Kryminał w odcinkach: Tir z towarem zniknął jak kamfora

Kryminał w odcinkach: Tir z towarem zniknął jak kamfora

Bandyci napadają na tira, terroryzują kierowcę, zabijają go, a w najlepszym razie katują i przywiązują gdzieś w lesie do drzewa, pozostawiając mizerną nadzieję, że ktoś go w porę odnajdzie i uratuje. Takich napadów w latach 90. były dziesiątki, a może i setki, zarówno na Białorusi, jak i w Polsce. Ale finał jednego z nich był dość zaskakujący dla bialskich gliniarzy.

To było latem 1998 roku, w okresie, gdy na drogach w całej Polsce seryjnie dochodziło do napadów rabunkowych na tiry przez bandytów, czy to przebranych w mundury policyjne, czy po prostu, bezczelnie – w czarnych kominiarkach, z giwerami w rękach. Pewnego bardzo wczesnego poranka podobny napad zgłoszono w bialskiej komendzie policji. Kierowca tira z Warszawy telefonicznie powiadomił oficera dyżurnego, że jest ofiarą napadu. Że bandyci, grożąc bronią, pobili go i zrabowali ciągnik siodłowy z naczepą. Stało się to kilka kilometrów od przejścia granicznego z Białorusią w Kukurykach.

Pobili i przywiązali do drzewa

Bandyci dopadli go, gdy na chwilę zatrzymał się przy trasie E30. Podjechali samochodem osobowym. Dwóch wsiadło do kabiny ciągnika, przystawili pistolet P-64 do głowy i zmusili, by przesiadł się do ich auta. Potem wywieźli w głąb lasu, pobili i przywiązali do drzewa. Zabrali całego tira z przewożonym do Białorusi sprzętem elektronicznym. Kierowca tira po kilku godzinach jakoś się uwolnił z więzów, dotarł do najbliższej wioski – Wólki Dobryńskiej – i telefonicznie zgłosił przestępstwo.

Zarządzone przez oficera dyżurnego blokady na drogach nie przyniosły efektu. Do Wólki Dobryńskiej pojechała grupa dochodzeniowo-śledcza. Poszkodowany, kierowca jednej z warszawskich firm przewozowych, pokazał miejsce napadu oraz miejsce w lesie, gdzie został bity i przywiązany do drzewa. Oględziny potwierdziły ślady wskazujące na to, że coś takiego mogło się wydarzyć. Znaleziono nawet kawałki sznurka, którym kierowca tira miał być przywiązany do drzewa. On sam został przewieziony do komendy w Białej Podlaskiej, gdzie przeprowadzono dalsze rutynowe czynności, między innymi lekarz dokonał oględzin obrażeń. O zrabowaniu tira powiadomiono właściciela warszawskiej firmy przewozowej.

Z uwagi na rodzaj zdarzenia, czyli w tym przypadku napaść z użyciem broni palnej, po przyjściu rano do pracy natychmiast zdecydowałem o przejęciu sprawy przez sekcję kryminalną.

Nie ma twardzieli

Postanowiliśmy wrócić do początku, czyli do analizy zgromadzonych dokumentów i bardziej szczegółowych pytań do kierowcy. To zawsze jest ryzyko, bo bystry bandzior może się wybronić na aniołka i wtedy w mediach bez pardonu atakuje się policjanta czy prokuratora. W mojej sekcji było inaczej, nigdy nie pozwalałem na zatarcie śladów przez upływ czasu. Po kilku godzinach rozpoznania sprawy, razem z kolegami dostrzegamy pewne wątpliwości, rozbieżności w zeznaniach. Gram więc głupa, że czegoś nie rozumiem, że trzeba przeprowadzić wizję lokalną, bo takie procedury itd. „Dobra, jedziemy, mogę pokazać” – odpowiada sympatyczny poszkodowany.

Tak po ludzku żal mi go trochę, bo czuję, że… niebawem trzeba będzie go zapuszkować. A on? Widzę, że chyba też powoli do niego dociera, w co się wrobił. To był ten przełomowy moment w sprawie. Kierowca w nawale pytań zagubił się w odtwarzaniu wszystkiego, o czym wcześniej tak szczegółowo i spokojnie zeznawał. Nie był przygotowany do takiej sytuacji, bo i nie mógł być. Chociażby dlatego, że nie miał wcześniej podobnych kontaktów z policją. Nie był też karany.

Wkrótce trafił do aresztu z podejrzeniem matactwa. Takie uzasadnienie zostało wpisane do protokołu jego zatrzymania. Widziałem, że zrobiło to na nim wrażenie. W takich sytuacjach, na takich ludzi, czyli nienotowanych, to działa. Nie ma twardzieli. Może im się wydawać, że nimi są, ale tylko w teorii, wśród kolegów. Nasz strzał okazał się celny. Po kilkugodzinnej odsiadce, a później rozmowie, skruszony zdecydował się ujawnić, co faktycznie się wydarzyło.

Walił głową w drzewo

Okazało się, że zgłoszony napad rabunkowy został sfingowany przez niego samego, ale nie z jego inicjatywy. Całe fikcyjne zdarzenie wyreżyserowali dwaj nieznani mu wcześniej współwłaściciele komisu samochodowego w Warszawie. Przedstawili kierowcy swój plan w zamian za konkretne pieniądze, na co on wyraził zgodę i chęć uczestniczenia w tym.

Feralnego dnia wyjechał z Warszawy tirem, z pełnym ładunkiem sprzętu elektronicznego, trasą w kierunku przejścia granicznego z Białorusią. Zaraz za stolicą dołączyli do niego ci dwaj gangsterzy z komisu. Pilotowali go dalej, jaką trasą ma jechać, aby bezpiecznie dla nich przejąć cały łup. Przed Mińskiem Mazowieckim skręcili w kierunku Grójca, a następnie dalej do wioski położonej kilkanaście kilometrów przed Radomiem. W magazynie, tzw. hangarze, na jednej z posesji zostawili naczepę, a następnie już samym ciągnikiem wrócili w okolice Grójca i zostawili go na placu jednej ze stacji paliw.

Potem wsiedli we trójkę do samochodu osobowego i pojechali w okolice przejścia granicznego z Białorusią. Tam spokojnie wybrali odpowiednie miejsce w lesie i upozorowali napad. Kierowca sam ponabijał sobie sińców i nabawił otarć na twarzy, uderzając się o drzewo. Wspólnie też popracowali nad miejscem, w którym bandyci mieli bić swoją ofiarę, a potem przywiązać do drzewa. A więc porozrzucali kawałki sznurka, szmat itp.

Nocne szukanie tira

Po spisaniu wyjaśnień kierowcy, jeszcze tego samego dnia, w godzinach wieczornych, pojechaliśmy z nim – już jako podejrzanym, a nie poszkodowanym – szukać skradzionego ciągnika i naczepy z towarem. Jak zwykle w takich sytuacjach, gdy pojawia się na horyzoncie sukces, natychmiast zjawiają się przy tobie pseudopomocnicy, których wcześniej nie było. Szybko przytulił się więc ówczesny naczelnik wydziału kryminalnego KWP, mimo że takiej pomocy już nie potrzebowałem. Odmówić nie mogłem, bo skierował go komendant wojewódzki Ryszard Siewierski.

Kierowca bez problemów, precyzyjnie zaprowadził nas do ciągnika, który stał nienaruszony w pobliżu Grójca, na zapleczu jednej ze stacji paliw. Późna pora nocna spowodowała, że podejrzany miał problemy z doprowadzeniem nas do wioski w okolicach Radomia, gdzie ukryto naczepę z towarem. Zbudziliśmy wiec miejscowych policjantów, a oni prowadzili nas dalej, zgodnie ze wskazówkami skruszonego kierowcy tira. Na miejsce dotarliśmy około godziny drugiej w nocy. Podejrzany wskazał nam jedną posesję, ale nie był na sto procent pewny, czy to na pewno ta.

Sprawa była pilna, ponieważ jego wspólnicy planowali szybko pozbyć się towaru – już przed sfingowanym napadem mieli uzgodnionego kupca na naczepę z bardzo drogim sprzętem. Ze względu na późną porę, z formalnego punktu widzenia, bez konkretnych dowodów, nie mieliśmy podstaw, by wejść na prywatną posesję i ją przeszukać. Co więc dalej robić? Trzeba było w jakiś sposób szybko potwierdzić, czy wskazany adres jest właściwy, czy może szukać gdzieś dalej, na innej posesji. Czas leciał, a w tym czasie być może towar wyjeżdżał już ze wsi w nieznanym kierunku. I zniknie na zawsze…

Z paralizatorem na psy

Nie było wyjścia. Choć to trochę nielegalne, musiałem tam wejść. Takie sytuacje to dla mnie nie pierwszyzna – nieraz brałem na siebie, jako jedyny, bo w końcu byłem szefem, odpowiedzialność za wszystko, co się może wydarzyć. Kolejne ryzyko zawodowe… Więc i tym razem, nie zastanawiając się wiele, oświadczyłem miejscowym gliniarzom, że będziemy wchodzić. Ja i Marek Nowak.

Nie wiedziałem tylko jeszcze jak, bo posesja była ogrodzona wysokimi betonowymi przęsłami, a w środku biegały dwa duże rasowe kaukaskie psy. Liczyłem, że miejscowi może nam to jakoś ułatwią, ale gdy oni usłyszeli moją decyzję, stwierdzili krótko: „Bez nas, nie było nas tutaj.”. Po czym… wsiedli do swojego auta i szybko odjechali.

Wkurzyłem się maksymalnie, ale zacisnąłem zęby i zaczęliśmy przełazić przez ogrodzenie. Na szczęście miałem ze sobą paralizator na psy, no i niezawodnego w takich sytuacjach pomocnika Marka. Nie wyjmowaliśmy nawet broni z kabury. Paralizator nie zawsze jest skuteczny, to znaczy nie na każdego psa skutecznie działa, ale zaryzykowałem. Zadziałał! Psy z podwiniętymi ogonami uciekły i przestały szczekać. Przez szpary hangaru zobaczyliśmy naczepę od tira, a więc trafione! Nie było już przynajmniej obawy o ewentualną skargę właściciela za nielegalne wtargnięcie na podwórko.

 

Magazyn rtv w chałupie

Już bez zbędnych ceregieli, szybko okrążyliśmy posesję, żeby ewentualnie nikt nie uciekł, i zapukaliśmy do drzwi domu. Gość pewnie myślał, że przyjechali wspólnicy od ukrywanego towaru, bo bardzo odważnie otworzył drzwi i wyszedł nam na spotkanie. Mina natychmiast mu zrzedła i zrobił wielkie oczy, gdy usłyszał: Policja. Ale nie stawiał żadnego oporu, był grzeczny. W końcu nie każdy jest gangsterem. Czasami łatwa kasa kusi zwykłych ludzi, taka to już ludzka słabość.

Weszliśmy do domu, a tam ujrzeliśmy istny magazyn. Wielkie pudła sprzętu elektronicznego, który częściowo został przyniesiony z naczepy. Po resztę, co zostało w naczepie, miał przyjechać inny kupiec. Niestety nie zdążył. Zdążył natomiast, jeszcze tej nocy, dotrzeć na miejsce właściciel firmy przewozowej. Zaraz po nim przyjechał odzyskany przed chwilą w Grójcu ciągnik siodłowy. Szef firmy był nam niezmiernie wdzięczny. Usłyszeliśmy wiele bardzo ciepłych słów podziękowania. To jest nagroda, i prawdziwa satysfakcja, za tę ciężką i ryzykowną policyjną robotę. Na długo pozostaje w pamięci.

Mimo ogromnego przemęczenia, jeszcze tej nocy wykonaliśmy wszystkie czynności procesowe związane z odzyskaniem tira i towaru. Potem przekazaliśmy wszystko właścicielowi, a pasera przywieźliśmy nad ranem do Białej Podlaskiej. Obaj – kierowca tira i paser – następnego dnia zostali tymczasowo aresztowani. Sprawnie, efektywnie i szybko. No, nie licząc oczywiście naszej nieprzespanej nocy i 24-godzinnej harówy. Taka robota. Do pełnego sukcesu brakowało tylko inicjatorów i głównych organizatorów przestępstwa. Szybko się zorientowali o wpadce i szybko czmychnęli. Poszukiwani byli przez kilkanaście miesięcy, ale ostatecznie sprawiedliwość ich dopadła i zostali skazani na wieloletnie więzienie.

Ryszard Modelewski, Tomasz Barton

Ryszard Modelewski bialski policjant wspólnie z dziennikarzem Aleksandrem Majewskim napisali książkę „Odwet gliny. W imię sprawiedliwości”.

O autorze: Ryszard Modelewski, emerytowany bialski policjant z 24-letni stażem pracy, w tym 19 lat w pionie kryminalnym, kierownik samodzielnej sekcji kryminalnej, wielokrotnie nagradzany i odznaczany za zasługi. Wspólnie z dziennikarzem Aleksandrem Majewskim napisali książkę „Odwet gliny. W imię sprawiedliwości”. Na rynku ukazała się w kwietniu 2015 roku. O czym jest? O trudnej i niebezpiecznej pracy policjanta kryminalnego – bez cenzury.

Drugą część tej niezwykłej książki Ryszard Modelewski zgodził się opublikować w odcinkach w „Podlasiaku”.  Wiele opisanych zdarzeń – morderstw, napadów, włamań – pamiętamy z pierwszych stron gazet i serwisów telewizyjnych, w tym ogólnopolskich. Ale część zdarzeń nigdy nie ujrzało światło dziennego. Teraz możemy je poznać, widziane od środka, niejako zza kulis, od policyjno-prokuratorskiej kuchni. Bardzo rzadko pokazuje się, jak trudna i niebezpieczna jest praca tzw. policjanta frontowego. Jak szeregowi gliniarze narażają swoje życie, a przy tym często narażają się na upokorzenia, za marne pobory. Zapraszamy zatem naszych czytelników do lektury.

 

 


                        

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy