Cztery przyjaciółki i tajemniczy list z Izraela. Agnieszka Panasiuk o swojej nowej powieści 'Kamienica'
– Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej i pisać o miejscach, których nie znam, których nie czuję – mówi Agnieszka Panasiuk z Białej Podlaskiej, autorka obyczajowo-historycznych książek rozgrywających się na Południowym Podlasiu. Pod koniec maja ukazał się pierwszy tom jej nowego cyklu – „Sekrety Białej”. Rozmawiamy z okazji niedawnej premiery.
24 maja ukazała się, nakładem Wydawnictwa Szara Godzina, pani nowa powieść „Kamienica”, rozpoczynająca czteroczęściowy cykl „Sekrety Białej”. Jak rozumiem, wszystkie tomy łączy Pani miasto – Biała Podlaska?
– Tak, ponownie przenoszę Czytelników w swoje rodzinne strony. Pochodzę z Białej Podlaskiej, która jest stolicą Południowego Podlasia. Z tym miastem związałam swoje całe życie. To moje miejsce na ziemi, mój dom, moja mała ojczyzna. Tu się urodziłam, tutaj mieszkam i tutaj chcę pozostać na zawsze. Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej i pisać o miejscach, których nie znam, których nie czuję. Południowe Podlasie mnie inspiruje. Walory tego regionu nie zostały jeszcze w pełni odkryte, docenione, zbadane. Moja wyobraźnia ma tutaj duże pole do popisu. Przykład stanowi nowa seria powieściowa, w której moje rodzinne miasto stanowi główne miejsce rozgrywanej akcji.
W poprzednich książkach sięga pani do Podlasia w XIX wieku. Czy i tym razem jest podobnie?
– Postanowiłam zrobić sobie chwilę wolnego od ulubionego XIX wieku, którym raczyłam Czytelników w swoich poprzednich powieściach. Nie chciałabym zostać zaszufladkowana tylko do tej epoki i zanudzać bez końca tematyką powstań, życia codziennego, konwenansów, tradycji i obyczajów tamtych lat, które były niezwykle bogate. Postanowiłam poeksperymentować i tym razem nie sięgam aż tak daleko w przeszłość. Fabuła każdej z powieści nowego cyklu opiera się na współczesności, a retrospekcje historyczne sięgają czasów wojen światowych. Chciałam przekazać, jak nieodległa przeszłość może wpływać na teraźniejszość, na życiowe wybory, decyzje, codzienność bohaterów we współczesności.
Czy opisane w „Kamienicy” wydarzenia zrodziły się w pani wyobraźni, czy też – przynajmniej jeśli chodzi o wątek historyczny – mają początek w rzeczywistych wydarzeniach?
– Zarówno główny wątek współczesny, jak i historyczny powieści są wytworami mojej wyobraźni. Wątek historyczny osadziłam w rzeczywistych wydarzeniach sprzed wybuchu wojny oraz czasów okupacji radzieckiej i niemieckiej na Południowym Podlasiu. Mimo znikomej ilości materiałów starałam się jak najwierniej odtworzyć życie społeczności żydowskiej w Białej Podlaskiej po przejęciu władzy przez Niemców, a później – po ich decyzji o utworzeniu getta – zobrazować panujące tam na co dzień warunki i przebieg jego likwidacji. Kamienica przy ulicy Janowskiej istnieje naprawdę, ale jej funkcja i historia, która się w niej rozgrywała, nie miały miejsca w rzeczywistości. Brak materiałów, źródeł, wspomnień z tamtego okresu dotyczących zagłady bialskich Żydów zastąpiłam swoją wyobraźnią.
Marysia, Zuza, Anka i Dorota, cztery przyjaciółki. Poznajemy je, kiedy są uczennicami liceum. Przyrzekają sobie, że wezmą swoje śluby w Białej, wybiorą sobie nawzajem suknie i nawzajem będą sobie drużbować. Dotrzymały obietnicy?
– Przyjaciółki poznajemy jeszcze zanim dostały się do liceum, kiedy żyły nastoletnimi marzeniami o dorosłości. Jedna z nich, Dorota, której historia otwiera cały cykl, ma w tym czasie obsesję na punkcie ślubów i wesel, i wymusza na przyjaciółkach zdawałoby się irracjonalne obietnice, o których Pani wspomniała. Każda z dziewcząt jest inna, mają zróżnicowane charaktery i inaczej zapatrują się na kwestie ślubu. Po latach okazuje się, że życie każdej z nich potoczyło się odmiennie. Studiowały w różnych miastach, różne dziedziny. Dorota i Anka wróciły do rodzinnego miasta, Zuza i Marysia wybrały życie w stolicy. Zdawałoby się, że niewiele ich łączy i że przyjaźń, która już przed laty była trudna, nie powinna przetrwać, a jednak nie potrafią z niej zrezygnować. Czy pamiętają o obietnicy z ósmej klasy i czy jej dotrzymają, okaże się na końcu powieści.
Ich losy toczyły się nie zawsze szczęśliwie. Kiedy spotykają się dziesięć lat później, Dorota, główna bohaterka „Kamienicy”, przeżywa trudne chwile…
– To prawda. Anka jako bibliotekarka i pasjonatka historii marzy o stworzeniu działu informacji regionalnej, ale jej przełożeni zdają się torpedować te pomysły. Zuzanna zrobiła szybką karierę w branży architektonicznej, i hedonistycznie korzysta z uroków życia, starając się zagłuszyć wyrzuty sumienia. Marysia jest samotną matką mierzącą się z niezdiagnozowaną chorobą synka i wrodzonymi kompleksami. Dorota zaś przygotowuje się do uroczystości, o której marzyła od dziecka, do idealnego ślubu. Zdawałoby się, że jest w swoim żywiole, szczęśliwa, zakochana, ze świetlanymi planami na wspólną przyszłość, ale w głębi duszy zaczynają targać nią wątpliwości i niepokoje. Kładzie je na karb ślubnego stresu i presji wywieranej przez narzeczonego, ale jest przekonana, że ten czas nie powinien tak wyglądać, że wymarzyła go sobie inaczej.
Tymczasem jej rodzice otrzymują tajemniczy list z Izraela, który budzi wątpliwości, czy wszystko, co wiedzieli o swoim pochodzeniu, jest prawdą…
– Rodzice widzą rozterki Doroty i nie chcą obciążać jej dodatkowo swoimi problemami, dlatego nie dzielą się z nią otrzymaną korespondencją. Nie zdradzę za wiele, ale list w swoim wstępie niesie duży ładunek emocjonalny. Ciężar jest na tyle wielki, że państwo Rosolscy nie zdecydują się na jego dalszą lekturę. Skupią swoją uwagę na dołączonych do przesyłki dokumentach, które przekażą Michałowi, szefowi swojej córki z kancelarii prawnej. Zechcą sami rozwiązać wątpliwości zawarte w otrzymanej korespondencji. Oczywiście można się domyślić, jak zareaguje Dorota na taką decyzję, gdy przez przypadek dowie się o liście i o innej tajemnicy skrzętnie ukrywanej przez rodziców. Jej żywiołowy charakter nie pozwoli na bierność w tej sprawie.
I rozpoczyna śledztwo, które – dodajmy – zmieni jej życie w wielu wymiarach…
– Prawnicze śledztwo będzie stanowiło dla Doroty odskocznię od ślubnych problemów, które zamiast maleć, będą się spiętrzać. W rozwiązanie sprawy z dokumentami włączą się wszystkie jej przyjaciółki, każda wniesie od siebie coś kluczowego, pomocnego. Odkryją przy tym, że nadal są dla siebie ważne, że ich przyjaźń nie jest tylko pustym sloganem, a kłopoty tylko zacieśniają ich wzajemne więzi. Jednak tylko Dorota zdecyduje się na lekturę emocjonalnego listu z Izraela, co pozwoli jej spojrzeć na życie z innej perspektywy, pomoże podjąć nie zawsze łatwe decyzje i dokonać wyboru.
Nie możemy zdradzić, jak historia ta się kończy. Dodam tylko – nie tak, jak sugeruje początek. Lubi pani zaskakiwać czytelników?
– Staram się. Chociaż nie lubię niespodzianek, lektura ze zwrotami akcji jest dla mnie atrakcyjniejsza, niż płynąca jednostajnym tempem od wstępu do zakończenia. Nie wymyślam tych zaskoczeń sama. To moi bohaterowie kierują moim piórem i moją wyobraźnią. Pomysł na powieść na początku tylko zakłada jej ogólnikowy zarys. Zazwyczaj wiem, jak się zacznie i jak powinno się skończyć. Kluczowe jest tutaj słowo „powinno”, bo w trakcie pisania dochodzą nowe pomysły, które potrafią zmienić finał historii, źródła przynoszą nowe ciekawostki, które trzeba wpleść w fabułę. Efekt końcowy nierzadko bywa odmienny od założonego.
Genealogia jest coraz bardziej popularną pasją. Szukamy odpowiedzi na pytania: „skąd przychodzimy”, „kim jesteśmy” i „dokąd zmierzamy”. Nie zawsze to łatwe, szczególnie jeśli dotyczy żydowskich korzeni, prawda?
– Szukanie odpowiedzi na przytoczone powyżej pytania nigdy nie jest łatwe. Szczególnie jeśli dotyczy osób starszych i niepewnych swojego pochodzenia. Niestety zawirowania dziejowe, wojna, niepamięć i traumy sprawiły, że tożsamość wielu ludzkich jednostek jest zupełnie inna niż przypuszczały one przez szereg lat. Wiele z nich nigdy nie zastanowiło się nawet nad taką możliwością, inni szukali i szukają wnikliwie. Myślę, że nigdy nie dokonano szacunków, ile polskich dzieci w wyniku działań wojennych straciło swoje prawdziwe rodziny, zostało przygarniętych przez sąsiadów czy zupełnie obcych ludzi, i wychowanych jak swoje, ilu z nich zatraciło na zawsze swoją tożsamość.
Bombardowania nie przebiegały przecież planowo, strzelano do uciekinierów na drogach, panował ogólny chaos i panika sprzyjające zagubieniu się. Ratowane od zagłady dziecko z getta czy obozu nie zawsze miało świadomość, kim jest i skąd pochodzi. Często było na to po prostu za małe. Nie zawsze był czas, tak jak w przypadku mojej powieściowej Rachelki, by ktoś zapisał prawidłowe dane rodziny, a przekaz ustny mógł zostać zniekształcony. Nie chodzi tu zresztą tylko o społeczność żydowską. Polskie dzieci z Zamojszczyzny i nie tylko, spełniające aryjskie normy rasowe, bestialsko rabowano prawdziwym rodzinom i wywożono do Rzeszy, oddając pod opiekę rodzinom niemieckim w celu germanizacji. Z tysięcy wywiezionych dzieci, do Polski po wojnie powróciło około ośmiuset. Niejedną z takich historii przytacza w „Znajdzie” Katarzyna Kielecka. Zachęcam do lektury tej trudnej, ale ważnej powieści.
Jest pani zarażona genealogią?
– Niestety na razie nie odkryłam w sobie tej pasji. W Miejskiej Bibliotece Publicznej w Białej Podlaskiej prężnie działa Klub Genealogiczny, który skupia wielu członków i pozyskuje kolejnych zafascynowanych przeszłością swojej rodziny. Słyszałam, że niektórym osobom udaje się dotrzeć do swoich przodków nawet z XVIII wieku. Bardzo żałuję, że do dzisiaj nie przetrwało drzewo genealogiczne, które pomagał mi wykonać mój dziadek Marian jako pracę domową z historii, bodajże w czwartej czy piątej klasie szkoły podstawowej. Niestety, stare zeszyty dawno, dawno temu trafiły na makulaturę.
W „Kamienicy” zabiera nas pani w przeszłość Białej. Jak żyło się tu przed II wojną światową?
– Mogę nie być obiektywna, ale wydaje mi się, że żyło się tutaj wygodnie, z dala od zgiełku wielkiego świata. Biała Podlaska w dwudziestoleciu międzywojennym przeżywała rozwój w każdej dziedzinie na niespotykaną dotąd skalę. Nadal pozostawała w cieniu największej metropolii okolicy, czyli Brześcia (obecnie na Białorusi), stanowiąc jego rolnicze zaplecze, ale zyskiwała przy tym własną rangę. Szczególnie pod względem gospodarczym. Przemysł drzewny, zlokalizowany tu od II połowy XIX wieku, rozwijał się.
W 1923 roku, z inicjatywy między innymi hrabiego Stanisława Różyczki de Rosenwerth, powstała Podlaska Wytwórnia Samolotów, czyli wytwórnia lotnicza, od 1932 roku upaństwowiona. Inżynierowie skonstruowali tutaj ponad 30 rodzajów samolotów, wyprodukowano tysiące z nich, korzystając z bogatego zaplecza (31 ha) warsztatów, lotnisk testowych oraz wykształconej technicznie kadry. Wiązał się z tym rozwój demograficzny i urbanistyczny miasta, szczególnie jego dzielnicy Wola, skupiającej osiedle robotnicze, zamieszkałe głównie przez ludność napływową z okolicznych wiosek.
W mieście znajdował się też garnizon wojskowy, a 34. Pułk Piechoty odgrywał ważną rolę w kształtowaniu życia kulturalnego. Takiej liczby restauracji, kawiarni i kin, jaka funkcjonowała w Białej w okresie dwudziestolecia międzywojennego, nie dało się odtworzyć do dnia dzisiejszego. Ośrodek sportów wodnych na rzece Krznie dopiero się odradza, czerpiąc z przedwojennych tradycji.
Oczywiście były też minusy życia na prowincji, takie jak opóźnienie we wprowadzaniu nowinek technicznych, na przykład elektryfikacji, czy jakość dróg i znaczne odległości od innych ośrodków miejskich. Myślę jednak, że klimat miasta i otaczająca go przyroda rekompensowały te niedogodności ówczesnym mieszkańcom.
Znalazłam w opracowaniach, że ludność pochodzenia żydowskiego stanowiła (w 1921 roku) nawet ponad 60 proc. mieszkańców miasta…
– Tak, było to typowe zjawisko dla miasteczek wschodniej części Polski. Początek osadnictwa żydowskiego należy wiązać z przywilejami, jakie wydawali magnaci, by przyciągnąć mieszkańców na słabo zurbanizowane tereny. W Białej takie prawa ustanowił książę Aleksander Radziwiłł w 1621 roku. Od tamtego czasu liczba ludności żydowskiej systematycznie wzrastała, gdyż żyło się im tu dobrze i spokojnie, z dala od pogromów czy jawnej niechęci. Wypełniali lukę wśród rolniczej społeczności, pełniąc rolę pośredników i handlarzy.
W dwudziestoleciu międzywojennym, mimo początkowych wzrostów, nastąpiła jednak tendencja spadkowa, spowodowana emigracją, między innymi do Palestyny, oraz nastawieniem władz państwowych i sytuacją międzynarodową. W 1938 roku Żydzi w Białej stanowili już jedynie 36 proc. wszystkich mieszkańców. Była to głównie ludność uboga, zajmująca się handlem i drobnym rzemiosłem, nieliczni dorobili się majątku, np. kupiec Rubin, kamienicznik Piżyc czy aptekarz Hoffer.
Społeczność tę charakteryzowała niezwykła aktywność. Wspierali się gospodarczo, tworząc spółdzielnie i banki, działali na polu samorządowym, odgrywając znaczącą rolę w radzie miejskiej, tworzyli syjonistyczne organizacje społeczne, wydawali aż cztery czasopisma, przywiązywali ogromną wagę do życia religijnego. Codzienność tamtych lat cechuje umiejętność życia sąsiadów ze sobą w zgodzie. Południowe Podlasie od zawsze było i jest miejscem tolerancyjnego współistnienia różnorodnych kultur.
1 września na Białą spadły pierwsze niemieckie bomby, rozpoczynając kilkuletnią gehennę mieszkańców…
– Bombardowania Luftwaffe, rozpoczęte 1 września o godzinie 6.20, trwały do 12 września 1939 roku, z krótką, kilkudniową przerwą. W pierwszej kolejności naloty objęły infrastrukturę gospodarczą, przede wszystkim Podlaską Wytwórnię Samolotów z lotniskiem, które uległy zniszczeniu w 70 proc. Nie oszczędzono też celów cywilnych w centrum miasta i na jego obrzeżach (dzielnica robotnicza pracowników Wytwórni).
Część mieszkańców Białej z obawy przed bombardowaniem, które niosło za sobą wiele przypadkowych ofiar, uciekało szukając schronienia w pobliskich wsiach. Za to do miasta przybywały rzesze uciekinierów z centralnej Polski, maszerowały ewakuowane i przegrupowywane wojska. Panował duży ruch, uzupełnianie zapasów, przygotowywanie się na najgorsze.
We wrześniu 1939 roku moje rodzinne miasto było jednak jedynym wolnym od Niemców miastem Lubelszczyzny. 25 września zajęła je Armia Czerwona, na szczęście na krótko, do 10 października 1939 roku. Na mocy ustaleń Stalina i Hitlera co do przebiegu granicy, Biała ostatecznie znalazła się prawie na pięć lat po stronie okupacji niemieckiej. O tym, jak wyglądało życie codzienne i los ludności cywilnej w tych trudnych czasach, traktują rozdziały historyczne dwóch pierwszych tomów mojej nowej serii „Sekrety Białej”.
Ludność żydowska miasta została przez Niemców wymordowana. Ale ślady ich 300-letniej obecności są widoczne?
– Niestety, tych śladów zachowała się znikoma ilość. Niemcy nie tylko wymordowali społeczność żydowską, ale zrównali z ziemią dorobek jej kultury materialnej. Piękna i obszerna synagoga, w której mieściła się też szkoła talmudyczna, została wysadzona w powietrze i zburzona. Do dziś w centrum miasta zachowała się po niej tylko nazwa placu – plac Szkolny Dwór, tak jak nazwa innego placu – plac Rubina, od jego przedwojennego właściciela.
Podobnie postąpiono z cmentarzem, który dziś jest ogrodzonym, pustym (za wyjątkiem dwóch macew i kamienia polnego z pamiątkową inskrypcją), trawiastym placem, przylegającym do muru cmentarza katolickiego. Według przekazów, macew z tego cmentarza Niemcy użyli do budowy ulicy Zamkowej.
Zachowało się kilka domów, bożnica została rozebrana ze względu na zły stan techniczny w 2004 roku. Namacalnym świadkiem obecności społeczności żydowskiej jest dawny szpital ufundowany w 1905 roku przez Szmula Piżyca przy ulicy Janowskiej 27, obecnie stanowiący siedzibę Urzędu Stanu Cywilnego i kilku innych instytucji. Jeżeli ktoś z Czytelników zdecyduje się na odwiedzenie Południowego Podlasia, zachęcam do zwiedzania tych miejsc na mapie mojego miasta.
By opisać wojenną codzienność Białej, korzystała pani zapewne z wielu źródeł – opracowań i pamiętników. Sięgała pani też do wspomnień własnej rodziny?
– W opisywaniu zdarzeń nie omieszkałam korzystać z szerokiej gamy opracowań historycznych. Wymienię te najważniejsze dla mnie z serii monografii Białej Podlaskiej: Jerzego Flisińskiego i Henryka Mierzwińskiego „Biała Podlaska w latach 1939-1944”, dzięki której zobrazowałam życie codzienne ludności cywilnej, jej martyrologię czy przeprowadzane akcje konspiracyjne. Pomocne były też artykuły wspomnieniowe, publikowane na łamach „Podlaskiego Kwartalnika Kulturalnego”, szczególnie ważne jako relacje z tak zwanej pierwszej ręki.
Świadectwa o holokauście odnalazłam między innymi w publikacji zbiorowej pod redakcją naukową Mariana Kowalskiego „Zbrodnie hitlerowskie w regionie bialskopodlaskim 1939-1944”. Jak kilkakrotnie wspomniałam o tym w powieści, informacje o życiu codziennym w getcie, o losach społeczności żydowskiej w Białej w okresie wojny są niezwykle skąpe. Pracownicy Działu Wiedzy o Regionie Miejskiej Biblioteki Publicznej w Białej Podlaskiej wiele moich pytań pozostawiali bez odpowiedzi właśnie z powodu braku materiałów, relacji, wspomnień czy pamiętników. Stąd też wywodzi się nazwa całej serii „Sekrety Białej”. Sekrety, bo wiadomości o danych wydarzeniach nie są powszechnie znane, toną w mroku domysłów, insynuacji, braki nie pozwalają na przeprowadzenie solidnych badań naukowych.
Nie mogłam też skorzystać ze wspomnień wojennych mojej rodziny, gdyż po prostu los rzucił wszystkich z dala od Białej Podlaskiej. Dziadkowie ze strony taty – Anna i Marian – byli wtedy młodymi ludźmi, mieszkali na wsi dwadzieścia kilometrów od Białej, dziadek należał do partyzantki AK. Dziadków ze strony mamy – Czesławy i Edmunda – nie było nawet w Polsce. Babcia ze swoimi rodzicami została wywieziona na roboty do Saksonii, a dziadek po ucieczce z takich robót przedostał się do Armii Andersa i walczył pod Monte Cassino. Na obrzeżach Białej w czasie II wojny światowej mieszkała tylko przyrodnia siostra mojej prababci – Bronisława – i kilka z jej wspomnień umieściłam w drugiej części serii „Sekrety Białej”, noszącej podtytuł „Leśniczówka”.
Ma pani czytelników w całej Polsce, ale też w Białej. Podsuwają pani pomysły na kolejne książki, dzieląc się swoimi doświadczeniami, rodzinnymi legendami?
– Na szczęście mam w swoim mieście wyrozumiałych Czytelników, za co jestem im wdzięczna. Cenię sobie prywatność i jestem zadowolona, że nie wszyscy rozpoznają mnie, zaczepiają na ulicy. W czasie spotkań autorskich, a raczej już po nich zdarza się, że ktoś z gości próbuje zainteresować mnie rodzinnymi historiami, ciekawymi postaciami czy wydarzeniami. Nie wykorzystałam jeszcze tych sugestii w swojej pracy literackiej.
Lubię, gdy dzięki Czytelnikom dowiaduję się kolejnych ciekawostek, których nie znalazłam w opracowaniach źródłowych. Jako przykład mogę podać, że przy domu, który w trylogii „Na Podlasiu” uczyniłam dworkiem generałowej Bolinowskiej, znajdowała się fontanna, która przetrwała wojnę. Jedna z moich Czytelniczek bawiła się przy niej jako dziecko.
Otrzymałam propozycję współpracy przy pisaniu pozycji popularnonaukowych dotyczących miasta i regionu, ale niestety nie przyjęłam ich. Prozaicznie brakuje mi czasu. Musiałabym zrezygnować z pisania powieści, poza tym uważam, że brakuje mi predyspozycji do pracy stricte naukowej. Co do sugestii i pomysłów na kolejne książki, najczęściej słyszę prośby o powieść z czasów radziwiłłowskich. Kto wie, może w przyszłości moja wyobraźnia podsunie mi dobry temat. Teraz chcę się jednak skupić na „Sekretach Białej”, pracy zawodowej i rodzinie.
Kolejny tom z cyklu „Sekrety Białej” ukaże się we wrześniu tego roku. Czy tytułowa leśniczówka istnieje naprawdę?
– Nie, ta konkretna leśniczówka jest akurat wytworem mojej wyobraźni, tak jak ulica Gajowa, przy której ją umiejscowiłam. Czytelnicy nie odnajdą jej na mapie miasta. Biała Podlaska jest otoczona ogromnymi kompleksami leśnymi, stanowiącymi już tylko wspomnienie przepastnej Puszczy Bialskiej z czasów radziwiłłowskich. Można więc przypuszczać, że takich leśniczówek czy gajówek przed wojną było sporo. Moja mama opowiadała, że w jej szkole podstawowej uczyły się dzieci, które mieszkały w leśniczówce na Pieńkach (obecnie zaludnionym osiedlu na terenie po dawnym poligonie 34. Pułku Piechoty). Postanowiłam to wykorzystać w swojej książce.
A może zdradzić pani zarys fabuły?
– Tym razem fabułę osnułam wokół postaci Marii i jej chorego synka. Zakompleksiona kobieta, której los nie oszczędzał i stawiał na drodze jedynie problemy, korzystając z pomocy przyjaciółek postanowi wrócić do Białej na stałe i zmienić swoje życie. Oczywiście nie będzie to zmiana, jaką sobie wymarzyła i zaplanowała, bo na jej drodze pojawi się nieoczekiwany spadek w postaci zrujnowanej leśniczówki i nie tylko.
Bogata historia tego miejsca przeniesie Czytelników ponownie do czasów II wojny światowej na Podlasiu, gdzie będą mogli dowiedzieć się o losach jeńców radzieckich i włoskich, partyzanckich akcjach, wyzwoleniu Białej spod niemieckiej okupacji i wprowadzaniu nowej władzy, która zmusi wielu patriotów nazywanych dziś żołnierzami wyklętymi do radykalnych działań.
I wreszcie tom trzeci i czwarty, zaplanowane na 2024 rok. Pracuje pani zapewne nad nimi…
– W serii „Sekrety Białej” podtytuły są nazwami miejsc, wokół których rozgrywa się wątek historyczny. Tom trzeci będzie nazywał się „Chata”, tom czwarty „Dworek”. Aktualnie (połowa marca 2023) kończę pisanie „Chaty”. Zostały mi cztery ostatnie rozdziały rękopisu (nadal piszę w sposób tradycyjny), a później przepisanie tekstu z pierwszą, krytyczną redakcją. Mam nadzieję, że przed wakacjami trafi do rąk wydawcy. Prace nad „Dworkiem” ograniczam na razie do kompletowania materiałów, oczywiście mam już zarys fabuły. Mogę zdradzić, że wątki historyczne będą dotyczyć lat 1914-1920.
rozmawiała Magda Kaczyńska
O autorce:
Agnieszka Panasiuk, z wykształcenia nauczyciel historii, pracę zawodową związała z administracją. Jest laureatką konkursów literackich. Czas najchętniej spędza z rodziną w domu na wschodzie Polski. Pasjonuje się ogrodnictwem, dobrym filmem i nie wyobraża sobie dnia bez pisania o przeszłości ukochanego Południowego Podlasia. Do tej pory ukazało się pięć książek jej autorstwa: „Ścieżki Elizy”, „Podróże serc” oraz w cyklu „Na Podlasiu”: „Antonia”, „Cecylia” i „Aleksandra”.
Komentarze
Brak komentarzy