Jan Kondrak: Śpiewać uczyłem się przy płytach z piosenkami Niemena
Mówią o nim artysta wszechstronny. Gitarzysta, wokalista, kompozytor, poeta i publicysta. Od lat jest liderem i konferansjerem Lubelskiej Federacji Bardów, ale chętnie koncertuje też solo, śpiewając utwory Dylana i Cohena. Jan Kondrak, bo o nim mowa, niedawno zaśpiewał w Międzyrzecu Podlaskim, i zrobił furorę.
Cofnijmy się do czasów twojej młodości. Tuż po maturze wstąpiłeś do Uniwersytetu Ludowego na Podkarpaciu. Masz wrażenie, że spełniły się twoje ówczesne marzenia?
– Zdecydowałem się zostać słuchaczem tego uniwersytetu, bo gwarantował mi indywidualny rozwój intelektualny. Do miasta było daleko, nie mogłem liczyć na jego korzyści, ale przez rok miałem stały dostęp do świetnie zaopatrzonej biblioteki, sali teatralnej i pianina. Nie pozostawało nic innego, jak czytać, chłonąć, kształcić umiejętności. Nie zostałem instruktorem teatralnym, niosącym na wieś kaganek oświaty, ale wiedza tam zdobyta była mi przydatna przez długie lata.
Czy to z sentymentu do prowincji stworzyłeś w Józefowie Festiwal Piosenki Ekologicznej?
– Sentyment do prowincji jest ewidentny w mojej biografii, i wcale się tego nie wstydzę. Zdecydowałem się uruchomić festiwal na Roztoczu z powodów rodzinnych. Z tych okolic wywodzą się moi rodzice. Na Roztoczu spędzałem wakacje i ten region zawsze będzie kojarzył mi się z przyjemnością. Dość łatwo dogadałem się z władzami samorządowymi Józefowa i przez 14 lat odpowiadałem za organizację festiwalu. Starałem się pokazywać na scenie wszystko, co było aktywne na Lubelszczyźnie. Ponieważ pojmuję ekologię z różnorodnością systemową, na jednej estradzie koncertowały zespoły rockowe i śpiewacze grupy KGW, formacje hip-hopowe obok metalowych, a nawet parających się muzyką religijną. Wszystko na ambitnym poziomie. Na festiwalu nigdy nie dochodziło do burd, awantur czy połajanek, choć wykonawców tyle dzieliło muzycznie i stylistycznie.
Która z twoich fascynacji była pierwsza – literatura czy śpiewanie?
– Śpiewakiem zostałem nieświadomie, w wieku lat trzech, i ponoć szło mi nieźle. Kiedy moi rodzice grali w wiejskim teatrze amatorskim, ja zabawiałem ludzi śpiewem na czas zmiany kostiumów i dekoracji. Świadomie wybrałem literaturę. Po przeczytaniu wszystkich woluminów z biblioteki szkolnej zapragnąłem jak najprędzej zostać pisarzem. Chciałem zabierać publicznie głos w ważnych kwestiach. Wiele pomogły mi studia polonistyczne na UMCS.
Gdzie doskonaliłeś umiejętności wokalne?
– Jestem samoukiem. Śpiewać uczyłem się przy płytach z piosenkami Czesława Niemena. Godzinami usiłowałem go naśladować. Po licznych próbach i niepowodzeniach dostrzegłem w głosie pewne zbieżności skalowe i barwowe. Kiedy dorosłem, uświadomiłem sobie trzeźwo, że moje zdolności wokalne odbiegają jednak od talentu głosowego Niemena. Z tego powodu wybrałem inny sposób stworzenia czegoś niepowtarzalnego. Miałem łatwość pisania, więc połączyłem tworzone przez siebie słowa z melodią. To z czasem doprowadziło mnie na ścieżkę barda.
Uchodzisz za filar Lubelskiej Federacji Bardów. Czujesz się w niej bardziej śpiewającym poetą, czy też wokalistą z poetycką duszą?
– Tak naprawdę to jestem organizatorem i konferansjerem formacji. Mam w niej za mało miejsca, aby spełnić się w pełni jako wykonawca. Dlatego wybrałem rolę chłodnego mentora. Czego nie zrealizuję pisaniem, wypowiadam na scenie. Czuję się w tym potrzebny, nawet oryginalny. Jako konferansjer sklejam odmienne światy wyobraźni. Im jestem starszy, tym bardziej wiem, jak ważyć wypowiadane słowa. Nie narzucam się kolegom z moimi tekstami, gdyż ich styl jest mocno indywidualny i zawężam grupie grono odbiorców.
Krytycy nazywali cię propagatorem twórczości literackiej Edwarda Stachury. Co urzekło cię w jego dorobku, że nagrałeś cztery płyty solowe i jedną z zespołem, wypełnione jego utworami?
– Przez lata byłem zafascynowany językiem Stachury. Uważałem go nawet za największego pisarza naszej literatury, który z niezrozumiałych powodów odszedł z tego świata samowolnie. Po tragicznej śmierci zabiegałem, aby ludzie tak łatwo o nim nie zapomnieli. Pierwszym impulsem było poczucie odpowiedzialności za dorobek twórczy mojego guru. Jak szalony jeździłem z gitarą i śpiewałem gdzie tylko się dało jego wiersze.
Edward Stachura był nie tylko świetnym literatem, ale też artystą. Jak należy rozumieć to pojęcie w stosunku do jego osoby?
– Nie jest tajemnicą, że pisarz stanowi część artysty, zaś artysta jest wszechogarniającą osobowością. Oddaje swoje życie na potrzeby innych ludzi. W wyraźny sposób zaznacza własną odmienność, zbiera wiedzę i energię od swego narodu. Przetwarza je przez własny umysł i próbuje potem oddać innym w ulepszonej formie. Innymi słowy, artysta jest osobowością totalną posługującą się różnymi dziedzinami sztuki. Nie można go zaszufladkować w jednym pojęciu estetycznym. Stachura taki właśnie był. Potrafił wyjść poza literacki schemat. Jako pierwszy dostrzegł, że język polski jest fleksyjny, ale i pozycyjny. Udowodnił to jednym zdaniem: „się szło”. Zamienił partykułę „się” w podmiot. Pokazał, co da się uzyskać na zabiegach gramatycznych i składniowych. Wcześniej pisarze stosowali wiele chwytów czysto gramatycznych, dotyczących jednego słowa. Stachurze udało się budować całe związki frazeologiczne. Czerpiąc z doświadczeń innych języków, potrafił przemodelować zdania i uzyskiwać nowe wartości estetyczne języka.
Chętnie śpiewasz muzykę kresową i rosyjską. Powiedz, czego słuchasz, gdy nie musisz śpiewać?
– Najchętniej krótkich form, np. miniatur klasycznych. Chętnie sięgam po płyty z kunsztowną muzyką Fryderyka Chopina.
Z czego jesteś dumny jako wykonawca i autor mnóstwa piosenek?
– Mam wrażenie, że we mnie zawsze było więcej pokory niż dumy. Bywam zadowolony z tego lub owego, ale zwykle bardzo krótko. Z moich obserwacji wynika, że samozadowolenie zabija napęd twórczy, a ja ciągle mam chęć rozwijać się. Jestem zadowolony, że udało mi się nagrać i wydać kilkanaście płyt, choć żadna z nich nie dała mi maksymalnej satysfakcji. Udało mi się przygotować kilka widowisk muzycznych. Na pewno powodem do zadowolenia może być libretto do kantaty jazzrockowej „Zakochani w Lublinie”, napisanej na finał obchodów jubileuszu siedemsetlecia Lublina.
rozmawiał Istvan Grabowski
zdjęcia Istvan Grabowski
Komentarze
Brak komentarzy