Jak tylko koronawirus śmignie, to natychmiast zjawiam się w Białej Podlaskiej
Z Jurkiem Owsiakiem, prezesem Fundacji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, rozmawia Roman Laszuk.
Wydajesz się być osobą pełną empatii. Od kiedy jesteś wrażliwy na ludzkie cierpienie? Od dziecka?
– Trudne pytanie. Uważam, że to naturalny odruch, wynikający z przebywania z innymi. Obaj jesteśmy z podobnego pokolenia, wychowywaliśmy się w towarzystwie innych dzieciaków na podwórku, w klasie, szkole. Nie pochylaliśmy się nad komputerami czy telefonami, byliśmy zawsze z kimś, rozmawialiśmy, razem graliśmy i chodziliśmy na wagary. Potem, jak dorastałem, pojawiła się jazda autostopem, kultura hippisowska, czyli bycia razem i pomagania sobie. To w sumie dało wytyczne do tego, jakim stałeś się człowiekiem. Wtedy niemal wszystkie polskie filmy pokazywały, jak ludzie sobie nawzajem pomagają. Nie wyobrażałeś sobie, by nie pomóc sąsiadowi, gdy ten miał jakiś problem, choćby z odpaleniem samochodu na siarczystym mrozie. I do dziś obaj to mamy w genach. Ta społeczność, która budowała naszą wrażliwość, była kompletnie niepodobna do dzisiejszej. Gdy patrzę na swoje wnuczki, to widzę, że żyją w zupełnie innej przestrzeni. Ale cieszę się, że lubią czytać książki.
Zgodziłbyś się zostać ministrem zdrowia?
– Odpowiedź jest prosta – nie. Dlaczego? Bo się na tym nie znam. Oczywiście piszą do mnie ludzie, bym został ministrem zdrowia, ale na pewno nie dałbym sobie rady. Ministerstwo Zdrowia to jest cały system, na dodatek niereformowalny. Od trzech dekad wolnej Polski nikt nie daje sobie z nim rady. By być ministrem, trzeba być ekonomistą, biznesmenem, i mieć wiedzę, jak to funkcjonuje w innych krajach. Nawet Amerykanie nie mogą sobie z tym poradzić. Próbował coś zrobić Bill Clinton, później jego żona Hilary, jak też żona Baracka Obamy. Dlatego ja nawet nie chcę mieć tego w głowie.
Mimo to masz, poprzez Fundację, z polskim systemem ciągły kontakt…
– Ale tylko poprzez to, czym się zajmujemy i co daje mi komfort. Bo programy medyczne czy też zakup sprzętu medycznego to czytelna i zamknięta w sobie działka. Tak jak w tym roku laryngologia, otolaryngologia i diagnostyka głowy. Chcemy się tym obecnie zająć, bo sprzęt na ten dział medycyny kupiliśmy trzynaście lat temu i on się już zużył. A że system, o którym wcześniej mówiłem, go nie wzmacnia, to szpital do nas pisze: czy możecie nam kupić nowy? Nie tak to planowaliśmy lata temu, ale nie bijemy piany i mówimy „dobra”, i po trzynastu latach wracamy do laryngologii i skupiamy się m.in. na niej. Bo Fundacji nie interesuje, czy lekarz lub pielęgniarka zarabia dobrze, czy za mało, czy budynek wymaga remontu, czy też nie. Nas interesuje zakup najnowocześniejszego sprzętu oraz deklaracja dyrekcji szpitala, że będzie on przez placówkę utrzymywany i serwisowany.
Najnowocześniejszy, czyli jaki?
– Nigdy nie patrzymy na rok produkcji, tylko rok myśli technicznej. Czyli jak będziemy kupowali np. endoskopy dla laryngologii, to będzie nas interesowało to, co zostało wprowadzone na rynek w 2021 r. Tak można działać w fundacji pozarządowej, a nie jako minister zdrowia, który musi być w pracy o ósmej rano albo i wcześniej, nie wie, kiedy wyjdzie, i cały czas musi boksować się z przedstawicielami opcji politycznych. Mnie to kompletnie nie pociąga.
Każda edycja WOŚP ma określonego adresata pomocy. Z tego, co powiedziałeś, wynika, że zanim go wybierzecie, to wcześniej wsłuchujecie się w napływające ze środowiska medycznego sygnały?
– Absolutnie tak. Jeżeli do tej pory wydaliśmy na programy medyczne i sprzęt, czyli ponad 67 tys. urządzeń, jakie trafiły do 650 szpitali, w sumie 1 miliard 300 milionów złotych, to wszystkie te placówki mają z nami ciągły kontakt i się do nas odzywają. Najczęściej, gdy pada hasło, na co będziemy zbierać. Jesteśmy tak oczekiwaną i cenioną Fundacją, że szpitale piszą do nas niemal we wszystkich sprawach. Dzięki temu dowiedzieliśmy się kiedyś, że konieczne jest odnowienie transportu chorych, czyli karetek pogotowia. Innym razem, że brakuje urządzeń USG. Dział medyczny, który prowadzi moja żona, na bieżąco wie, co w trawie piszczy. Chyba nie przesadzę, jeżeli powiem, że kilkuset dyrektorów szpitali zna ona z imienia i nazwiska. Ich rozmowy nie są urzędowe, tylko naturalne i żywe. To bardzo pomaga w ustaleniu skali potrzeb, by np. nie kupić komuś medycznego „mercedesa”, gdy wystarczą inne urządzenia. W tych sprawach mamy bardzo dobre rozeznanie na podstawie informacji od chociażby producentów sprzętu. Gdy posiadający go szpital przez długi czas go nie serwisuje, to u producenta pojawia się podejrzenie, że może nie być używany. Na bieżąco też wiemy, ile dzieci rodzi się w Polsce, wczoraj czy przedwczoraj, bo jedna z końcówek naszego programu badania słuchu noworodków znajduje się w Warszawie, z wszelkimi zabezpieczeniami RODO.
Wywiad do przeczytania w najnowszym wydaniu tygodnika Podlasianin i na http://www.eprasa.pl
Komentarze
Brak komentarzy