Marka Fiedlera podróż na koniec świata. Tajemnice Wyspy Wielkanocnej odkryte

Marka Fiedlera podróż na koniec świata. Tajemnice Wyspy Wielkanocnej odkryte

Kamienne kolosy niczym nieśmiertelni wojownicy strzegą niewielkiej Wyspy Wielkanocnej, zagubionej pośród wód Oceanu Spokojnego. Zainspirowały one setki legend i mitów, rozbudziły wyobraźnię podróżników i naukowców. Są świadectwem fascynującej kultury Rapa Nui. Podróż tam odbył też Marek Fiedler, który 22 marca był gościem 23 edycji Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami.

Wyspa Wielkanocna to fenomen w skali świata. Mimo prawie 4 tysięcy kilometrów, jakie trzeba pokonać od zachodniego wybrzeża Chile, polinezyjska wyspa fascynuje podróżników. Spora ich część poświęca niemałe fundusze, aby z bliska zobaczyć owe „dziwa”. Ku zadowoleniu uczestników zorganizował je Radzyński Ośrodek Kultury.

Marek Fiedler ze sprezentowaną mu karykaturą

Fantastyczne książki podróżnicze nieżyjącego już Arkadego Fiedlera (ojca Marka) rozpalały wyobraźnię niejednego czytelnika. Marek poszedł w jego ślady, a nawet zaraził podróżniczą pasją swego syna Oliwiera. Wspólnie wybrali się na zagubioną wśród oceanu wyspę Rapa Nui, zwaną także Wyspą Wielkanocną. Spotkania z Fiedlerem zorganizowane w Radzyńskim Ośrodku Kultury obfitowały w sympatyczne niespodzianki. Podróżnik barwnie opowiadał o szczegółach tej wyprawy oraz sekretach mieszkańców tajemniczej wyspy. Odsłonił też tabliczkę ze swoim nazwiskiem na radzyńskim Skwerze Podróżników (co stało się już tradycją wizyt znanych podróżników w Radzyniu) oraz odebrał od burmistrza Jerzego Rębka karykaturę z własną podobizną.

Zanim obaj Fiedlerowie udali się na polinezyjską wyprawę, najpierw ulegli czarowi 6,5-metrowej replice posągu, jakich mnóstwo stoi na Rapa Nui. Replika ta znajduje się w Ogrodzie Kultur i Tolerancji przy Muzeum-Pracowni Literackiej Arkadego Fiedlera w Puszczykowie pod Poznaniem. Film z wyprawy, który Marek Fiedler przedstawił radzyńskim miłośnikom podróży, wielu odebrało jak sensację. Tym bardziej że towarzyszyła mu barwna opowieść, prowokująca do zadawania mnóstwa pytań. Nie brakowało chętnych do zakupu książki z autografem podróżnika. Niektórzy zapamiętają tę opowieść na długo.

Oceaniczną, pełną sekretów wyspę odkryli na przełomie XII i XIII wieku żeglarze polinezyjscy. To z ich powodu nosi ona nazwę Rapa Nui, co znaczy Wielka Skała. Europejczycy, a dokładniej żeglarze holenderscy, dotarli tam dopiero w XVIII wieku, a że dopłynęli w Niedzielę Wielkanocną, nazwali ją Wyspą Wielkanocną. Przed tą wizytą 5-tysięczna społeczność pozbawionej drzew wyspy żyła w całkowitej izolacji od świata i niewiele o nim wiedziała. Zdołała jednak pozostawić po sobie tajemnicze pismo i blisko tysiąc posągów o zagadkowych twarzach. Nikt nie umie odpowiedzieć na pytanie, po co zostały wyrzeźbione gigantyczne posągi i kogo przedstawiają. Aktualnie na Rapa Nui mieszka około 2,5 tys. autochtonów, a drugie tyle to przybysze z rożnych stron świata. Nie brakuje też turystów.

Największe kamienne posągi Moai mierzą aż 10 metrów i ważą ponad 80 ton. Powstawały w kraterze wulkanu Rano Raraku, skąd transportowano je na całą Wyspę Wielkanocną, czasem po zaledwie kilka metrów dziennie. Posągów znajduje się tu 887. Jedne stoją dumnie nad brzegiem oceanu na platformach-ołtarzach, zwanych Ahu. Przyglądając się im, nie można pozbyć się wrażenia, że przedstawiają tę samą osobę. Wszystkie mają podłużną twarz, niskie czoło, szpiczaste podbródki, wąskie usta, długie uszy, ręce zaplecione na wydatnym brzuchu. Brakuje im tylko nóg.

Jak udało się ustalić Fiedlerom, budzące dreszcz emocji posągi nie są wcale dziełem przybyszów z kosmosu, jak niektórzy twierdzili, tylko mieszkających na wyspie ludzi. Nie wiadomo tylko, jak je rzeźbiono, transportowano i ustawiano do pionu.

Istnieje teoria, że kolosy rzeźbione w wulkanicznej skale przedstawiają… byłych władców wyspy. Postawiono je na wybrzeżu plecami do morza, by chroniły lokalną ludność przed złem. Mimo to nie ustrzegły mieszkańców przed wieloma kataklizmami. Zdaniem badaczy, klęski Rapa Nui spowodowała rabunkowa gospodarki ludzi. Już w XVI wieku wskutek wycinki całkowicie wyginęły drzewa, a mieszkańcy musieli tworzyć kamienne ogrody, pozwalające utrzymać wilgoć i temperaturę tamtejszym glebom. To dzięki uprawianym w nich roślinom autochtoni nie zginęli z głodu. Do tego doszła plaga szczurów, a przy tym chorób, przywleczonych z Europy wraz z przybyszami. W efekcie w XIX wieku liczba rdzennej ludności zmalała do... 110 osób. Dziś miejscowi utrzymują się głównie z rybołówstwa i turystów przyciąganych magią posągów Moai.

Istvan Grabowski

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy