Blask peryferii w wydaniu Piotra Kowieskiego
Piotr Kowieski od dwóch lat jest emerytem. Mało kto kojarzy go z Krajową Administracją Skarbową, gdzie przepracował wiele lat, jako celnik po studiach politologicznych na UMCS. Bialczanie znają lepiej Piotra jako przekornego artystę, z równą swobodą spełniającego się w muzyce, malarstwie, jak i literaturze. Właśnie ukazała się jego książka „Blask peryferii”.
Zafascynowany punk rockiem Piotr Kowieski udzielał się jako młodzieniec w zespole Tabes, który dwukrotnie (w 1986 i 1987 r.) koncertował na scenie festiwalu rockowego w Jarocinie. Wspomnienie dawnych, muzycznych dokonań znalazło się na wydanej po latach i ciepło przyjętej płycie. Po kilkunastu latach artystycznej przerwy dał się ponownie ponieść fantazji, organizując z Arkadiuszem Dudykiem alternatywny projekt „Sobie a muzom”. W domowym zaciszu nagrali blisko trzydzieści utworów. Część z nich można wyszukać na kanale YouTube.
Choć farby i pędzle towarzyszyły Piotrowi od wczesnego dzieciństwa, dopiero w 2012 r. dał się poznać jako niespokojny i budzący ciekawość malarz. Pierwsza wystawa zorganizowana w Galerii Podlaskiej odbiła się szerokim echem. Dziś prace Kowieskiego znane są w całym kraju i sprzedawane nie tylko w Białej Podlaskiej. Głównie ze względu na tematykę i sposób wyrażania emocji. Piotr nie maluje „wylizanych” obrazków. Za to wiele miejsca poświęca nierealnym pejzażom. Jego prace, przedstawiane jako zapisy emocji, kojarzą się ze snami budzącymi lęk. Nad zastygłymi w ruchu, częściowo obumierającymi kwiatami, rozpadającymi się ze starości chatami i wzdętymi od emocji firankami, unosi się cisza i tajemnica. Do tworzenia takich obrazów nakręcała go chęć borykania się z postawionymi sobie wyzwaniami. Zainspirowany maksymą przedwojennego pisarza i grafika Brunona Schulza – „To największe szczęście – nie wyżyć życia” – stara się odcisnąć własny ślad w malarstwie i przekuć zdolności w pasję. Stąd brały się imponujących rozmiarów obrazy, wprawiające widza w stan ekstazy. Kowieskiego pasjonowały tematy przemijania i upływającego nieuchronnie czasu, które miały uzmysławiać widzowi rolę i kondycję człowieka we współczesnym świecie.
W 2017 r. dał się poznać jako autor zbiorku poetyckiego „Oswajanie ciszy”, zaś cztery lat później tomiku wierszy „Moje nieba”. Podobnie jak w malarstwie, wyrażał w nich emocje z odrobiną przekory. Niedawno nakładem Miejskiej Biblioteki Publicznej w Białej Podlaskiej ukazał się zbiór krótkich opowiadań „Blask peryferii”. Mogą one wydać się czytelnikowi odrealnione, jakby z pogranicza snu i jawy, ale wszystkie miały źródło w rzeczywistości. Łączy je, jak podkreśla autor, próba ukazania jaśniejszej strony rzeczywistości, pochylenia się nad „metafizyką codzienności”. Właśnie na temat tego zbioru rozmawiam z Piotrem Kowieskim.
♦ Jak długo pracowałeś nad tą książką?
– Większość opowiadań powstała w latach 2015-2016. Jedno napisałem dwa lata później, a dwa w czasie pandemii covidu. Teksty spokojnie leżały w szufladzie, zanim zdecydowałem się ponownie do nich zajrzeć. Zaledwie trzy nie wytrzymały próby czasu i zostały przeze mnie odrzucone. Reszta wydała mi się na tyle atrakcyjna, że postanowiłem wydać je pod wspólnym tytułem. Próbuję zachęcić nimi czytelnika do spojrzenia wstecz i przypomnienia sobie, że kiedyś byliśmy dziećmi. Zdecydowanie warto pielęgnować w sobie to wspomnienie. Wymienię tytuły moich opowiadań: „Inspekt”, „Kalina”, „Magistrat”, „Traktat o snach”, „Spichlerz”, „Prestidigitator”, „Głowa”, „Ciotka”, „Sen”, „Listopad”, „Wiosna w czasie pandemii”, „Romek”, „Interlokutor”, „Było nie było zawsze to miłość”, „Wspomnienia w kolorze herbacianym”, „Noc spadających gwiazd” i „Zegar”.
♦ Tomik ukazał się w kwietniu pod szyldem Miejskiej Biblioteki Publicznej.
– Pierwotnie miałem zamiar wydać go własnym sumptem, ale szczęśliwym trafem uzyskałem finansowe wsparcie prezydenta miasta Michała Litwiniuka. W przeszłości przed publikacją moich zapisów zasięgałem opinii innych osób, m.in. żony. Tym razem opowiadań nikt wcześniej nie czytał. Ciekaw jestem, jak przyjmą je czytelnicy. Nie mogłem odmówić sobie przyjemności uzupełnienia tomiku reprodukcjami własnych obrazów. Mimo że książka jest nieduża, ma twarde okładki i papier, na których dobrze wyglądają.
Powiedz, co inspirowało cię do pisania.
– Wszystkie opowiadania mają źródło w moich wspomnieniach, i ich bohaterowie są prawdziwi. Rzecz w tym, że pokazałem je z nieco innej perspektywy, z odrobiną metafizyki. Podobnie jak dzieła plastyczne, teksty prozatorskie mają uskrzydlać czytelnika, zachęcać do rozwijania wyobraźni. Jest to zdecydowanie proza sensualna. Wszystkie opowiadania kończą się tzw. przedostatnim zdaniem. Brakuje w nich stwierdzenia, które zamykałoby treść na amen i wyjaśniało wszystko do końca. Próżno też szukać w mojej prozie dialogów, jakimi posługują się inni autorzy. Jest za to dużo malarskich opisów. Zależało mi bardzo, aby w tekstach znalazło się mniej treści, z korzyścią dla wysmakowanej formy. Świadomie bawię się nią i sprawia mi to frajdę. Nie wiem, jak odbiorą to potencjalni czytelnicy. Jak mówiłem, te opowiadania powstały już jakiś czas temu. Zachowałem jednak ich pierwotną formę, choć dziś pewnie niektóre napisałbym nieco inaczej. Zapewne z ciut mniejszą dozą moralizatorstwa, charakterystycznego wszak dla opowiastek z morałem.
♦ Czy przedwojenne opowiadania Schulza były jedyną inspiracją?
– Nie tylko. Sporo czytam, ale nie wszyscy autorzy poruszają mnie tak jak Bruno Schulz. On jest dla mnie wyjątkowy. Bardzo lubię jeszcze dość mało popularnego w Polsce, a nagrodzonego Noblem Pera Lagerkvista. Podoba mi się też Andrzej Stasiuk i jego „peryferyjność”. No i oczywiście Tomasz Mann. Ich książki poruszają mnie najbardziej i sprawiają, że „odrywam się od ziemi”. Znajduję w nich to „coś”, ten pierwiastek, który sprawia, że świat staje się piękniejszy i chce się żyć. No i tworzyć!
♦ Tomik niebawem trafi do obiegu. Czy zastanawiałeś się, co dalej? Czy fakt, że nie pracujesz już zawodowo bardziej pobudza cię do twórczego działania?
– Nie mam takiego wrażenia. Kiedy byłem aktywny zawodowo, miałem większą dyscyplinę twórczą. Pracowałem w systemie zmianowym, więc okienkiem do malowania obrazów był dzień, a raczej noc po nocy. To był okres mego „rozpasania artystycznego”. Teraz się wszystko rozsypało. Brakuje mi mobilizacji do pracy i autodyscypliny. Malowanie jakoś mi nie idzie. Po kilkunastu pociągnięciach pędzlem odkładam je na jutro czy pojutrze. Poezja mnie nie pasjonuje jak dawniej. Pozostaje proza. Ostatnio podczas dwudniowych badań lekarskich kupiłem sobie w szpitalnym kiosku zeszyt i zacząłem coś tam pisać, tak dla zabicia czasu. Z całkiem niezłym skutkiem. Jak znam siebie, pewnie się z tego coś urodzi. Pewności jednak nie ma. Nie umiem powiedzieć, w jakim pójdę kierunku i co przyniesie jutro. Nic na siłę. Wiem jednak, że pewnie to tylko kwestia czasu. Nie potrafię długo pozostawać bezczynnym.
♦ A zatem życzę ci nieustającej weny twórczej.
Rozmawiał Istvan Grabowski
zdjęcia Istvan Grabowski
Komentarze
Brak komentarzy