że zlikwidowano gospodarstwa, zarówno te, które hodowały 10-15 sztuk trzody chlewnej, jak i 300-400 sztuk. Bestialsko, prądem, z dnia na dzień likwidowano całe stada, bez podstaw merytorycznych. To były tylko decyzje polityczne, bo ktoś się bał przeciwstawić władzom wyższym. Ten ból u rolników jest. Będziemy bardzo dużo mówić o sytuacji ekonomicznej, choć to nie jest kompetencją powiatu, ale o to będziemy się spierać. Bo nie można mówić ciągle, że jest różowo, że żywność zdrożała tylko o 7 proc., kiedy ziemniaki w sklepie w okresie zbiorów rok temu kosztowały 80 groszy, a dziś kosztują około 4 zł. Te sprawy nas podzielą.
W najbliższym czasie to będą moje postulaty, aby się z tym problemem odezwać do rządu – jako powiat typowo rolniczy, w imię ASF-u zaorany przez nasz rząd. Zaorany, bo gospodarstwa hodujące trzodę chlewną zostały zniszczone bezpowrotnie. Wciąż żywy jest temat Stadniny Koni w Janowie. Aukcja pokazała, że obawy były uzasadnione, bo konie, które osiągały największe wartości, były z Michałowa, a nie z Janowa. A to Janów ma największe tradycje i był wzorem dla innych. Teraz pan Trela jest hołubiony przez hodowców w krajach arabskich, jego wiedza jest tam wykorzystywana maksymalnie. Janów nie upadł, ale zszedł bardzo nisko. Nie zdziwiłbym się, gdyby za kilka lat wystawa koni arabskich była organizowana poza Polską, np. w krajach arabskich, tam gdzie wyjechali najlepsi polscy hodowcy.
Powiat bialski to typowy powiat rolniczy. Jak pan widzi przyszłość rolnictwa w powiecie bialskim?
– Jest bardzo wiele niewiadomych mających swoje uwarunkowania na kilku płaszczyznach. Przede wszystkim to sytuacja wynikająca ze skutków nieudolnej walki rządu z ASF. Do dzisiaj słyszymy wołanie wielu osób, którym państwo polskie zniszczyło dorobek całego życia, nie dając rekompensaty nawet na minimalnym poziomie. Kolejny element to ogromny problem suszy, która już w sposób trwały wpisała się w proces ciągłego pogarszania warunków racjonalnego gospodarowania przez rolników. Działania rządu w zakresie pomocy dla rolnictwa są tak naprawdę wyłącznie propagandowe i pozorowane. Otóż po przejściu fali ASF przez powiat i samoczynnym załamaniu tej zakaźnej choroby trzody chlewnej, rząd nic nie zaproponował rolnikom w zamian. A jeżeli już, to tak zaostrzył przepisy bioasekuracji, że dla małych gospodarstw są one nie do wykonania dzisiaj i przyszłości. Nie zaproponowano również żadnych alternatywnych form zmiany produkcji zwierzęcej, np. na wsparcie hodowli bydła mięsnego. Byłbym niewiarygodny, gdybym nie wspomniał o pojawiających się jak grzyby po deszczu fermach drobiu, ale to wyłącznie prywatna sfera biznesu, do której na szczęście jeszcze władza nie sięga. (…)
Cały wywiad do przeczytania w aktualnym (nr 37) Tygodnika „Podlasiak” lub w wersji elektronicznej www.eprasa.pl/news/podlasiak
Komentarze
Brak komentarzy