Historie kryminalne: Tajemnica celi nr 69

Historie kryminalne: Tajemnica celi nr 69
fot. Wikipedia.org

Paradoksem było, iż cela nr 69, w której rozgrywał się koszmar Sebastiana W., sąsiadowała z pomieszczeniem dla funkcjonariuszy służby więziennej

Potężny, blisko dwumetrowy drągal samą posturą powinien wzbudzać respekt. To jednak tylko pozory. W konfrontacji z twardymi regułami więziennego życia Sebastian W. okazał się człowiekiem słabym i bojaźliwym.

Urodził się w Białej Podlaskiej i tam przez całe życie mieszkał. Był jedynakiem. Nie garnął się do nauki i ukończył z ogromnym trudem jedynie szkołę podstawową. Ojciec pół życia spędził w zakładach karnych. Podczas przerwy w jednej z odsiadek zapił się na śmierć. Zaharowana matka nie miała dla syna zbyt wiele czasu. Nim przeszła na rentę chorobową, imała się różnych prac. Była m.in. sprzątaczką w szpitalu miejskim.

Sebastian przez własną głupotę trafił najpierw do policyjnych kartotek, a następnie do więzienia. Wraz z kolegą włamał się do kiosku spożywczego. Obaj przed robotą za dużo wypili. No i wpadli. Pierwszy wyrok w zawieszeniu. Nie wytrzymał okresu próby, kolejny skok i znowu go zawinęli. Za drugim razem sąd nie miał dla niego zmiłowania. Sebastian poszedł siedzieć.

Albo grypsujesz, albo zwijaj mandżur!

Bramę Zakładu Karnego w Białej Podlaskiej przy ulicy Prostej przekroczył 12 maja 1994 roku. Bardzo bał się pobytu za kratami. Trafił tam po raz pierwszy i słyszał, że jako „świeżak” będzie miał w pierwszych dniach ciężkie życie. W najczarniejszych myślach nie przypuszczał, jaki koszmar go czeka.

Na początku umieszczono go w celi nr 57, jednakże po kwadransie musiał się przenieść do pomieszczenia oznaczonego liczbą 69. Wszedł i zobaczył trzech młodych mężczyzn. Spoglądali nań zuchwałym i badawczym wzrokiem. Ani wzrost, ani waga nowego nie zrobiły na nich wrażenia. Wyczuli, że jest „cienki”. Zapytali, czy grypsuje. Odparł, że nie. Coś tam słyszał na ten temat, ale tak naprawdę to nawet nie wiedział, z czym to się je.

– Posłuchaj: my wszyscy to grypsera – powiedział jeden z osadzonych. – Albo nauczysz się naszego języka i zwyczajów, albo zwijaj mandżur i na klapę!

Mniej więcej znaczyło to tyle, żeby złożył posłanie na łóżku i zwrócił się do strażnika z prośbą o przeniesienie do innej celi. Dali mu ledwie pięć minut do namysłu. Sebastian na swoje nieszczęście zgodził się na naukę grypsery. Nie miał pojęcia, na czym polega „kręcenie bajery”, czyli że nie dość pilnych uczniów karze się kopniakami, karczychami i innymi bolesnymi torturami.

Jaka to część ciała?

Współwięźniowie Sławomira W. nazwali te nieprzyjemne „ćwiczenia” niewinnymi gierkami. Początkowo rzeczywiście nie wyglądały one zbyt groźnie.

– Ustawili cztery stołki, jeden na drugim, kazali mi wyjść na najwyższy i śpiewać. Musiałem także, leżąc na podłodze, podnieść miskę z wodą i, nie wylewając ani kropli i nie zmieniając pozycji, postawić ją na biodrach – powiedział podczas śledztwa.

Nie przeszedł „próby z palcem”. Zawiązali mu ręcznikiem oczy. Dokładnie tak, by nic nie widział. Chwycili jego dłoń i przytknęli do zgięcia łokciowego jednego z więźniów. Na pytanie, jaka to część ciała, odpowiedział, że… tyłek.

– Jesteś „przestrzelony” – usłyszał. To oznaczało, że nie miał żadnych praw, był na ostatnim miejscu w więziennym „łańcuchu pokarmowym”. Zagrozili, że rozgłoszą o tym po celach, jeśli nie wykupi się odpowiednią ilością kawy, herbaty i papierosów.

Wyszorowali go… papierem ściernym

Wysłał do matki gryps, prosząc o dostarczenie żądanych używek. Nie wyjaśnił, po co mu 6 paczek kawy, tyleż herbaty i karton drogich papierosów.

Niestety, wykup nic nie pomógł. Niebawem do osadzonych w celi nr 69 dołączył Hubert M. Ten to dopiero zaczął rządzić. Najczęściej to on rzucał hasło do znęcania się nad Sebastianem i wymyślał bestialskie katusze. Gdy przybyli kolejni dwaj skazani, dla jednego zabrakło łóżka.

– Albo od razu oddajesz „kojo”, albo będziemy się bić – zaproponował inny z osadzonych, Damian B. Wybrał pojedynek. Chociaż górował nad tamtym wzrostem, wagą i siłą, przegrał z kretesem. Był powolny, za grosz nie miał refleksu i nie potrafił zadawać ciosów. Został dotkliwie poturbowany. Odtąd musiał sypiać na podłodze. Lżono go, bito, gaszono na nim papierosy, poniżano pod byle pretekstem. Zapomniał uprać koledze z celi slipy – dostał łomot, a następnie właściciel majtek kazał mu wziąć je w zęby i zanieść do umywalki. Nie zdążył posprzątać celi – obrywał pięściami, butami, taboretem. Oprawcy często okręcali ręce mokrym ręcznikiem, żeby bardziej bolało i by nie zostawić śladów.

Najgorsi byli Hubert M. i Cezary S. Pewnego razu zmusili go, żeby zrobił sobie tatuaż. A gdy poprosił, by usunęli rysunek, R. wyszorował go… papierem ściernym, wyciskając z ciała tusz palcami i posypując ranę kwaskiem cytrynowym.

Wymyślali coraz okrutniejsze i coraz bardziej wymyślne tortury. Raz podłączyli przewód od grzałki do gniazdka i straszyli, że go potelepią prądem, zbliżając do ciała Sebastiana W. iskrzące końcówki drutów. Strzepywali mu do ust popiół z papierosów i pluli, każąc połykać plwociny.

Jako „przestrzelony” nie miał prawa do posiłków. Przez parę dni nic nie jadł. – Chłopak nam marnieje! Tak przecież nie może być! – zlitowali się. I kazali mu jeść zepsutą kiełbasę i stare masło oraz pić wodę z muszli klozetowej.

Powiedz wierszyk!

Hubert M. wymyślił nową, pyszną zabawę. Kazał Sebastianowi powiedzieć wierszyk. Wierszyk brzmiał: „Chcę Romeczka, cukiereczka”. Jeden z osadzonych w celi miał na imię Roman. Sebastian zrozumiał aluzję i na moment zawahał się. Tego było już i jemu dość.

– No mów, albo dostaniesz – ponaglił Hubert M. Znowu nie miał odwagi mu się postawić. Za każdym razem, gdy tamci pstryknęli palcami, musiał deklamować.

– Naprawdę chcesz? – spytał szyderczo Roman K. – No to chodź! Zaciągnął go do ubikacji. Najpierw kazał mu „wziąć do buzi”, a po trzech minutach polecił zmienić technikę na „ręczną”. Ktoś otworzył drzwi, pozostali mieli więc widowisko. Po wieczornym apelu Cezary S. rozkazał mu zrobić laskę Arturowi D.

– Parokrotnie odbywałem ze współwięźniami z celi stosunki oralne oraz onanizowałem ich. Nie stosowali przemocy fizycznej, jedynie grozili pobiciem. Nie miałem wyjścia… – zeznał w śledztwie Sebastian W.

Interwencja wujka

Paradoksem było, iż cela nr 69 sąsiadowała z pomieszczeniem dla funkcjonariuszy służby więziennej. Ci, którzy mogli pomóc Sebastianowi W., o niczym nie wiedzieli, choć byli tuż-tuż. A on bał się skarżyć na kolegów.

– Tylko spróbuj, a już nie żyjesz! – zapowiedzieli oprawcy, gdy chciał wezwać pomoc lub gdy został szczególnie boleśnie poturbowany. Potem nie musieli już mu o tym przypominać. Był coraz bardziej załamany, myślał o samobójstwie.

O nieludzkich cierpieniach syna nie wiedziała również matka. W czasie odwiedzin syn o niczym jej nie mówił. Pewnego razu odwiedziła go babcia. Zauważyła, że ma sińce pod oczami. Milczał, gdy nalegały, by powiedział, skąd się wzięły ciemne plamy. Widać po nim było, że bardzo cierpi. Nie chciał jednak z nikim podzielić się swoim cierpieniem.

Koszmar Sebastiana W. zakończył się po blisko rocznym pobycie w więzieniu. Otworzył się po rozmowie z bratem matki. Tego dnia znowu był posiniaczony. Wujek spytał go, kto mu to zrobił. Sebastian pochylił nisko głowę i wybuchnął rozpaczliwym płaczem. Długo nie mógł się uspokoić.

– Pobił mnie Hubert M. Groził, że jak nikt nie przyjdzie do niego na widzenie, to jeszcze raz mnie zleje – łkał żałośnie. – Ja już dłużej nie mogę, pomóż mi wujku! Tu jest okropnie.

Potem zaczął opowiadać o codziennym dniu w Zakładzie Karnym. To też trwało długo. Wujek słuchał w milczeniu. Tylko czerwieniały mu policzki i co chwilę unosił do góry brwi. Wyglądał, jakby został rażony piorunem. Nagle zerwał się z krzesła i zaczął krzyczeć. Przybiegli strażnicy. Na próżno próbowali uspokoić mężczyznę. Wezwali więc wychowawcę.

– Powtórz temu panu to, co mi opowiadałeś – powiedział wujek. Siostrzeniec powtórzył. Wychowawca, wysłuchawszy opowieści więźnia, poinformował o wszystkim naczelnika Zakładu Karnego oraz oficera dyżurnego policji.

Pierwszą rzeczą było przeniesienie Sebastiana W. do pojedynczej celi. Prokuratura wszczęła dochodzenie w sprawie znęcania się nad więźniem przez współosadzonych i braku reakcji służby więziennej. Gdyby nie zdecydowana postawa wujka, nie wiadomo, czym skończyłaby się ta ponura historia.

Sam się skrzywdził, bo chciał wyjść

U Sebastiana W. stwierdzono w trakcie obdukcji lekarskiej liczne ślady pobicia, sińce, zadrapania, ślady poparzeń, a także poważny uraz psychiczny po przeżytym szoku. Został zwolniony z odbywania kary więzienia. Naczelnik więzienia powiedział, że jeszcze dzień, dwa takiego koszmaru, a 26-latek do reszty by się załamał i niechybnie popełniłby samobójstwo.

Na ławie oskarżonych Sądu Okręgowego w Lublinie zasiadło sześciu więźniów, którym zarzucono wielokrotne zgwałcenie oraz maltretowanie fizyczne i psychiczne Sebastiana W. Żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy. Zaprzeczali, że robili mu krzywdę, że go bili i gwałcili. Owszem, „zabawiali” się, czasami go szturchali, ale tak to jest, gdy ktoś nie przestrzega więziennych reguł. Ponadto pokrzywdzony akceptował „gierki”. I to wszystko. Resztę Sebastian W. zmyślił. Rany sam sobie zadał. Po co? To proste, chciał szybciej wyjść na wolność.

Sąd nie dał wiary ich tłumaczeniom, często plątali się w wyjaśnieniach. Jednemu z oskarżonych wypsnęło się, że Sebastian był torturowany – często, prawie codzienne. Tortury były fizyczne i psychiczne. Nie chciał jednak mówić o konkretach. Ale to prokuratorowi wystarczyło.

Biegli psychiatrzy oraz psycholog więzienna wykluczyli, aby pokrzywdzony wymyślił całą tę historię. To człowiek o niskim (na granicy ociężałości umysłowej) współczynniku inteligencji, niezdolny nie tylko do konfabulowania, ale także do snucia jakichkolwiek planów mających na celu ułatwienie mu opuszczenia więzienia.

Wyroki zapadły dopiero pod koniec 1996 roku. Hubert M. został skazany na 6 lat pozbawienia wolności, Cezary S. na 5 lat, Artur D., Dariusz A. i Roman K. na 4 lata, a Michał B. na 3 lata. Łukasz J. dostał wyrok w zawieszeniu.

Kulturalni, trochę zagubieni chłopcy…

Prasa nazwała wydarzenia w celi bialskiego Zakładu Karnego torturami, których nie powstydziliby się funkcjonariusze UB w latach 40. i 50. XX wieku. Skazani w niczym jednak nie przypominali krwiożerczych bestii.

Byli to młodzi ludzie w wielu 22-24 lat, po zawodówkach, kilku nie pierwszy raz przebywało za kratkami. Ale nie byli sprawcami jakichś poważnych przestępstw. Siedzieli za drobne włamania, rozboje i pospolite chuligaństwo. Wychowawca więzienny powiedział o Cezarym S.: „energiczny, kulturalny”. Roman K. to „spokojny, niepotrafiący obronić swojej racji”. Łukasz J.: „słaby człowiek, często zwracał się do mnie po radę”. Tylko Hubert M. „miał pewne ciągoty do przewodzenia słabszym od siebie”.

– Aż wierzyć mi się nie chce, żeby ktoś był zdolny do takiego okrucieństwa – powiedział wujek Sebastiana W.

A matka dodała: – Straconego zdrowia nikt synowi nie zwróci.

Mariusz Gadomski

Dodaj komentarz

Komentarze

    Brak komentarzy