Satyra na naszą rzeczywistość, czyli nowa książka Waldemara Golanko
Waldemar Golanko pisze z potrzeby serca, bo chce po sobie coś pozostawić
Z bialskim literatem Waldemarem Golanko o najnowszej, gotowej do wydania powieści, rozmawia Istvan Grabowski.
Przez wiele lat ludzie kojarzyli cię z lekkoatletyką, wielokrotnym mistrzem w trójskoku i zdobywcą pięciu medali, w tym złotego na halowych mistrzostwach w Danii. Jak to się stało, że spróbowałeś sił w literaturze?
– Moja przygoda z pisaniem zaczęła się w młodości, ale na długo tę pasję wyparło uprawianie sportu. Kiedyś pomysły sypały mi się jak z przysłowiowego rękawa. Teraz jest z tym nieco trudniej, ale daję radę. Medale spoczywają w szufladzie, a mnie korciło coś po sobie pozostawić. Przez blisko dwa lata pracowałem nad debiutancką powieścią „Wygrać to nie wszystko. W oparach absurdu”, którą wydałem dziewięć lat temu. Gdy z dużą swobodą napisałem tę swoją pierwszą książkę, to poczułem, że pierwsze koty za płoty. Chodziło mi o to, żeby nie zastanawiać się nad formułą, a treścią. Chciałem, żeby to tak płynęło, żeby to ubarwić. I to było takie dziewicze, młodzieńcze, mimo że miałem już około 47 lat. Dwa lata później wydałem tomik wierszy „W cieniu kobiety”, a potem cyklicznie trzy inne książki. Teraz mam świadomość, że wprawdzie rola literata różni się od roli sportowca, to także przypomina drogę przez mękę.
Podobno masz gotową nową powieść, która może być czytelniczym hitem.
– Chciałbym bardzo, aby tak się stało, ale najpierw muszę znaleźć wydawcę. Wcześniejsze książki wydawałem własnym sumptem. Kiedy koszty papieru i druku drastycznie wzrosły, postanowiłem zawierzyć profesjonalistom. Wysłałem rękopisy do kilku wydawnictw i cierpliwie czekam na odpowiedź. Liczę na to, że znajdzie się wydawca, dzięki któremu moja najnowsza praca – „Arkantyda” – trafi do czytelników.
Zanim to nastąpi, uchyl może rąbka tajemnicy, czego dotyczy fabuła powieści.
– „Arkantyda”, której tytuł powstał ze złożeń dwóch wyrazów Arkadia i Atlantyda, jest powieścią historyczno-satyryczną o zabarwieniu filozoficznym. Filozofia może kojarzyć się z trudno strawnym dziełem, ale moja książka przypomina beczkę śmiechu z odrobiną ironii, a nawet cynizmu. Pracowałem nad nią dwa lata, starając się połączyć historię z rzeczywistością.
Zdaniem osób, które już czytali twoje dzieło, całkiem blisko ci do sławnego już skeczu kabaretu Neo- Nówka „Wigilia 2022”, pokazującego nastroje współczesnych Polaków.
– Neo-Nówka zaprezentowała głębokie podziały polityczne, widoczne nawet w rodzinach. Wojna polsko-polska trwa na dobre. Ludzie czują się przytłoczeni coraz to nowymi problemami egzystencjalnymi, a mimo to uparcie spierają się o idealny kształt kraju. Jedni reprezentują stanowisko partii rządzącej, drudzy szydzą z jej marketingowych chwytów i nawołują do zdrowego rozsądku. Walka toczy się nie tylko w rządowej TVP i TVN. Akcja mojej powieści rozgrywa się na wyimaginowanej wyspie, ale czytelnicy bez trudu znajdą odniesienia do ludzi i sytuacji dziejących się w Polsce, tu i teraz. Urzekło mnie słynne powiedzenie „Miałeś chamie złoty róg” z dramatu „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego. Chciałem pokazać kraj, jakim był, jakim być mógł i jakim staje się rządzony przez politycznych fanatyków. Mogliśmy mieć Arkadię, czyli krainę wiecznej szczęśliwości, a możemy mieć Atlantydę, która zatapia się w odmętach fal, zanim słuch o niej zaginie.
Na 500 stronach maszynopisu przedstawiłeś wiele nakładających się wątków i tropów. Czy udzielasz jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, co dalej?
– Ta historia dzieje się niby na mitycznej wyspie, ale ma czytelne odniesienia do rzeczywistości. Nawet najzdolniejsi analitycy polityki nie są w stanie przewidzieć, jaki będzie dalszy scenariusz zdarzeń. Trudno więc oczekiwać go od literata, nawet z bujną wyobraźnią. Samo życie pisze nowe scenariusze i podrzuca autorowi tropy. Pozostawiam optymistyczne furtki, bo czuję się polskim patriotą. Jednocześnie mam wrażenie, że moja powieść przypadnie do gustu wielu czytelnikom, także tym młodym, którzy w tym roku otrzymali kontrowersyjny podręcznik „Historia i teraźniejszość”. Kiedy zacząłem pisanie „Arkantydy”, nie wiedziałem o zamiarach jego powstania. Teraz myślę, że młodzież bardziej polubiłaby moją książkę, niż podręcznik Wojciecha Roszkowskiego.
Powieść ma zacięcie satyryczne, ale nie pierwszy raz w twym wydaniu. Debiutancka powieść „Wygrać to nie wszystko”, mówiąca o konsekwencji dokonywania różnych wyborów, też miała prześmiewczy charakter.
– Zawsze pisałem z pewnym dystansem do rzeczywistości. To była moja ucieczka przed własną bezsilnością. Na polityka się nie nadaję, bo jestem uczciwy. Próbuję przelewać na papier nurtujące mnie myśli, a jednocześnie staram się być krytyczny także wobec samego siebie. Pisanie to nie rąbanie drewna. Czasami idzie mi bardzo gładko, a myśli przychodzą z szybkością błyskawic, ale kiedy zrobię sobie przerwę na dalsze refleksje, szalenie trudno zmobilizować się do dalszej pracy.
Twoja działalność literacka przypomina mi płodozmian. Raz spełniasz się jako poeta dotykający różnych tematów, innym razem jako prozaik.
– Piszę, bo czuję taką potrzebę. Wprawdzie nie uważam, by dzień bez pisania był straconym, ale nurtują mnie myśli, które powinienem utrwalić. Siadam więc do komputera i piszę nawet kilka godzin. Pisanie staje się nawykiem silniejszym niż mogłem przypuszczać. Oczywiście nie wszystko, co uda mi się zanotować, od razu nadaje się do druku. Podzielam pogląd nieżyjącego Ryszarda Kapuścińskiego, że literatura to mozolna i nie zawsze wdzięczna praca.
Istvan Grabowski
Komentarze
Brak komentarzy